Co naprawdę znaczy umieranie dla siebie?

crosby2

Fragment z ksiązki pt.: The New Testament Prophet Understanding the Mind, Temperament, and Calling

Stephen Crosby

Istnieje taka gałąź chrześcijaństwa, która zawsze mówi o krzyżu i wadze umierania dla siebie. W najlepszym wypadku jest to niezrównoważone nadmierne podkreślanie pewnego aspektu, czyli półprawda, a w gorszym, mówiąc wprost: błąd. Promuje introspektywną świadomość grzechu, poczucie bezwartościowości, niechęć bądź nienawiść do siebie, duchowy paraliż i legalizm. Promuje odwrotność duchowej pychy: jesteś szanowany za to jak bardzo bezwartościowy się czujesz i jak „pokorny” stajesz się z wyglądu dla tych, którzy w specyficznej kościelnej kulturze mają władzę.

Czym jest prawdziwa biblijna pokora?

Czy jest i czym nie jest „pokora” często jest definiowane bardziej na podstawie wartości utrzymywanych w ramach danej kultury kościelnej i społecznej, niż na podstawie tego, co mówi Pismo. Niewiele jest bardziej odpychających rzeczy niż fałszywa chrześcijańska pokora, tworzona przez legalistę. Ci, którym brak jest poczucia bezpieczeństwa, zawsze będą oskarżać ludzi wiary, pewnych i odważnych o brak pokory. W kościele omawianie sprawy pokory podobne jest do rozmów w przebieralni chłopców z podstawówki na temat seksu dorosłych; ci, którzy o tym mówią, przeważnie najmniej na ten temat wiedzą.

Pokorę często przyrównuje się do potępiającego samego siebie, samokrytycznego, introspektywnego ducha niższości, czegoś na kształt wycieraczki. Źródłosłów greckiego wyrazu, tapeinós, oznacza płaszczenie się, służalczość, tchórzliwy serwilizm, a taka postawa była uważana za moralną cechę zasługującą na pogardę. Nowy Testament używa go unikalnym chrześcijańskim znaczeniu. Żaden grecki autor nie używał tego wyrazu w taki sposób przed powstaniem chrześcijaństwa. Właściwa biblijna definicja to głębokie oduczcie moralnej małości przed Bogiem. Skrajny akt biblijnej pokory to pewna siebie wiara. Jest to bardziej oparte na relacji zaufania Bogu, niż na sobie samym. Biblijna pokora nie ma zupełni nic wspólnego z zewnętrzną nieśmiałością, łagodnością mowy czy osobistym sposobem bycia, w całości natomiast jest pewnością siebie w Bogu.

Nadmierne podkreślanie umierania dla siebie czasami jest nazywane „teologią robaka” i zwykle wyciągana z ohydnego zastosowania Iz 44:14 – „robaczku, Jakubie” i równie wstrętnym, błędnym zastosowaniem Rzm 7:18 „nie mieszka w moim ciele dobro” oraz tak samo ślepego zastosowania Jer 19:9 – „złe jest serce ludzkie, gorsze niż wszystko inne, któż może je poznać”. Jak wyraźnie widać jest tak, nie powinniśmy ufać własnemu sercu, lecz powinniśmy ufać sercu tych, którzy nauczają nas, abyśmy nie ufali swemu.

Które „własne ja” powinno rzekomo „umrzeć”?

Ten gatunek chrześcijaństwa zrobił z wygaszania osobowości rzekomy cel wewnętrznego dzieła krzyża. To, w jaki sposób zdefiniujemy „ego” (tutaj: własne ja, osobowość, samo-zrozumienie) jest krytycznie ważne dla tych rozważań. Musimy właściwie zrozumieć jaka jest relacja między „ciałem”, a „ego”, ponieważ w przeciwnym razie popadniemy w poważne kłopoty.

