Duch Faryzeusza_2

Część Pierwsza

Najpierw  źdźbło…

Pewien młody człowiek nie był jeszcze wielkim kaznodzieją, jak inni. Żadnych owoców dla tych, którzy chcieliby to zbadać, żadnych otaczających go tłumów gdy mówi, ani uczniów łapiących każdego jego słowo. Był pewny tylko tego, że został „powołany” i to od młodości, lecz wydawało się, że nie ma dla niego miejsca. Nikt nie dzwonił, aby zaprosić go do usługi i nieliczni tylko interesowali się jego życiem. Być może było tak dlatego, że nigdy nie czuł się wygodnie w tej służbie straszenia ludzi piekłem i nie mając tego „znaku”, nie mógł sprzedawać ani kupować na religijnym rynku. Czy też, po prostu, dotąd nie powiedział ani nie zrobił nic godnego uwagi.

W każdym razie nie był wysoko ceniony w tym małym zgromadzeniu.

Pewnego dnia z opatrzności Bożej został wyznaczony według uznania pastora jako jeden z czterech młodych usługujących, aby przemawiać na specjalnym spotkaniu dla lokalnego zgromadzenia.

W międzyczasie zaczęły się młodemu mężczyźnie przydarzać różne zaskakujące rzeczy.

Dostał pocztą pamflet, przeczytał go i został bardzo poruszony słowami tam zawartymi. Faktycznie, okazał się być katalizatorem rozbudzającym jego ducha. Choć nie rozumiał tego, co się działo wiedział, że było to zarówno przerażające jak i radosne.

Weźmy na przykład Biblię. Nie miała już takiego znaczenie „potem” jakie miała ‘przedtem”. Nowe myśli i koncepcje zaczęły się kształtować w jego umyśle i to takie, które nie były porównywalne z obowiązującą konwencją i tradycjami.

Faktycznie niektóre z nich były całkiem nieortodoksyjne i czuł, że nie odważyłby się mówić o nich z kimkolwiek, a jednak czuł, że nie może ich utrzymać więc, w końcu, szukał przyjaznego ucha. Lecz dziwne brzmienie objawienia nie było wystarczająco standardowe i nie podzielił się tym z nikim.

W końcu nadszedł czas owego specjalnego spotkania. Z pośród tych czterech, którzy zostali wybrani, nasz młody człowiek był tak naprawdę brzydkim kaczątkiem. Jeden z tych młodzieńców był bratem całkiem znanego ewangelisty. Inny był synem szanowanego, starego sługi ewangelii. Trzeci był wzorem cnót, pięknym, młodym mężczyzną, znakomitym mówcą, uzupełnianym przez piękną narzeczoną.

Kontrast był widoczny.
Nasz młody przyjaciel nie miał takich referencji.

Jednak, gdy nadszedł jego czas coś się z nim stało. Coś niewiarygodnego i trudnego do wytłumaczenia. Jego słowa nie były, jakby to mógł sobie ktoś wyobrazić widząc nowicjusza, wątłe i kulawe. Zupełnie nie. Nie było nerwowości w jego sposobie mówienia i ani odrobiny strachu. Było tak, jakby ktoś lub coś podawał mu myśli i przedstawiał idee, przedstawiał ilustracje, których on osobiście nie znał.

Strumień płynął nadal.

W końcu, po jakiejś godzinie, stary, szorstki pastor klepnął go w ramię i powiedział:

– Nie możesz tego wszystkiego wygłosić w jeden wieczór.

Po spotkaniu wydarzyło się wiele rzeczy.

Niektóre błogosławione, inne będące przekleństwem, a jeszcze inne po prostu dziwne.

Nasz młody przyjaciel nie był już więcej „nikim”.

Został zauważony.

Liczono się z nim.

Nie był już więcej „ukryty w taborze”.

Następny król

Pycha jest chorobą bogaczy.

O ile król Saul bardzo się starał to król Nebukadnesar doprowadził sprawę do końca. Jestem pewien, że go pamiętasz. Rządził nad całym królestwem babilońskim przez wiele lat. To, co się przydarzyło jemu w czasie panowania jest fascynującą historią i pełną objawienia.

W przeciwieństwie do innych, którzy podjęli walkę z Bożym ludem, on okazał się zwycięzcą.

No, ostatecznie, na krótkim dystansie. Zwrócił się przeciwko Judzie podczas panowania Jehojakima, obległ Jerozolimę i zdobył ją, po czym wziął do niewoli, uprowadził do Babilonu kilku szczególnych młodzieńców. Byli wśród nich Daniel oraz Szadrach, Meszach i Abednego (Brzmi jak zespól rockowy, nie?).

