Category Archives: Duch Faryzeusza

Duch Faryzeusza_1

Autor nieznany

Ponieważ są wśród nas tacy, którzy mają aspiracje, ponieważ są czasy i chwile takie jak dziś i wcześniej, ponieważ jest Bóg, który kiwa na nas z wysokości, to wszystko, i wiele więcej, stało się powodem napisania tej książki. W każdym wieku i na każdym miejscu jest ktoś, kto się sprzeciwia temu. Zawsze, gdy synowie Boży stawali przed Bogiem, stawiał się tam szatan. Na każdym miejscu, gdzie udzielana jest łaska, jest również stawiane prawo jako przeciwieństwo. Gdy czasy i chwile Boże wprowadzają Syna Człowieczego zawsze oczekuje na to Smok. Naszym celem jest zidentyfikowanie smoka, zdemaskowanie diabła i ostrzeżenie podróżnego.

Jest ktoś taki, który sprzeciwia się we wszystkich.
Stosowne jest to, że nie walczymy z „ciałem i krwią” ponieważ jesteśmy, w środku, duchowymi ludźmi. Nie aspirujemy do jakiegoś świeckiego nieba, lecz do samego serca Bożego, a ponieważ nie zwróciliśmy naszego wzroku na finansowe bezpieczeństwo czy dobrze ugruntowane religijne przeżycia czy reputację wśród braci to możemy być swobodnie zaliczeni do radykałów naszego pokolenia.

Lecz musimy – po prostu musimy – trzymać się wiarą z tymi, którzy szyli przed nami, jak również z tymi, którzy mogą przyjść po nas.

Musimy również trzymać się wiarą ze sobą.

Nie do pomyślenia jest zatrzymanie się i niepowodzenie.

Lecz bądź spokojny, gdzieś na drodze spotkamy tego, który stoi w bramie i usiłuje odmówić nam wejścia. W tym wieku, ten ktoś nie jest jakimś złudzeniem z przeszłości, lecz dającą się zidentyfikować istotą, z imieniem, charakterem oraz długą historią intryganta.
Może on zostać wezwany do rozliczenia! Ten, który „obracał w perzynę” może zostać sam obrócony w perzynę, ponieważ Ten, który ‘pojmał jeńców” ciągle działa.

A więc mówimy…

Sen

To był bardzo mocny obraz. Na scenie w jakiś sposób zawieszonej między niebem a ziemią, młody człowiek był zaangażowany w bardzo żarliwą rozmowę, najpierw z jedną osobą, potem z następną. Przedmiotem dialogu była religia i to jakie ma ona zadanie w życiu człowieka i jak tenże musi w końcu przyjść do poznania Boga i Jego powołania dla życia ludzkiego.

Młody człowiek wydawał się być całkiem przekonujący. Niektórzy przystawali, aby posłuchać. Niektórzy nawet się zgadzali, tych zabierał delikatnie za rękę na bok i wprowadzał ich do tej religii, której system reprezentował.

Lecz było w tym coś znacznie więcej niż było widać. Z pewnością był tam młody człowiek. No i, tak również, usiłował nawrócić innych. Lecz (i to było dziwne) nad nim, coś jakby reżyser poruszający się na miotle, unosiła się zjawa.
Mówię unosiła, ponieważ tak właśnie to wyglądało. Mówię zjawa ponieważ to nie posiadało takich przymiotów jakie mógłby ktoś przypisać stworzeniu z ciała i krwi.
Nie. Było bardziej jak dżin, który wyskoczył z lampy Alladyna, jak to się ilustruje w bajkach dla dzieci.

Ponad sceną, unosząc się, nierealny a jednak bardzo rzeczywisty. Tak rzeczywisty, że faktycznie i dosłownie dominował nad całą sceną. Tak realny, że można było zdać sobie sprawę z tego, że faktycznie był to (zjawa) reżyser wszystkiego, a ci wszyscy na scenie (włącznie z młodzieńcem) zwyczajnie odgrywali role. Tylko wtedy, gdy to uchwyciłeś, byłeś w stanie ustalić rzeczywisty stan i niemal mechaniczne akcje i reakcje graczy na scenie nabierały sensu.

Słowa młodzieńca były żarliwe, tak jego styl był szczery. Jednak, gdy tylko zacząłeś rejestrować to, co jeszcze przed chwilą było ukryte, okazywało się, że jego serce takie nie było. To była tylko rola do odegrania. Faktycznie, jego działanie było podobne do dobrze wyćwiczonej istoty, która wykonuje kroki nakazane przez właściciela. Były do niego przyczepione niewidzialne sznurki i był manipulowany przez lalkarza unoszącego się nad nim.
W miarę gry stawało się wyraźne, że młody człowiek nie jest zadowolony z roli, którą odgrywał. Rzeczywiście, więcej niż jeden raz ruszał w kierunku zewnętrznych granic sceny, jak gdyby w jakiś sposób chciał uciec od tej sytuacji, lecz zawsze był sprowadzany z powrotem przez niewidzialne sznurki.

I wtedy, stało się.
Młody człowiek nie tylko dotarł do brzegu sceny, lecz nagle odwrócił się tyłem do przedstawienia i zaczął odchodzić. Równie nagle zjawa zdawała się odczuwać, że jej moc nad młodzieńcem została zmniejszona. Jej reakcja była natychmiastowa a widok był straszny. Krzyknęła na niego:
– Patrz – wrzeszczała – spójrz w górę na niebo!

Młody człowiek popatrzył w górę.

Wszystko, co zobaczył to smuga białej chmury na tle niebieskiego nieba.  – Patrz – krzyczała – i to wiedz: nigdy nie będziesz znał twojego Boga inaczej jak tylko jako nieuchwytną smugę, substancję z pary, jak ta mała chmurka w górze!

Na to oświadczenie, bez zastanowienia młody człowiek przyspieszył:  – Nie – krzyknął, a słowa zdawały się wypływać z jego ust – O nie! Poznam Go! Ponad religijną nieuchwytną smugą, będę Go znał!

Bez ostrzeżenia, słowa jego usta, niezrozumiałe w tym momencie, zmieniły się w to, co nie było niezrozumiałe. Inne słowa. Słowa dziwnie brzmiące. Słowa pełne-mocy. Wypełniły jego język i przeskoczyły odległość między nim a zjawą.  W czasie jak jego żarliwa mowa trwała, stało się coś dziwnego.

Zjawa znikła! Jednej chwili była tam, a za moment, puuf, nie było jej.   Na jej miejscu zaś pojawiło się coś, co wyglądało na stalowy dźwigar, na którym młodzieniec postawił swoje nogi.

Wtedy już wiedział.  Był wolny. W końcu, nareszcie był wolny!  Nie tylko od zjawy, lecz również od swych własnych ograniczeń!

Daleko za nim ziemia i ludzie ziemi. A on wiedział o tym, że może zejść z dźwigara jednym gigantycznym krokiem, zejść na powierzchnię planety, teraz odległą o tysiące metrów pod nim! Młody człowiek obudził się ze snu.
Dziwił się.

I pytał o to swojego Boga.

I jego Bóg dał mu zrozumienie.

– Jak było na imię zjawie – pytał – która miała moc nade mną i moim działaniem?
– Ona ma żydowskie imię – odpowiedział Pan.

– Tak! – krzyczał młodzieniec – Wiem, że to było żydowskie imię, lecz kim ona jest, co reprezentuje?

I oto przyszła odpowiedź:

– To jest duch faryzeusza.

CHOROBA

Od samego początku było coś, co stało na drodze celów Bożych dla człowieka. Nazywane wieloma imionami zasłużyło sobie w pełni na reputację najbardziej przebiegłego przeciwnika. Dla celów tego opracowania nazwę go Duchem Faryzeusza i upodobnię do choroby. Nie takiej zwykłej choroby wybranej z całego bogactwa tychże, lecz – bądź tego pewien – takiej, która jest zawsze i na każdym miejscu śmiertelna. Bardzo podobna do raka w naszych współczesnych czasach okrada w ciemności, ponieważ dzięki niej działa najskuteczniej.
Co zadziwiające: nie jest to choroba, która uderza wszystkich. Jest raczej zarezerwowana dla tych spośród nas, którzy będą „bogaci”, tych, którzy aspirują do wyższego myślenia i tych, którzy oddali się ponad przeciętność. To w czasach Jezusa, zwanego Chrystusem, zdobywamy wyraźny, najbardziej złożony obraz choroby w pełnym rozkwicie.
Rzeczywiście wygląda to tak, jakbyśmy byli obecni przy samym obrządku inicjacji faryzeizmu i jakby Ten Święty sam pokazywał nam i ostrzegał nas przed najbardziej niebezpieczną chorobą – duchową pychą.

To jest ta, która dzięki ambicjom przejmuje życie króla.
Początkowo nie wygląda to na nic większego niż właściwe poczucie własnej wartości, lecz komórki zaczynają się dzielić i guz rośnie a choroba rozprzestrzenia się. Do czasu, aż…

W świeckim świecie często uświadamia się nam coś, o czym mówimy jako o pysze lub wierze w siebie. Podobnie jak z arszenikiem pewne małe ilości mogą być korzystne. W psychiatrii wałkowanie wiary w siebie jest często narzędziem a zdrowy szacunek do siebie jest uważany za istotny dla emocjonalnego zdrowia. Faktycznie, wątpliwe jest czy cokolwiek dobrego przyszło do ludzkości poprzez negatywne emocje.
Żaden „robak ziemski” nie namalował sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej, ani nie poprowadził swojego statku na nieznane wody. Żaden więdnący fiołek nie przypiął swych tez do kościelnych drzwi, ani żaden podwładny nie podniósł w powietrze Kittyhawk’a. Brytania rządziła falami morskimi nie tylko dlatego, że miała wiele statków, lecz również dlatego, że wierzyła w siebie, swoje instytucje i swoje przeznaczenie.

Poczucie własnej wartości!
Duma, które nie zdegenerowała się do arogancji!
Jakie miłe, faktycznie. Jak odświeżające. Jak potrzebne! Niechby Bóg sprawił, aby wszyscy Jego ludzie pili z tej studni i pożywali z tego stołu. Lecz jest też druga strona tego medalu i jest dolna strona góry a jest nią wypaczenie ideału. Jest to przebranie miary, nadmiar tego co dobre. To jest to, co wykrzywia, wykręca i wynaturza ideę wartości własnej do monstrualnych rozmiarów, obcej zasady. Jest to sieć zarzucana pod nogi każdemu, kto ma aspiracje.
Każdy, kto kiedykolwiek służył w takim wymiarze, który stawia go „ponad” towarzyszami zna go. Każdy podoficer, każdy porucznik, każdy sędzia i każdy duchowny. Być może powinniśmy dodać – szczególnie każdy duchowny. Oczywiście mówimy o Niszczycielu. O Duchu, który niszczył, nadal niszczy i będzie niszczył, ponieważ taka jest jego natura. Posyłany jest w szczególności przeciwko tym, którzy w każdym wieku będą wstępować na „Świętą Górę” Pana.

Wśród tych rzeczy, których Bóg nienawidzi najbardziej, ta jest największa. Tuż za kłamliwy językiem jest dumny wzrok. Faktycznie w Przyp. 8:13 zły jest sam zdefiniowany jako „buta i pycha” i „przewrotny język” Pan ogłasza, że tego nienawidzi. Ponownie w Przyp. 14:3 (BT) „W ustach głupiego rózga na jego pychę”. Izajasz mówi „biada koronie pyszałków” a Jeremiasz o nim jako o zwodzicielu -„Pycha twego serca zwiodła cię” (tłum z ang. – przyp. tłumacza).

Lecz dla nas to za mało, aby przytaczać ci tutaj właściwe cytaty. Wszyscy mniej lub bardziej mamy jej świadomość. Znamy ostrzeżenia rozsiane po całej Księdze. Nikt z nas nie jest na tyle ignorancki, aby nie wiedzieć, że kiedy pycha w pełni zostanie w nas rozwinięta, to nieszczęścia i katastrofy z całą pewnością są w drodze. Pycha, faktycznie, „idzie przed zniszczeniem” a „wyniosły duch przed upadkiem”.
Lecz choroba nie pojawia się od razu w pełnym rozkwicie. Na początku jest naszą radością i sposobnością. To dopiero wtedy, gdy ‘syn jutrzenki’ został wyniesiony do swej potężnej mocy i znaczącego piękna, odkryto u niego ten grzech (ambicje).
Wtedy, i tylko wtedy, starał się wstąpić wyżej i został pobudzony do rzucenia wyzwania suwerenności Bożej.

Faryzejstwo było unikalnym indywiduum. Unikalnym w tym sensie w jakim unikalna była wdowa z groszami; jak unikalna była upadła kobieta, która umyła stopy Jezusa łzami. Bóg wiedział, że nie był to pierwszy pyszny mężczyzna, podobnie jak nie była pierwsza kobieta, która ze swego skromnego zapasu ofiarowała na utrzymanie domu Bożego.
Nie.
Byli unikalni, ponieważ w nich zostały zmieszane, skodyfikowane i skrystalizowane różnorodne elementy człowieka. Teraz i na zawsze później, my, którzy idziemy po nich, będziemy w stanie zrozumieć zasadę. U wdowy widzimy, tak długo, jak długo trwa życie, ducha prawdziwego dawania. W faryzeuszu – ducha religijnej bigoterii i duchowej pychy. Oni nadawali kształt jej formie.

Dzięki ci, Boże, za faryzeusza.
W nim i przez niego zamanifestowałeś to, co było wcześniej przed nami ukryte. W jego myślach, zachowaniach i działaniach spotykamy się twarzą w twarz z samymi sobą. Jak ty sam zamanifestowałeś w nas wszystkich to, co było podobieństwem do Chrystusa, tak przez niego zamanifestowałeś to wszystko, co w nas wszystkich jest Anty-Chrystem.
A teraz już wiemy i nie mamy żadnej wymówki. Podobnie jak twój Duch trwa w nas pomimo wielu lat jakie upłynęły od wydarzeń zapisanych w ewangeliach, tak też jego duch trwa w nas szepcząc do nas, zwodząc nas, sprowadzając na nas sąd, stale i wciąż, i wciąż, i wciąż, i wciąż.