W ścisłym kulturalnym kontekście, które Jezus i apostołowie dobrze rozumieli, idea umierania dla siebie nie miała nic wspólnego z indywidualistycznymi czy subiektywnymi psychologicznymi uczuciami wyrzekania się swojej osobowości. W ich dwuczłonowej kulturze [i] opartej na poczuciu czci/honoru i wstydu, umrzeć dla siebie oznaczało pomniejszać swój czcigodny status w społeczności, a starać się o wyniesienie ponad swój własny status kogoś innego. „Ego” było rozumiane jako pragnienie zaszczytów w tej społeczności.

Współcześnie, chrześcijański przywódca, który zawsze mówi o czci i rzekomej „kulturze czci”, który czuje się uprawniony do czci, przywilejów i dodatkowych korzyści związanych z rangą i statusem zawodzi swego Zbawiciela. Nie umiera dla siebie w biblijnym sensie, bez względu na to jak bardzo pokornie wydaje się zachowywać osobiście i w relacjach z innymi.

W nowotestamentowym kontekście domagać się czci to oksymoron (metaforyczne zestawienie wyrazów przeciwstawnych – przyp. tłum.). Nie możesz wymagać od innych czci i umierać dla siebie – są to dwie wykluczające się nawzajem propozycje. Jeśli domagasz się, wymagasz czci to nie jesteś jej godzien, ani nie nauczyłeś się jeszcze, co to znaczy umierać dla siebie.

W takim przypadku mamy jeszcze do czynienia z poczuciem własnego ja (siebie), które oznacza pewną unikalność naszej osobowości, co wynika z tego, że Bóg stworzył nas na swój obraz. Pierwotnie zostaliśmy stworzeni z pewnymi upodobaniami, niechęciami, osobistymi cechami, w szczególny sposób reagujemy na Wszechświat i zajmujemy się nim i jest to unikalne dla każdego z nas. Te rzeczy są moralnie neutralne, zostały przez Boga przypisane, skonfigurowane, usankcjonowane „Bożą myślą” o nas. To tak, jakby Bóg powiedział: „Chcę, aby on/ona był(a) taki(a), chcę tego i tego. Cieszę się, gdy mówi bądź robi to czy tamto w taki sposób jak to robi, ponieważ tak go/ją stworzyłem”. Te cechy osobowości są w nas, jako jednostkach ludzkich, różne.

Te składniki osobowości nie mają umrzeć, nigdy nie zostaną ukrzyżowane. Bóg chce, aby kwitły, ozdabiały i prowadziły do pełnej dojrzałości (w Chrystusie) tego „ego”, które jest zgodne odbiciem boskiego obrazu w nas. Dzięki dziełu nowego narodzenia z tego obrazu zostaje usunięta rdza grzechu. On chce usunąć rdzę, a nie obraz. Musimy to dobrze rozumieć. Wymarcie osobowości to koncepcja, w której próbuje się osiągnąć stan Nirwany. To nie jest koncepcja chrześcijańska.

Istnieje zupełnie inne poczucie „ego”, na którym spoczywa wyrok śmierci: „ego” rozumiane jako samo-wola może spodziewać się ukrzyżowania. Takie „ego”, które podnosi swoją pięść na Boga i mówi: „Nie, Ty nie będziesz moim królem, nie będziesz panem. Ja jestem królem i panem mego życia” jest potępione.

Nastawione na rządzenie ego, które konkuruje o tron w ludzkim sercu musi doświadczyć śmierci, odrodzenia i nakierowania na prawdziwą osobowość zgodną z Chrystusem. To właśnie to ego, które chce żyć niezależnie od Boga i nie biorąc Go pod uwagę, musi być uśmiercone, tak aby pojawiło się ego zgodne z obrazem Boga w Chrystusie.