Była to grupa młodzieńców, wybranych spośród wziętych do niewoli, aby służyli wielkiemu królowi, Nebukadnesarowi. Jak się okazało, nie pasowali oni zbyt dobrze do babilońskiego społeczeństwa. W szczególności nie brali udziału w klękaniu przed obcymi bogami. Faktycznie, odmówili tego, dzięki czemu mamy tą wspaniałą historię o ognisty piecu i Czwartym Mężu, który pojawił się wśród nich.

W tym czasie nasz przyjaciel, Nebukadnesar, dowiedział się nieco o mocy Tego, który był zaangażowany w sprawie ognistego pieca. Rzeczywiście, jeśli wsłuchasz się uważnie w to, co powiedział natychmiast po tym wydarzeniu, to mógłbyś nawet wnioskować, że się nawrócił i stał się prawdziwym wierzącym. Posłuchajmy bardzo zszokowanego monarchy:

Nebukadnesar, król, do wszystkich ludów, plemion i języków, które mieszkają na całej ziemi: Pokój wam! Postanowiłem oznajmić o znakach i cudach, których na mnie dokonał Bóg Wszechmogący:

Jakże potężne są jego cuda! Jego królestwo

jest królestwem wiecznym,

a Jego władza z pokolenia w pokolenie.

No, wydaje mi się, że jest to całkiem konkretny wyraz uznania, jak na kogoś, kto dopiero co, ustawił swój własny „złoty posąg” i straszył śmiercią każdego, kto się przed nim nie skłoni! Niemniej czasami (może to zauważyłeś) nawrócenie wywołane przerażeniem trwa tylko tyle ile przerażenie.

I tak było z naszym przyjacielem.

Wkrótce po tym strachu (i całkiem elokwentnej przemowie) leżąc na swej kanapie zaczął przeżywać dziwne sensacje związane ze snem. W tym śnie zobaczył wielkie drzewo. Nie jakieś szczególnie przerażające samo w sobie, lecz musiało być w tym coś strasznego, przynajmniej dla króla, ponieważ Pismo mówi nam, że był faktycznie przerażony i wezwał Daniela, aby mu sen wyłożył jeśli potrafi. Daniel, w przeciwieństwie do królewskich wróżbitów i czarowników, dał sobie z tym radę. A taka była interpretacja snu, jaką Daniel przekazał królowi Nebukadnesarowi:

Drzewo, które widziałeś, które rosło i było potężne, którego wysokość sięgała nieba, a było widoczne na całej ziemi, którego liście były piękne, a owoc obfity, które miało pokarm dla wszystkich, pod którym mieszkały zwierzęta polne, a w jego gałęziach gnieździły się ptaki niebieskie – to jesteś ty, królu: rosłeś i stałeś się potężny, twoja wielkość urosła i sięga nieba, twoja władza rozciąga się aż po krańce ziemi.

Wow!

To jesteś ty, królu. To jest twój sen. Wzrosłeś (miłe prawda?) i stałeś się potężny. A twoja wielkość sięga teraz samego nieba!
Wow!

Nie wspominając o tym, że twoje królestwo sięga krańców ziemi.

(O, Ten Daniel, mógłby zinterpretować wszystkie moje sny).

Dobrze, niemal cały czas. Zdaje się, że posłanie ma dalszy ciąg:

P.S. jest taki drobiazg:
Podobnie jak drzewo, które widziałeś, upadniesz: „wypędzą cię spośród ludzi, mieszkać będziesz ze zwierzętami polnymi i jak bydło trawą karmić cię będą,; będzie cię zraszać rosa niebieska, siedem wieków przejdzie nad tobą, aż poznasz, że NAJWYŻSZY MA WŁADZĘ NAD KRÓLESTWEM LUDZKIM I ŻE DAJE JE KOMU CHCE.

(Myślę, że po tych słowach zmieniłbym zdanie o zatrudnieniu Daniela).

Wielki król Nebukadnesar, potężny i mocny.

Masz potęgę i masz królestwo.

Wielkość, która sięga niebios.

Królestwo, które sięga krańców ziemi.

Jeden drobny problem. Coś, o czym twoi doradcy zapomnieli ci wspomnieć lub czego nie zrozumieli.

Coś, czego jeszcze nie pojąłeś, nawet przy całej twojej wielkości.

Coś elementarnego.

Coś podstawowego.

A jest to fakt że:

Najwyższy panuje nie tylko w niebie, lecz również na ziemi!

Wszędzie, tam gdzie chodzi o panowanie i królestwa, to wszystko należy do Niego (jak napisał psalmista) i to On rozdziela każdemu jak chce. Jak to sam ostatnio stwierdziłeś:

jest królestwem wiecznym,

a Jego władza z pokolenia w pokolenie.