Dzięki ci, Boże, za faryzeusza!
Kogoś, kto musiał odegrać dla Ciebie rolę prostego człowieka.
Kogoś, kto musiał dla Ciebie stanowić puentę.

Oczywiście, starożytna sekta znikła już dawno, a nawet gdyby trwała do dziś to wątpliwe jest czy ktokolwiek otwarcie przyznałby się do członkostwa w niej. Do tradycji katolickiej? Tak. baptystycznej, metodystycznej, zielonoświątkowej? O, tak, lecz nie faryzejskiej. Dlaczego? Z dwóch prosty przyczyn. Nazwa stała się symbolem czegoś zupełnie innego niż to było w czasach, gdy żył Syn Człowieczy. W tamtych czasach dla większości ludzi faryzeusz był kojarzony z człowiekiem czy grupą ludzi, którzy traktowali swoją religię bardzo poważnie; nawet poważniej niż zwykły Żyd. Ich gorliwość był legendarna, ich oddanie i poświęcenie co najmniej „objawiało” słowo ich Boga (zakon Mojżeszowy) w sposób nie do pokonania przez kogokolwiek. Sam apostoł świadczył o nich, ich oddaniu każdemu szczegółowi i ich „sprawiedliwości” opartej na zakonie. Byli tymi „odłączonymi”.
Dziś mam zupełnie inne spojrzenie. Współcześnie ta nazwa oznacza kogoś, kto jest nietolerancyjny, bigoteryjny, pyszny i arogancki. To ten, któremu sprawia przyjemność odkrywanie (i szybkie wskazanie na to), że jest „inny” od zwykłych ludzi, którzy zamieszkują tą planetę wraz z nim.

Faryzeusz, który wszedł do świątyni modlić się, choć to tylko przypowieść opowiedziana przez Jezusa, jest doskonałym przykładem. Jest to zapisane w ew. Łukasza 18. Jezus mówi do pewnych ludzi (18:9), „którzy pokładali ufność w samych sobie, że są sprawiedliwi, a innych lekceważyli”:
Dwóch ludzi weszło do świątyni, aby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak się w duchu modlił:
– Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu. Daję dziesięcinę z całego mego dorobku.
A celnik stanął z daleka i nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w pierś swoją, mówiąc:  – Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu”.

Kiedy sięgniemy nieco ponad słowami to robi się trochę parno.

Ponieważ słowa wypowiedziane przez faryzeusza z przypowieści Jezusa, są tym, co jego przodkowie wypowiadali (lub myśleli) i jest to postawa, która sama w sobie jest dobrze znana (tak bolesne) większości z nas. Jest to postawa, która sugeruje, że my, religijne postaci, jesteśmy z natury „lepsi” niż bliźni. O, Boże, jestem tak szczęśliwy, że nie zaciągam się papierosami ani nie wzdycham do ściskania cudzych zgrubień skórnych i jestem zadowolony z tej żony, którą mi dałeś. Jestem tak zadowolony z tego, że upodobało ci się uczynić mnie troszkę bardziej moralnym, troszkę bardziej starannym jeśli chodzi o wykonanie twojego prawa i troszkę bardziej ‘duchowym’ niż ten oto celnik. Wiem, że on modli się przy tym samym ołtarzu, co i ja, lecz, Boże, my obaj wiemy o tym, że należy robić różnice, nawet między tymi, którzy oddają cześć przy tym samym ołtarzu.

Tak, różnica została poczyniona, lecz zrobił ją Jezus. Łajdacki (w oczach faryzeusza) celnik odszedł do domu usprawiedliwiony, a nie, sprawiedliwy we własnych oczach, faryzeusz. Oczywiste jest, że Jezusowi nie chodziło o to, że nasz przyjaciel faryzeusz byłby zamożniejszy, mówiąc duchowo, gdyby wydusił ostatnio trochę pieniędzy, oszukiwał troszkę na podatkach czy zawlókł żonę sąsiada w krzaki.
Nie.  Jezus powiedział tutaj, że ten człowiek (faryzeusz) nie miał żadnego pojęcia o łasce Bożej, zbyt silnie zaufał swojej ‘zdolności’ do zachowywania zakonu Mojżeszowego, był zarozumiałym człowiekiem o własnej sprawiedliwości i że ten świętoszek będzie miał największe trudności z dostaniem się do królestwa!

Jesteś chorym człowiekiem! Znacznie bardziej chorym niż ten celnik, na którego patrzysz z góry!

W szczegółowym opisie tej choroby znajdujemy jeden rozdział wśród pism Nowego Testamentu, który wykłada tą sprawę dla nas. Jest to 23 rozdział ew. Mateusza. Być może Mateusz zarejestrował starcie Jezusa z faryzeuszami znacznie bardziej dokładnie dlatego, że sam będąc celnikiem był bardziej wrażliwy na niuanse. W każdym razie Mat. 23 jest jednym nieszczęściem (biada) postawionym na szczycie innego.

Biada! Biada! Biada!
Oskarżenie, zarzut, poniżenie, zdemaskowanie. Po tym szczególnym ‘kazaniu’ nie dziwi mnie w końcu, że „chcieli go zabić”. Żaden faryzeusz godzien swojej szaty nie mógł znieść takiej tyrady bez choćby cienia skurczu na twarzy. Po prostu posłuchajmy:

23:4-7
Bo wiążą ciężkie brzemiona i kładą na barki ludzki, ale sami nawet palcem swoim nie chcą ich ruszyć.
I dalej:
Wszystkie swe uczynki czynią, bo chcą, aby ich ludzie widzieli.

Lubią też pierwsze miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach.

I pozdrowienia na rynkach i tytułowanie ich przez ludzi: Rabi tj. nauczycielu lub mistrzu

(Wstyd za tych ludzi, prawda?)

A teraz kilka biada, oto nadchodzą nieszczęścia!

23:13-
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy (hipokryci), że zamykacie Królestwo Niebios przed ludźmi, albowiem sami nie wchodzicie ani nie pozwalacie wejść tym, którzy wchodzą.

Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że pożeracie domy wdów i to pod  pokrywką długich modlitw…

Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Ponieważ obchodzicie morze i ląd, aby pozyskać jednego współwyznawcę, a gdy nim zostanie, czynicie go synem piekła dwakroć gorszym niż wy sami
(Tak wiele dla misyjnych wyjazdów).

Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru, i z kminku, a zaniedbaliście tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności; …

Przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda.

(O, mój Panie, my. To jest cios poniżej pasa.)

Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że oczyszczacie z zewnątrz kielich i misę, wewnątrz zaś są one pełne łupiestwa i pożądliwości. Ślepy faryzeuszu ! oczyść wpierw wnętrze kielicha, aby i to, co jest zewnątrz niego, stało się czyste.

(Zdaje się, że mamy z tym poważny problem, czyż nie?).

Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że podobni jesteście do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelakiej nieczystości.
(O, jej. To wszystko.. to, o mnie!)

Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że budujecie grobowce prorokom (tj. martwym) i zdobicie nagrobki sprawiedliwych (tj. świętym, którzy odeszli), i mówicie: gdybyśmy żyli za dni ojców naszych, nie bylibyśmy ich wspólnikami w przelaniu krwi proroków.

Jest w tym założeniu coś szczególnie tragicznego. Jestem pewien, że faryzeusze byli szczerzy. Ani przez chwilę nie sądzę, aby oni sami uważali siebie za zdolnych do zrobienia czegoś takiego jak zabicie Abla, czy ukamienowanie Zachariasza, lecz nie rozumieli tego, nawet my tego nie pojmujemy, że ani oni ani my nie walczymy z ciałem i krwią, lecz raczej z duchem.

A ci, którzy są zdominowani przez tego ducha i są poddani mu, BĘDĄ „zabijać Abla” i „kamienować Zachariasza” tj. będą to robić we współczesnym wydaniu. To dlatego Jezus mógł przypuszczać, że gdy będzie posyłał do tamtego pokolenia (lub do tego) „proroków, mędrców i uczonych w Piśmie” to oni będą rzeczywiście „zabijać i krzyżować” niektórych z nich, a innych będą biczować w synagogach i przepędzać z miasta do miasta”.

Król

W starożytnym Izraelu mieszkał sobie młody człowiek z plemienia Banjamina. Był typowym młodym Izraelitą, dobrym, liczącym się z innymi i posłusznym swemu ojcu Kiszowi. Któregoś dnia ten młodzieniec trafił na takie okoliczności, które zmieniły całe jego życie. W czasie poszukiwań oślic, które zginęły, zdecydował się zapytać Jasnowidza. Gdy tam poszedł, ku jego zdumieniu, jasnowidz wbił w niego swoje oczy i powiedział (1 Sam. 9:20. w wersji ang. – przyp. tłum.):

– Czyż nie dlatego Pan namaścił cię, abyś był królem nad wszystkim co pożądania godne w Izraelu.

Wiecie, to nie było coś, co ten młody Beniaminita słyszał codziennie i szok jaki przeżył słysząc to oświadczenie był oczywisty. Odpowiedział:
– Czyż nie jestem Beniaminitą, więc z najmniejszego plemienia izraelskiego, a ród mój jest najmniejszy z rodów plemienia Beniamina. Dlaczego więc (w świetle tego) mówisz do mnie takie rzeczy?

Lub, czy jesteś pewien, że trafiłeś na właściwą osobę?

Oczywiście słowo prorocze wytrzymało (jak to zawsze bywa) reakcję młodego człowieka. Saul został wybrany, namaszczony i służył jako król nad Izraelem.

Lecz to nie jest jeszcze w żadnej mierze koniec tej historii.

Nie.  Idźmy dalej za tym młodzieńcem, jeśli chcesz, zaczynając od jego skromnego początku, aż do jego największych triumfów (a wiele ich było), a zobaczysz, że wkrótce po koronacji coś się stało się z tym chłopcem, coś strasznego. Ponieważ ten, który zabił swój „tysiąc” spotkał się z czymś, czego zabić nie mógł, czymś znacznie głębszym w nim samym, czego nie mógł pokonać.

Jego odrzucenie przez Boga jest jednym z najbardziej poruszających zdarzeń w całym Bożym dramacie.

Ponieważ to nie był obcy król ani pogański książę. Był to człowiek wybrany przez Boga spośród domostwa Bożego. To sam Bóg umówił spotkanie a prorok Boży wylał olej na jego głowę. To ludzie Boży okrzyknęli go królem. Jako że to wszystko było z Boga, młody król otrzymał zachętę i mądrość do rządzenia swym domem.

To również Bóg, ten sam Bóg, zdetronizował go.
Historia króla Saula nie należy do przyjemnych zarówno przy czytaniu, jak i rozważaniu jej. Większość z nas szybko przebiega ten szczególny przykład. Przede wszystkim, czyż nie należymy do ekipy „Dawida”?

Kiedy mamy do czynienia z Saulem?

Lecz Saul jest przyjacielem i jego historia nie jest po prostu historią młodzieńca, któremu powierzono pozycję autorytetu zanim był w stanie unieść jej odpowiedzialność. Nie. Jest to historia każdego człowieka a jej symbolika względnie stała w szczególności jeśli chodzi tych spośród nas, nad którymi zostało wypowiedziane słowo a wino wylane na głowę. Ponieważ Saul, tak jak my, nie zaczął tego kontaktu z Bogiem – został wyznaczony. On nie aspirował do tronu – został na niego wyniesiony. Dalej, jest to historia człowieka, który czynił dobrze (przez pewien czas) i czcił swego Boga (czasowo), lecz który zapomniał, lub nigdy nie rozumiał tego jako czegoś ważnego, że moc/władza ma moc  niszczenia a aplauz jest mocnym winem!

Niektórzy przypuszczają, że Bóg został nieco zmuszony do wyznaczenia króla Izraelowi, przez ich żądanie, lecz nigdzie nie znajdziemy sugestii, że nie mógł po prostu powiedzieć: nie.  Nie. Fakt jest taki, że Bóg zdecydował zrobić to, co zrobił i wybrał tego młodzieńca.

Saul był naczyniem wybranym dla Boga.

Był wybranym naczyniem, które początkowo wszystko wykonywało jak należy. Faktycznie, na początku propozycja nie pociągała go wcale. Gdy przyszli po niego na ceremonię koronacyjną to nie mogli go znaleźć. Pismo mówi nam, że „schował się w taborze”. (Nie wygląda na to, że pragnął tej pozycji, prawda?).

Gdy w końcu został znaleziony i przekonany, aby przyjął szatę przywódcy, zostało również zapisane, że zachowywał się podziwu godnie i z czcią, zarówno przed ludem jak i przed Bogiem, oraz przed wrogami ludu Bożego. Dopiero po tym, gdy odniósł swoje pierwsze rzeczywiste zwycięstwo i zasmakował na krótko „skutków ubocznych” królowania, znalazł się po niewłaściwej stronie, dyskutując z tym samym człowiekiem (Samuelem), który go namaścił na króla. Tym razem spotkanie nie było serdeczne ani okazja radosna. Teraz prorok miał dla niego zupełnie inne posłanie.

Wydaje się, że nasz młody król został zarażony i nabawił się jednej z najbardziej śmiertelnych chorób wszech czasów – zarozumialstwa. Niezadowolony z odgrywania wyznaczonej mu roli króla Izraela celowo i dobrowolnie wprowadził siebie samego w urząd kapłana. Co jest zdumiewające to fakt, że nawet nie uważał tego zdarzenia za godne uwagi. Dopiero, gdy nadszedł Samuel i przemówił do niego, zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że choć był królem, ciągle musiał odpowiadać za swoje działania przed swoim Bogiem.

– Popełniłeś głupstwo. – powiedział królowi prorok. – Nie zachowałeś przykazań twojego Boga. Gdybyś był dochował przykazania Pana, Boga twego, które On ci nadał, Pan byłby utwierdził królestwo twoje nad Izraelem na wieki. Lecz teraz, królestwo twoje nie utrzyma się…

Przydałoby sie nieco oburzenia, bo przecież ten człowiek popełnił zło i otrzymał to,  na co zasłużył. Koniec sprawy.

