The Nones and Dones – sfrustrowani kościołem, straceni_1

Stephen Crosby

W USA 65,000,000 (milionów) wierzących jest poza kościołem (dosł. 'de-churched’)

(od tłum.: specyfika amerykańskiego kościoła jest szczególna i bardzo inna od kościołów w innych częściach świata („mega-church’e i mega-skandale przy okazji), stąd i tendencje inne, ale to ostrzeżenie może być istotne wszędzie.
Uwaga:
„Nones” – grupa Amerykanów bez jakiejkolwiek przynależności kościelnej, którzy w ankietach na pytanie o religię odpowiadają: „none” – żadna. „Dones” – to ci, którzy przez lata byli bardzo zaangażowani, niektórzy byli liderami, nigdy wcześniej nie wyobrażającymi sobie, że można być „poza kościołem”, a obecnie, „mają dość”. Nie jest to mała liczba, rocznie kościoły opuszcza około 3 milionów osób.)

W książce napisanej przez socjologa, Josha Packarda, który przeprowadził skrupulatne badania, pt.: „Church Fefugees” („Kościelni uchodźcy”), autor twierdzi, że obecnie jest 65.000.000 osób, które w USA mają „dość” kościoła, z czego 30.5mln z nich zachowują swoją „wiarę”, równoważąc tych, którzy nie mają żadnej „religijnej przynależności”.

Ci „Nones and Dones” nie są buntownikami, zranionymi, zgorzkniałymi, Absalomami, Izebelami i heretykami, jak się ich często karykaturalnie przedstawia. Często są to ci najlepsi, najjaśniejsi, najwspanialsi i najbardziej oddani Chrystusowi – ci, którzy swoją wiarę traktują bardzo poważnie. Jest jeszcze kolejne 7.000.000 „na własnej drodze” do tego, aby „mieć dość”, co w sumie daje 72.000.000 tych „nones and dones”.
W Stanach Zjednoczonych jest około 65 mln wierzących, którzy sami siebie identyfikują jako nie należących do zorganizowanego kościoła.

30 do 50 procent tych, którzy wyznają Chrystusa w USA ma DOŚĆ (DONE) „kościoła” (zorganizowanej, zinstytucjonalizowanej religii) lub wkrótce będą w takim stanie.
Czy, w świetle tych liczby, nie jest w gronie przywództwa potrzebna jakaś refleksja własna, zamiast powszechnej reakcji w postaci obrony i usprawiedliwiania siebie, wymówek, racjonalizacji, dopracowywania programów, oskarżeń i określania każdego, kto odchodzi jako „mającego problemy z władzą”, bądź używanie innych oszczerczych nazw?
Proponuję uznać, że twierdzenie, że 30-65.000.000 ludzi to buntownicy, mijający się z Bogiem oraz znajdujący się „poza Jego wolą” jest absurdalne i dziwaczne. Jest osadzone na aroganckiej dumie, wywołanej problemami z ego, pieniędzmi, kontrolą i władzą, które uniemożliwiają refleksję nad samym sobą. Jest to forma religijnego związania, zaślepienia i oddania istniejącemu status quo.


„Dones” – zirytowani kościołem, straceni.

Czy może być tak, że coś fundamentalnie nie funkcjonuje w naszych przekonaniach, wartościach, metodach i w tym, co od bardzo dawna nazywamy na zachodzie „kościołem” oraz „przywództwem”? Czy nie może być tak, że to te 30-65mln osób może wskazywać na kilka wartych rozważenia rzeczy? Czy piętnowanie, wprowadzanie na czarne listy i robienie z nich kozłów ofiarnych jest właściwą reakcją? Czy nie może być tak, że to Bóg, przez Ducha Świętego, usiłuje powiedzieć coś do istniejących struktur na temat ich podstawowych przekonań i wartości, i że to On nie znajdują pożądanego przyjęcia?

