Przywództwo przez przyjaźń
Biblia, aby nauczać na temat skomplikowanych rzeczy (a czasami prostych), korzysta z metafor, ilustracji. Jednym z takich trudnych tematów, którym zajmuje się Nowy Testament jest pytanie: „Czym jest kościół?” Jest to również jedno z najważniejszych pytań.
Problem jaki to pytanie stanowi dla nas jest taki, że zajmujemy się kościołem na tyle długo, że otrzymaliśmy bardzo bogatą funkcjonalną definicję: uczestniczymy w kościele w niedzielne poranki i środowe wieczory, wiemy, co się tam będzie działo, kto będzie, wiemy, co kościół robi i z tego korzystamy do budowania roboczej definicji tego, czym on jest.
Okazjonalnie, pamiętamy o tym, że Kościół jest czymś więcej niż zgromadzeniem, myślimy o nim w terminach typu: „wierzący wszędzie”, lecz ta definicja rzadko kiedy wpływa na nasze życie, na to, jak odnosimy się do Boga i innych wierzących.
Spójrzmy na przeszłość, na to, co przeżyliśmy w kościele do tej pory – czym był on dla nas – i zamiast tego, zbadajmy, co Biblia mówi o kościele, jaki powinien być. Interesujące jest już to, że Jezus o kościele nie mówił niemal nic, a tak naprawdę użył tego słowa wyłącznie w dwóch miejscach i nigdy nie opisał go.
Prawdziwe nowotestamentowe nauczania o kościele znajduje się w listach apostolskich. Piotr deklaruje, że jesteśmy „…jak żywe kamienie, które budują się w dom duchowy..”. Koncepcja jest taka, że ty i ja jesteśmy z osobna kamieniami, czy cegłami, a razem jesteśmy budowani jako ściana budynku, wygodnego domu dla Boga, prawdopodobnie dla nas, kościoła, również.
Paweł używa różnych metafor dla określania kościoła. Pisze, że jest to ciało: „gdyby noga powiedziała, ponieważ nie jestem ręką, nie należą do ciała, czy rzeczywiście nie należy do ciała,.. Tymczasem Bóg tak umieścił członki w ciele, każdy z nich tak jak chciał. A jeśliby wszystkie były jednym członkiem, gdzież byłoby ciało?” Tak więc, jego metafora przedstawia kościół jako ciało, podobne do ludzkiego, a każdy z nas jest jego członkiem, ręką, nogą, paluchem, nadnerczem itd.
Dwoma dominującymi metaforami odnoszącymi się do kościoła są dom zbudowany z żywych kamieni (którymi są ludzie) i ciało składające się w różnych części (którymi są ludzie). W obu przypadkach przesłanie jest podobne: razem (a nie indywidualnie) składamy się na kościół, a równocześnie oba obrazy istotnie różnią się:
Dom zbudowany z kamieni jest solidny, nie do poruszenia, sztywny, niezmienny, ciało zaś jest giętkie, zawsze w ruchu (tylko martwe ciało nie porusza się), wzrasta i zmienia się. Te dwa obrazy są niemal przeciwne sobie. Co za paradoks: kościół jest niezmienny, a równocześnie zmienny, solidny i nieporuszony, a jednocześnie wzrastający i ruchomy.
W rzeczywistości kościół jest taki: są pewne jego aspekty solidne, niewzruszone, niezmienne, a inne są giętkie, wzrastają i podlegają stale zmianie. Taka wymieszana metafora jest dobra! Jest to jeden z tych paradoksów, za które Bóg jest tak lubiany, kiedy jedna prawda obejmuje sprzeczne ze sobą rzeczywistości. Obie są prawdziwe równocześnie.
Oto, gdzie pojawiają się problemy: zastosowanie tych dwóch prawd. Pomyśl o tym: w jakim sensie kościół był na przestrzeni dziejów nieporuszony, a w jaki sposób giętki, wzrastał i zmieniał się?
Czy ogólnie rzecz biorąc nie byliśmy niewzruszeni w strukturach kościoła; programy są stałe z roku na rok, sposób zarządzania kościołem pozostał niezmienny (choć zmieniają się twarze na tych samych pozycjach), służby i specjalne wydarzenia są stałe z tygodnia na tydzień, z roku na rok, a jedyne, co się zmienia, to nazwy pieśni i twarze w zespole uwielbienia.