Lecz sprawa nie jest jeszcze zamknięta, nieprawdaż?

Wy, którzy zostaliście złapani w tym dniu, wiecie, nieprawdaż? Każdy z was, komu została powierzona w zaufaniu praca na Bożej scenie w tym czasie, ma tego świadomość, prawda? Saul nie był pierwszym ani ostatnim „królem”, który nadużył mocy swego urzędu.

Nie. Duch „pychy i arogancji” ciągle w nas tkwi bardzo mocno.

Część Druga

 раскрутка сайта

Duch Faryzeusza_2

Część Pierwsza

Najpierw  źdźbło…

Pewien młody człowiek nie był jeszcze wielkim kaznodzieją, jak inni. Żadnych owoców dla tych, którzy chcieliby to zbadać, żadnych otaczających go tłumów gdy mówi, ani uczniów łapiących każdego jego słowo. Był pewny tylko tego, że został „powołany” i to od młodości, lecz wydawało się, że nie ma dla niego miejsca. Nikt nie dzwonił, aby zaprosić go do usługi i nieliczni tylko interesowali się jego życiem. Być może było tak dlatego, że nigdy nie czuł się wygodnie w tej służbie straszenia ludzi piekłem i nie mając tego „znaku”, nie mógł sprzedawać ani kupować na religijnym rynku. Czy też, po prostu, dotąd nie powiedział ani nie zrobił nic godnego uwagi.

W każdym razie nie był wysoko ceniony w tym małym zgromadzeniu.

Pewnego dnia z opatrzności Bożej został wyznaczony według uznania pastora jako jeden z czterech młodych usługujących, aby przemawiać na specjalnym spotkaniu dla lokalnego zgromadzenia.

W międzyczasie zaczęły się młodemu mężczyźnie przydarzać różne zaskakujące rzeczy.

Dostał pocztą pamflet, przeczytał go i został bardzo poruszony słowami tam zawartymi. Faktycznie, okazał się być katalizatorem rozbudzającym jego ducha. Choć nie rozumiał tego, co się działo wiedział, że było to zarówno przerażające jak i radosne.

Weźmy na przykład Biblię. Nie miała już takiego znaczenie „potem” jakie miała ‘przedtem”. Nowe myśli i koncepcje zaczęły się kształtować w jego umyśle i to takie, które nie były porównywalne z obowiązującą konwencją i tradycjami.

Faktycznie niektóre z nich były całkiem nieortodoksyjne i czuł, że nie odważyłby się mówić o nich z kimkolwiek, a jednak czuł, że nie może ich utrzymać więc, w końcu, szukał przyjaznego ucha. Lecz dziwne brzmienie objawienia nie było wystarczająco standardowe i nie podzielił się tym z nikim.

W końcu nadszedł czas owego specjalnego spotkania. Z pośród tych czterech, którzy zostali wybrani, nasz młody człowiek był tak naprawdę brzydkim kaczątkiem. Jeden z tych młodzieńców był bratem całkiem znanego ewangelisty. Inny był synem szanowanego, starego sługi ewangelii. Trzeci był wzorem cnót, pięknym, młodym mężczyzną, znakomitym mówcą, uzupełnianym przez piękną narzeczoną.

Kontrast był widoczny.
Nasz młody przyjaciel nie miał takich referencji.

Jednak, gdy nadszedł jego czas coś się z nim stało. Coś niewiarygodnego i trudnego do wytłumaczenia. Jego słowa nie były, jakby to mógł sobie ktoś wyobrazić widząc nowicjusza, wątłe i kulawe. Zupełnie nie. Nie było nerwowości w jego sposobie mówienia i ani odrobiny strachu. Było tak, jakby ktoś lub coś podawał mu myśli i przedstawiał idee, przedstawiał ilustracje, których on osobiście nie znał.

Strumień płynął nadal.

W końcu, po jakiejś godzinie, stary, szorstki pastor klepnął go w ramię i powiedział:

– Nie możesz tego wszystkiego wygłosić w jeden wieczór.

Po spotkaniu wydarzyło się wiele rzeczy.

Niektóre błogosławione, inne będące przekleństwem, a jeszcze inne po prostu dziwne.

Nasz młody przyjaciel nie był już więcej „nikim”.

Został zauważony.

Liczono się z nim.

Nie był już więcej „ukryty w taborze”.

Następny król

Pycha jest chorobą bogaczy.

O ile król Saul bardzo się starał to król Nebukadnesar doprowadził sprawę do końca. Jestem pewien, że go pamiętasz. Rządził nad całym królestwem babilońskim przez wiele lat. To, co się przydarzyło jemu w czasie panowania jest fascynującą historią i pełną objawienia.

W przeciwieństwie do innych, którzy podjęli walkę z Bożym ludem, on okazał się zwycięzcą.

No, ostatecznie, na krótkim dystansie. Zwrócił się przeciwko Judzie podczas panowania Jehojakima, obległ Jerozolimę i zdobył ją, po czym wziął do niewoli, uprowadził do Babilonu kilku szczególnych młodzieńców. Byli wśród nich Daniel oraz Szadrach, Meszach i Abednego (Brzmi jak zespól rockowy, nie?).

Była to grupa młodzieńców, wybranych spośród wziętych do niewoli, aby służyli wielkiemu królowi, Nebukadnesarowi. Jak się okazało, nie pasowali oni zbyt dobrze do babilońskiego społeczeństwa. W szczególności nie brali udziału w klękaniu przed obcymi bogami. Faktycznie, odmówili tego, dzięki czemu mamy tą wspaniałą historię o ognisty piecu i Czwartym Mężu, który pojawił się wśród nich.

W tym czasie nasz przyjaciel, Nebukadnesar, dowiedział się nieco o mocy Tego, który był zaangażowany w sprawie ognistego pieca. Rzeczywiście, jeśli wsłuchasz się uważnie w to, co powiedział natychmiast po tym wydarzeniu, to mógłbyś nawet wnioskować, że się nawrócił i stał się prawdziwym wierzącym. Posłuchajmy bardzo zszokowanego monarchy:

Nebukadnesar, król, do wszystkich ludów, plemion i języków, które mieszkają na całej ziemi: Pokój wam! Postanowiłem oznajmić o znakach i cudach, których na mnie dokonał Bóg Wszechmogący:

Jakże potężne są jego cuda! Jego królestwo

jest królestwem wiecznym,

a Jego władza z pokolenia w pokolenie.

No, wydaje mi się, że jest to całkiem konkretny wyraz uznania, jak na kogoś, kto dopiero co, ustawił swój własny „złoty posąg” i straszył śmiercią każdego, kto się przed nim nie skłoni! Niemniej czasami (może to zauważyłeś) nawrócenie wywołane przerażeniem trwa tylko tyle ile przerażenie.

I tak było z naszym przyjacielem.

Wkrótce po tym strachu (i całkiem elokwentnej przemowie) leżąc na swej kanapie zaczął przeżywać dziwne sensacje związane ze snem. W tym śnie zobaczył wielkie drzewo. Nie jakieś szczególnie przerażające samo w sobie, lecz musiało być w tym coś strasznego, przynajmniej dla króla, ponieważ Pismo mówi nam, że był faktycznie przerażony i wezwał Daniela, aby mu sen wyłożył jeśli potrafi. Daniel, w przeciwieństwie do królewskich wróżbitów i czarowników, dał sobie z tym radę. A taka była interpretacja snu, jaką Daniel przekazał królowi Nebukadnesarowi:

Drzewo, które widziałeś, które rosło i było potężne, którego wysokość sięgała nieba, a było widoczne na całej ziemi, którego liście były piękne, a owoc obfity, które miało pokarm dla wszystkich, pod którym mieszkały zwierzęta polne, a w jego gałęziach gnieździły się ptaki niebieskie – to jesteś ty, królu: rosłeś i stałeś się potężny, twoja wielkość urosła i sięga nieba, twoja władza rozciąga się aż po krańce ziemi.

Wow!

To jesteś ty, królu. To jest twój sen. Wzrosłeś (miłe prawda?) i stałeś się potężny. A twoja wielkość sięga teraz samego nieba!
Wow!

Nie wspominając o tym, że twoje królestwo sięga krańców ziemi.

(O, Ten Daniel, mógłby zinterpretować wszystkie moje sny).

Dobrze, niemal cały czas. Zdaje się, że posłanie ma dalszy ciąg:

P.S. jest taki drobiazg:
Podobnie jak drzewo, które widziałeś, upadniesz: „wypędzą cię spośród ludzi, mieszkać będziesz ze zwierzętami polnymi i jak bydło trawą karmić cię będą,; będzie cię zraszać rosa niebieska, siedem wieków przejdzie nad tobą, aż poznasz, że NAJWYŻSZY MA WŁADZĘ NAD KRÓLESTWEM LUDZKIM I ŻE DAJE JE KOMU CHCE.

(Myślę, że po tych słowach zmieniłbym zdanie o zatrudnieniu Daniela).

Wielki król Nebukadnesar, potężny i mocny.

Masz potęgę i masz królestwo.

Wielkość, która sięga niebios.

Królestwo, które sięga krańców ziemi.

Jeden drobny problem. Coś, o czym twoi doradcy zapomnieli ci wspomnieć lub czego nie zrozumieli.

Coś, czego jeszcze nie pojąłeś, nawet przy całej twojej wielkości.

Coś elementarnego.

Coś podstawowego.

A jest to fakt że:

Najwyższy panuje nie tylko w niebie, lecz również na ziemi!

Wszędzie, tam gdzie chodzi o panowanie i królestwa, to wszystko należy do Niego (jak napisał psalmista) i to On rozdziela każdemu jak chce. Jak to sam ostatnio stwierdziłeś:

jest królestwem wiecznym,

a Jego władza z pokolenia w pokolenie.

Być może powinieneś puścić sobie jeszcze raz tą taśmę!

Lecz zrozumiesz to, o wielki królu Nebukadnesarze. Poznasz miłosierdzie Boga a Jego nieskończona łaska doprowadzi cię do miejsca pokuty. Wtedy twoje „królestwo” będzie pewne dla ciebie,

GDY BĘDZIESZ WIEDZIAŁ, ŻE TO NIEBIOSA RZĄDZĄ!

O,…
Później. . .
Rok mija i rok przeminął a król zapomniał o śnie i jego interpretacji. Powiedziałem, że zapomniał, bo faktycznie musiał zapomnieć, ponieważ któregoś dnia: „przechadzał się król po pałacu królewskim w Babilonie i odezwał się król i rzekł: Czy to nie jest ten wielki Babilon, który zbudowałem na siedzibę króla dzięki potężnej mojej mocy i dla uświetnienia mojej wspaniałości?

O, chłopie. Nawet ja wiedziałem, że to nie tak.

Oczywiście: „Gdy jeszcze słowo to było na ustach króla, zagrzmiał głos z nieba: „Oznajmia ci się, królu Nebukadnesarze, że władza królewska zostaje ci odjęta. Będziesz wypędzony spośród ludzi, …., aż poznasz, że (uwaga, konkluzja na teraz i na wieki) Najwyższy ma władzę nad królestwami ludzkimi i że je (panowanie, moc i władzę) daje TEMU KOMU ZECHCE”.

I tak się stało.

W tej samej godzinie spadł sąd.

Wielki król został wypędzony na pola.

Jego ciało było zraszane deszczem z niebios.

Jego włosy urosły jak u orłów pierze.

Jego paznokcie jak u ptaków pazury.

Wiele dni minęło.

A wtedy, dokładnie tak jak powiedziano:

A po upływie dni ja, Nabukadnesar, podniosłem oczy ku niebu; a gdy znowu rozum mi powrócił, wtedy błogosławiłem Najwyższego, a Żyjącego wiecznie chwaliłem i wysławiałem, gdyż jego władza jest władzą wieczną, a jego królestwo z pokolenia w pokolenie. A wszyscy mieszkańcy ziemi uważani są za nic, według swojej woli postępuje z wojskiem niebieskim i z mieszkańcami ziemi. Nie ma takiego, kto by powstrzymał jego rękę i powiedział mu „co czynisz?
O, tak!

W tym czasie (lubisz szczęśliwe zakończenia?) powrócił mi rozum i dostojność i powróciła mi moja okazałość na chwałę mojego królestwa; moi doradcy i moi dostojnicy szukali mnie i znowu przywrócono mnie do godności królewskiej, i dano mi jeszcze większą władzę. Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego działa są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. A TYCH ZAŚ (tego się właśnie nauczyłem) KTÓRZY PYSZNIE POSTĘPUJĄ, MOŻE PONIŻYĆ.
O jej!

…tych, którzy pysznie postępują może poniżyć”.

Następnie kłos…

Nasz młody przyjaciel nie ruszył do przodu, lecz od czasu do czasu był zapraszany, aby mówić do różnych grup wierzących. Ciągle nie był zbytnio „wzorem” dla trzody, będąc w tym czasie oddzielonym od kościoła swojej młodości i od małżonki swojej młodości.

Lecz miał przychylność pastora pewnej denominacyjnej grupy i wiedział, że ta przychylność faktycznie została mu „dana”, skoro on i pastor mieli dość różne poglądy doktrynalne jak i większość członków grupy, z powodu których wątpliwości pastor zaprosił młodzieńca do dzielenia się słowem w pewien niedzielny wieczór.

W powietrzu wisiało pewne napięcie, którego przyczyna jest dość zrozumiała. Pastor, zastanawiał się już po raz drugi (a może nawet trzeci) nad roztropnością zaproszenia tego młodzieńca i był pod wielkim ciężarem. Nagle, tak jak siedział w pierwszym rzędzie, rzucił się na kolana i zaczął gorliwą modlitwę.

Kaznodzieja widząc to, uświadomił sobie bardzo fundamentalny problem, który wkrótce wyrósł do bardzo zasadniczego pytania, tj., Czy będzie w stanie dalej kontynuować?

I wtedy zdarzyła się najdziwniejsza rzecz.