Czy obwiniałbyś klientów w sytuacji, gdy mając jakąś działalność biznesową (a niestety, kościół zbyt często przypomina biznes) tracisz ich 30-50%? Oczywiście, że nie. Przeprowadzilibyśmy badanie produktów, usług i rynku, aby stwierdzić, co poszło tak bardzo nie tak. Nie bylibyśmy bierni, pojawiła by się panika. Gdybyśmy stracili z naszej bazy danych 30-50% klientów nie regulowalibyśmy tego czy tamtego ani nie próbowali podciągnąć to czy tamto, nie uciekalibyśmy się do efekciarskich chwytliwych szybkich sztuczek. Nie kokietowalibyśmy po obrzeżach naszego działania zmieniając kształt grzywki. Zrobilibyśmy dogłębną analizę naszego działania od spodu do szczytu.

Wyłącznie w dysfunkcyjnym świecie religijnego chrześcijaństwa takie nadzwyczaj rozsądne wobec dowodów działania, nie są podejmowane. Usiłujemy dopasować istniejące struktury, wartości i metody tak, aby były bardziej „odpowiednie dla pokolenia”. Próbujemy współczesnego uwielbienia, staramy się naprawić bądź korygować taki czy inny program, nie zdając sobie sprawy z tego, że te wszystkie starania to tylko próba przestawienia krzeseł na górnym pokładzie Titanica – statek tonie. Skupiamy się na zmianach metodologicznych, nigdy nie biorąc pod uwagę tego, że to nasze przesłania, wartości, przekonania, struktury i etyka mogą wymagać dostrojenia, przeglądu i wywalenia za burtę.
Jedynie w tym dysfunkcyjnym świecie religijnego chrześcijaństwa, oskarżamy tych, którym mamy służyć i udajemy, że wszystko jest w porządku. Boże uchowaj, aby mogło być coś niewłaściwego w naszych paradygmatach, a szczególnie w tych dotyczących przywództwa.

Steve, czy mówisz, że Bóg nie pracuje w ramach tych, którzy sami utożsamiają się ze zorganizowanymi kościołami? Nie, tego nie mówię. Bóg może skorzystać ze wszystkiego, z każdego, w każdym czasie i miejscu. Niemniej, nie możemy mylić bogactwa Jego odkupieńczej dobroci z Jego akceptacją tych struktur, których dosięga Jego dobroć.
Jest różnica między tym, co Jego łaska może uczynić z tym, co się Jemu daje, a tym, co przez stulecia robili ludzie Boży.
Jest mnóstwo dobrych, wspaniałych i wiernych ludzi bezinteresownie ciężko pracujących w ramach bardzo złych systemów i konstrukcji, czasami bardzo skutecznie.

Daniel był bardzo skuteczny w Babilonie, Józef świetnie radził sobie w Egipcie a Jezusowi nie przeszkadzało Jeruzalem ani Pawłowi Rzym. Nie znaczy to jednak, że Bóg udzielał poparcia systemom, w których Jego słudzy funkcjonowali. Skoro zostaliśmy wyznaczeni przez Boga do życia w danych okolicznościach to one nie powinny definiować czy ograniczać naszej miłości, mocy ani służby. Jeśli tak jest to czy nie mówi to wiele o potencjale naszej miłości, mocy czy służby, bądź o tym, że prawdopodobnie minęliśmy się z naszym zadaniem?
Niemniej, istniały przecież kiedyś kwitnące apostolskie kościoły w miastach Azji Mniejszej. Gdzie one są dzisiaj? Znikły. Boża wierność i dobroć z tamtej chwili nie gwarantuje żadnej organizacji czy stowarzyszeniu wierzących nieskończonej przyszłości.

Chodzi mi o to, że wobec tak przygniatających faktów przedstawionych w książce Packarda, ogromna większość przywódców chrześcijańskiego establishmentu (z braku lepszego terminu), żadnej skali, kształcie czy formie jaką obecnie reprezentuje nie jest w stanie dokonać refleksji nad sobą, a jednie robić z innych kozły ofiarne.

Pozwólcie, że od razu utnę głosy typu: „Po co się przejmować, Bóg zawsze będzie miał Swój kościół”. Oczywiście, że będzie miał. Prawdziwy kościół jest wieczny, nie do zatrzymania i zwycięski. Boży kościół stale idzie do przodu i Bóg zawsze będzie miał Swoją oblubienicę, lecz nie o to tu chodzi. Sprawa jest dwuwymiarowa:

Wykorzystywanie poczucia winy, wstydu, wykluczanie ze środowiska, obmowa i zwykłe potrząsanie ramionami wobec tych, co odeszli oraz ból i zniszczenia jakie to wywołuje u ludzi nie należą do Królestwa Chrystusa.