Być może powinieneś puścić sobie jeszcze raz tą taśmę!

Lecz zrozumiesz to, o wielki królu Nebukadnesarze. Poznasz miłosierdzie Boga a Jego nieskończona łaska doprowadzi cię do miejsca pokuty. Wtedy twoje „królestwo” będzie pewne dla ciebie,

GDY BĘDZIESZ WIEDZIAŁ, ŻE TO NIEBIOSA RZĄDZĄ!

O,…
Później. . .
Rok mija i rok przeminął a król zapomniał o śnie i jego interpretacji. Powiedziałem, że zapomniał, bo faktycznie musiał zapomnieć, ponieważ któregoś dnia: „przechadzał się król po pałacu królewskim w Babilonie i odezwał się król i rzekł: Czy to nie jest ten wielki Babilon, który zbudowałem na siedzibę króla dzięki potężnej mojej mocy i dla uświetnienia mojej wspaniałości?

O, chłopie. Nawet ja wiedziałem, że to nie tak.

Oczywiście: „Gdy jeszcze słowo to było na ustach króla, zagrzmiał głos z nieba: „Oznajmia ci się, królu Nebukadnesarze, że władza królewska zostaje ci odjęta. Będziesz wypędzony spośród ludzi, …., aż poznasz, że (uwaga, konkluzja na teraz i na wieki) Najwyższy ma władzę nad królestwami ludzkimi i że je (panowanie, moc i władzę) daje TEMU KOMU ZECHCE”.

I tak się stało.

W tej samej godzinie spadł sąd.

Wielki król został wypędzony na pola.

Jego ciało było zraszane deszczem z niebios.

Jego włosy urosły jak u orłów pierze.

Jego paznokcie jak u ptaków pazury.

Wiele dni minęło.

A wtedy, dokładnie tak jak powiedziano:

A po upływie dni ja, Nabukadnesar, podniosłem oczy ku niebu; a gdy znowu rozum mi powrócił, wtedy błogosławiłem Najwyższego, a Żyjącego wiecznie chwaliłem i wysławiałem, gdyż jego władza jest władzą wieczną, a jego królestwo z pokolenia w pokolenie. A wszyscy mieszkańcy ziemi uważani są za nic, według swojej woli postępuje z wojskiem niebieskim i z mieszkańcami ziemi. Nie ma takiego, kto by powstrzymał jego rękę i powiedział mu „co czynisz?
O, tak!

W tym czasie (lubisz szczęśliwe zakończenia?) powrócił mi rozum i dostojność i powróciła mi moja okazałość na chwałę mojego królestwa; moi doradcy i moi dostojnicy szukali mnie i znowu przywrócono mnie do godności królewskiej, i dano mi jeszcze większą władzę. Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego działa są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. A TYCH ZAŚ (tego się właśnie nauczyłem) KTÓRZY PYSZNIE POSTĘPUJĄ, MOŻE PONIŻYĆ.
O jej!

…tych, którzy pysznie postępują może poniżyć”.

Następnie kłos…

Nasz młody przyjaciel nie ruszył do przodu, lecz od czasu do czasu był zapraszany, aby mówić do różnych grup wierzących. Ciągle nie był zbytnio „wzorem” dla trzody, będąc w tym czasie oddzielonym od kościoła swojej młodości i od małżonki swojej młodości.

Lecz miał przychylność pastora pewnej denominacyjnej grupy i wiedział, że ta przychylność faktycznie została mu „dana”, skoro on i pastor mieli dość różne poglądy doktrynalne jak i większość członków grupy, z powodu których wątpliwości pastor zaprosił młodzieńca do dzielenia się słowem w pewien niedzielny wieczór.

W powietrzu wisiało pewne napięcie, którego przyczyna jest dość zrozumiała. Pastor, zastanawiał się już po raz drugi (a może nawet trzeci) nad roztropnością zaproszenia tego młodzieńca i był pod wielkim ciężarem. Nagle, tak jak siedział w pierwszym rzędzie, rzucił się na kolana i zaczął gorliwą modlitwę.

Kaznodzieja widząc to, uświadomił sobie bardzo fundamentalny problem, który wkrótce wyrósł do bardzo zasadniczego pytania, tj., Czy będzie w stanie dalej kontynuować?

I wtedy zdarzyła się najdziwniejsza rzecz.

Zanim pastor mógł się nad tym zastanowić i wybrać właściwy kierunek działania (a powinien być jakiś), młody człowiek opuścił głowę. Lecz zamiast modlitwy z jego ust wypłynęły wyraźne i jasne słowa:

– Duchu związania – krzyczał – Jezusa znasz, Pawła znasz i mnie znasz! W imieniu Jezusa Chrystusa opuść to miejsce!

