Author Archives: admin

DS_29.06.09 Dz.20:7-38

HeavenWordDaily

David Servant

Dzisiejsze czytanie jest dla mnie pewną pociechą, gdy ludzie zasypiają w czasie mojego głoszenia. Mówię „pewną”, ponieważ Etychus zasnął po północy, ja usypiam ich w niedzielne poranki, kilka godziny po tym, gdy wstali po ośmiu godzinach snu! No, ostatecznie, nikt z tych zasypiających w czasie moich kazań, jak to najwyraźniej stało się z Tychikusem, nie zostało zanudzonych na śmierć, gdy monotonnie mówiłem.

Wydaje się, że wydarzyło się coś nadnaturalnego, gdy Paweł objął leżącego chłopca i przypomina nam to o czasach, gdy prorok Eliasz w podobny sposób złapał martwego chłopca, który po tym wrócił do życia (2Król. 4:17-37).

Gdy czytamy o zgromadzeniu przez Pawła starszych z Efezu, niech to nie prowadzi nas do wniosku, że chrześcijanie w Efezie zawsze spotykali się w jednej wielkiej grupie, która była nadzorowana przez wielu równych starszych (teoria czasami wysuwana). Łukasz używa słowa „kościół” do opisania całego ciała Chrystusa w Efezie, które składało się wielu małych grup, z których każda była nadzorowana przez co najmniej jednego lub nawet kilku starszych.

Słowa Pawła skierowane do starszych efeskich mogłyby zmienić oblicze współczesnego chrześcijaństwa, gdyby były poważnie potraktowane przez przywódców. Paweł przypomina im dwukrotnie o łzach, które wylewał, gdy był z nimi (20:19,31). Jak bardzo potrzebujemy współcześnie płaczących starszych! Gdzie podziała się pasja!

Paweł głosił „upamiętanie się przed Bogiem i do wiary w Pana naszego, Jezusa” (20:21). Dlaczego pokuta została usunięta z dzisiejszej ewangelii? I dlaczego Jezus jest rzadko wymieniany jako Pan, czy traktowany jako Pan, którego przykazania mają być wykonywane, który daje dziedzictwo tylko „uświęconym” (20:32), to jest tym, którzy stali się święci?

Zwróćmy również uwagę na to, że Paweł nie zabawiał się myślą, jakoby głoszenie pokuty i wiary było w jakiś sposób sprzeczne z „ewangelią łaski Bożej” (20:24). W rzeczywistości, te dwie były dla niego jednym i tym samym (por. 20:21 oraz 24). Wiedział, że Bóg nie daje nikomu licencji na grzeszenie, lecz raczej oferuje każdemu chwilową możliwość pokuty z grzechów i przebaczenie.

Paweł nie był zbyt wielki, aby nie móc usługiwać małym tłumom. Nauczał „publicznie i po domach” (20:2). Co więcej, nigdy nie nauczał w budynkach specjalnie zbudowanych dla chrześcijańskich spotkań; ani nie zachęcał do tego, żeby takie budować.

Apostoł nie bał się cierpieć dla Chrystusa i nie starał się o odpowiedniejsze stanowisko, przedzierając się po kościelnej drabinie kariery. Szedł raczej za prowadzeniem Ducha Świętego do Jerozolimy, wiedząc dobrze, że czekają go tam więzy i doświadczenia. Jego celem było wypełnienie służby, którą Bóg powierzył mu i był gotów umrzeć dla tej sprawy (20:22-24).

Jako kaznodzieja nie zaspokajał potrzeb tłumów, mówiąc im tylko to, czego chcieli słuchać, lecz raczej ogłaszał, to, co było „pożyteczne”, „pełnego celu” Bożego, ostrzegając ludzi, aby pokutowali (20:20, 25). Wiedział, że jest odpowiedzialność pastorów/starszych/nadzorców to nie tylko karmić Bożą trzodę, lecz także chronić ją przed wilkami, które pojawiają się między nimi i nauczają niszczących herezji.

Paweł nie był cielesnym kaznodzieją prosperity i nie motywowały go pieniądze. Był raczej gotów pracować własnymi rękoma, aby zaspokoić swoje własne potrzeby i potrzeby innych. Żył zgodnie z tym, co głosił, wiedząc, że chciwość i zachłanność są potępiającymi grzechami. Żył prosto i robiąc tak dawał przykład starszym efeskim. Żaden pastor małej trzody, który żyje ze „świeckiej” pracy nie powinien się tego wstydzić. Ma swojego biblijnego poprzednika.

W końcu muszę wskazać na słowa, które czytamy jako słowa z ust Jezusa, których nie znajdujemy nigdzie indziej w Piśmie: „Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać niż brać” (20:35). Powinniśmy pamiętać, gdy próbują nas przekonywać teolodzy, aby nie wyciągać żadnych doktryn z Księgi Dziejów, ponieważ prawdopodobnie została nam ona dana wyłącznie jako historyczny zapis. Niech zginie taka myśl!