Zanim pastor mógł się nad tym zastanowić i wybrać właściwy kierunek działania (a powinien być jakiś), młody człowiek opuścił głowę. Lecz zamiast modlitwy z jego ust wypłynęły wyraźne i jasne słowa:

– Duchu związania – krzyczał – Jezusa znasz, Pawła znasz i mnie znasz! W imieniu Jezusa Chrystusa opuść to miejsce!

Jak wam się to podoba jako wprowadzenie do kazania?

Cokolwiek to był, zadziałało. Pastor, zmieszany na twarzy, wstał z kolan i usiadł na swojej ławce.

A młody człowiek głosił!

A ludzie reagowali!

A dziwne i niezwykłe rzeczy towarzyszyły głoszeniu Słowa tej nocy!

Skutki jakie to wywarło na społeczności były natychmiastowe. W ciągu miesiąca zmuszono pastora do rezygnacji a niemal połowa zgromadzenia odeszła wraz z nim.

Oczywiście młody kaznodzieja, który był katalizatorem tego poruszenia był razem z nimi. Spotykali się w domach dopóki nie mogli znaleźć bardziej stałego miejsca. Rozwijali się w swoim duchu, ból odejścia został złagodzony przez nowe, ekscytujące poznanie, które zostało im dane. Trzeba powiedzieć, że byli w znacznym stopniu uzależnieni od swojego nowego przyjaciela i doradcy, który wydawał się wiedzieć więcej o tym, co się działo z nimi niż oni sami. I tak to szło. Doktryny zmieniły się i nowe zrozumienie zostało udzielone. I zawsze to ten młody człowiek był instrumentem zmian. Po wielu dniach i niewielu trudnościach postawiono nową kaplicę i uformowane nowe sojusze.

Na czele z młodym kaznodzieją.

Zgodnie z poradą i konwencją młodego człowieka.

Oczywiście, pastor nadal był nominowaną głową kościoła lecz przekazał sprawy stanu duchowego młodemu słudze i objawieniu Ducha. Był to dziwny i ekscytujący czas dla wszystkich, a szczególnie dla młodego proroka, który wreszcie dotarł do swojego miejsca.

On był przywódcą!

Ludzie szanowali jego opinie i szukali jego porady!

Jak słodkie w smaku i świetne uczucie!

I wtedy….

Nie było nic niezwykłego tej szczególnej nocy. Co prawda było przygotowywane szczególne spotkanie, kazalnicę mieli zajmować goście, lecz mieli tu być tylko przez chwilę. Poza tym, on sam ich zaprosił i niewielu ośmielało się kwestionować jego wybór w tych sprawach.

Niemniej znalazło się kilka osób, którym sprawiło kłopoty to, co jeden z odwiedzających powiedział poprzedniego wieczoru. Przyszli więc wcześniej do kościoła, poprosili swego młodego lider na bok i pytali go o to, co myśli na ten temat, a on udzielił im rady.

Najwyraźniej usatysfakcjonowani członkowie weszli do kaplicy, aby się przygotować na wieczorne nabożeństwo.

Lecz młody człowiek nie był zadowolony. Coś zaczęło go niepokoić. Była to myśl, że być może nie miał w 100% racji udzielając takiej odpowiedzi. Czy faktycznie, tam głęboko, „wiedział”, że to co im powiedział było prawdą?

Dobrze i miło jest być liderem, lecz czy nie można być również „ślepym” liderem? Z pewnością duchowe prowadzenie niesie za sobą olbrzymią odpowiedzialność wobec tych, których się prowadzi. Myślał więc, rozważał, pytał Boga w czasie całego zgromadzenia tej nocy, a gdy zostało poczynione wezwanie do modlitwy, ukląkł wraz z innymi. Inni jednak po chwili wrócili na swoje siedzenia, a on trwał dalej. Wkrótce nastał czas zakończenia zgromadzenia, lecz nie dla młodego sługi. On się nie poruszył. Nagle wstał, lecz zamiast wrócić na swoje miejsce wybiegł tylnym wyjściem na pola poza kaplicę.

Gdy w końcu niektórzy członkowie wszyli szukać go i natrafili na dziwny widok. Tam w ciemności siedział na ziemi ich lider. Z rękami uniesionymi w stronę nieba i łzami spływającymi po twarzy wydawał się modlić. Gdy podeszli bliżej odkryli, że nie modli się lecz śpiewa delikatnie jakąś dziwną pieśń, której nigdy wcześniej nie słyszeli.

Ach, wielki lider.

Mojżesz, który wyprowadził ich z ich osobistego Egiptu.

Siedząc na ziemi śpiewał delikatnie przez łzy:

„O, Panie, weź mnie na swoje kolana i ucz mnie Panie ciebie, jestem tylko małym dzieckiem!”

Następny król

Nie chcę się czepiać królów w ten sposób . Oni po prostu dostarczają nam najwyraźniejszego obrazu, symbolizują skrajne pozycje władzy na ziemi i przez całą Biblię są używani, aby wskazywać i ilustrować prosty fakt, że Najwyższy nie jest zbyt chętny do dzielenia się swoją chwałą z kimś innym.

W rzeczywistości to nie ma znaczenia czy ktoś jest królem, czy nie. Człowiek po prostu musi nieustannie pamiętać o tym, że jeśli tam jest (jakakolwiek pozycja autorytetu i władzy jest zajmowana) to tylko przez miłosierdzie Boże i służy dla przyjemności Najwyższego, który prawdziwie „rządzi królestwami ludzkimi i daje je komu zechce”.

Ponieważ tylko wtedy, gdy człowiek dojdzie do wniosku, że jest nadzwyczajną jednostką i Bóg ma wielkie szczęście mając go w swojej drużynie, woda mętnieje a uczucia kierują się ku sobie.

Zauważ teraz, że król Nebukadnesar nie powiedział, że Najwyższy rządzi tylko w królestwie Judy czy Izraela, lecz „w królestwach ludzkich”. On sam będąc królem Babilonu z pewnością zaliczał się do jednego z królestw ludzkich.

Podobnie jak był nim jeden z królów, o których czytamy w Nowym Testamencie.

Inny czas, inne miejsce, inny król.

Herod Agrypa.

Wielki król, którzy panował nad ziemią palestyńską zaraz po śmierci Syna Człowieczego.

Piotr miał z nim trochę problemów.

Jakub miał z nim trochę problemów.

Lecz Piotr został uwolniony z jego rąk dzięki interwencji anioła Pańskiego.

Herodowi nie podobało się to za bardzo.

Za to podobała mu się bardzo owacja, jaką otrzymał pewnego dnia, gdy ludzie z Tyru i Sydonu przyjechali złożyć mu hołd. Jak czytamy: „W oznaczonym dniu Herod odziany w szatę królewską, zasiadł na tronie i w obecności ludu wygłaszał do nich mowę; Lud zaś wołali (niezłe musiało być to przemówienie): Boży to głos, a nie ludzki”.

Nie zamierzam teraz dochodzić tego czy ludzie, którzy przyszli zobaczyć wielkiego króla w tym szczególnym dniu, byli szczery czy nie. To, co jest dla mnie zrozumiałe i wynika z Pisma to fakt, że skutek dla króla był fatalny.

W tej samej chwili poraził go anioł Pański, za to, że nie oddał chwały Bogu; potem stoczony przez robactwo wyzionął ducha”.

Inny czas, inne miejsce, inny król,

który nie rozumiał tego, że choroba pn.: „pycha-stanu” nie należy do tych, które się leczy w taki sposób: – „weź dwie aspiryny i wezwij mnie rano.” Często, jak w tym przydku jest śmiertelna.

… Boży to głos, a nie ludzki...”

Oczywiście, nie po raz pierwszy takie stwierdzenie zostało poczynione ani nie było ono ostatnie. My, religijne typy zawsze ubóstwiamy nasze postacie stojące w autorytecie. Idziemy za nimi na pustynię. Opuszczamy nasze żony/mężów dla nich. Poświęcamy nasze dzieci dla nich. Jeśli chodzi o wydanie sądu pokłaniamy się im. Sprzedajemy nawet farmy rodzinne po to, aby kupić udziały w ich snach. Całkiem literalnie powierzamy nasze dusze ich opiece.

Ponieważ „…Boży to głos, a nie ludzki…

Lecz człowiek pozostaje człowiekiem i to wszystko.

Czy to będzie król czy doradca, nauczyciel szkółki niedzielnej, prorok, pastor czy papież.

Człowiek jest tylko człowiekiem i to wszystko.

Czasami, oczywiście, my królowie i doradcy, itp., zwyczajowo zapominamy o tym prostym fakcie. Czasami ta linia podziału zostaje zamazana.

Któregoś dnia w Listrze nasz przyjaciel Paweł wraz z towarzyszem Barnabą spotkali się z takim samym pokuszeniem jak Herod, tj. wyniesienie do bóstwa przez ich wielbicieli. Różnica jest taka, że o ile Herod dał tylko porządne przemówienie to oni zrobili coś znacznie bardziej dramatycznego. Powiedzieli do człowieka, który od urodzenia był kaleką: „WSTAŃ NA SWOJE NOGI”…co on natychmiast zrobił…i chodził… i skakał z radości!

Jak to się ma do sprawy bóstwa?

Z pewnością ci, którzy byli świadkami tego cudu (publiczność czasami to będzie oglądać) chciała zrobić z nich obu bogów i zaczęli krzyczeć: „bogowie w ludzkiej postaci zstąpili do nas!”

Oferowali im nawet boskie imiona jak Zeus i Hermes, a kapłan przyprowadził woły i wieńce, aby złożyć im ofiarę.

Oops. W tej części kraju chłopaki mogli nieźle sobie podziałać.

Lecz, dzięki Bogu, Paweł i Barnaba nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Faktycznie, Paweł i Barnaba, zupełnie nie tak jak Herod (i prawdopodobnie większość z nas), byli tym trochę wstrząśnięci. Rozdarli swoje szaty, wbiegli między lud krzycząc: „Ludzie, co robicie? I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak i wy…

My również jesteśmy ludźmi…

Nie bogami – ludźmi.

Tak Herodzie Agrypo, byłeś królem, być może nawet wielkim królem w twoich własnych oczach, lecz powinieneś lepiej wiedzieć i nie przyjąć takiego rodzaju wyrazów uznania:

… Boży to głos, a nie ludzki…

Nie. Jesteś zwykłym człowiekiem, podobnie jak reszta z nas.

Lecz dziękujemy ci, Herodzie Agrypo.
Nie umarłeś na próżno.

A my, którzy zawsze szukamy „ludzkiej czci”, dziękujemy ci.

Twoja postawa ostrzega nas.

Twój przykład poucza nas.

…a potem pełne zboże w kłosie

Nasz młody przyjaciel miał problem.
Tym problemem było to, że był „religijnym” człowiekiem.

Problem, który dzielił wespół tysiącami współczesnych mu, którzy, jak mówi Pismo, „narodzili się pod zakonem”. W konsekwencji jego zachowanie zostało wykształcone przez ten system. Nigdy w życiu nie przeżył siódmego rozdziału Listu do Rzymian w zawiązku z czym rozumiał niewiele lub wcale ów „inny zakon”, który apostoł odkrył jako działający w swoich członkach.

Był zaznajomiony z prawem moralnym, ordynacjami i przykazaniami, lecz niewiele wiedział o tym, co przy okazji dzięki tym przykazaniom mogło bardzo dobrze spowodować u religijnego człowieka atak.

Lecz on się uczył, a jego edukacja trwała, jak wkrótce miał odkryć.

Któregoś dnia, przechadzając się po pewnej ulicy pewnego miasta usłyszał głos. Nie słyszalny głos, na pewno (a może tak?), lecz tak wyraźny i przynoszący przesłanie tak jasne dla niego jak gdyby ktoś stał koło niego i zapytał go o godzinę. Posłanie było proste samo w sobie:

– Źle poszedłeś!

Prosto, prostolinijnie. Nie mówiąc, że zaskakująco.

– Źle poszedłeś!
Widzicie, nasz młody przyjaciel „odpowiedział na wezwanie” kilka lat wcześniej. „Głosił i nauczał” i trzymał się sam Słowa (no, przynajmniej, robił, co mógł). I nie jest tak, że nie było owoców. Były. Faktycznie wielu nazywało go błogosławionym. Lecz zgodnie z tym, co powiedział głos, nadal nie był właściwie „wychowany” i właśnie znajdował się w trakcie małej reedukacji.

W bardzo krótkim czasie znalazł się w samym środku koszmaru. Rozpętało się piekło jakiego każdy religijny człowiek boi się bardziej niż czegokolwiek innego. Takie, które doprowadziło naszego przyjaciela Pawła na krawędź desperacji. „Nędzny ja człowiek, któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?

Opss, takie jedno, piekło ludzkiej słabości.

Miejsce, w którym usuwany jest żywopłot.

I tak właśnie było. Był wiedziony od jednego miejsca do drugiego. Jego moralna słabość dobrze wyraził poeta: „pomysły poleciały, zostawiając mu informację, że się zasiedziały’. Czuł się zagubiony. To, co służyło mu jako wyróżnik tj. jego chrześcijański charakter, rozpłynęło się na jego oczach.

To właśnie nazywa się procesem wychowawczym, prawda?

Minęły lata. Ostatni szlachetny impuls padł. Robił to czego nienawidził i nie był w stanie osiągnąć tego, co chciał.

Nie było też tak, jakoby młody człowiek nie rozumiał miłosierdzia Bożego.

Rozumiał. Naprawdę rozumiał; nie tylko słyszał o nin lecz otrzymał objawienie o niej, lecz to było wtedy, a teraz było teraz. To było wtedy, gdy inspirowane myśli przepływały swobodnie, ptaki śpiewały i słońce świeciło. Teraz było teraz, przy zanikających językach, nieudanych proroctwach i moralności ograbionej z jej czci.

Lecz, zdumiewające, coś innego działo się. Ze śmierci, bardzo powoli, zaczęło pojawiać się życie. Z odległego korytarza swej duszy, odzywał się nikły głos. Były to, jak to później odkrył, jakby pierwsze pobudzenia „lepszej nadziei” opartej na „lepszych obietnicach”.