Jak wam się to podoba jako wprowadzenie do kazania?

Cokolwiek to był, zadziałało. Pastor, zmieszany na twarzy, wstał z kolan i usiadł na swojej ławce.

A młody człowiek głosił!

A ludzie reagowali!

A dziwne i niezwykłe rzeczy towarzyszyły głoszeniu Słowa tej nocy!

Skutki jakie to wywarło na społeczności były natychmiastowe. W ciągu miesiąca zmuszono pastora do rezygnacji a niemal połowa zgromadzenia odeszła wraz z nim.

Oczywiście młody kaznodzieja, który był katalizatorem tego poruszenia był razem z nimi. Spotykali się w domach dopóki nie mogli znaleźć bardziej stałego miejsca. Rozwijali się w swoim duchu, ból odejścia został złagodzony przez nowe, ekscytujące poznanie, które zostało im dane. Trzeba powiedzieć, że byli w znacznym stopniu uzależnieni od swojego nowego przyjaciela i doradcy, który wydawał się wiedzieć więcej o tym, co się działo z nimi niż oni sami. I tak to szło. Doktryny zmieniły się i nowe zrozumienie zostało udzielone. I zawsze to ten młody człowiek był instrumentem zmian. Po wielu dniach i niewielu trudnościach postawiono nową kaplicę i uformowane nowe sojusze.

Na czele z młodym kaznodzieją.

Zgodnie z poradą i konwencją młodego człowieka.

Oczywiście, pastor nadal był nominowaną głową kościoła lecz przekazał sprawy stanu duchowego młodemu słudze i objawieniu Ducha. Był to dziwny i ekscytujący czas dla wszystkich, a szczególnie dla młodego proroka, który wreszcie dotarł do swojego miejsca.

On był przywódcą!

Ludzie szanowali jego opinie i szukali jego porady!

Jak słodkie w smaku i świetne uczucie!

I wtedy….

Nie było nic niezwykłego tej szczególnej nocy. Co prawda było przygotowywane szczególne spotkanie, kazalnicę mieli zajmować goście, lecz mieli tu być tylko przez chwilę. Poza tym, on sam ich zaprosił i niewielu ośmielało się kwestionować jego wybór w tych sprawach.

Niemniej znalazło się kilka osób, którym sprawiło kłopoty to, co jeden z odwiedzających powiedział poprzedniego wieczoru. Przyszli więc wcześniej do kościoła, poprosili swego młodego lider na bok i pytali go o to, co myśli na ten temat, a on udzielił im rady.

Najwyraźniej usatysfakcjonowani członkowie weszli do kaplicy, aby się przygotować na wieczorne nabożeństwo.

Lecz młody człowiek nie był zadowolony. Coś zaczęło go niepokoić. Była to myśl, że być może nie miał w 100% racji udzielając takiej odpowiedzi. Czy faktycznie, tam głęboko, „wiedział”, że to co im powiedział było prawdą?

Dobrze i miło jest być liderem, lecz czy nie można być również „ślepym” liderem? Z pewnością duchowe prowadzenie niesie za sobą olbrzymią odpowiedzialność wobec tych, których się prowadzi. Myślał więc, rozważał, pytał Boga w czasie całego zgromadzenia tej nocy, a gdy zostało poczynione wezwanie do modlitwy, ukląkł wraz z innymi. Inni jednak po chwili wrócili na swoje siedzenia, a on trwał dalej. Wkrótce nastał czas zakończenia zgromadzenia, lecz nie dla młodego sługi. On się nie poruszył. Nagle wstał, lecz zamiast wrócić na swoje miejsce wybiegł tylnym wyjściem na pola poza kaplicę.

Gdy w końcu niektórzy członkowie wszyli szukać go i natrafili na dziwny widok. Tam w ciemności siedział na ziemi ich lider. Z rękami uniesionymi w stronę nieba i łzami spływającymi po twarzy wydawał się modlić. Gdy podeszli bliżej odkryli, że nie modli się lecz śpiewa delikatnie jakąś dziwną pieśń, której nigdy wcześniej nie słyszeli.

Ach, wielki lider.

Mojżesz, który wyprowadził ich z ich osobistego Egiptu.

Siedząc na ziemi śpiewał delikatnie przez łzy:

„O, Panie, weź mnie na swoje kolana i ucz mnie Panie ciebie, jestem tylko małym dzieckiem!”