Zastanówmy się nad pewnym ograniczonym podobieństwem tej sytuacji do rosyjskich laleczek zwanych Matrioszka. Jest to zestaw drewnianych lalek o coraz mniejszym rozmiarze, które są umieszczane jedna w drugiej. Ta największa jest jak zewnętrza osobowość, a te wewnętrzne to prawdziwe ego, którego nie widać z zewnątrz, ponieważ jest umieszczone w większej lalce. Żeby je zobaczyć, to, jaka jest, trzeba otworzyć, w pewnym sensie „złamać na pół”, tą zewnętrzną lalkę. Nasze zewnętrzne ego musi zostać złamane, uśmiercone, ukrzyżowane bądź w jakikolwiek inny sposób stłumione. Ma ono być ujawnione, pokazane, jakie jest naprawdę, a nie uśmiercone. Jeśli chodzi o nasze życie mające kształt krzyża to ukrzyżowane i upodobnione do Jego śmierci i zmartwychwstania ma być nasze ego zewnętrzne – ciało – a nie nasza osobowość. Jeśli nie zachowamy tego wyraźnego rozróżnienia to będziemy jako chrześcijanie i ludzkie istoty bardzo niezdrowi, niepełni i niemający poczucia bezpieczeństwa.

Co naprawdę mówi pismo o umieraniu dla siebie

Zwrot „umieranie dla siebie” czy „śmierć siebie” jest jednym z tych powszechnych kaznodziejskich tekstów, które słyszy się tak często, że został zakorzeniony w chrześcijańskich psychice. Dla niektórych może być zaskoczeniem informacja, że zwrot „umieranie dla siebie” nigdy nie zostało użyte w Nowym Testamencie.

W 6 rozdziale Listu do Rzymian Paweł korzysta z metafory chrztu wodnego, opisując pogrzebanie w śmierci z Chrystusem i powstanie do nowego życia. W tym fragmencie nie ma w ogóle mowy o uśmiercaniu siebie. Już zostaliśmy zjednoczeni w Nim w śmierci i zmartwychwstaniu. Musi to być w podstawach naszego rozumienia, zanim przejdziemy dalej do jakiejkolwiek dyskusji czy stosowania sprawy „ego” i „ciała”. Paweł odnosi się do porzucenia starego wieku i starych dróg (ciała, nie ego) i do wejścia do nowego wieku w Chrystusie oraz z Chrystusem. Nie ma to nic wspólnego z wewnętrznym procesem rzekomej dyscypliny krzyża.

W 2 Liście do Koryntian 1:9 Paweł pisze o wyroku śmierci. Niemniej, nie wspomina tutaj o „śmierci dla siebie”, ani o żadnym innym subiektywnym przeżyciu. Odnosi się do literalnego wyroku śmierci, czy inaczej do spotkania się z literalnym ryzykiem śmierci każdego dnia, które groziło mu ze strony Żydów i innych. W odniesieniu do swego powołania jako apostoła, mówi, że jest „ostatni”, jak ci skazani na śmierć. Nie ma to nic wspólnego ze śmiercią dla siebie.

W 2Liście do Koryntian 4:12 mówi znowu o śmierci działającej w nim i w życiu innych. Tutaj ponownie kontekst wskazuje na jego apostolską misję na rzecz wierzących – cierpienia i prześladowania oraz dosłowne zagrożenie śmiercią dla nich. Jego apostolstwo nie przynosi niczego jak tylko ich „śmiertelność”, a jednak im daje życie. Nie ma w tym wersie najdrobniejszego powiewu tematu śmierci dla siebie.

„Tak ja umieram każdego dnia” z 1Kor 15:31 jest rutynowo cytowane jako dowód na codzienne umieranie dla siebie. Przede wszystkim, jest to tylko fragment zdania, nawet nie całe zdanie, a co dopiero większy kontekst! Czy mamy go używać jako podstawę naszej teologii krzyża? Boże uchowaj.

Lepszym tłumaczeniem jest „…codziennie narażam się na śmierć” (np.: Biblia Poznańska). Ponownie Paweł odnosi się do fizycznych zagrożeń, jakie towarzyszą jego apostolskiej misji, co kontekst poprzedniego wersu daje wyraźnie do zrozumienia. Doskonale pasuje to również do innych listów Pawła, gdzie odnosi się do zagrożenia swojego życia, które niesie ze sobą głoszenie przesłania wiary w ukrzyżowanego Mesjasza, co kosztuje go życie np.: 2Kor 11:26. Powtórzmy, nie ma to być uduchowiona czy subiektywna psychologia. Kontekst jest wyraźny, odnosi się do fizycznych niebezpieczeństw, na które on sam jest nieustannie narażony w związku ze swym powołaniem na apostoła Chrystusa.