Ten młody człowiek nie był ignorantem wobec faktu, że znajdował się w stanie upadku, jeśli tu był błąd. Podobnie jak Dawid przed nim, on sam wyścielił sobie „łoże w piekle”. O, mógł oskarżyć o coś Boga, o porzucenie na przykład, lecz instynktownie wiedział, że byłoby to również głupie. To jego własne usta kłamały i jego stopy zmierzały „drogami przestępców”.

Wiedział, że byłoby źle oskarżać Boga.

Nie wiedział jednak, że w tym wszystkim co robił i gdzie był tj. ścieląc sobie łoże w piekle, był z nim Bóg, nawet tam. To szczęśliwie odkrył.

Jakkolwiek by nie patrzeć było to niewiarygodne doświadczenie.

Ktoś mógłby przypuszczać wiele rzeczy jeśli chodzi o to doświadczenie. Mógłby ktoś przypuszczać, że młody człowiek po prostu odpadł z powodu słabości charakteru i wylądował w korycie niemoralności. Ktoś inny widząc jak to było, w pewnym sensie zapowiedziane, mógł powiedzieć, że to doświadczenie było przeznaczona jako terapia szokowa i antidotum na religijna naturę. W tym wszystkim, ktoś mógłby dalej przypuszczać, że Wielki Lekarz wiedział, co ma zrobić przepisał właściwy środek, który, oczywiście, w przypadku młodego faryzeusza zmniejszył uścisk pychy i zarozumiałości. Jakkolwiek bolesne i intensywne było to doświadczenie, końcowy wynikiem miało być zgniecenie pysznego ducha, a pobudzenie prawdziwej pokory.

Z pewnością!

Poza tym, że okazało się to nie być wcale takie proste.

Nasz młody przyjaciel, pomimo wszystkiego co się wydarzyło, pozostał bogatym człowiekiem.

Słyszał rzeczy, których inni nie słyszeli; wiedział to, czego inni nie widzieli. „Miał” rzeczy wartościowe, których inni nie mieli, co jest w końcu opisem bogacza. Jeśli chodzi o objawienie, to ciągle, pomimo swej obecnej sytuacji, myślał o sobie jako o kimś, kto znajduje się na innym (wyższym) miejscu niż pozostali. To trzecie niebo było (i jest) tak interesującym miejscem.

Tak więc doświadczenie trwało nadal. Oto znajdował się w samym środku moralnego upadku, ciągle będąc bogatym i dumnym człowiekiem. Oczywiście nie myślał tak o sobie. Ciągle miał na tyle siły, aby schować się przed „swym własnym ciałem”.

Lecz oto znów się to zdarzyło…

Ponieważ nie było wielkiego zapotrzebowania na jego szczególny rodzaj służby, młody człowiek musiał znaleźć sobie świeckie zatrudnienie. Pracując w dziale zaopatrzenia pewnej firmy ubezpieczeniowej, nadzorował pracę swoich dwóch asystentów. Jeden z nich był młodzieńcem, który śmiało mógł być nazwany „poganinem”, który w najmniejszym stopniu nie był religijnym człowiekiem. Wydawał się być jednym z tych, których zupełnie nie obchodzą takie sprawy czy coś takiego jak Bóg jest, czy nie itd. Nieustannie wymieniał swoje seksualne wyczyny a jego świat był bardzo zredukowany, lub tak wyglądał, do różnych zmysłowych przyjemności, które mógł z niego wydusić.

Drugi asystent był starszym i całkiem religijnym człowiekiem. W swej aktówce wraz ze śniadaniem nosił stare wydanie Biblii Króla Jakuba. Choć nie usługiwał w żadnym formalnym sensie, wydawało się, że sprawiał mu radość prestiż jaki, w szczególnych okolicznościach socjalnych, należał się kaznodziei.

To, można być tego pewnym, nasz młody przyjaciel zauważył. Lecz Żyd i Samarytanin nie szli razem. Między faryzeuszem i celnikiem ciągle jest ustawiona przepaść (przynajmniej w umyśle faryzeusza). Po prostu robi swoją robotę, myślał sobie.

To, czego oczywiście wiedzieć nie mógł to fakt, że to wszystko było ukartowane. Ten religijny człowiek z tanią aktówką i Biblią Króla Jakuba.

Lecz tak było .

Było faktycznie.

Był też wyznaczony czas na to, aby bomba dostarczona przez aniołów odpaliła w twarz młodego bogacza. Z pewnością, któregoś dnia to się stało.

. . KA . . BLUUUUUU. . MMMM. . !

Tego dnia byli tylko w trójkę w biurze. Nasz młody przyjaciel, jego religijny asystent i kobieta zatrudniona w firmie, która zatrzymała się tutaj po materiały biurowe. Podczas jej pobytu tutaj nasz młody człowiek zaangażował się w rozmowę, religijną oczywiście. Bo, choć był bardzo daleko od tego, co uważał za dobre chrześcijaństwo, po prostu nie mógł powstrzymać się od rozmawiania o tym, co ciągle było najważniejszą częścią jego życia.
Tak więc rozmawiali sobie, nasz młody przyjaciel i młoda kobieta. Właśnie skończył interpretację pewnego szczególnego fragment znalezionego w Piśmie. Nasz religijny człowiek z Biblią Króla Jakuba przysłuchiwał się również i, Boże pomóż mu, zrobił następującą uwagę:

– Nie sądzę, aby ten fragment miał takie znaczenie.

Oh!
Nie miał pojęcia, co zrobił.

Przez chwilę fale szoku spowodowanego tą niezgodą obmywały umysł i emocje młodego człowieka i całe piekła zwaliło się na głowę!

Nagle bez jakiegokolwiek ostrzeżenia jego twarz wykrzywiła się i krzyknął w stronę człowieka z aktówką:

– TY ŚMIESZ UCZYĆ…. MNIE?

O, mój Boże.

Wyraz przerażenia przemknął przez twarz młodej kobiety, co widząc młody człowiek zdał sobie natychmiast sprawę z tego, co się stało i wiedział, że nie było to proste okazanie złego humoru czy dowód na jego złe maniery. Nie. To zapiał kur:

– Jesteś człowiekiem.

Straszliwy smutek spadł na niego. Oto stał, emocjonalny bankrut, moralny grunt usuwał mu się spod nóg, a jednak był ciągle przemawiającym duchowo, bogatym człowiekiem; ciągle poddanym temu szczególnemu duchowi pychy i arogancji, który podchodzi bogaczy. Faktycznie było to coś więcej niż słabość. To było poddanie się, podporządkowanie, jak gdyby inny duch otrzymał dostęp do jego zdolności i mógł się zamanifestować jak chciał.

Jaki inny duch? Nie jakiś tam duch, lecz z pewnością szczególny.

I wtedy przypomniał sobie.

Inny czas i inne miejsce.

Właśnie Jezus uzdrowił człowieka, który był „ślepy od urodzenia” i ten człowiek, czego można się było spodziewać, był prze szczęśliwy. Jego przyjaciele radowali się z nim, jego rodzice i jak się zdaje wszyscy poza faryzeuszami. Byli dość sceptyczni i zaczęli kwestionować fakt, że był w ogóle niewidomy. Zapewnieni przez jego rodziców, że faktycznie urodził się ślepym i że coś nadzwyczajnego zdarzyło mu się, ostatecznie wezwali go, aby jeszcze dokładniej przyjrzeć się sprawie………. ……….

W szczególności pytali go w jaki sposób stało się to, że widzi.

Powiedział im.

Nazarejczyk postąpił według pewnego rytuału, który spowodował to, że w jakiś sposób jego oczy zostały otwarte. Jego świadectwo nie wydawało się dobre faryzeuszom. Poradzili mu, aby raczej „oddał chwałę Bogu” niż człowiekowi Jezusowi, ponieważ było dla nich oczywiste, że on (Jezus) był grzesznikiem. Tamten odpowiedział im klasycznym wersem: „Czy jest grzeszny czy nie, tego nie wiem. TO jedno wiem, że byłem ślepy, a teraz widzę!

Słowa jego świadectwa były w ich uszach wystarczająco złe, skoro widzieli w Jezusie zarówno heretyka jak i grzesznika, lecz następne stwierdzenie byłego ślepca było zupełnie nie do przyjęcia dla nich:

– Gdyby ten (Jezus) nie był z Boga, nie mógłby nic uczynić.

Tego było po prostu za wiele. Świadectwo to jedna rzecz, lecz próba radzenia doradcom jest czymś zupełnie innym. Teologia to było ich poletko i wyłącznie ich. Pogardliwie „odpowiedzieli mu:

– Ty będziesz ( śmiesz) uczyć nas?

w taki właśnie trudny sposób nasz przyjaciel odkrył, że duch faryzeizmu jest nadal bardzo żywy, ma się dobrze i ciągle manifestuje swoją obecność na tej ziemskiej planecie.

Część Trzecia

продвижение сайта запросам

Duch Faryzeusza 3

My Trzej Królowie

Saul, wielki król i wybraniec Boga, który nie rozumiał tego, że być wybrańcem Bożym nie uodparnia na efekty tej choroby..

…lecz teraz twoje królestwo nie utrzyma się...”

Nebukadnesar, wielki król Babilonu, który nie wiedział, że pycha i zarozumiałość nie będą tolerowane, nawet w „królestwie ludzkim”. Ten, który stawia siebie naprzeciw Wielkiego Boga Niebios będzie wezwany do rozliczenia, bez względu na to czy będzie przyjacielem czy wrogiem, Izraelitą czy Babilończykiem. Dopóki cała ziemia nie zrozumie, że „Najwyższy ma władzę nad królestwem ludzkim i daje je komu zechce”.

Nebukadnesar… osądzony, skarcony i przywrócony do władzy.

I jeszcze Herod Agrypa, który troszczył się o Żydów, lecz nie uznawał Boga Żydów. Jego postawa wobec ziemskich królów, których ulubionymi zaimkami są „Ja” i „Moje”.

Dekret: Światła dla Heroda Agrypy gasną.

Jedno stracone królestwo.

Jedno stracone królestwo lecz odrestaurowane, po przyjęciu posłania.

Jedno stracone życie.

LEKARSTWO

Czasami leczenie jest radykalne, czasami konieczna jest operacja, a czasami jest to proces, lecz, dzięki łasce Bożej i wzrastającemu poznaniu, choroba może być zatrzymana a rak uleczony.

Były takie czasy, gdy tak nie było. Były takie czasy, że gdy ją dostałeś, to już ją miałeś.

Uporządkuj swój dom, zostaw srebra cioci Idzie i zaciągnij rolety.

Dzięki Bogu i badaniom naukowym już tak więcej nie jest.

Jest tylko jeden warunek wstępny – zachoruj we właściwym czasie. Badaj siebie samego. Zwracaj uwagę podejrzany guzek czy niewyjaśnioną słabość i jeśli okaże się, że po prostu złapałeś tą śmiertelną chorobę, to, ze względu na Boga i siebie samego, natychmiast (jeśli nie prędzej) oddaj się w ręce kogoś, Kto wie co z tym zrobić.

Niekoniecznie trzeba gonić tego mordercę. Nie jest też tak, żeby nauki medyczne zrobiły w tej dziedzinie jakiś postęp lub/czy zdolności lekarzy znacznie wzrosły. Nie. Po prostu wzrosło poznanie. Ten, który kontroluje przepływ ludzkiej wiedzy, świeckiej czy duchowej, przełączył zawór w pozycję „otwarte”.

Jest to tak proste.

I tak jest również z nami, którzy idziemy za tyłu. Nie jest wypisane na kamieniu, że my, ludzie tego pokolenia, zwyciężymy tego, który dotąd zwyciężał nas. My nie dotarliśmy do jakiegoś złotego wieku, gdzie wszelkie tajemnice zostały nam odkryte i nad nami rozległo się ostatnie słowo objawienia.

Nie.

Zbyt dużo wzięliśmy na siebie, jeśli tak myślimy. Nie. Po prostu, dzięki łasce Bożej, dotarliśmy do miejsca, w którym zostało nam przekazane zrozumienie.

To jest ten czas, to jest ta chwila.

Nie osiągnęliśmy niczego wielkiego czego nikt inny nie osiągnął. Nie jesteśmy jakąś szczególną odmianą, ani super duchową rasą.

Nie! Nie! Nie!

Jeśli będziemy uparcie trwać w takich myślach, to poginiemy jak ludzie.

Lecz jest lekarstwo.

Dzięki Bogu, jest lekarstwo.

Dzięki łasce Bożej

… innego fundamentu nikt położyć nie może…

Ktoś powiedział, że każde przebudzenie zaczyna się od Listu do Rzymian. Nie mogę mówić za wszystkich, lecz jestem świadomy tego przebudzenia, które trwa nieustannie we mnie i, jeśli chodzi o mnie, ten człowiek miał rację. Chwila, w której zapomnę, że to wielkie zbawienie zostało mi udzielone „z łaski przez wiarę” staczam się. Zaczynam trapić się i dusić, i myśleć o tych wszystkich rzeczach, które „powinienem” i potępiam siebie samego za wszystkie te rzeczy, które robię, a których robić „nie powinienem”.

Wracam w koleiny religii!

Lecz, gdy Paweł szepce do mnie lub Marcin Luter budzi się w moich myślach, ożywam. Moje ramiona, które uschły, moja głowa, która opadła, moje miękkie kolana otrzymują nową siłę. Znów wszystko jest w porządku między mną a Tym „który ma moja duszę”.

Jeśli zostaną zburzone fundamenty, cóż pocznie sprawiedliwy?

To pytanie zostało postawione przez Dawida w 11 Psalmie.

Odpowiedź jest prosta:

Zbuduj je ponownie!

Chwyć łopatę, stwórz nową formę i zamów cement! Ponieważ ten dom nie może być zbudowany, jak powtarzam, ten dom nie może być zbudowany na żadnym innym fundamencie. Bez względu na to czy mieszkasz w pobliżu morza czy w głębi doliny czy na szczycie gór, NIE MOŻESZ DOSTAĆ SIĘ „STĄD, TAM” INACZEJ JAK TYLKO PRZEZ ŁASKĘ BOŻĄ.

