Stan Tyra
11.11
W 16 rozdziale Księgi Kapłańskiej spotykamy się z rytuałem, który nazywamy kozłem ofiarnym oraz demonizowaniem niewinnego kozła. W dniu Odkupienia, kapłan wkładał swoje ręce na kozła, umieszczając w ten sposób cały grzech Żydów z poprzedniego roku na to zwierzę. Następnie kozioł był bity i wyprowadzany na pustynię, po czym ludzie z radością wracali do domów! Wolni i oczyszczeni ze swego wewnętrznego zła.
Wydaje się, że za każdym razem, gdy „grzesznik” jest wyłączany bądź wypędzany, moje ego rozkoszuje się i czuje uwolnione i bezpieczne. Częściowo to działa, lecz tylko na krótką metę, ponieważ wypędzanie kozła ofiarnego nie rozwiązuje czy nie eliminuje mojej wewnętrznej ciemności, zatem proces musi być stale powtarzany.
Kościół czerpie ogromne korzyści z kozła ofiarnego. Faktem jest, że jest to zasadniczy fundament dla fundamentalnej religii. Dlatego to stale wypieramy się własnego wewnętrznego zła i czujemy świętymi przenosząc je na Jezusa. Przede wszystkim, to po to przyszedł, czyż nie? NIE!!!! Jezus przyszedł, aby odwrócić skutki tej iluzji i powiedział: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Dlatego, że kozioł ofiarny by,ł tak silnie zakorzeniony w nas, że uważamy to za Święty akt dla Boga, nie zdając sobie sprawy z tego, że czynimy to z miejsca nieświadomej ignorancji.
Jeśli twoje ego jest stale w działaniu, znajdziesz odpowiednią osobę bądź grupę ludzi, na których będziesz mógł przenieść swoją własną nienawiść, zło i wewnętrzny chaos, i tym samym czuć się „zbawionym”, choć nic nie uległo zmianie. „Zbawiony” znaczy „cały” i nie jest projekcją mojego własnego zła na kogoś innego, a ogłoszeniem, że jest się czystym i niewinnym. Ludzie, którzy przyjmują postawę sprawiedliwości własnej (obraz siebie, jako sprawiedliwego) nigdy nie przyznają się ani nie skonfrontują rzeczywistości swej własnej ciemności, zatem muszą znaleźć kogoś innego, aby go nienawidzić, bać się i „wypędzić”. Wydaje się, że nienawiść i strach trzymają grupę o wiele łatwiej, niż miłość, przebaczenie i przyjęcie, co tworzy jeszcze silniejszą iluzję, którą nazywamy „plemienną sprawiedliwością”. Jeśli mnóstwo ludzi mówi, że jesteś zły, a oni są dobrzy i lepsi to muszą mieć rację, prawda? Odkryłem, że wyłącznie ego grupowe jest silniejsze od osobistego ego. Niestety, najczęściej nazywamy to „kościołem” i ewangelią.
12.11
Lubimy język przemiany, niemniej zazwyczaj myślimy o tym jako o nowym początku czy oświeconym stanie szczęścia. Tak się jednak składa, że przemiana niemal nigdy nie zdarza się, gdy pojawia się coś nowego, lecz wtedy, gdy rozpada się coś starego. Wyłącznie ból i chaos rozpadu czegoś starego zaprasza naszą duszę do słuchania na głębszym poziomie. Wydaje się, że nie tylko zaprasza, lecz przymusza duszę do zastanowienia się nad nowym miejscem.
Pismo i mistycy używali wielu różnych wyrazów na opisanie tego chaosu: ogień, ciemność, śmierć, pustka, dorzucenie, próba, Zły. Cokolwiek to jest, nie robi dobrego wrażenia i nie odczuwa się tego, jako Boga. Zrobisz wszystko, aby powstrzymać te stare rzeczy od rozpadu. Wtedy właśnie potrzebne ci są: cierpliwość, prowadzenie i wolność wypuszczenia (z rąk), zamiast prób zaciśnięcia uścisku kontroli i pewności.