Ponownie apostoł wspomina o śmierci w 2Liście do Koryntian 4:10-11, szczególnie odnosząc się do swego ciała [ii], a nie umysłu, emocji czy wewnętrznych zmagań. Nawet jeśli sam termin „ciało” odnosi się bardziej do jego zwykłego dążenia do zadowolenia z fizycznych pragnień i podniet to kontekst całego 2 Listu do Koryntian (a 6 rozdziału w szczególności) daje całkiem wyraźnie do zrozumienia, że chodzi mu o fizyczne cierpienia i zagrożenia towarzyszące przesłaniu ewangelii. Oczywiście, wszystko czego doświadczamy fizycznie, a szczególnie to, co jest nieprzyjemne, wiąże się z jakimś wewnętrznym psychologicznym procesem, lecz nawet jeśli to dopuścimy, omawiany fragment nie ma nic wspólnego z powszechną teologią umierania dla siebie.

W takim razie, w jaki sposób umiera „zewnętrzne ego”? Jak ta śmierć metaforycznie przeżyta może być korzyścią dla innych? Jak łamie się tą największą rosyjską laleczkę, aby to skrywane ego wyszło na wierzch? Paweł nazywa to zdejmowaniem starego człowieka, a nie śmiercią ego [iii]. Zdejmowanie starego człowieka oznacza zabijanie ciała, starego człowieka, któremu towarzyszy stare stworzenie i drogi ciała „poza” Chrystusem i nowym stworzeniem, a nie niweczenie siebie! Dzieje się to, gdy każdego dnia bierzemy swój krzyż. Egoizm umiera, a nie nasze poczucie osobowości.

List do Filipian 3:10

Kolejnym fragmentem często cytowanym wyrwanym z kontekstu i stosowanym wstecznie jako dowód popierający doktrynę rzekomego umierania dla siebie jest List do Filipian 3:10. Nie ma tego w tym tekście:

żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci”.

Nie ma tutaj niczego o „umieraniu dla siebie”. Ważny jest szyk tego zdania tj, kolejność poszczególnych elementów. Na pierwszym miejscu jest poznać Boga w mocy Jego zmartwychwstania, następnie społeczność Jego cierpienia, abyśmy mogli być podobni do Niego w Jego śmierci. Słyszałem setki ewangelicznych kaznodziejów rutynowo głoszących o stawaniu się podobnym do Jego śmierci w kontekście rzekomego umierania dla siebie, a zupełnie w oderwaniu od reszty całości. Takie postępowanie z wyrwanym z kontekstu tekstem to zwykły błąd.

W tym wersie nie tylko nie ma niczego o umieraniu dla siebie, lecz jest coś zupełnie przeciwnego! Jest to wzbudzenie do zmartwychwstania! Nie doświadczamy śmierci dla siebie po to, żeby przeżyć zmartwychwstałe życie. Przeżywamy Jego zmartwychwstałe życie PRZEDE WSZYSTKIM po to, aby mieć udział w społeczności Jego cierpienia, abyśmy stali się podobni do Jego śmierci, abyśmy ponownie doświadczyli Jego zmartwychwstałego życia w nigdy nie kończącym się cyklu zmartwychwstałego życia ku zmartwychwstałemu życiu, a nie śmierci ku śmierci, przez wszystkie dni naszego życia. Pierwszy dzień naszego życia w wierze z Chrystusem zaczął się od przeżycia Jego zmartwychwstałego życia i nasz ostatni dzień na tej ziemi będzie doświadczeniem Jego zmartwychwstałego życia!