Tymi giętkimi i zmiennymi elementami w kościele były relacje, bądź co najmniej te umowne relacje. Byliśmy świadkami wielkiego „szurania nogami owiec” w ciele Chrystusa; ludzie przechodzący przez lata z jednego kościoła do drugiego, zazwyczaj zostawiający za sobą kilka złamanych czy zranionych relacji przy każdej przeprowadzce. Generalnie przywództwo chętnie wita tych szurających do środka przy równoczesnym oczernianiu tych szurających na zewnątrz, bądź utrzymuje surowe milczenie, gdy trzeba co dwa, trzy lata znaleźć nowego pastora do spraw młodzieży czy dzieci, aby umacniać wartości tych szurających nogami owiec.
W całym tym procesie zmian relacji, każda taka zniszczona relacja pozostawia pewną miarę złamania w naszej duszy; uczy nas tego, aby nie polegać na przyjaciołach, na liderach kościoła a każde oskarżenie i zawiedziona relacja przytruwa trochę tą odrobinę nadziei.
Przepraszam, że to mówię, lecz myślę, że wszystko całkowicie odwróciliśmy.
Co by się stało, gdybyśmy to odwrócili? Gdybyśmy zdecydowali, że relacje są stałe, niewzruszone, a zgodzili się na to, aby programy, służby, a nawet zarządy były elastyczne? Jaką spowodowało by to różnicę?
Byłoby to rewolucyjne. Czy możesz sobie wyobrazić wspólnotę, która mówi: „Ta przyjaźń, która zawarliśmy jest ważniejsza niż wszystko, co robimy”? Jeśli zmieni się wizja przywódców, to zmieni się to, co robimy. Jeśli ktoś ma wizję, żeby zrobić konferencję, to kilku członków tego zespołu zbiera się razem z nim, aby wesprzeć go nie dlatego, że ktoś ogłosił tą wizję, nie dlatego, że oni ją mają, lecz dlatego, że kochają swojego przyjaciela i ufają mu. Jeśli wizja dotyczy istotnych zmian w programie to zmieniamy program, prawdopodobnie zapytamy Boga o to, co On chce w zamian za stare, bądź jak On chce, abyśmy to robili, lecz ufamy naszych przyjaciołom, przywódcom.
Mamy tutaj do czynienia z kilkoma implikacjami wynikającymi z takiej zmiany:
- Będziemy musieli ufać sobie nawzajem, co do słuchania Boga i prowadzenia Ducha Świętego. Jest to radykalne odstępstwo od tradycyjnej koncepcji pastora seniora (czy apostolskiego lidera), który ma wszystkie, bądź większość wizji, a wszyscy popierają je.
- W tan sposób poważnie traktujemy myśl mówiącą, że to Jezus prowadzi i buduje Swój kościół.
- Będą takie spotkania, które nie będą miały żadnego innego celu, jak tylko utrzymanie przyjaźni i wspólne bycie ze sobą.
- Do naszych przyjaciół będą też należeć liderzy tej społeczności i będzie w tym również przyjaźń z Bogiem.
- Zmiana nie musi być już więcej naszym wrogiem. (Słyszeliście ten humor: „Ile starszych kościoła potrzeba, żeby zmienić żarówkę? Odpowiedź: „Zmienić? Zmienić???!!”).
- Będą musiały zmienić się nasze główne wartości. Powodzenie nie będzie mierzone ilością uczestników czy stanem budżetu, czy nawet ilością ludzi, na których mamy wpływ, lecz tym, jak bardzo jesteśmy posłuszni Bogu.
Weźmy taki przykład. Tradycyjnie większość kościołów (w USA – przyp. tłum.) podejmuje strategiczne decyzje co do tego, jaki mają stosunek do służby, zgodnie z tą strategią wybierają odpowiednich ludzi do tej pracy. Jeśli starsi liderzy zdecydowali się położyć nacisk na ewangelizację bądź na służbę grup domowych, prawdopodobnie znajdą jakiegoś pastora z zewnątrz bądź jakieś szefa grup domowych, którzy generalnie będą ludźmi wynajętymi, a nie członkami tej rodziny. Akceptacja tych ludzi jako „członków zespołu” jest uzależniona od tego czy regularnie spełniają swoje szczególne zadanie, do którego zostali wynajęci i jak przyjęli zmiany wizji, które zostały im przekazane przez pastora seniora.