Zupełne podstawy!

Przedszkolny program nauczania!

Wiem.

Lecz jest to pierwsza zasada, którą się wyrzuca, gdy statek napotyka na wzburzone morze.

I wtedy, wy sprawiedliwi, co zrobicie? Radzę, przypomnijcie sobie poprzednie dni i bez względu na to jak często fundament był niszczony, ustawiaj go ponownie i ponownie, i ponownie. Nie pozwól na to, aby ktokolwiek zabrał ci twoja koronę. Nie pozwól na to, aby jakikolwiek wykonawca przekonał cię, że on ma lepszy plan. Nie pozwól na to, aby jakikolwiek dostawca sprzedał ci gorszy materiał. Ponieważ ta budowa sięga samych niebios. To musi być solidne!

To jest takie proste, zdumiewająca łaska Boża. A może było? Dopóki my religijni ludzie nie położyliśmy na tym swoich łap.

Prosta sprawa.

Sprawa suwerenności Boga.

Sprawa, że „to nie ten, który biegnie, lecz Bóg, który okazuje miłosierdzie”.

Również pewna nadzieja i szczególne dziedzictwo.

Niezasłużona „przychylność”.

Co Baptyści myśleli o wiecznym bezpieczeństwie.

Czy też, mieli wybory któregoś dnia: Bóg głosował na mnie i wygrałem!

Czy też, „człowiek nigdy nie wspina się, lecz jest unoszony”.

Prosta sprawa.

Może była…

Teraz to jest już węzeł gordyjski. Nie wspominając o tym, że zostało przywłaszczone przez kogoś, kto upiera się przy swoim prawie do rozparcelowania tego dla kilku, to jest, dla tych, którzy zasługują. Plaga panująca w domu (ich i naszym); oni (czy my), każdy, kto zamienia łaskę Bożą na jakąkolwiek subtelną formę prawa lub legalizmu.

Od takich, jak tylko szybko to jest możliwe, abyś sam tego nie zrobił, odwróć się!

Lecz fundamenty, skoro zostały one zburzone, wymagają nieco czasu na ponowną odbudowę. Trochę potu, trochę łez i czasu.

Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem. Objawienie, samo w sobie, nie dokona tego.

Pokolenia „nauczycieli i członków zarządów” wzbudzały strach legalistyczną religią: „nie dotykaj, nie próbuj, nie bierz”, w naszych umysłach i duszach. Tak bardzo, że my niezmiennie (i instynktownie) myślimy w terminach „robienia” czegoś (a to „coś” różni się od grupy do grupy) jak gdyby musiało być „coś” co możemy dla Boga zrobić, a co spowoduje, że On zwróci swój wzrok na nas, a nie gdzieś w okolicy.

Po prostu nie jesteśmy zadowoleni z bezpłatnego daru Bożego!

Nasz młody marzyciel został złapany przez taką propozycję. Któregoś dnia, nagle, w samym środku smutku, zdarzyło mu się coś dziwnego. Został przeniesiony przez Ducha Bożego do innego wymiaru. Przez co najmniej trzy dni chodził i mówił jak nigdy dotąd. Nic nie mogło go poruszyć, absolutnie nic. Został po prostu przeniesiony w swym duchu do innego miejsca. Pokój, radość, opanowanie, zadowolenie. Stała i konsekwentna świadomość!

Po trzech dnia, nagle, gdy siedział czekając na siostrę, którą zabierał na spotkanie modlitewne, chwała ustąpiła. Nasz młodzieniec natychmiast spanikował i wołał do swojego Boga usiłując desperacko przywrócić przeżycie.

Tak długo czekał na obietnicę „odpocznienia” duszy. Miał nadzieję wbrew nadziei, że to doświadczenie może być znakiem zakończenia stracha, zwątpienia i niepewności.

A teraz…?

Teraz czuł się jak astronauta nagle wepchnięty w ziemską atmosferę. Nagle znowu uświadomił sobie wszystkie te rzeczy, które szarpały człowiekiem, nawet wierzącym. Był bardzo zmartwiony i wołał… dlaczego?

Dlaczego to niebiańskie uczucie opuściło go?

To wtedy zadał pytanie, które (wcześniej czy później) każdy religijny człowiek musi zadać, a które ujawnia więcej na temat jego podstawowych pojęć o relacji z Bogiem, niż cokolwiek innego:

– Co takiego zrobiłem źle?

Co takiego zrobiłem, co nie spodobało się tobie i co spowodowało, że wziąłeś na mnie odwet?

– Co takiego zrobiłem źle?

Gdy przyszła odpowiedź, była naprawdę bardzo dziwna:

– Nie zrobiłeś nic złego.

Po czym padło pytanie dla młodego człowieka:

– A co zrobiłeś „dobrego”? Tzn. co takiego dobrego uczyniłeś, co przede wszystkim doprowadziło ciebie do tego niesamowitego przeżycia?

No, to było dość trudne pytanie. Trudne pytanie, na które nie miał odpowiedzi. Faktycznie nie mógł myśleć absolutnie o niczym, co mógł zrobić a co mogło zobowiązać Boga wobec niego. Nie zrobił niczego „dobrego”!

I tak doszedł do zrozumienia: wzloty i upadki jego świadomości nie miały nic do czynienia z osobistym cnotami czy religijnymi aktami. Miały raczej do czynienia z Suwerennym Bogiem! Było mu dane (to niesamowite przeżycie) przez łaskę Bożą i zabrane przez łaskę Bożą.

Błogosławione niech będzie imię Pańskie!

Wiem, że dla większości z nas nie jest to znane terytorium i, choć może słyszeliśmy już o tym, to mieszkanie, chodzenie i rozmawianie w tej ziemi znaczy coś zupełnie innego.

Dlaczego?

Ponieważ większość z nas nadal woli nasze zbawienie (jak to pokazuje telewizja komercyjna) w starym stylu – lubimy „zarabiać” na nie.

Ponownie: dlaczego?
To proste: Zarabianie na zbawienie wprowadza „nas” na scenę. Daje nam poczucie kontroli nad sytuacją. Trudno się pogodzić z faktem gdy ktoś nam mówi że my nad tym mamy mało wpływu lub wcale. Lecz nasz duma ma z tym wiele do czynienia, z tym…. „my”…. osobiście. Im więcej siebie wszczepimy w proces odkupienia, tym więcej pola oddajemy Niszczycielowi. Faryzeusz w świątyni był przekonany, że jego osobiste działania były szczytem ważności u Boga. „Ja” to robię, powiedział, i „Ja” robię tamto. „ja poszczę dwa razy w tygodniu, Ja daję dziesięcinę ze wszystkiego co posiadam. Lecz to wszystko zostało ustawione przez pierwsze słowa, które wypowiedział:

– Boże, dziękuję ci, że nie jestem taki jak inni ludzie.

O, mój Boże.

Jestem tak szczęśliwy, że nie jestem jak inni ludzie tzn. Ja jestem inny!

To właśnie mit inności czyni nas tak podatnymi, ponieważ jeśli byśmy faktycznie byli „inni” (lepsi) to jest stąd tylko jeden krok do przypuszczenia, że w jakiś sposób my przyczyniliśmy się do tej „inności”.

Po prostu musieliśMY zrobić coś, co zarekomendowało nas u Boga.

Gdy krzak zapłoną, MY zwróciliśmy się, prawda?

Gdy Mistrz zawołał, MY odpowiedzieliśmy, prawda?

A teraz, gdy już zwróciliśmy się i odpowiedzieliśmy na wezwanie, jesteśMY „inni” (lepsi) od innych.\

Prawda?

I tak mówią wszyscy faryzeusze z przeszłości i obecnie.

– Dziękuję ci, Boże, że nie jestem taki jak inni ludzie.

Lecz gdy pojawia się łaska Boża, TO ZUPEŁNIE INNA SPRAWA! Chciałbym, aby Bóg sprawił, aby wszyscy ludzie zrozumieli ten prosty fakt. Niech Bóg, który przez tysiąclecia cierpiał z powodu połowicznej postawy ludzi wobec wykonania Jego świętej woli i osiągnięcia Jego dobrych celów na ziemi, da im w końcu zrozumieć, że gdyby chciał, aby to było zrobione dobrze, musiałby to zrobić Sam. W pismach proroka Izajasza, Pan mówi o tych dniach:

Rozglądałem się wokół, lecz żadnej pomocy, dziwiłem się bardzo, ale nikt Mnie nie wsparł. Pośpieszyło Mi na pomoc moje własne ramie, podtrzymywała Mnie moja zapalczywość…;

Nie, to nie było tak, że On nie szukał kogoś do pomocy. Szukał. Kogoś, kto stanąłby koło niego. Z pewnością tyli tam prorocy, do wypożyczenia. Byli mędrcy i jasnowidze….

O, mój Boże.

Być może nie będziesz w stanie rozpoznać ani docenić tego smutku zawartego w prostym zdaniu:

„i dziwiłem się bardzo, lecz nikt mnie nie wspomógł”.

Dopóki nie dojdziesz tego sam; dopóki ty, również, nie rozejrzysz się wokoło, a później, ostatecznie w środku siebie – w drogi główne i poboczne twojego własnego umysłu. Dopóki masz moc, aby próbować, szturchać, trącać i badać twoje własne tajemne pragnienia i ukryte motywacje. Być może wtedy odkryjesz dlaczego Bóg już odkrył to, że faktycznie nie ma nikogo, kto by go wsparł, „nikogo, kto dobrze czyni”.

Nie,

Ani jednego.

A ty i ja nie jesteśmy wyjątkami od tej reguły.

Nikt, kto (prawdziwie) szuka Boga. Nie istnieje żaden heros bez swych słabości. Żaden idol bez glinianych nóg. Jest to odkrycie, które cię zasmuci i jest to smutek, który pozostanie z tobą przez całą podróż. Szczególnie z tobą wtedy, gdy TY będziesz zmuszany stale i wciąż do powrotu do „fontanny”, która została otwarta w „domu Dawida” z powodu grzechów (twoich) i nieczystości (twoich).

Jest to głęboki żal, który zawsze mówi:

– O, Boże, jak mi przykro, że mnie tam nie było, gdy Ty szukałeś kogoś, kto by stanął przy tobie. Serce pęka mi, że nie znaleziono we mnie dostatecznie cnoty, siły i odwagi.

Lecz nie było i nie ma! Na Boga, posłuchaj tego! Nie trzeba rewidować starego tekstu. Nie ma potrzeby zwoływać nowych poszukiwań. Nie było i nie ma człowieka, który spełniłby Boże wymagania.

Faktycznie, On przerwał poszukiwania już dawno temu. On już nawet się nie dziwi. Ponieważ Jego Własne Ramie, wspomogło Go. Dla ciebie i dla mnie, i dla każdego człowieka żyjącego na powierzchni Ziemi.
Lecz, ty mówisz, że musi być coś, co mogę zrobić. Jakieś zadanie mogę wykonać. Jakiś plan spłaty mogę zastosować. Nie, mój przyjacielu, łaska Boża mówi: nie.

Nie ma nic. To nie jest stare przymierze, lecz nowe. To nie jest przymierze, które wymaga, lecz to, które daje. Jest napisane…

Darem Bożym jest żywot wieczny”.

Możemy mówić o wierze (i będziemy) lecz wiara nie jest czymś, co człowiek ma (z siebie) i daje Bogu w zamian za zbawienie. Nie. Wiara jest raczej darem, który Bóg daje człowiekowi po czym otrzymuje z powrotem do niego. „Co masz, czego byś nie dostał?”

Skąd wzięliśmy pomysł, że mamy coś wartościowego (z nas samych), co musimy wymienić z Bogiem? Nie, takie myśli są próżne. „Błogosławieństwo, błogosławię cię” – nie jest warunkowym przymierzem, a jednak możemy je w taki sposób traktować.

Nie, to jest absurd, aby się chlubić, nieprzyzwoite, aby się przechwalać i głupie, aby ufać sobie samemu, lecz ci, którzy są opanowani przez ducha faryzeizmu czynią te trzy rzeczy. Dopóki łaska Boża prawdziwie nie „pojawi się” dla nas, nigdy nie będziemy w stanie odrzucić samych siebie i oddać w ręce Tego, który czyni wszystko, zgodnie ze „Swoją wolą”.

Dopóki to się nie zdarzy, nigdy nie będziemy w stanie wejść do „odpocznienia wiary”, lecz będziemy nieustannie chcieć, pragnąć, panikować i trapić się, modlić się i domagać…. wszystko oprócz zaufania.

Lecz łaska Boża, która „objawiła się wszystkim” – pojęło ją niewielu a pojmie wielu. Tylko wtedy, będziemy w stanie uciec przed przekleństwem myślenia o sobie „lepiej” niż powinniśmy. Tylko wówczas będziemy rzeczywiście wiedzieć, że „my sami” mamy niewiele lub wcale do czynienia z otrzymywaniem zbawienia tak wielkiego i świętego, że nigdy nie przyszłoby do nas inaczej jak tylko w wyniku suwerennego dzieła Najwyższego Boga.

I cóż „oddamy Panu” za tak niewysłowione korzyści tego faktu?

Niewiele

Ej, wiem, że zawsze męczymy Boga, aby nam ustanowił jakąś formę odpłaty, lecz jest to głupie i bezużyteczne. Tak wielkie zbawienie nie może być nabyte złotem ani srebrem, potem ani krwią, ani łzami.
Kropka.

Może być przyjęte, można się nim radować, cieszyć, lecz nigdy nabyć!

Lecz „Cóż oddam Panu za wszystko, co mi wyświadczył” jak to ujął Dawid. Możesz po prostu (jak to w końcu Dawid został zmuszony zrobić) „wziąć kielich zbawienia” z rąk twojego Boga. Lecz taki sposób akceptacji jest obcy dla religijnego człowieka. Jest prosty… zbyt prosty.