Założenie, że ja osobiści czy organizacja, jednostka czy struktura, której jestem częścią z automatu należy do zwycięskiego kościoła, i że tej organizacji jest zagwarantowana wieczność, ponieważ jest „kościołem Boży”. Niekoniecznie. Jeśli potrzeba więcej dowodów to wystarczy odwiedzić Europę, aby zobaczyć upiorne skorupy niegdyś pełnych energii kościołów zaśmiecające główne miasta oraz te kościoły, które zostały zamienione w meczety.
W końcu, aby odnieść się do nieuniknionych głosów, które będą usiłowały przekonać, że powinniśmy zignorować to wszystko i tylko „kochać”, „nie mówić negatywnie o kościele”, bądź, że ten blog jest „rozrywaniem ciała Chrystusa” i tak dalej, zacytuję mojego przyjaciela, Johna Matthews of Kelowna, który powiedział:

1. Ważne jest, aby ludzie zrozumieli jaka jest różnica między Kościołem (którym są wszyscy uczniowie Jezusa Chrystusa żyjący przez wszystkie stulecia), a instytucją często nazywaną „kościołem” (ludzka hierarchiczna instytucja składająca się z wielu denominacji i organizacji, które zazwyczaj spotykają się w budynkach i twierdzą, że naśladują Jezusa Chrystusa). To nie jest to samo.

2. Niekoniecznie każdy, kto uczęszcza do instytucji zwanej „kościołem” i przyjmuje etykietę „chrześcijanin”, jest uczniem Chrystusa a zatem niekoniecznie jest 'bratem czy siostrą’.

3. Wskazywanie na powyższe różnice i kwestionowanie zachowań i praktyk instytucji czy jednostek nie powoduje, że jesteś zawzięty i „nienawidzisz brata”, bądź nie kochasz Ciała Chrystusa.

4. Można równocześnie kochać Kościół i nie kochać „kościoła”.

Poświęć czas na zastanowienie się nad tymi sprawami, ponieważ, jeśli twierdzisz, że jesteś uczniem Jezusa, zostaniesz pobudzony przez jedną lub więcej z nich.

Nones and Dones_2

Obszerny komentarz i wgląd w tą sprawę można znaleźć poniżej (w j. ang.)

Tired of being a Church Tweaker?

Click to rate this post!
[Total: 8 Average: 5]

12 comments

  1. Odeszłam z trzech zborów, teraz nie jestem członkiem żadnego. Znam sporo takich osób. Każdemu z nas ci, którzy zostają, wmawiają gorycz, nieprzebaczenie i takie tam trele morele. Inni zarzucają brak lojalności. Jeszcze inni straszą, że poza strukturalnym kościołem zginiemy marnie i odpadniemy od Boga. A ja po prostu miałam dość obłudy, politycznie poprawnych relacji, które przedkładano nad posłuszeństwo Słowu, jakichś dziwnych, niebiblijnych nauczań, niemoralnych postaw i pobłażliwości dla grzechu, raz legalizmu, raz nadmiernego liberalizmu pt. „wpuszczamy za kazalnicę każdego, niechaj głosi, co chce, my tu wszystkich kochamy”. Niektóre kościoły to sprawnie działające organizacje, kluby, puby i centra rozrywki. W większości nie głosi się już konieczności narodzenia na nowo w Chrystusie. Bylebyś się przyłączył, ochrzcił i płacił- najlepiej dziesięcinę, bo z czegoś tych pastorów i budynki trzeba utrzymać. W takich „kościołach” możesz trwać lata, a nikogo nie poznać i kiedy jesteś w potrzebie, to mają cię gdzieś. Grille, obiadki, imprezki wspólne, heja. Przyjemnie jest. Ale prawdy to tam już nie ma. Ani miłości wzajemnej (co to za kościół, w którym profesjonalnego psychologa potrzebują dla członków??????). Więcej szkody przynosi bycie w takim „kościele”, niż pożytku, bo jeśli grzeszysz czy brniesz w zwiedzenie, to nikt cię nie ostrzeże. Każdy ma to gdzieś: „żyj i daj żyć innym”. W zasadzie w KRK jest tak samo. Anonimowe miejsce w ławce, kazania, czasem nawet ładne, jakieś organizacje charytatywne, wspólne imprezy od czasu do czasu. Nie jestem w „goryczy”. Mam dość udawania, kościelnictwa, obłudy.