Co by się działo, gdybyśmy rozpoczęli od relacji i uznali je za pierwszoplanowe? Jeśli grupa starszych liderów (starszych) jest oddana przede wszystkim ich przyjaźni ze sobą nawzajem i z Bogiem, to co będzie? Jeśli w takim środowisku nie uruchamiamy służby grup domowych dopóki Bóg nie da komuś wizji, aby to zrobić. Nie ma potrzeby wynajmowania, nie ma 'zakresu obowiązków’, taka wizja wyrasta wewnętrznie, my ją wspieramy, wyposażamy i zaspokajamy jej potrzeby dopóki jest skuteczna, dopóki wizja trwa.
Ale też nie bądźmy zaskoczeni jeśli wizja się zmienia co kilka lat; to należy do budowania na metaforze ciała: giętkie, zmienne, wzrastające; to relacje są trwałe, oddane, nieusuwalne, wykute w kamieniu. Jak często, co roku lub może co trzy, przeglądamy wizje, nie dekret ogłoszony z góry (przez pastora seniora) lecz wizję, która obecnie wzrasta w sercach tych przyjaciół. „Czy ciągle widzicie grupy domowe? Nie? W porządku, jaka wizja teraz rozwija się? Czy ktoś inny ma może teraz wizję? Ty masz? Dobrze, dobrze”.
Oto kilka założeń w tej sprawie:
- Jezus całkiem poważnie ogłosił Swój zamiar, że nie będzie abdykował z przywództwa kościoła: ON rzeczywiście buduje Swój kościół, to naprawdę On, nie pastorzy, On zaopatrzy kościół, aby wykonał Jego wizję, która może być, lub może nie być taka, jak wizja ludzi.
- Wzajemna przyjaźń między nami jest nastawiona na to, aby inni wzrastali, charakteryzuje się takim podejściem: „zachęcajcie/napominajcie się nawzajem, skoro widzicie, że ten dzień się przybliża”. Rzucamy sobie nawzajem wyzwania do wzrostu, prowokujemy do wzrostu naszego uwielbienia, naszych przyjaźni, naszej pasji dla Jezusa. Nie ma tutaj miejsca na bierność.
- Ze względu na te dwie cechy – przywództwo Chrystusa i zachęcanie siebie nawzajem do wzrostu – mamy pewność, że jeśli jakiś program jest częścią Bożego planu wnoszenia życia do kościoła to On doprowadzi do wykonania go. Zaopatrzenie zostaje zdjęte z naszych ramion i włożone na Jego.
Jestem przekonany, że jednym z powodów tego, że tego rodzaju model przywództwa w kościele nie jest faktycznie popularny jest takim, że o wiele więcej wymaga od przywództwa:
- Musimy być wrażliwi na innych przywódców w kościele.
- Musimy być przekonani do naszej własnej umiejętności zdolności słyszenia Boga, oraz umiejętności słuchania Boga przez innych.
- Musimy odpuścić sobie kontrolowanie organizacji i zaufać Bożemu przywództwu, a On prowadzi inaczej niż my.
- Musimy umieć przyjąć porażkę a nawet jako rodzina świętować ją, jeśli ktoś z nas popełni błąd. (Osobiście, podobają mi się doroczne nagrody za Najlepszy Pomysł, który Nie Zadziałał, oraz Najbardziej Spektakularną Porażkę.) Jeśli ktoś zawiedzie, nie ma zagrożenia dla naszych relacji: gromadzimy się razem wokół niego i przywracamy go rodzinie.
Cała ta idea przywództwa przez przyjaźń jest bardzo bliska naszym przywódczym aspiracjom, ponieważ tęsknimy do jej rewolucyjnej natury; istnieje pokusa, aby wziąć jedną czy dwie zasady i dodać je do naszej struktury prowadzenia przez pastora czy radę, które przeważnie są z kamienia. Największym pokuszeniem może być chęć zbudowania osobistych relacji interpersonalnych w radzie, ale zostawić na swoim miejscu fundament: „Ja tu jestem żądzę”.
Co stałoby się więc, gdybyśmy na co dzień korzystali z takiego modelu do prowadzania naszego zboru? Czy taka społeczność spowodowałaby, że chciałbyś ponownie być częścią kościoła?