Zapomnij o rekompensacie, Jack! Nie dzieje się w tobie nic, co nie byłoby przez Boga zasiane, przez Boga podlane i przez Boga zebrane. Dlaczego więc w imię niebios udajemy, że jest inaczej/

Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was, Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił

I jest tak, że zrozumienie ratuje nas, łagodzi, tworzy antyciało dla zarozumiałości. Och, wiem to gorzka pigułka, lecz możemy ją przełknąć.

Stare Przymierze może zostać anulowane a nowe ratyfikowane, a gdy tak się stanie, Bóg będzie infiltrował duszę, podcinał ludzkie ego i podkreślał przekonanie, że zawsze jest się kuszonym do tego, aby mieć je na własnych zasadach.

Cierń w ciele

Nigdy nie było w historii człowieka tak obdarowanego jak ten. Był starannie wyselekcjonowanym następca samego Syna. To tak, jakby Ten, który wstąpił do nieba zrozumiał, że wszystkie miłe słowa i nadzwyczajne wydarzenia jego krótkiej służby nigdy nie byłyby niczym więcej niż plamką na radarze życia, gdyby nie przyszedł po Nim ktoś i nie udokumentował tego. O, ludzie znali go jako wielkiego nauczyciela i obdarowanego mówcę. Tak, był cudotwórcą i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Po prostu zapytaj mężczyznę, który był ślepy od urodzenia czy kobiety, która miała krwotok.

Lecz te wszystkie rzeczy były czasowe i wskazane w tym czasie. Gdy efekty znikły to co wtedy? Inni ludzie będą rodzili się ślepi, inne kobiety będą dotknięte jak ta, które dotknęła się skraju Jego szaty.

Kto zatrzyma ich krwotok?

O co w tym wszystkim chodzi, Alfie?

Czy walczymy tylko z czasem, czy jest to coś więcej?

Kiedy już umarł ostatni Jego uczeń a Jego imię jest tylko przypisem na stronie historii, to co wtedy?

O co w tym wszystkim chodzi, Pawle?

Tak samo było z cudowną łaską Bożą, która okryła męża zwanego Saulem z Tarsu, znanego później jaki apostoł Paweł. Był wybrany aby iść i zanieść ewangelię. I tak zrobił i wszyscy z tego korzystamy. On, bardziej niż ktokolwiek inny, przekazał nam „resztę historii” jak to napisał nasz przyjaciel Mr. Harvey.

On wyjaśnił. On umieścił w kontekście. On zinterpretował, on napisał referencje. On wyjaśnił „dlaczego” i „po co”. On, również, w trakcie tego wszystkiego, poszedł nieco za daleko ze swoją własną ważnością.

O tak.
Któregoś dnia coś się go uczepiło i, zupełnie nie tak jak żmija, która mu się kiedyś uczepiła ręki na wyspie Malta, to coś nie chciało odpaść.

Im silniej wstrząsał, tym silniej się zaciskało. W końcu rozpoznał fakt, że nie jest w stanie poradzić sobie z tą sytuacją sam. Poszedł więc bezpośrednio do Tego, który go nigdy nie zawiódł, do samego Boga. Ukląkł, ukorzył się i złożył prośbę.

Niemniej, gdy powstał z kolan, problem nadal pozostawał z nim. Więc ponownie padł na kolana. Tym razem był już poważny.

– Boże, – powiedział – to mnie naprawdę wkurza a ja wiem, że ty nie chcesz, aby twój najważniejszy człowiek był niepokojony przez takie coś. Proszę, Boże, zabierz to!

Nic.

Żadnej odpowiedzi.

Więc jeszcze raz na pokład. Ze wzrastającym zaniepokojeniem szukał uwolnienia. Z tym samym wynikiem.

Nic.

Dopiero później ujawnił (do Koryntian) dokładnie to, co zaszło między nim samym a jego Bogiem w czasie tego krytycznego okresu jego życia.

Nie, Bóg nie dał mi uwolnienia, którego szukałem od niego, lecz On dał mi zrozumienie. A tego, przede wszystkim, potrzebowałem. Dał mi do zrozumienia, że moje osobiste „ja” jest kapryśne, zawodne, a przede wszystkim, żądne próżnej chwały.

Zresztą choćbym i chciał się chlubić,..

Na zewnątrz, ostatecznie, jest tak wiele do chwalenia się. Faktycznie mógł pozostawić swoich współczesnych w cieniu. Przede wszystkim to on (a nie oni) przebył tą podróż do duchowego wymiaru, który nazwał „Trzecim Niebem”. To również jemu zostało powierzone przesłanie niesamowitej łaski Bożej i skuteczności krzyża Chrystusa.

O tak.

Wyciągnij z lamusa swoją mądrość, Pawle! Pokaż nam swoje głębokie zrozumienie duchowych spraw.

Z pewnością takie ćwiczenie zamknęłoby usta tych, którzy sprzeciwiają się tobie i tych tak zwanych apostołów, którzy uparcie niepokoją te drogocenne maleństwa których zrodziłeś w Panu. Rzeczywiście, dlaczego nie zrobisz tego, Pawle?
Jego odpowiedź?

Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie byłbym głupcem” (tłum. z ang. – przyp. tłum)

….nie byłbym głupcem

Dlaczego?

Ponieważ nauczyłem się tego jak nie być i o to właśnie chodziło w tym całym epizodzie, który wam opowiedziałem. Miałem problem. O, nie wiedziałem, że mam problem, lecz miałem.

Problem?

Samochwalstwo! Pycha! Próżna chwała!

Rozwiązanie?

Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą”.

Nie, On (Bóg) nie dał mi uwolnienia, lecz dał mi zrozumienie. I co cały ten ból i cierpienia spowodowane przez „posłańca Szatana” i słabości sprawiły? Bóg miał na to odpowiedź. A było nią:

Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”.

O, mój Boże!

Moja moc bowiem w (twojej) słabości się doskonali.

Nie jest zupełnie oczywiste, że apostoł był podatny w dziedzinie duchowej pychy. Faktycznie, nawet najbardziej drobiazgowy badacz mógłby przeoczyć znaki. Umniejszał swoje zasługi (lub z pewnością tak to wyglądało) i wielokrotnie czynił rozróżnienie między tym, co on miał do powiedzenia w jakieś sprawie, a co Bóg na ten sam temat.

Niewiele wskazuje na to, że Paweł mógł być troszkę pełen „siebie” i myśleć o „sobie” więcej niż powinien.

Lecz tak było.

Tak robił.

Tak więc Wielki Lekarz wezwał go na wizytę. Zdiagnozował jego chorobę i przepisał leczenie:

Wyniosłość. Duma z siebie i twoich osiągnięć. Zarozumiałość.

To jest nie tak z tobą, Pawle i natychmiast potrzebujesz pomocy.

Tak więc, przez łaskę Bożą, została mu udzielona pomoc a jego duchowy stan naprawiony. Coś, co było absolutnie niezbędne. Coś, co dostarczyło antidotum na tego pysznego ducha, który miał najechać na niego, zniszczyć go i jego skuteczność jako sługi Najwyższego.

Stare lekarstwo – „cierń w ciele” – w niektórych przypadkach, jak u naszego przyjaciela Paweł, bardzo skuteczne. Oczywiście, ten Lekarz, inaczej niż inni, potraktował pacjenta z pełnym zaufaniem.

– Widzisz, Pawle, tą mała niebieską tabletkę? Gdy więc zmiesza się ona z kwasami w twoim żołądku, nastąpi reakcja chemiczna, która wywoła pewne szczególne zmiany metaboliczne, itd.

A pacjent, w tym przypadku nasz przyjaciel Paweł, zobaczył i zrozumiał, i choć była to dla niego gorzka pigułka do przełknięcia, przełknął. Im lepiej rozumiał ten proces, tym bardziej gorliwie stosował leczenie Podstawowym zrozumieniem to było, oczywiście, że: „(Moja) moc bowiem w (twojej) słabości się doskonali”. Ponieważ w duchowym wymiarze polaryzacja jest odwrócona. Ponieważ odwrotnie niż w teorii p. Darwina dotyczącej form życia na ziemi, w duchowym wymiarze, to „słaby” przeżywa, a nie „mocny”!

Jeśli jesteś zaangażowany na górze na platformie i tryskasz całą tą charyzmą, moc i siła wychodzą wszystkimi twoimi porami, to rzeczywiście coś się dla ciebie dzieje… to jest tu, na ziemi. Lecz w niebie, powiedzmy, to całe twoje przedstawienie dalekie jest od pożądania.

Nie, niewielu widzi różnicę, lecz Ja zobaczę i ciągle nienawidzę „dumnego wzroku”, a nieszczęście zwane „koroną pychy” ciągle działa.

Nasz przyjaciel przyjął diagnozę i podjął leczenie. Gdy już raz pojął zasadę, która tu działa, zaangażował się dobrowolnie a nawet z radością. Jego podstawowa postawa była taka, że jeśli to jest potrzebne, Panie, daj. Teraz kiedy faktycznie rozumiem to, że ten „posłaniec Szatana” wykonuje Twoją robotę, dobrowolnie przyznaję się do mojej podatności i przyjmuję fakt, że potrzebuję pomocy… ogromnie. Jeśli Twoja moc doskonali się w mojej słabości, to uczyń mnie słabym. Ześlij te rzeczy i okoliczności na mnie, aby było pewne, że jestem słaby.

Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.

Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem (teraz już wiem o tym) ilekroć niedomagam (w ciele), tylekroć jestem (w Duchu) mocny”.

Nie jest niczym drobnym rozpoznać zasadę i chwałę pojęcia.

„Cierń w ciele” jest doskonałym lekiem dla wielu.

Ja jestem Lekarz
…. jeśli wyznamy grzechy swoje….”

Część Czwarta

поисковая оптимизация и продвижение

Duch Faryzeusza 4

Wyznanie

Bardzo skuteczny lek, jeśli jest prawidłowo zastosowany.

Jakiś czas temu nasz młody przyjaciel (już nie taki młody) uświadomiło sobie, że duch faryzeizmu – pomimo wszystkiego, co sam zrobił i wszystkiego, co było zrobione dla niego – ciągle był bardzo blisko przy nim. I, choć mówimy o leczeniu, z pewnością pierwszym krokiem jest związanie tego mocarza i ten pierwszy krok musi być zrobiony. Tylko wtedy, po wstępnym kroku, po ustaleniu leczenia i przystąpieniu do niego, możliwe jest otrzymanie pozytywnych wyników i przejście dalej do następnego ważnego działania. I tak należy postępować.

Od młodej kobiety, której usunięto pierś jako radykalny lecz konieczny pierwszy krok, nadal są wymagane regularne wizyty u  lekarza. On wykonuje odpowiednie testy, po których robi aktualne diagnozy. Czasami decyduje o wprowadzeniu terapii lampami radiowymi, chemioterapii czy w ostatecznych przypadkach wymagana jest dodatkowa operacja.

W duchowym stanie jest podobnie. Gdy wykona się testy, może być zalecone dalsze leczenie. Wróćmy do naszego nie tak młodego już przyjaciela. W wyniku szczegółowych badań odkryto, że nadal znaki faryzeusza są ciągle bardzo silne w nim, zarówno jeśli chodzi o motywacje jak i działania. Zatem przepisano następujące leczenie:

– Wyznaj swój oczywisty grzech. Powiedz zgromadzeniu: Ja jestem faryzeuszem.

JESTEM FARYZEUSZM!
Oczywiście, to tylko słowa, lecz, z tego wszystkiego, słowa, których, jak przypuszczam, większość z nas nie wypowiedziałabym tak szybko przed grupą, której usługuje. Lecz on zrobił to, początkowo niechętnie, a później, gdy zdał sobie sprawę, że nie jest to tylko sztuczka, którą mu Lekarz zadał, bardziej swobodnie i bez wstydu. Przede wszystkim, mówił ludziom po prostu jaki jest.
Rzeczywiście był faryzeuszem.

Moc wyznania nie leży w samych słowach, lecz w tym prostym zrozumieniu. Jest to zewnętrzna reakcja na to, co Duch Święty ci wykazał. Spowodował, że stało się to tak oczywiste, tak proste i ponad wszelką możliwością zaprzeczenia czy nadziei na obalenie. Wtedy, i tylko wtedy, jesteśmy zdolni do ruchu naprzód, nie tylko w przebaczeniu dla siebie samego (co jest dane dziecku łaski), lecz do oczyszczenia siebie: „jeśli wyznajemy grzechy nasze, wierny jest Bóg, opuści nam grzechy i oczyści nas od wszelkiej nieprawości„.

Jest to oczyszczenie, którego szukamy a wyznanie jest nie tylko dobra terapią, lecz również skutecznym środkiem czyszczącym.

Mógłby ktoś przypuszczać, że to wyznanie („Jestem faryzeuszem”) to zbyt wiele i bardziej umiarkowane słownictwo mogłoby być lepsze. No, na przykład „byłem faryzeuszem, lecz Bóg cudownie mnie uwolnił z rąk pychy”? To ma sens, gdy o tym pomyślisz. Nie znajdziesz ani jednego ślepego, który uzdrowiony przez Pana Jezusa, biegałby wokół i wołał, że nadal jest ślepy, prawda? Przeciwnie, zdecydowanie ogłaszali i wymieniali to, że „byłem ślepy, a teraz widzę, dzięki człowiekowi z Galileii”!

Tak, mógłbym się zgodzić z tobą, poza tym, że to nie było to, co Lekarz zalecił w tym szczególnym przypadku. On powiedział pacjentowi, że ma powiedzieć ludziom: „jestem faryzeuszem”. Kropka Znak wykrzyknika. Czas teraźniejszy. W tym czasie, jestem faryzeuszem.

Dopiero później zdał sobie z tego sprawę. Później, gdy już otrzymał korelację między tym, co przeżywał a tym, co przeżywają alkoholicy, którzy przystępują do Anonimowych Alkoholików.

Przypomniał sobie, że w procesie leczenia alkoholika, nigdy nie pozwala mu się (na spotkaniach) mówić o procesie wychodzenia z choroby jak o czymś z przeszłości tzn. nigdy nie pozwala się mu (czy jej) mówić, że był(a) alkoholikiem, lecz….

Nie. To, co wymaga się od nich to powiedzenie,

– Jestem Bill, JESTEM alkoholikiem.