– – – – – – – – – – – –

Książkę D. Servanta „Pozyskujący uczniów sługa Boży” można nabyć TUTAJ

продвижение

Reality Check: sprawa relacyjnego chrześcijaństwa

logo

Reality Check: sprawa relacyjnego chrześcijaństwa

23 czerwca 2009
Zarówno Jezus jak i apostoł Paweł byli przystępni i utrzymywali bliskie więzi ze swymi uczniami.
W taki też sposób powinniśmy służbę sprawować. Pewien przyjaciel z Alabamy opowiedział mi ostatnio o kaznodziei, który przyjechał do miasta w niezwykłym stylu. Przyjechał do kościoła limuzyną i śmignął do prywatnego pomieszczenia za sceną. Przekazał szczegółowe instrukcje, aby jego limuzyna cały czas była na chodzie (myślę, że nie przejmował się wzrostem cen paliw), aby temperatura w środku była stała. Ten ewangelista głosił do oczekującego go tłumu, zabrał swoją ofiarę i wycofał się do tego pokoju na krótki odpoczynek. Następnie opuścił kościół ze swą świtą, nie zamieniając nawet kilku słów z goszczącym go pastorem.

„Przez ostatnie 30 lat wiele naszych kościołów rozwinęło sterylną religijną kulturę, która wynosi przywódców i oddziela ich od ich zgromadzeń. ”

„Wiara” tego gościa – jest reklamowany jako kaznodzieja wiary – mogła być inspirująca, lecz jego miłość była równie zimna jak powietrze wewnątrz za dużego pojazdu. Jego zachowanie tej nocy pokazuje, dlaczego tak wiele służb znajduje się w kryzysie. Stworzyliśmy potwora – wersję chrześcijaństwa, które jest zgrabne, ponure i sterowane zdarzeniami, lecz zupełnie pozbawione autentycznego wpływu. Jest jednowymiarowe, jak płaski ekran odbiornika telewizyjnego i czymś całkowicie niepociągającym dla ludzi pragnących prawdziwych relacji. Styl tego kaznodziei oderwanego od rzeczywistości jest dokładnym zaprzeczeniem działania apostoła Pawła. Jego głębokie więzi z uczniami znajdują swoje odbicie we wszystkich listach. Niemal szlocha, gdy w 16 rozdziale Listu do Rzymian opisuje swe uczucia wobec zespołu usługującego. Gdy żegna się ze swymi kolegami z Efezu, wszyscy płaczą i całują się. Mówi do Filipian: „Jesteście w sercu moim (1:7).

Ujawnia też niepohamowane uczucie, gdy pozdrawia Tesaloniczan: „…chociaż jako apostołowie Chrystusa mogliśmy być w wielkim poważaniu; przeciwnie, byliśmy pośród was łagodni jak żywicielka, otaczająca troskliwą opieką swoje dzieci. Żywiliśmy dla was taką życzliwość, iż gotowi byliśmy nie tylko użyczyć wam ewangelii Bożej, ale i dusze swoje oddać, ponieważ was umiłowaliśmy” (1Tes. 2:7-8).

Styl w jakim Paweł prowadził swoja służbę najlepiej widać w jego relacji do swego duchowego syna Tymoteusza, który często z nim podróżował. Ponad ¼ z 27 ksiąg Nowego Testamentu została napisana przez Pawła do Tymoteusza, bądź z Tymoteuszem do różnych kościołów (2 Koryntian, do Filipian, Kolosan, 1 i 2 Tesaloniczan i do Filemona). Jest to wyraźny sygnał tego, że prawdziwe chrześcijaństwo to nie kazalnice, spotkania, garnitury i krawaty, mikrofony, otoczenie i klimatyzowane limuzyny, lecz bliska współpraca zespołowa.

Jak możemy przywrócić relacyjne chrześcijaństwo? Mądrze będzie jak podejmiemy następujące kroki:

1. Bądź dostępny. Jezus był, na tle surowej religijnej kultury, dostępny. Rabini w czasach Jezusa mieli obsesję na punkcie swoich szat, tytułów i publicznego pontyfikatu, trzymając się równocześnie z dala od zwykłych ludzi. W międzyczasie Jezus brał dzieci na ręce, jadł z celnikami i okazywał uczucia swoim uczniom.

Przez ostatnie 30 lat wiele naszych kościołów rozwinęło sterylną religijną kulturę, która wynosi przywódców i oddziela ich od ich zgromadzeń. Młodsze pokolenie odrzuca to, ponieważ widzą to, że król nie jest nagi. Kościoły, które chcą wzrastać – i chcą docierać do młodszego pokolenia -muszą wyrzucić te stary paradygmaty, wraz z nauczaniem, które jest stworzyło.

2. Otwórz swoje życie. Spotykam się regularnie z liderami służb, którzy mówią mi, że nie mają żadnych przyjaciół. Niektórzy czują się zagrożeni przez zwierzchników, którzy dominują bądź kontrolują ich. Inni boją się, że jeśli przyznają się do zmagań czy słabości stracą swoją pracę. Inni nigdy nie mieli duchowego ojca czy znaczącego mentora, mają pustkę w relacjach. Nie mają niczego, co mogliby dać poza 3 punktowymi kazaniami i motywacyjnymi zasadami. Mogą wykrzykiwać chwałę w niedziele rano, lecz walczą z samotnością w niedzielę w nocy.

Jeśli chcemy mieć nadzieję na to, że przyniesiemy uzdrowienie temu rozdrobnionemu, pragnącemu miłości pokoleniu, to ta tama musi zostać rozbita, serca muszą się otworzyć, szczere wyznanie musi płynąć a pobożne przyjaźnie muszą zostać wykute. Kościół powinien być najlepszym miejscem, gdzie ludzie mogą się połączyć -nie tylko z Bogiem, lecz również ze sobą nawzajem.