  2. Autor niestety głosi z goryczy, bo sam doświadczył nadużycia….nie wszystko co pisze jest biblijne.
    Absolutnie zdaję sobie sprawę z problemów dzisiejszego Kościoła….natomiast nie możemy nauczać z pozycji rozczarowania i złych doświadczeń , ale z objawienia Słowa Bożego.Pozdrawiam

  3. Wydaje się, że odpowiadasz na jakiś inny artykuł, czy po prostu nie przeczytałaś całości? Masz coś z przywództwem wspólnego, bo bronisz go na ślepo, podczas, gdy artykuł właśnie każe się zastanowić nad pojawiającym się, poważnym przecież, problemem.
    Wciskanie na siłę ludziom, którzy „mają dość” (done) i to w ilości wielu milionów, że coś jest dobre, bo jest dobre i dlatego jest dobre, jest raczej mało skuteczne. Ten trend trwa od wielu lat i dotyczy wielu denominacji, szczególnie tych najbardziej licznych i historycznych.
    Boży zamiar a ludzkie wykonanie zbyt często się bardzo daleko mijają.
    Autor nie pisze przecież, że kościół jest zły, tylko że coś w nim nie funkcjonuje, jak trzeba i nie ma co udawać, co przeważnie przywództwo robi (co najmniej w USA), że wszystko jest w porządku, i że to ludzie zawodzą.

  4. Kochani !

    Pan Jezus powiedział: „Ja zbuduję Kościół mój , a bramy piekieł nie przemogą go”
    Kościół to wspaniały Boży projekt aby mieć realny wpływ na otaczający nas świat i razem w jedności, miłości i mocy Bożej zdobywać Narody dla Chrystusa.

    To, że wśród ludzi w autorytecie są tzw samozwańcy, kontrolerzy, czy też osoby niepowołane do prowadzenia Kościoła, nie oznacza t, że Kościół jako zgromadzenie wierzących w jednym miejscu, wspólnie razem działających jest złym zamysłem.

    Są ludzie przez Boga powołani do prowadzenia i zarządzania Kościołem, którym Boża mądrość, zdolność i moc do tego zostały udzielone, mówi o tym wyraźnie 4 rozdział listu do Efezjan od 11 wersetu.

    To, że są rozwody nie oznacza, że instytucja małżeństwa jest zła. To , że Kościoły nie funkcjonują jak powinny, nie oznacza, że Kościół jest zły . Po prostu wszystko musi być budowane na objawieniu Słowa Bożego, które jest dane Apostołom i Prorokom do budowania Ciała Chrystusowego.

    W tym temacie polecam książkę Pastora Marcina Podżorskiego: „Kościół pełen Chwały”

  5. Jeśli chodzi o dane statystyczne to Barna Group jest chrześcijańską jedną z większych w USA i najbardziej wiarygodnych organizacji prowadzących różnorodne badania ankietowe (tak to zostało przeprowadzone i oszacowane), w ogromnej części właśnie w środowisku chrześcijański. Nawet jeśli błąd były w granicach 5, 10 mln to czy to wiele zmienia?

    Jeśli znasz angielski polecam firmową stronę: https://www.barna.com/

  6. „Mateuszku” trafny komentarz:-)
    Ja też byłem w takich okolicznościach, też współtworzyłem..Panie wybacz.
    Teraz jestem – jak to napisałeś- na pustyni, ale nie daleko od Boga.
    Jestem teraz znacznie bliżej niego, niż kiedyś gdy zaślepiony i ogłuszony przez ” nowe nauki” byłem. Chwała Bogu najwyższemu za Jego łaskę dla mnie, że przejrzałem i odzyskałem słuch.
    Oby ci, którzy tkwią w kłamliwych systemach i naukach doświadczyli tej wspaniałej łaski uwolnienia i przejrzenia. Oby Pan pomógł im wyjść na prawdziwą wolność:-)