Następny król

Nie chcę się czepiać królów w ten sposób . Oni po prostu dostarczają nam najwyraźniejszego obrazu, symbolizują skrajne pozycje władzy na ziemi i przez całą Biblię są używani, aby wskazywać i ilustrować prosty fakt, że Najwyższy nie jest zbyt chętny do dzielenia się swoją chwałą z kimś innym.

W rzeczywistości to nie ma znaczenia czy ktoś jest królem, czy nie. Człowiek po prostu musi nieustannie pamiętać o tym, że jeśli tam jest (jakakolwiek pozycja autorytetu i władzy jest zajmowana) to tylko przez miłosierdzie Boże i służy dla przyjemności Najwyższego, który prawdziwie „rządzi królestwami ludzkimi i daje je komu zechce”.

Ponieważ tylko wtedy, gdy człowiek dojdzie do wniosku, że jest nadzwyczajną jednostką i Bóg ma wielkie szczęście mając go w swojej drużynie, woda mętnieje a uczucia kierują się ku sobie.

Zauważ teraz, że król Nebukadnesar nie powiedział, że Najwyższy rządzi tylko w królestwie Judy czy Izraela, lecz „w królestwach ludzkich”. On sam będąc królem Babilonu z pewnością zaliczał się do jednego z królestw ludzkich.

Podobnie jak był nim jeden z królów, o których czytamy w Nowym Testamencie.

Inny czas, inne miejsce, inny król.

Herod Agrypa.

Wielki król, którzy panował nad ziemią palestyńską zaraz po śmierci Syna Człowieczego.

Piotr miał z nim trochę problemów.

Jakub miał z nim trochę problemów.

Lecz Piotr został uwolniony z jego rąk dzięki interwencji anioła Pańskiego.

Herodowi nie podobało się to za bardzo.

Za to podobała mu się bardzo owacja, jaką otrzymał pewnego dnia, gdy ludzie z Tyru i Sydonu przyjechali złożyć mu hołd. Jak czytamy: „W oznaczonym dniu Herod odziany w szatę królewską, zasiadł na tronie i w obecności ludu wygłaszał do nich mowę; Lud zaś wołali (niezłe musiało być to przemówienie): Boży to głos, a nie ludzki”.

Nie zamierzam teraz dochodzić tego czy ludzie, którzy przyszli zobaczyć wielkiego króla w tym szczególnym dniu, byli szczery czy nie. To, co jest dla mnie zrozumiałe i wynika z Pisma to fakt, że skutek dla króla był fatalny.

W tej samej chwili poraził go anioł Pański, za to, że nie oddał chwały Bogu; potem stoczony przez robactwo wyzionął ducha”.

Inny czas, inne miejsce, inny król,

który nie rozumiał tego, że choroba pn.: „pycha-stanu” nie należy do tych, które się leczy w taki sposób: – „weź dwie aspiryny i wezwij mnie rano.” Często, jak w tym przydku jest śmiertelna.

… Boży to głos, a nie ludzki...”

Oczywiście, nie po raz pierwszy takie stwierdzenie zostało poczynione ani nie było ono ostatnie. My, religijne typy zawsze ubóstwiamy nasze postacie stojące w autorytecie. Idziemy za nimi na pustynię. Opuszczamy nasze żony/mężów dla nich. Poświęcamy nasze dzieci dla nich. Jeśli chodzi o wydanie sądu pokłaniamy się im. Sprzedajemy nawet farmy rodzinne po to, aby kupić udziały w ich snach. Całkiem literalnie powierzamy nasze dusze ich opiece.

Ponieważ „…Boży to głos, a nie ludzki…

Lecz człowiek pozostaje człowiekiem i to wszystko.

Czy to będzie król czy doradca, nauczyciel szkółki niedzielnej, prorok, pastor czy papież.

Człowiek jest tylko człowiekiem i to wszystko.

Czasami, oczywiście, my królowie i doradcy, itp., zwyczajowo zapominamy o tym prostym fakcie. Czasami ta linia podziału zostaje zamazana.

Któregoś dnia w Listrze nasz przyjaciel Paweł wraz z towarzyszem Barnabą spotkali się z takim samym pokuszeniem jak Herod, tj. wyniesienie do bóstwa przez ich wielbicieli. Różnica jest taka, że o ile Herod dał tylko porządne przemówienie to oni zrobili coś znacznie bardziej dramatycznego. Powiedzieli do człowieka, który od urodzenia był kaleką: „WSTAŃ NA SWOJE NOGI”…co on natychmiast zrobił…i chodził… i skakał z radości!

Jak to się ma do sprawy bóstwa?

Z pewnością ci, którzy byli świadkami tego cudu (publiczność czasami to będzie oglądać) chciała zrobić z nich obu bogów i zaczęli krzyczeć: „bogowie w ludzkiej postaci zstąpili do nas!”