3. Wypracuj skuteczne modele uczniostwa. Ze wszystkich krajów, które odwiedzam, nigdzie nie widziałem zdrowego, wzrastającego kościoła, który nie ma systemu podstawowych małych grup. Rzeczywiste uczniostwo nie kształtuje się w zbiorowym dwuszeregu; jest tworzone w pełnych intymnej miłości troski, relacyjnych warunkach.

Służę dziś Bogu głównie dlatego, że pewien młodzieżowy lider, Barry St. Clair, wziął mnie pod swoje skrzydła, gdy miałem 15 lat i wychowywał mnie w małej grupie biblijnego studium przez ponad
trzy lata. Barry, wtedy 30 latek, odnosił już powodzenie jako autor, kaznodzieja i bardzo zajęty mąż i ojciec, lecz poświęcił czas na to by bo zainwestować w nastolatka południowych baptystów, zabierając mnie w podróże i modląc się ze mną o moje osobiste problemy.

Barry stał się moim najbardziej zaufanym powiernikiem i doradcą, gdy już zacząłem służbę. Stał ze mną na moim ślubie, modlił się na mojej ordynacji. Ciągle pisze do mnie zachęcające notki -35 lat po tym, gdy uczył mnie tego, aby spędzać cichy czas z Bogiem przy pomocy „Peter Lord’s The 29:59 Plan„.
Musimy dziś wrócić do tych podstaw. Gdy niedostępni kaznodzieje odjeżdżają swymi limuzynami, nadal pozostaje nam wezwanie do tego, aby czynić uczniów, a nie możemy tego wypełnić, dopóki nie zatrzymamy tego głupiego ego show i nie uchwycimy się pokornego stylu służby, który stawia na pierwszym miejscu relacje.

aracer

Na celowniku homolobbystów

Rozmowa z ks. dr Dariuszem Oko 

W „Tygodniku Powszechnym” dominuje bardzo silna, radykalna grupa homoideologów, którą tworzą czołowi publicyści i redaktorzy tej gazety. Ta grupa uważa się za reprezentację liberalnego skrzydła w Kościele. Ten szczególnie rozumiany liberalizm idzie w podobnym kierunku, w jakim poszedł Kościół w Holandii – odrzucenia nauczania Magisterium i płynięcia z liberalno-lewicowym prądem epoki. Sądzę, że to jedna z głównych przyczyn upadku „Tygodnika”. Jest on solą, która utraciła smak.

Rozmawia: Bartłomiej Radziejewski

W niektórych środowiskach nazwisko Księdza jest wymieniane jako przykład sztandarowego homofoba w polskim Kościele. Homofobię zarzucali Księdzu nawet publicyści katoliccy. Jak do tego doszło?

Pod koniec maja 2005 roku opublikowałem w „Gazecie Wyborczej” tekst pod tytułem Dziesięć argumentów przeciw, w którym przedstawiłem filozoficzne,
socjologiczne, medyczne i teologiczne racje przeciwko homoseksualizmowi. Wcześniej próbowałem go wydrukować w „Tygodniku Powszechnym”, ale został on odrzucony jako „homofobiczny”. Artykuł okazał się najczęściej czytanym i dyskutowanym tekstem antyhomoideologicznym w Polsce.

Odpowiedź miała mnie unicestwić. Z jednej strony zostałem zasypany gradem anonimowych, najbardziej obrzydliwych wyzwisk, ale i poważnych gróźb. Do dzisiaj mnóstwo z nich można przeczytać na portalach gejowskich. Z drugiej strony rozpoczęła się zmasowana publiczna nagonka na mnie.
Wstępem do niej był list szesnastu redaktorów „Gazety Wyborczej”, w którym protestowali przeciwko mojemu tekstowi i odcinali się od decyzji o jego publikacji na łamach swojego dziennika. Potem w „Gazecie” wydrukowano całą serię wymierzonych we mnie artykułów, nie dając mi – wbrew elementarnej ludzkiej uczciwości i etyce dziennikarskiej oraz prawu prasowemu – żadnej
możliwości odpowiedzi. Typowe dla „Wyborczej” zaszczuwanie, „wykańczanie” inaczej myślącego.

Co charakterystyczne, na czoło tej nagonki wysunął się rzekomo katolicki „Tygodnik Powszechny”. Najpierw zaatakowała mnie pani Halina Bortnowska, która potraktowała mnie bardzo pogardliwie. Wystąpiła przy tym otwarcie przeciwko stanowisku i nauczaniu Kościoła, określając związek homoseksualny jako coś godnego najwyższego szacunku, czyli de facto nazywając
trwanie w grzechu śmiertelnym czymś chwalebnym. Tym samym tropem poszedł ks. Jacek Prusak SJ ze swoim niesłychanie agresywnym tekstem Inni inaczej w „Tygodniku Powszechnym”. Nie znam innego przypadku tak brutalnego ataku księdza na księdza. Język, argumentacja, zaciekłość tego artykułu były zadziwiająco podobne do tego, co pisano na najgorszych portalach gejowskich. Ksiądz Prusak zarzucił mi m.in. nieznajomość elementarnych zasad logiki, koniecznych do opanowania na poziomie maturalnym, podczas gdy jestem autorem dwóch wysoko ocenionych doktoratów z teologii i filozofii.
Stwierdził też, że kocham chrześcijaństwo ponad prawdę i dlatego skończę na miłości własnej ponad wszystko, czyli przypisał mi cechę Szatana. Merytoryczne przesłanie tekstu Prusaka było tożsame z przesłaniem Bortnowskiej: pochwała homoseksualizmu w jaskrawej sprzeczności z Pismem Świętym i nauczaniem Kościoła. W podobnym tonie wypowiedział się ojciec Tadeusz Bartoś OP, dziś już były duchowny.