Umieranie dla siebie

Umieranie dla siebie

W jaki sposób więc, zdejmujemy starego człowieka dzięki doświadczani zmartwychwstałego życia? Czy nie uśmiercamy naszego ciała? I tak, i nie. Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek napić wody z ogrodowego węża, który leżał jakiś czas na letnim słońcu? Jak smakowały pierwsze łyki? Tak, czuło się gumę z węża. W jaki sposób można się pozbyć smaku gumy w zwody? Czy należy skupić się na wężu? Czy należy postarać się, aby ten wąż nie śmierdział gumą? Oczywiście, że nie – guma zawsze będzie gumą i będzie smakować jak guma, a oczekiwanie czegokolwiek innego jest bez sensu. Po prostu puszczasz świeżą naturę w strumieniu wody i tylko dzięki przepływowi woda traci smak węża. Smak gumy został uśmiercony przez to, że został poddany nieprzemijającej, świeżej wodzie z innego źródła.

W taki sposób stary człowiek jest „zdejmowany” – przepływa przez niego zmartwychwstałe życie Chrystusa, a nie dlatego, że robię sobie spis grzechów i zajmuję się nimi. Stary człowiek jest zastępowany przez wzrastającego Chrystusa. Ta prosta prawda jest wzmocniona przez kolejny wers, który znowu jest rutynowo błędnie cytowany.

To słowa Jana Chrzciciela mówiącego o Chrystusie [iv]. Większość ludzi mówi coś takiego: „Mnie musi ubywać, aby On mógł wzrastać”. Słyszałem o tym tysiące kazań. Podobnie jak w przypadku Flp 3:10, jest odwrotnie.

Jan Chrzciciel powiedział to tak: „On musi wzrastać, mnie zaś ubywać”. Można to rozumieć w różny sposób.

Prawdopodobnie Jan odnosił się do siebie samego w sensie historycznym to znaczy mówił o swojej służbie w zbawczym planie Boga na rzecz Jezusa jako Mesjasza. Miałoby to wpływ również na Jana. Chrystus wzrastający w naszym życiu zawsze będzie miał subiektywny i psychologiczny wpływ. Jego wzrastanie będzie miało nieodwołalnie taki skutek, że mnie będzie ubywać, podobnie jak z tym przepływem czystej wody – nieuchronnie nastąpi zmiana smaku. Mój cielesny, stary człowiek jest uśmiercany w ten sposób, że podejmuję mój krzyż, aby iść za Chrystusem i pozwolić, aby Jego zmartwychwstałe życie ożywiało każdą cząsteczkę mojej istoty.

Ja sam korzystam z tego mocy zmartwychwstania i życia poddając się innemu rządowi królestwa, podczas gdy moje ego domaga się tego samego prawa rządzenia. Jego moc zmartwychwstania i życia zawsze emanuje przeze mnie. Nie może przestać tak samo, jak Jezus nie może przestać być zmartwychwstały. Jedyne, co może powstrzymać jej przemieniającą skuteczność jest tajemnica mocy, którą suwerenny Bóg daje Swemu stworzeniu: moc powiedzenia Jemu: „nie”. Moje „wzmocnione przez ego-ja powiedziane Bogu: „nie”” zwyczajnie nie daje Jego inspirującej dobroci dotrzeć do mnie i przemieniać mnie.

Wniosek

Nie sugeruję tutaj, że jest to łatwe, wesołe czy zawsze duchowo radosne. Tak nie jest. Nie ma takiego treningu, który byłby zabawny. Niesie jednak ze sobą uwolnienie i przemianę, i jest to nowotestamentowy sposób. Obóz szkoleniowy piechoty morskiej nie jest zabawny, lecz przygotowuje rekrutów na przyszłość, która prawdopodobnie stanie się ich udziałem, o której teraz nie mają pojęcia. Oczywiście, rozumieją, co to znaczy iść na wojnę, lecz nie jest tym samym, co trzymać w rękach mózg najlepszego przyjaciela. Tak, dyscyplina szkolenia nie jest zabawna, lecz wyposaża cię na przyszłość.