Oferowali im nawet boskie imiona jak Zeus i Hermes, a kapłan przyprowadził woły i wieńce, aby złożyć im ofiarę.

Oops. W tej części kraju chłopaki mogli nieźle sobie podziałać.

Lecz, dzięki Bogu, Paweł i Barnaba nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Faktycznie, Paweł i Barnaba, zupełnie nie tak jak Herod (i prawdopodobnie większość z nas), byli tym trochę wstrząśnięci. Rozdarli swoje szaty, wbiegli między lud krzycząc: „Ludzie, co robicie? I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak i wy…

My również jesteśmy ludźmi…

Nie bogami – ludźmi.

Tak Herodzie Agrypo, byłeś królem, być może nawet wielkim królem w twoich własnych oczach, lecz powinieneś lepiej wiedzieć i nie przyjąć takiego rodzaju wyrazów uznania:

… Boży to głos, a nie ludzki…

Nie. Jesteś zwykłym człowiekiem, podobnie jak reszta z nas.

Lecz dziękujemy ci, Herodzie Agrypo.
Nie umarłeś na próżno.

A my, którzy zawsze szukamy „ludzkiej czci”, dziękujemy ci.

Twoja postawa ostrzega nas.

Twój przykład poucza nas.

…a potem pełne zboże w kłosie

Nasz młody przyjaciel miał problem.
Tym problemem było to, że był „religijnym” człowiekiem.

Problem, który dzielił wespół tysiącami współczesnych mu, którzy, jak mówi Pismo, „narodzili się pod zakonem”. W konsekwencji jego zachowanie zostało wykształcone przez ten system. Nigdy w życiu nie przeżył siódmego rozdziału Listu do Rzymian w zawiązku z czym rozumiał niewiele lub wcale ów „inny zakon”, który apostoł odkrył jako działający w swoich członkach.

Był zaznajomiony z prawem moralnym, ordynacjami i przykazaniami, lecz niewiele wiedział o tym, co przy okazji dzięki tym przykazaniom mogło bardzo dobrze spowodować u religijnego człowieka atak.

Lecz on się uczył, a jego edukacja trwała, jak wkrótce miał odkryć.

Któregoś dnia, przechadzając się po pewnej ulicy pewnego miasta usłyszał głos. Nie słyszalny głos, na pewno (a może tak?), lecz tak wyraźny i przynoszący przesłanie tak jasne dla niego jak gdyby ktoś stał koło niego i zapytał go o godzinę. Posłanie było proste samo w sobie:

– Źle poszedłeś!

Prosto, prostolinijnie. Nie mówiąc, że zaskakująco.

– Źle poszedłeś!
Widzicie, nasz młody przyjaciel „odpowiedział na wezwanie” kilka lat wcześniej. „Głosił i nauczał” i trzymał się sam Słowa (no, przynajmniej, robił, co mógł). I nie jest tak, że nie było owoców. Były. Faktycznie wielu nazywało go błogosławionym. Lecz zgodnie z tym, co powiedział głos, nadal nie był właściwie „wychowany” i właśnie znajdował się w trakcie małej reedukacji.

W bardzo krótkim czasie znalazł się w samym środku koszmaru. Rozpętało się piekło jakiego każdy religijny człowiek boi się bardziej niż czegokolwiek innego. Takie, które doprowadziło naszego przyjaciela Pawła na krawędź desperacji. „Nędzny ja człowiek, któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?

Opss, takie jedno, piekło ludzkiej słabości.

Miejsce, w którym usuwany jest żywopłot.

I tak właśnie było. Był wiedziony od jednego miejsca do drugiego. Jego moralna słabość dobrze wyraził poeta: „pomysły poleciały, zostawiając mu informację, że się zasiedziały’. Czuł się zagubiony. To, co służyło mu jako wyróżnik tj. jego chrześcijański charakter, rozpłynęło się na jego oczach.

To właśnie nazywa się procesem wychowawczym, prawda?

Minęły lata. Ostatni szlachetny impuls padł. Robił to czego nienawidził i nie był w stanie osiągnąć tego, co chciał.

Nie było też tak, jakoby młody człowiek nie rozumiał miłosierdzia Bożego.

Rozumiał. Naprawdę rozumiał; nie tylko słyszał o nin lecz otrzymał objawienie o niej, lecz to było wtedy, a teraz było teraz. To było wtedy, gdy inspirowane myśli przepływały swobodnie, ptaki śpiewały i słońce świeciło. Teraz było teraz, przy zanikających językach, nieudanych proroctwach i moralności ograbionej z jej czci.