Moi śmiertelni wrogowie przeszli także do czynów. Mój samochód został uszkodzony w taki sposób, bym zginął w sprowokowanym wypadku! Według policji postąpiono tu zgodnie z klasycznymi metodami komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, która także w ten sposób eliminowała ludzi „Solidarności”. Na szczęście modli się za mnie kilkaset osób, mam tysiące sympatyków i wielu wspaniałych przyjaciół. Są wśród nich także dobrzy policjanci oraz ochroniarze, którzy fachowo, dobrze mi doradzają i w razie potrzeby udzielają pomocy.
Pewnie dlatego jeszcze żyję.

Jak to możliwe, że w środowisku powszechnie uważanym za katolickie urządza się nagonkę na duchownego i jawnie propaguje homoseksualizm, wbrew stanowisku Kościoła?

W „Tygodniku Powszechnym” dominuje bardzo silna, radykalna grupa homoideologów, którą tworzą czołowi publicyści i redaktorzy tej gazety. Są to przede wszystkim ksiądz Jacek Prusak oraz Tomasz Fiałkowski, Halina Bortnowska, profesorowie Jacek Bomba, Krystian Lupa i Paweł Śpiewak. Trzeba też wiedzieć, że panowie Bomba i Lupa należą do najbardziej Na celowniku homolobbystów zdeklarowanych, aktywnych i znanych homoseksualistów Krakowa. Ich w pełni homoideologiczne teksty są publikowane przy wiedzy i poparciu redaktora naczelnego, księdza Adama Bonieckiego.

Ta grupa uważa się za reprezentację liberalnego skrzydła w Kościele. Nie chodzi zresztą tylko o stosunek do homoseksualizmu. Ksiądz Prusak wielokrotnie nie tylko wspierał homoseksualizm i antykoncepcję, ale podważał właściwie całą katolicką doktrynę seksualną. Mówi o konieczności przeprowadzenia w Kościele rewolucji seksualnej podobnej do tej z lat

Czy zatem środowisko to jest bliskie herezji?

Tak trzeba nazwać otwarte odrzucanie nauczania Kościoła, tak mówią o nim teologowie i biskupi. Ten szczególnie rozumiany liberalizm idzie w podobnym kierunku, w jakim poszedł Kościół w Holandii – odrzucenia nauczania  Magisterium i płynięcia z liberalno-lewicowym prądem epoki. Sądzę, że to jedna z głównych przyczyn upadku „Tygodnika”. Jest on solą, która utraciła smak.

Dla wierzących stał się już zbyt antychrześcijański, a dla lewicowców jest jeszcze za mało lewacki. Stracił przytłaczającą większość czytelników dla tych samych powodów, dla których Kościół w Holandii stracił przytłaczającą większość wiernych. Losy tego Kościoła i tej gazety są bardzo podobne i bardzo pouczające. Przynajmniej teraz już niejako eksperymentalnie wiemy, jak wygląda jedna z możliwych dróg unicestwienia i samounicestwienia Kościoła.

Jak reaguje na to kościelna hierarchia?

Już Jan Paweł II proroczo pisał do Jerzego Turowicza w 1995 roku, że dostrzega w „Tygodniku Powszechnym” dochodzenie do głosu lewicowych tendencji, że nie stoi on dostatecznie po stronie Kościoła. Dzisiaj te tendencje osiągają swoje apogeum. Niedawno abp Józef Michalik postawił na łamach „Niedzieli” tezę, że trudno uważać „Tygodnik Powszechny” za pismo katolickie. Wiadomo też, że miały miejsce bardzo liczne i bardzo poważne upomnienia. Opinia publiczna może o nich nie wiedzieć, ponieważ Kościół nie rozlicza się ze swoimi kapłanami za pośrednictwem mediów, próbuje ratować ich ewangelicznie jak drzewo, które po okopaniu i nawiezieniu może wyda owoce za rok.

A jak Kościół odniósł się do nagonki na księdza?

Otrzymałem wielkie, zdecydowane wsparcie ze strony Kościoła, kardynałów, biskupów, księży i wielu wiernych, w tym szeregu profesorów różnych specjalności.

Spośród hierarchów solidarność ze mną wyrazili m.in. kardynałowie Stanisław Dziwisz, Marian Jaworski i Stanisław Nagy oraz arcybiskupi Józef Michalik i Stanisław Nowak. Mam od nich szereg listów z wyrazami serdecznego i zdecydowanego poparcia w moich zmaganiach.  Niedawno abpJózef Michalik postawił na łamach „Niedzieli” tezę, że trudno uważać „Tygodnik Powszechny” za pismo katolickie. Kościół rozpoznał i uznał mój szczególny charyzmat krytyki homoideologii oraz homoherezji, a jego wypełnianie wyznaczył mi jako jedno z moich głównych zadań.

Ale czy którykolwiek z hierarchów poparł Księdza publicznie?

– Nie.