Teraz rozumiał dlaczego grupa liderów naciska na to, żeby to proste stwierdzenie wypowiedzieć.

Zamiast czegoś, co mogłoby się wydawać bardziej właściwe, powiedzmy:

– Hej, jestem Bill, byłem kiedyś alkoholikiem, lecz już nie jestem, nie piłem już dwa lata.

Nacisk był, całkiem po prostu, przypomnieniem.

Był to sposób na powiedzenie, że nie ma żadnego „lekarstwa” na alkoholizm, Bill, a szczególnie twój, ponieważ ty, Bill, nie jesteś jak inni ludzie. Oni mogą pić umiarkowanie. Ty nie możesz. Oni mogą robić różne numery, ty nie. Jest coś takiego w tobie, że jesteś inny.

Jesteś podatny, a oni nie i ty nigdy nie będziesz wolny, całkowicie wolny od twojej podatności. To dlatego jesteś ciągle alkoholikiem, nawet jeśli nigdy nie dotkniesz ani kropli do końca życia.

– Hej, jestem Bill, jestem alkoholikiem.
– Hej, jestem Bill, jestem faryzeuszem.

Tak, jestem podatny, jeśli ktoś klepnie mnie w plecy lub śmieje się z moich dowcipów czy (o, Boże pomóż) krzyczy „Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną!” coś dzieje się w moim środku. Zaczynam czuć się tak, jakbym wreszcie otrzymał to uznanie, na które tak bardzo zasługuję.

Lub kiedy mówię przez Ducha i w pomieszczeniu zaległa cisza, a oni zaczynają mówić:

– Nigdy nikt nie przemawiał tak, jak mówi ten człowiek.

To rzeczywiście jest powalające.
Jestem bardzo podatny.

Nie wystarcza, abym sprzeciwiał się słowom.

Oj, wiecie! No, słuchajcie, chłopcy, to faktycznie nie ja robię ten cały kram. To faktycznie Duch Boży działa” itd., itd… W większości jest to po prostu próba zbierania jeszcze większej czci, podziwu i nadskakiwania, jak Johnny Carson, którego prawa ręka jest podniesione do wyciszenia aplauzu podczas, gdy lewa, ta poza kamerą, nagabuje o jeszcze więcej.

Tak, jestem podatny.
Jestem faryzeuszem.
Raduję się, naprawdę, rozkoszuję uznaniem.
Przyjmuję całą cześć jaką mogę otrzymać… od człowieka.

Jestem faryzeuszem.

Skutek dodatkowy.

Wyznanie ma skutek dodatkowy.

Pozbawia ono Oskarżyciela mocy do szantażowania jednostki.

Większość z nas jest „dobra” (wygląda na sprawiedliwych przed ludźmi), ponieważ jeśli by tak nie było to może zdarzyć się bolesne zdemaskowanie. Nawet my, którzy radowaliśmy się łaską Bożą nie chcielibyśmy, aby w pewnych momentach wpadł na nas bliźni.

Mówimy, że nie czujemy, aby Bóg nas potępiał, a jednak boimy się, że nasz bliźni może i z tego powodu nauczyliśmy się nie rozpowszechniać, a raczej ukrywać; mówić kłamstwa, że to nie całkiem kłamstwo i to wszystko w imię dyskrecji.

„Nie, o twoim dobru nikt źle nie mówi” – nie jest to takie dalekie od nas. Nawet nie chcielibyśmy, aby o naszym złu, mówiło się źle.

I jest tego dobra przyczyna.
Jest dokładnie taka sama, jaką miał nasz przyjaciel z siódmego rozdziału księgi Jozuego. Achan, stary kumplu, czemu otwarcie nie pokazałeś tego wspaniałego babilońskiego płaszcza, który ukryłeś w mroku? Tego srebra, nie mówiąc o pięknej (i całkiem wartościowej) sztabie złota. Dlaczego nikt z ludzi nie byłby dumny z takiego dobytku, Achanie. Dlaczego wiec ukryłeś w ziemi, w środku swego namiotu?

Co to było, Achanie?
O, tak, już wiem.
Aby to pozyskać, zrobiłeś coś, niezgodnego z prawem! A to już coś innego. To z pewnością coś innego. W pewnych warunkach. Uznaję, że nie mogę cię oskarżać za to, że byłeś tak tajemniczy.

Czytając całe zdarzenie z Achanem i jego sztabką złota można zorientować się dlaczego Achan miał poważny powód, aby ukryć te skarby. To, co zrobił było zabronione, przeciwne rozkazom, całkowicie sprzeczne z wyraźnymi instrukcjami jakie otrzymał.

A to, faktycznie, zmienia postać rzeczy.

Cóż wiec z gościem, który nie ma takich zakazów, lecz ciągle uchyla się, unika, wykręca i odwraca? Ciągle mknie w ciemności i ma obsesję chowania różnych rzeczy przed wzrokiem innych?

Co z wierzącym, który żyje po tej stronie krzyża Chrystusa, lecz zachowuje się tak, jakby to zdarzenie nigdy nie miało miejsca.

To jest bardzo, bardzo smutne. Smutne jest to, że zdarza się to w codziennym życiu praktycznie niemal każdego. Niemal dwa tysiące lat po tym zdarzeniu, Chrystus ciągle „umarł na próżno” dla większości kościołów na świecie.

Dobrze byłoby dla nas zastanowić się nad takim kumplem, który ciągle ukrywa swoje skarby, babiloński płaszcz, srebro i sztabę złota, na bardzo długo jeszcze po tym, jak zostało wypowiedziane słowo zakazujące posiadania tych rzeczy.

Dopóki twoja opinia jest taka, że jest coś z natury złego w noszeniu babilońskiej szaty (może niemodna?), albo że to złoto i srebro to podłe metale, twoja reakcja będzie nielogiczna.

Myślę, że martwe jest to słowo, po które sięgam.

Nie dlatego, że nie ma wśród nas mądrych ludzi, jak się później okaże.

Więc, zróbmy to.
A ponieważ to robimy, ciągle jest grunt do mentalnego i emocjonalnego szantażu. Ciągle boimy się, że ktoś zakradnie się do naszego namiotu jakieś ciemnej nocy i odkryje nasz straszliwy sekret. Takie strachy trzymają nas w więzach hipokryzji.

Dlaczego więc nie wykopiemy ich sami?

Dlaczego nie mamy stanąć naprzeciw oskarżyciela.

Czemu po prostu nie powiemy:
– Tak, mam ten płaszcz. Mam również trochę srebra i całą sztabę złota. Może wam się wydawać, że coś z posiadania tych rzeczy mam i powinienem być ukarany w jakiś sposób za ich przywłaszczenie, lecz (i tego możecie nie być świadomi) to szczególne ‘cielesne przykazanie’, którym ktoś zabronił posiadać tego, zostało uchylone dawno temu. W takim razie, zdecydowałem, że nie mogę już dłużej bać się tego, co możecie pomyśleć na ten temat.

Prohibicja wycofana, nie będę już więcej odwiedzał zakazanych barów ani popijał za zamkniętymi drzwiami.

Zdarzało mi się prychać co jakiś czas.

Nic mnie to nie obchodzi, że wy nie.

Faktycznie, cieszę się razem z wami.

Lecz, proszę, zrozumcie i znieście mnie trochę w mojej głupocie (okazjonalny drink) a ja zniosę was w waszej (okazjonalne popadanie we własną sprawiedliwość).

Moja żona opowiada historię kobiety, która dała jedną z najlepszych ripost na poczucie winy jakim usiłował ją obarczyć jej mąż.

– Ty po prostu nie próbujesz – powiedział do niej – Nie będziesz ze mną współpracować. Wszystko zawsze opóźniasz i utrudniasz mi bardziej niż powinno być. Ty wcale nie próbujesz.

Gdy atak został wyrażony i należycie zauważony przez jego żonę, ona odwróciła się, spojrzała na swego męża i słodko odpowiedziała

– Taa….aaa..ak?
Każdy ma takie miejsce, w którym może znieść oskarżenia w tak skuteczny sposób jak powyżej, bez względu na to czy one pochodzą z wewnątrz (przyjaciele, mężowie, żony bracia) czy z zewnątrz (gdzie, dla większości z nas oskarżyciel postawił swój stragan).

– Taaa…aa…aak?
Nigdy nie było rozkazu przeciwko miłości, słodyczy i światłości i temu wszystkiemu dobru.

Nie.
Lecz, co z tym głębokim, ciemnym sekretem? Nieujawnionym grzechem? A, tak. To właśnie staramy się ukryć, lecz przed kim?

Przed Bogiem?
Przed Tym, który wie wszystko, co kiedykolwiek było do poznania na temat każdego z nas? Ten który nigdy nie drzemie ani nie zasypia i widzi równie dobrze za rogiem jak i w środku namiotu?

Przed Wszechobecnym?
Nędzna szansa.
Może powinieneś przeczytać historię Achana jeszcze raz. Z pośród milionów ludzi, tysięcy rodzin, i wielu mężczyzn z tego samego rodu, wiesz co?

Ty to masz!
„Achan, syn Karmiego, syna Zabdiego, syna Zeraha, Syna Judy został zatrzymany.”

Nie tylko został wzięty, lecz pochwycony przez tego samego Kumpla, z którym ty i ja mamy do czynienia.

Nie przypuszczasz chyba, że robimy coś takiego, o czym On nie wiedziałbym, prawda? To była główna przyczyna tego ukrycia-w-ziemi-w-środku-namiotu. Dlaczego nie przyznać, że jesteśmy tym kim jesteśmy, dzięki łasce Bożej, faktycznie ludźmi, którzy mają pewne słabości i rozliczne niedostatki.

Wiem, że bycie człowiekiem to jest męka, wiem jak wiele czasu i wysiłków musimy włożyć w to, aby nie być, lecz czy się to podoba czy nie, jesteśmy! Nawet ten skarb, który mamy, mamy w „glinianym naczyniu” (dosł. w ziemskim naczyniu – przyp. tłum.). Gdybyś miał jakieś pojęcie na temat wyrobów garncarskich to wiedziałbyś również jak kruche są naczynia z gliny.

Lecz, być może staramy się ukryć przed naszym bliźnim?

Czy ciągle nie rozumiesz, że każdy, kto wchodzi musi wejść przez bramę?

Gdzie dzwony biją, syreny wyją i żandarmi biegają?

Nie ma absolutnie niczego, co nie miałoby być ujawnione, nic, co ukryte nie pozostanie w ukryciu.
NIC!

Szczerze mówiąc, czasami działamy tak, jakby to wielkie zbawienie było w rękach ludzi, a nie Boga. Wiesz, że tak nie jest.

Ale jest taki opór (lub coś w tym rodzaju). To, co ktoś mógłby nazwać typowym miejscem ukrycia, najgłębszą dziurą w samym środku najbardziej odizolowanego namiotu w najciemniejszą noc, tj. ukrycie tego w sobie. Ciągle usiłujemy ukryć siebie przed „naszym własnym ciałem”.

O, mój Boże.

To faktycznie pokazuje problem.

Problem, z którym będziemy się stale spotykali w czasie zmagań z poszukiwaniem „innego sposobu”.

Szukaj pojednania miedzy najświętszym prawem Bożym a najbardziej nieświętym naszym ciałem.

O, mój…

Niezdolny do wypełnienia tego, co wydaje się, dla wszystkich innych oczywiste. ????

Nie chcesz (czy nie możesz) zrzucić liści figowych?

Proszę, przejdź ze mną do siódmego rozdziału Rzymian. Wydaje się, że tak niewielu jest w stanie (czy nawet chce) doświadczyć tego przeżycia ‘ jedną – nogą – w – niebie, jedną – nogą – w – piekle’, o którym mówi tutaj nasz przyjaciel.

Lecz, podobnie jak Paweł, musimy. Jesteśmy zmuszeni do tego. Po prostu nie możemy długo trwać w tej męczarni generowanej przez religijne przeżycia. Po prostu musimy, musimy, oderwać się od tego „ciała śmieci”.

Paweł to zrobił. W końcu i dawno temu, Paweł to zrobił. Przez zrozumienie i objawienie, przez łaskę Bożą, która przyszła „przez Jezusa Chrystusa” do niego. Przeciąganie liny skończyło się, mentalne cierpienia odeszły i wszedł w szeregi „błogosławionych”, jako że „błogosławieni ci, którym odpuszczone są nieprawości i których grzechy są zakryte. Błogosławiony mąż, któremu PAN GRZECHU NIE POCZYTA!

Wow!

Trochę zrozumienia! Trochę objawienia! I małym cudem kończy się ten rozdział….

Bogu niech będą dzięki przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, który nie uczynił mnie doskonałym „według ciała” lecz uczynił mnie doskonałym „w umyśle”.

O to właśnie rozbija się cała łaska Boża!

„Zewnętrzny wygląd” to nasz numer, nie Jego.

On jest w wolności.

Ponieważ Syn Człowieczy nie przyszedł aby świat potępić”… lecz aby dać tym, którzy w tym świecie mają dość hartu ducha, aby powiedzieć wszystkim, buntowniczo, jeśli trzeba:

– Jeśli mam brodawkę, zamalujcie mi ja i to wszystko! Jeśli mamy całe ramie w brodawkach (pomóż Boże mi) nie będę tego ukrywał więcej w dłuższych fałdach moich szat, lecz wyciągnę na wierzch, aby wszyscy widzieli.
– Pójdę w świat „nago”.
– Z odsłonięta twarzą ujrzę mojego Boga, bliźniego i siebie.
– Wykopię moją własną sztabę złota, ubiorę mój babiloński płaszcz i sam sprzedam całe moje srebro.
– Zatem zapraszam do mojego namiotu!
– Kopcie jeśli chcecie!

Jeśli odkryjecie coś, czego o czym nie wiem, Boże błogosławię cię, dzięki ci.

NIE ZAMIERZAM ZOSTAWIĆ ANI PIĘDZI ZIEMI DLA OSKARŻYCIELA.

Tak.  Wyznanie daje pomocniczy skutek i pełne ujawnienie cnoty.

раскрутка