Lecz, zdumiewające, coś innego działo się. Ze śmierci, bardzo powoli, zaczęło pojawiać się życie. Z odległego korytarza swej duszy, odzywał się nikły głos. Były to, jak to później odkrył, jakby pierwsze pobudzenia „lepszej nadziei” opartej na „lepszych obietnicach”.

Ten młody człowiek nie był ignorantem wobec faktu, że znajdował się w stanie upadku, jeśli tu był błąd. Podobnie jak Dawid przed nim, on sam wyścielił sobie „łoże w piekle”. O, mógł oskarżyć o coś Boga, o porzucenie na przykład, lecz instynktownie wiedział, że byłoby to również głupie. To jego własne usta kłamały i jego stopy zmierzały „drogami przestępców”.

Wiedział, że byłoby źle oskarżać Boga.

Nie wiedział jednak, że w tym wszystkim co robił i gdzie był tj. ścieląc sobie łoże w piekle, był z nim Bóg, nawet tam. To szczęśliwie odkrył.

Jakkolwiek by nie patrzeć było to niewiarygodne doświadczenie.

Ktoś mógłby przypuszczać wiele rzeczy jeśli chodzi o to doświadczenie. Mógłby ktoś przypuszczać, że młody człowiek po prostu odpadł z powodu słabości charakteru i wylądował w korycie niemoralności. Ktoś inny widząc jak to było, w pewnym sensie zapowiedziane, mógł powiedzieć, że to doświadczenie było przeznaczona jako terapia szokowa i antidotum na religijna naturę. W tym wszystkim, ktoś mógłby dalej przypuszczać, że Wielki Lekarz wiedział, co ma zrobić przepisał właściwy środek, który, oczywiście, w przypadku młodego faryzeusza zmniejszył uścisk pychy i zarozumiałości. Jakkolwiek bolesne i intensywne było to doświadczenie, końcowy wynikiem miało być zgniecenie pysznego ducha, a pobudzenie prawdziwej pokory.

Z pewnością!

Poza tym, że okazało się to nie być wcale takie proste.

Nasz młody przyjaciel, pomimo wszystkiego co się wydarzyło, pozostał bogatym człowiekiem.

Słyszał rzeczy, których inni nie słyszeli; wiedział to, czego inni nie widzieli. „Miał” rzeczy wartościowe, których inni nie mieli, co jest w końcu opisem bogacza. Jeśli chodzi o objawienie, to ciągle, pomimo swej obecnej sytuacji, myślał o sobie jako o kimś, kto znajduje się na innym (wyższym) miejscu niż pozostali. To trzecie niebo było (i jest) tak interesującym miejscem.

Tak więc doświadczenie trwało nadal. Oto znajdował się w samym środku moralnego upadku, ciągle będąc bogatym i dumnym człowiekiem. Oczywiście nie myślał tak o sobie. Ciągle miał na tyle siły, aby schować się przed „swym własnym ciałem”.

Lecz oto znów się to zdarzyło…

Ponieważ nie było wielkiego zapotrzebowania na jego szczególny rodzaj służby, młody człowiek musiał znaleźć sobie świeckie zatrudnienie. Pracując w dziale zaopatrzenia pewnej firmy ubezpieczeniowej, nadzorował pracę swoich dwóch asystentów. Jeden z nich był młodzieńcem, który śmiało mógł być nazwany „poganinem”, który w najmniejszym stopniu nie był religijnym człowiekiem. Wydawał się być jednym z tych, których zupełnie nie obchodzą takie sprawy czy coś takiego jak Bóg jest, czy nie itd. Nieustannie wymieniał swoje seksualne wyczyny a jego świat był bardzo zredukowany, lub tak wyglądał, do różnych zmysłowych przyjemności, które mógł z niego wydusić.

Drugi asystent był starszym i całkiem religijnym człowiekiem. W swej aktówce wraz ze śniadaniem nosił stare wydanie Biblii Króla Jakuba. Choć nie usługiwał w żadnym formalnym sensie, wydawało się, że sprawiał mu radość prestiż jaki, w szczególnych okolicznościach socjalnych, należał się kaznodziei.

To, można być tego pewnym, nasz młody przyjaciel zauważył. Lecz Żyd i Samarytanin nie szli razem. Między faryzeuszem i celnikiem ciągle jest ustawiona przepaść (przynajmniej w umyśle faryzeusza). Po prostu robi swoją robotę, myślał sobie.

To, czego oczywiście wiedzieć nie mógł to fakt, że to wszystko było ukartowane. Ten religijny człowiek z tanią aktówką i Biblią Króla Jakuba.

Lecz tak było .

Było faktycznie.