To podobnie jak w przypadku ks. prof. Waldemara Chrostowskiego. Atakuje go publicznie mała część duchownych pod swoim nazwiskiem, ale otwarcie nikt nie stanie głośno w jego obronie – choć prywatnie wielu biskupów i księży mówi, że się z nim zgadza i solidaryzuje…
Wracając jednak do głównego wątku naszej rozmowy: czy czuje się Ksiądz homofobem?

„Homofob” to pojęcie z arsenału ideologicznej propagandy, podobnie jak kiedyś „kułak” czy „zapluty karzeł reakcji” w ustach komunistów albo „parszywy Żyd” w ustach nazistów. A te pełne nienawiści słowa były przecież wstępem do fizycznej eksterminacji milionów ludzi! Homofob – to jest słowo, które ma stygmatyzować, wykluczać, duchowo niwelować, zamykać usta krytykom  bez podania poza tym jakiegokolwiek racjonalnego argumentu. Ma rozstrzygać i kończyć
każdą dyskusję jeszcze przed jej rozpoczęciem. Tym mianem określa się każdego, kto wypowie publicznie bodaj jedną krytyczną uwagę na temat homoseksualizmu lub homoideologii. W machinie homopropagandy „homofobia” to zaburzenie psychiczne mające polegać na irracjonalnej niechęci lub nienawiści do homoseksualistów.

align=”justify”>W ten właśnie sposób są określani ludzie niezwykle szlachetni, by wymienić tylko Jana Pawła II, Benedykta XVI czy Matkę Teresę z Kalkuty. Z drugiej strony mamy homofanów, takich jak Adam Michnik, Jerzy Urban czy Joanna Senyszyn.
Manipulacja polega tutaj na utożsamieniu krytyki z nienawiścią.

Podobnie trzeba by powiedzieć, że każdy kardiolog jest kardofobem i nienawidzi swoich pacjentów, kiedy krytykuje ich sposób życia, mówiąc, że nadwaga i papierosy doprowadzą ich do kolejnego zawału.

Jeśli godzimy się na terminologię stosowaną przez homoideologów, to stajemy przed wyborem:czy razem z największymi autorytetami świata chrześcijańskiego, od Jezusa, przez wszystkich papieży, biskupów i myślicieli chrześcijańskich, być homofobami, czy wespół z lewakami w rodzaju Urbana czy Michnika nosić piętno homofanów.

Ale uważam, że nie powinniśmy się na to godzić! „Homofob” to wyzwisko ubliżające ludzkiej godności. Przyjmować je to tak, jakby będąc polskim patriotą z Armii Krajowej w latach 40. i 50., godzić się na miano „zaplutego karła reakcji”. Musimy bronić swojej godności! Ale też nie pozwalać na zakłamywanie debaty publicznej i fałszowanie języka. Z najwyższym szacunkiem odnoszę się do każdego człowieka, także homoseksualisty, nigdy nie używam takich słów, jak „pedał”, „ciota” czy nawet „pederasta”, ale żądam także, żeby nikogo nie obrażano słowem „homofob”.Nie jestem homofobem, ale krytykiem homoidelogii. Właśnie dlatego, że tak wiele dowiedziałem się na ten temat, wiem, jak bardzo zagrożeni są homoseksualiści i ich otoczenie. Staram się im pomóc, ratować – jako filozof i teolog, jako ksiądz, czyli także lekarz ducha.

Dlaczego krytykuje Ksiądz homoseksualizm?

Trzeba rozróżnić kilka spraw. Sama skłonność homoseksualna jest rodzajem zaburzenia psychicznego i seksualnego, ale nie może być grzechem, bo nie jest aktem wolnej woli. Kościół ocenia ją bardzo negatywnie i oferuje pomoc osobom dotkniętym tym zaburzeniem. Czym innym jest wolna akceptacja tego zaburzenia i czynny homoseksualizm – to jest oczywiste zło i grzech, wielokrotnie jednoznacznie potępione w Piśmie Świętym i nauczaniu Kościoła.

Największym zagrożeniem jest jednak homoideologia. I właśnie na jej krytykowaniu się koncentruję. Robię to, ponieważ jest ona wielkim kłamstwem na skalę światową, podobnie jak dawniej marksizm-leninizm czy narodowy socjalizm. Krytykuję homoideologię dla tych samych powodów, dla których wcześniej Wojtyła i Tischner jako młodzi księża krytykowali ideologię marksistowską.Przedstawiając homoseksualizm jako pozytywny i szczęśliwy styl życia, sprowadza ona młodych ludzi na złą drogę. Trzeba ich ratować! Bo homoseksualizm to nie tylko grzech i zaburzenie, ale też groźna patologia społeczna. Geje chorują na AIDS i inne choroby weneryczne częściej niż prostytutki! Przemoc przytrafia im się też częściej niż heteroseksualistom. Umierają zwykle wcześniej, częściej samotni. A homoideolodzy twierdzą, że to droga do szczęścia! Dlatego walka z nimi jest walką o człowieka.

Z faktu, że wielu homoseksualistów jest nieszczęśliwych, nie wynika jednak, że szczęśliwy związek homoseksualny jest niemożliwy.