Przemiana zawsze zawiera w sobie niepokojące/zawstydzające przezbrojenie. Chaos albo pomoże ci znaleźć nowe znaczenie, albo może spowodować zgorzknienie. Niestety, wygląda na to, że zgorzknienie jest najczęściej wybieraną opcją. O tej różnicy decyduje twoje wewnętrzne życie czy coś, co nazywamy „duchowością”. Zmiana życiowych okoliczności jest nieuchronna, lecz przemiana jest nieobowiązkowa. Przemiana jest procesem uwalniania, przebywania w ciemnej przestrzeni zamieszania, przy równoczesnym przyzwoleniu na ulanie siebie w nieoczekiwane i zazwyczaj niechciane miejsce. Można zrozumieć to, dlaczego Jonasz jest jedynym znakiem, jaki daje nam Jezus (Mt 16:4).
W chwilach niepewności i kryzysu wszystkie „powinieneś” i „musisz” w niczym nie pomagają, choć będzie słychać obfitość głosów powtarzających je, jak echo. Jednak wzrasta przez nie poczucie wstydu, winy i presja, których skutkiem często jest to, do czego zmierzają czyli pokuta, bez względu na to czy przeżywana jest jakakolwiek rzeczywista przemiana. Zazwyczaj więcej inwestujemy w nasz sąd, niż przemianę. WYŁĄCZNIE te głębokie „tak” wypowiadane wewnątrz siebie, bądź do ciebie przeprowadzą cię przez to.
Daje to miejsce i zgodę na przemianę dokonaną przez miłość, co jest przeciwieństwem udawanej przemiany przez przymus i manipulację. Miłość zawsze zwycięża nad poczuciem winy. Smutne jest to, że spoczywamy na krótkoterminowych skutkach zawstydzania ludzi, zamiast długoterminowych korzyściach przepełnionej łaską przemiany. Boży sposób przemiany jest o wiele bardziej cierpliwy i łagodny, niż „chrześcijańska” wersja religijnego „skakania przez obręcz”, czyli zawstydzania, potępiania przebranych w „świętą” miłość.
13.11
Mistrzowie Zen określają miłość znacznie prościej, niż nasze emocjonalnie nasycone opisy miłości. Osobiście sądzę, że ich definicja jest bardziej realna i trafna, choć bardzo różna od tego, jak my na nią patrzymy.
Miłość jest jak lustro. Lustro nie ma ego, a zatem nie jest mu znane osądzanie przez porównywanie. Nie pamięta poprzedniego obrazu i nie porównuje go z następnym. Jeśli pojawia się przed nim twarz to odzwierciedla twarz, jeśli stół – to stół. Krzywe przedmioty pokazuje krzywe, a proste – proste, nie zmienia niczego, po prostu uznaje i objawia to, co jest i tak, jak rzeczywiście jest.
Lustro nie posiada świadomości siebie, lecz tylko świadomość innych. Nie posiada żadnego obrazu do portretowania, niż te, które otrzymuje i odzwierciedla. Lustro nigdy nie ma siebie, więc zawsze jest gotowe do przyjmowania i odzwierciedlania innych.
Lustro nie stawia żadnych warunków wstępnych temu, co odzwierciedla i akceptuje w sobie. Lustro jest doskonałym kochankiem, ponieważ nie osądza, nie szacuje i nie kwestionuje. Jeśli tutaj na ziemi mamy doznawać Boga, musimy być jak lustro, musimy być niczym, abyśmy mogli coś przyjąć. Aby przeżywać miłość w pierwszej kolejności musimy uwolnić się od siebie. Musimy chronić samych siebie przed własnym osądami i opiniami, na jakikolwiek temat.
Zapomnieliśmy o tym, jak poznawać, ponieważ nie pozwalamy sobie na to, aby być poznanymi przez Boga… bądź tak nam się wydaje. „Twarzą w twarz… aż poznam, jak jestem poznany (1Kor 13:12). W Bogu moje ego nie jest już samym w sobie centrum, sędzią i komisją. Odkrywam to, że znajdowanie Boga i tracenie siebie są tym samym. W końcu, być może staję się na tyle pustym, aby przyjąć prawdę i odzwierciedlić ją taką, jaka jest, a nie taką, jak chciałbym, aby była.