Był też wyznaczony czas na to, aby bomba dostarczona przez aniołów odpaliła w twarz młodego bogacza. Z pewnością, któregoś dnia to się stało.

. . KA . . BLUUUUUU. . MMMM. . !

Tego dnia byli tylko w trójkę w biurze. Nasz młody przyjaciel, jego religijny asystent i kobieta zatrudniona w firmie, która zatrzymała się tutaj po materiały biurowe. Podczas jej pobytu tutaj nasz młody człowiek zaangażował się w rozmowę, religijną oczywiście. Bo, choć był bardzo daleko od tego, co uważał za dobre chrześcijaństwo, po prostu nie mógł powstrzymać się od rozmawiania o tym, co ciągle było najważniejszą częścią jego życia.
Tak więc rozmawiali sobie, nasz młody przyjaciel i młoda kobieta. Właśnie skończył interpretację pewnego szczególnego fragment znalezionego w Piśmie. Nasz religijny człowiek z Biblią Króla Jakuba przysłuchiwał się również i, Boże pomóż mu, zrobił następującą uwagę:

– Nie sądzę, aby ten fragment miał takie znaczenie.

Oh!
Nie miał pojęcia, co zrobił.

Przez chwilę fale szoku spowodowanego tą niezgodą obmywały umysł i emocje młodego człowieka i całe piekła zwaliło się na głowę!

Nagle bez jakiegokolwiek ostrzeżenia jego twarz wykrzywiła się i krzyknął w stronę człowieka z aktówką:

– TY ŚMIESZ UCZYĆ…. MNIE?

O, mój Boże.

Wyraz przerażenia przemknął przez twarz młodej kobiety, co widząc młody człowiek zdał sobie natychmiast sprawę z tego, co się stało i wiedział, że nie było to proste okazanie złego humoru czy dowód na jego złe maniery. Nie. To zapiał kur:

– Jesteś człowiekiem.

Straszliwy smutek spadł na niego. Oto stał, emocjonalny bankrut, moralny grunt usuwał mu się spod nóg, a jednak był ciągle przemawiającym duchowo, bogatym człowiekiem; ciągle poddanym temu szczególnemu duchowi pychy i arogancji, który podchodzi bogaczy. Faktycznie było to coś więcej niż słabość. To było poddanie się, podporządkowanie, jak gdyby inny duch otrzymał dostęp do jego zdolności i mógł się zamanifestować jak chciał.

Jaki inny duch? Nie jakiś tam duch, lecz z pewnością szczególny.

I wtedy przypomniał sobie.

Inny czas i inne miejsce.

Właśnie Jezus uzdrowił człowieka, który był „ślepy od urodzenia” i ten człowiek, czego można się było spodziewać, był prze szczęśliwy. Jego przyjaciele radowali się z nim, jego rodzice i jak się zdaje wszyscy poza faryzeuszami. Byli dość sceptyczni i zaczęli kwestionować fakt, że był w ogóle niewidomy. Zapewnieni przez jego rodziców, że faktycznie urodził się ślepym i że coś nadzwyczajnego zdarzyło mu się, ostatecznie wezwali go, aby jeszcze dokładniej przyjrzeć się sprawie………. ……….

W szczególności pytali go w jaki sposób stało się to, że widzi.

Powiedział im.

Nazarejczyk postąpił według pewnego rytuału, który spowodował to, że w jakiś sposób jego oczy zostały otwarte. Jego świadectwo nie wydawało się dobre faryzeuszom. Poradzili mu, aby raczej „oddał chwałę Bogu” niż człowiekowi Jezusowi, ponieważ było dla nich oczywiste, że on (Jezus) był grzesznikiem. Tamten odpowiedział im klasycznym wersem: „Czy jest grzeszny czy nie, tego nie wiem. TO jedno wiem, że byłem ślepy, a teraz widzę!

Słowa jego świadectwa były w ich uszach wystarczająco złe, skoro widzieli w Jezusie zarówno heretyka jak i grzesznika, lecz następne stwierdzenie byłego ślepca było zupełnie nie do przyjęcia dla nich:

– Gdyby ten (Jezus) nie był z Boga, nie mógłby nic uczynić.

Tego było po prostu za wiele. Świadectwo to jedna rzecz, lecz próba radzenia doradcom jest czymś zupełnie innym. Teologia to było ich poletko i wyłącznie ich. Pogardliwie „odpowiedzieli mu:

– Ty będziesz ( śmiesz) uczyć nas?

w taki właśnie trudny sposób nasz przyjaciel odkrył, że duch faryzeizmu jest nadal bardzo żywy, ma się dobrze i ciągle manifestuje swoją obecność na tej ziemskiej planecie.

Część Trzecia

продвижение сайта запросам

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 4]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.