Takie związki na dłuższą metę nie istnieją. W całych dziejach ludzkości trudno wskazać bodaj jednego homoseksualistę, który byłby wierny jednemu partnerowi przez całe, długie życie. To niespotykane. Statystyka pokazuje, że ich „związki” trwają średnio półtora roku i nawet wtedy mają jeszcze przynajmniej ośmiu partnerów „na boku”. Co czwarty gej w USA przyznaje się, że w życiu miał więcej niż tysiąc partnerów, a tylko co czwarty, że mniej niż stu!A zatem „po owocach ich poznacie”. Jeśli głoszą radość, szczęście i prawa człowieka, a sprowadzają na ludzi smutek, depresję, bezdzietność, grzech i nietolerancję – sprawa jest oczywista. Zdrowe społeczeństwo nie może promować społecznych patologii.

Jaki jednak wybór mają sami homoseksualiści, skoro – jak twierdzą – ich seksualna odmienność jest wrodzona? Potwierdza to fakt, że w każdej populacji jest stały odsetek osób homoseksualnych.

Jest też stały odsetek chorych na schizofrenię, alkoholizm i setki innych chorób. A rzekome genetyczne uwarunkowanie homoseksualizmu to jeden z najbardziej zawzięcie rozpowszechnianych przez to środowisko mitów. Tymczasem coś takiego jak gen homoseksualny nie zostało odkryte, pomimo intensywnych poszukiwań i błyskawicznego rozwoju genetyki w ostatnich latach. Badania dowodzą, że źródłami skłonności homoseksualnych są najczęściej zaburzenia hormonalne w czasie ciąży i – przede wszystkim – traumatyczne przeżycia w dzieciństwie. Brak uczuć ze strony rodziców, szczególnie ojca, a zwłaszcza słabość ojca sprzyjają powstawaniu tego zaburzenia. Tezę o psychospołecznych przyczynach homoseksualizmu potwierdzają liczne przypadki bliźniąt jednojajowych, jak wiadomo identycznych genetycznie, z których jedno jest hetero-, a drugie homoseksualne.

Tak czy inaczej nie mają wyboru. Nikt na własne życzenie nie podlega traumatycznym przeżyciom prowadzącym do zaburzeń seksualnych.

Ależ mają wybór! Homoseksualizm można bowiem z sukcesem leczyć. W Stanach Zjednoczonych i innych krajach zachodnich od lat funkcjonują ośrodki oferujące pomoc w tym zakresie. Terapia nie jest oczywiście łatwa Na celowniku homolobbystów – jak w każdym poważnym zaburzeniu psychicznym. Wymaga silnej woli i systematycznego wysiłku ze strony chorego. Ale bardzo wielu się udaje – zwłaszcza gdy jest wspierana wiarą i modlitwą. Wtedy dawni homoseksualiści zostają często szczęśliwymi małżonkami i rodzicami w związkach heteroseksualnych.
Niektórzy piszą nawet książki o swojej przemianie, jak na przykład Richard Cohen (Wyjść na prostą, Kraków 2005) czy

align=”justify”>Alan Medinger (Podróż ku pełni męskości, Poznań 2005). Sam tylko holenderski psychiatra Gerard van den Aardweg wyleczył ich kilkuset. Wystarczy tylko nie przestraszyć się homoterroru i wziąć się do solidnej, lekarskiej pracy. Pomoc homoseksualistom, i to tę najcenniejszą – duchową, niesie też Kościół katolicki. Jego siłą jest prawda. I to wielu homoseksualistów do niego przyciąga. Słyszą od nas fundamentalną prawdę o człowieku: że jest przede wszystkim powołany do współistnienia z Bogiem, że erotyka jest ważną, ale nie najważniejszą sferą życia. Często słyszę od moich podopiecznych, że nie ma miłości bez seksu. I wtedy pomaga im retoryczne pytanie: czy zatem wasi rodzice uprawiali z wami seks? Dzięki temu otwierają się na głębsze rozumienie miłości niż to, do którego przyzwyczaja ich wszechobecna permisywna popkultura.

Najważniejsze, aby uświadomić homoseksualiście, że – jak wszyscy ludzie – jest dzieckiem Bożym, i że Bóg go kocha. Dał mu też godność i wolność, ale nie po to, by niszczył siebie i innych, jak chcą homoideolodzy, ale by czynił dobro, by rozwijał się do całej pełni człowieczeństwa. Tym samym to nie ślepe podążanie za swoimi popędami, ale życie w prawdzie i moralności jest drogą do szczęścia. A seks jest czymś wspaniałym i pięknym, ale zarezerwowanym dla małżeństwa. Homoseksualista, o ile się wyleczy, może go doświadczyć, ale wcześniej powinien się opanować, tak jak każdy człowiek musi opanowywać swoje popędy. Kościół daje więc homoseksualistom nadzieję, i to nie tylko na szczęśliwe życie na ziemi, ale przede wszystkim na zbawienie, podczas gdy homoideologia sprowadza ich na manowce.

A zwykli chrześcijanie? Jak mają się zachować, gdy przytrafi im się homoseksualista w rodzinie?