Mam nadzieję, że dzięki powyższemu ci, którzy szamoczą się, zrozumieją, że Bóg nas nie nienawidzi. Nie tylko kocha cię, lecz również lubi jako kogoś unikalnego. Proces uświęcenia nie polega na rugowaniu siebie, lecz na ujawnianiu ciebie przekształconego i całkiem podobnego do Jezusa Chrystusa światu.

 __________________

[i] Dwuczłonowa kultura charakteryzuje się brakiem indywidualistycznego podejścia do siebie. Takie indywidualistyczne samopoczucie pochodzi z zewnątrz jednostki. Status i indywidualne miejsce jednostki są definiowane w ramach społeczności. W czasach Jezusa opierało się to na wschodniej/semickiej dynamice czci-wstydu.

[ii] Mam świadomość tego, że greckie soma może być też metaforą całej istoty człowieka.

[iii] Ef 4:22; Kol 3:8-9. Wiem, że ma miejsce teologiczna debata wokół tego czy wierzący ma jedną „nową naturę” czy też podwójną. Nie wchodzę tutaj w te rozważania.

[iv] J 3:30

Click to rate this post!
[Total: 4 Average: 3.5]

5 comments

  1. Być może Twoje pytanie Henryku:
    „Czy Jezus Chrystus w swej służbie na ziemi był/jest przykładem dla wierzących? Czy tylko(!) Barankiem Ofiarnym „?

    na pierwszy rzut oka wydaje się być nie na temat, to jednak zawiera w sobie głębie tematu „umierania dla siebie”
    Każdy bowiem kto uznaje Jezusa za przykład do naśladowania wie co znaczy „umrzeć dla siebie”.
    (20) Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie.

    Niewiele wiedzą o tym ci, którzy stali się aktorami spektaklu pt ” Chrześcijaństwo”
    Kaznodzieje, pastorzy, działacze religijni uznani przez świat.
    Autorzy milionów książek „chrześcijańskich” przynoszących im wielkie profity. Oni to bowiem najczęściej mają najwięcej do powiedzenia na temat „umierania dla siebie”.
    A jak to się ma do słów Jezusa”
    (29) Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. (30) Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie.
    Słowo Boże nie pozbawia Cię Twojego jestestwa.
    Ono za Twoja zgodą poddaje całego Ciebie pod panowanie Ducha Bożego.
    Stąd słowa :
    (2) dopełnijcie radości mojej i bądźcie jednej myśli, mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. (3) I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie. (4) Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze. (5) Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie, (6) który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu, (7) lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem, (8) uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci, i to do śmierci krzyżowej.

    Henryku, czy Jezus zatem powinien być przykładem dla wierzących???
    Czy jest ? To już inny temat.

  2. Absolutnie jest przykładem…
    On jest wzorem „umierania” dla siebie: pozostając absolutnie sobą (ze swoją osobowością, emocjami, sposobem postrzegania świata, pragnieniami, itd itp), jednocześnie położył wszystko aby objawić Ojca. Jako, że był całkowicie zdrowy emocjonalnie i duchowo, On, jako wzór relacji z Bogiem jest w 100% czysty, czego nie można powiedzieć o żadnej innej osobie wymienionej w Biblii. Nawet kiedy Paweł mówił aby naśladowano jego wiarę, miał na myśli swoje całkowite oparcie na Jezusie a nie jego własne poglądy czy sposoby postępowania 🙂

    Jednakże Jezus to ktoś znacznie więcej niż Baranek Ofiarny czy przykład życia… O wiele więcej. Ale to już temat na kilka artykułów 😉

  3. 🙂
    Jezus Chrystus miał niesamowity potencjał także jako człowiek.
    Myślę, że jego postawa w korzystaniu z tego potencjału może być wskazówką w rozważaniu głównej idei powyższego artykułu.

  4. Czy Jezus Chrystus w swej służbie na ziemi był/jest przykładem dla wierzących? Czy tylko(!) Barankiem Ofiarnym?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.