  7. Czy te wielkie liczby typu 65 mln nie są przesadzone? Jak to zmierzono?
    Bo jeśli dane są prawdziwe, to szokującym jest to, że wszelkiej maści „przywódcy”, ” pastorzy” i inni ” liderzy” z tych instytucji nie wyciągają żadnych..ale to żadnych wniosków z takiej sytuacji lecz dalej brną w swoje „wizję” i idą w zaparta.. zresztą dobrze to jest pokazane w artykule.
    Patrząc na polskie podwórko jest identycznie.
    Tych, którzy odeszli oskarża się o wszelkie zło: że zbuntowani, nie poddani, zwiedzeni, żądni zawłaszania kościółow, pyszni, nie uznający zdania innych, itd itp.
    Jakoś przecież trzeba wytłumaczyć ludziom, dlaczego nagle tak dobrze naoliwiona machina kościoła/korporacji zaczyna szwankować i najlepsi, najpracowitsi, najbardziej oddani i zaangażowani ludzie odchodzą..BO MAJĄ DOŚĆ TEJ HIPOKRYZJI której doświadczali, mają dość bycia pomiatanymi i pozbawianymi wolności.Mają dość bycia manipulowanym i sterowanym przez wątpliwej maści najemników za kasę, władzę i wpływy!!! Mają wreszcie dość głoszenia durnych zasad i praw, politykowania, zapomnienia o prostocie Ewangelii i o tym, że to Jezus jest Panem a nie jakaś rada kościelna albo inny samozwańczy, zafixowany na punkcie swoich poglądów pastor/apostoł!!

  8. Dzisiaj mądrość tego świata osiągnęła już taki poziom, że często nowa „wizja” jest tak wspaniała, iż „kościół” działa nawet bez pomocy Ducha Świętego. Gdy odnosimy sukces i według norm tego świata niczego nam nie brakuje, trudno jest się zorientować, że coś kiedyś zaniedbaliśmy, gdzieś coś poszło nie tak i powoli zdryfowaliśmy z kursu tak daleko, że jesteśmy dziś dalej od celu niż na początku. Jesteśmy zbyt zajęci „pracą dla Boga”, realizując tak naprawdę swój własny plan – tymczasem pycha powoli zaślepia nasze oczy, zatyka uszy i zatwardza serce. Nie dostrzegamy, że chwała Boża już odeszła, bo zastąpiliśmy ją własną. Jezus dopija się do zamkniętych drzwi, a my go nie słyszymy, bo już od dawna lekceważymy jego głos, modlimy się po swojemu bez szukania Go i czytamy Jego Słowo bez Jego inspiracji, szukając usprawiedliwienia dla własnych myśli… i myśląc że nadal podążamy za Nim.

    Znam to z własnego doświadczenia – niestety sam byłem i ofiarą, i współtwórcą takiego religijnego establishmentu…, ale dzięki Bogu za Jego wielką łaskę!

    Z moich skromnych obserwacji wynika, że w Polsce „nones & dones” mogą stanowić już podobny odsetek nowonarodzonych wierzących, co w USA. Wśród nich jest mnóstwo ludzi zgorszonych naszymi małymi skandalami, znudzonych niereformowalnością „wspaniałych wizji” oraz zniechęconych niedojrzałością współczesnego „kościoła”, objawiającą się wszechobecną pychą, brakiem prawdziwej Bożej mocy i podążaniem za lada wiatrem nauki. Wiadomo, ci co odchodzą to bardzo różnorodna grupa, od zatwardziałych grzeszników, co nikogo nie słuchają, po Bożych proroków, który stali się niewygodni, bo „za dużo wiedzą i widzą”. Pomimo mnóstwa przeciwności, wielu z nich zapiera się siebie i wyrusza samotnie (lub w małych grupkach) za naszym Panem na „pustynię”, daleko od religijnego establishmentu, tak jak robili to niemal wszyscy święci od Henocha po apostoła Pawła. Jeśli kiedyś wrócą wraz z pełnią Ducha Świętego… cóż, aż strach pomyśleć co się będzie działo. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.