Przede wszystkim należy zachowywać najwyższy szacunek i delikatność, dawać wsparcie i nadzieję. Trzeba pamiętać o nieskończonej ludzkiej godności każdej osoby i wielkim obciążeniu psychicznym, jakie wiąże się Tolerancja nie oznacza akceptacji. Wiele rzeczy można, a nawet trzeba tolerować przez wzgląd na godność i wolność każdego człowieka.
Co nie oznacza, że należy go wspierać, gdy z tych atrybutów korzysta w sposób szkodliwy dla siebie i otoczenia z tym problemem. Niedopuszczalne jest używanie takich określeń jak „pedał” czy „ciota”, bo one godzą w godność. Potrzeba dużo rozmów i okazywania pozytywnych uczuć.
Potrzeba dobrego terapeuty i przewodnika duchowego. Ale też jasnego postawienia sprawy: że rozwiązanie tego problemu można osiągnąć poprzez zbliżanie się do Boga i panowanie nad własnym popędem, a nie folgowanie instynktowi i uleganie pokusie promiskuityzmu.

Powstaje coraz więcej ośrodków pomocy homoseksualistom. I do nich także można się zwracać po pomoc. Niestety, w Polsce jesteśmy pod tym względem zapóźnieni. Jedynym takim znanym miejscem jest jak na razie ośrodek „Odwaga” w Lublinie. Zbyt mało jest też księży specjalizujących się w duszpasterstwie homoseksualistów. Z jednej strony to trudne wyzwanie, wymagające sporej wiedzy, doświadczenia i szczególnych cech charakteru. Z drugiej strony wciąż zbyt niska jest świadomość problemu. No i kwestia pieniędzy – polski Kościół nie cierpi na ich nadmiar.

Powołuje się ksiądz na nauczanie Kościoła i dowodzi, że homoseksualizm jest grzechem. I to jest jasne dla chrześcijanina. Ale w państwie świeckim argumentacja religijna nie wystarcza do wykluczania mniejszości z życia społecznego. Każdemu przysługuje wolność do chwili, w której korzystanie z niej nie godzi w wolność innych.

Nie chodzi o wykluczenie, ale o pomaganie, chronienie. Przeszkadzamy ludziom w niszczeniu samych siebie i innych. Kiedy zobaczymy człowieka, który chce się powiesić albo rzucić z mostu, mamy święty obowiązek powstrzymywać go, ratować. Społeczeństwo stara się ograniczać zjawiska patologiczne, które są oceniane prawie przez wszystkich (niezależnie od wiary) jako w oczywisty sposób złe, ale których nie jesteśmy w stanie zupełnie wyeliminować.
Dlatego staramy się przynajmniej maksymalnie ograniczyć narkomanię, prostytucję, pornografię, alkoholizm, nikotynizm.

W Szwecji każdy kontakt z prostytutką jest karalny – dla klienta. Ale problem z homoseksualizmem polega na tym, że on niszczy przede wszystkim samych gejów, ale także ich rodziny i otoczenie. Pomyślmy, jeśli młody mężczyzna na zawsze już zejdzie na tę drogę, to jest to nie tylko tragedia dla niego i jego rodziny, ale także dla dziewczyny, która miała czy mogła zostać jego żoną. Dla  niej nawet czysto arytmetycznie zabraknie już mężczyzny, ona już nigdy nie zazna szczęścia posiadania rodziny, bycia żoną i matką. To jest nieszczęście nie tylko dla niego, ale także i dla niej. Ratując młodego człowieka przed takimi skłonnościami, ratujemy również ją oraz szereg innych osób – jego obecną i przyszłą rodzinę. Ponosimy też najwyższą odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci. W Polsce sprawcami 40 procent przestępstw pedofilskich są czynni homoseksualiści, stanowiący około 2 procent społeczeństwa. Przypadki pedofilii duchownych, które wstrząsnęły Kościołem w USA, w 90 procentach były natury homoseksualnej.

Lobby homoseksualne przedstawia różnicę między hetero- a homoseksualizmem tak, jakby była to taka sama różnica jak między różnymi kolorami skóry. To fundamentalne kłamstwo, które potrzebuje potem tysięcy następnych kłamstw, by się utrzymać. Podobnie jak kłamstwo o komunizmie. Homoseksualizm jest głębokim wypaczeniem natury człowieka. I dlatego prowadzi do kolejnych dewiacji i patologii, o których mówiłem. To jest różnica jak pomiędzy zdrowiem a zaburzeniem. A mamy tysiące rozmaitych zaburzeń oraz chorób ciała, psychiki i ducha. To tylko jedno z nich.

Podstawowe nieporozumienie leży też w fałszywej interpretacji pojęcia wolności.
Wolność jest w człowieku czymś największym, najświętszym, ale nie może być oddzielana od odpowiedzialności za siebie i innych. Wolność należy wykorzystywać do czynienia dobra, a nie zła, jak to robią homoseksualni aktywiści.

To skutek błędnej antropologii, którą przyjmują. Nawet abstrahując od chrześcijaństwa, posługując się tylko rozumem niewspartym wiarą, powinniśmy pojąć, że w człowieku i jego miłości, jego relacji do innych najważniejsze jest to, co duchowe. A homoideologia degraduje ducha i sprowadza istotę człowieczeństwa do cielesności, do zwierzęcego popędu.

Przeakcentowuje seksualność jako najwyższe powołanie człowieka. To fałszywe, zwulgaryzowane wyobrażenie o człowieku jest fałszem, który rodzi kolejne kłamstwa, dotyczące wolności, społeczeństwa i państwa.

Aktywiści homoseksualni twierdzą, że walczą jedynie o tolerancję dla swojej odmienności.

Tę już mają. Nikt dziś nie represjonuje homoseksualistów za ich skłonności. Jakie możliwości działania mają, pokazuje choćby potęga akcji, którą prowadzą.
Zagrożeni są natomiast ich krytycy. Ponadto tolerancja nie oznacza akceptacji. Wiele rzeczy można, a nawet trzeba tolerować przez wzgląd na godność i wolność każdego człowieka. Co nie oznacza, że należy go wspierać, gdy z tych atrybutów korzysta w sposób niewłaściwy, szkodliwy dla siebie i otoczenia. Przykładem może być prostytucja.

Wracając zaś do homoseksualistów: tolerancja przysługuje im na Zachodzie od dawna. To dowodzi, że prawdziwy cel ich działalności jest inny: przebudowa społeczeństwa w duchu homoideologii. Przeżyliśmy to już w przypadku komunizmu i nazizmu. Powinniśmy skoncentrować nasze wysiłki na tym, aby historia się nie powtórzyła.

Mocne porównanie. Ale czy uprawnione? Nazizm i komunizm były ideologiami totalitarnymi, dążącymi do całkowitego podporządkowania jednostki despotycznemu państwu i eksterminującymi oponentów.

Homoideologia jest bardziej niebezpieczna, choć głosi tolerancję i pluralizm. Ale gdy jej orędownicy dochodzą do władzy, ich działania idą w przeciwną stronę. Włoski filozof i polityk Rocco Buttiglione nie został członkiem Komisji Europejskiej tylko z powodu krytycznego wobec homoideologii stanowiska. Szwedzki pastor Ake Green został skazany za jedno kazanie, w którym – zgodnie z nauczaniem Kościoła – nazwał czynny homoseksualizm grzechem. W dzisiejszej Europie już są instrumenty prawne umożliwiające aresztowanie papieży za „homofobię”, Nie korzysta się z nich jedynie z obawy przed wywołaniem społecznego sprzeciwu, a przecież niedawno w ostatniej chwili udało się zablokować wielkie potępienie Benedykta XVI przez Parlament Europejski.

Homoideolodzy są przebiegli i starannie planują swoje działania. Wiedzą, że na obecnym etapie nie mogą sobie pozwolić na fizyczne podniesienie ręki na papieża. Koncentrują się więc na eliminowaniu z publicznej debaty swoich krytyków. Ale obecne przejawy nietolerancji z ich strony to zaledwie preludium tego, co nas czeka, jeśli nie zostaną powstrzymani. Bolszewicy głosili, że niosą prawdziwą wolność wszystkim narodom imperium rosyjskiego…

Wynika z tego, że istnieje jakiś dalekosiężny, tajny plan homoideologicznej ekspansji…

Owszem, choć nie jest tajny. Został sformułowany na zjeździe homoaktywistów w Wirginii w 1988 roku, ale z tą informacją trudno się przebić w debacie publicznej. Celem tego programu jest takie przekształcenie świadomości społecznej, aby legalizacja przywilejów dla homoseksualistów była zaledwie formalnością. Jego kolejne fazy to: znieczulenie, manipulacja, konwersja i eliminacja przeciwnika.

W fazie znieczulenia społeczeństwo zostaje zasypane taką ilością publikacji progejowskich, zostaje osiągnięta taka przewaga w mediach, aby po początkowych oporach przynajmniej zmęczenie lub znudzenie doprowadziło do uznania zjawiska homoseksualizmu za coś normalnego. Grad publikacji ma być jak huraganowy ogień przygotowawczy artylerii, pod którym strach się w ogóle poruszyć, sprzeciwić. W Polsce program ten realizuje przede wszystkim „Gazeta Wyborcza”. W ostatnich latach w jej różnych wydaniach ukazywały się średnio trzy progejowskie artykuły dziennie.

Na etapie manipulacji geje i lesbijki są przedstawiani wyłącznie niezwykle pozytywnie, jako ludzie szczególnie wrażliwi, szlachetni, pełni zasług i sukcesów, a zarazem jako biedna, pokrzywdzona mniejszość. Służy też temu
wmawianie, że wielu wielkich ludzi przeszłości było homoseksualistami, co jest tym łatwiejsze, że zmarli protestować nie mogą. Natomiast przemilcza się i odrzuca nawet najbardziej oczywiste dane o ciemnych stronach homoseksualizmu, na przykład o dużej reprezentacji homoseksualistów w elitach nazistowskich (zwłaszcza w formacji SA).

W fazie konwersji następuje nihilistyczne odwrócenie wartości. To, co dotychczas było zaliczane do patologicznego marginesu życia społecznego, teraz ma być postawione w jego centrum jako rzecz godna najwyższego szacunku.
Natomiast krytycy homoideologii mają zostać wyparci na margines, wyłączeni z publicznego dyskursu. Krytyków należy przedstawiać jako ludzi szczególnie odrażających. Bez żadnej dyskusji mają być wepchnięci do kategorii ignorantów, nienawistników, homofobów i bigotów, żeby nawet nie ważyli się odezwać. Maksymalnie zawyża się też procentowy udział homoseksualistów w społeczeństwie. Niektórzy aktywiści mówią nawet 10-25 procentach, podczas gdy z badań wynika, że realny odsetek nie przekracza zwykle 5 procent.

I wreszcie ostatni etap: eliminacja przeciwników. Ci, którzy tak głośno krzyczą o tolerancji, często sami, gdy tylko osiągną dostatecznie wielkie wpływy, nie chcą okazać jej innym. Wspominałem już o losie profesora Buttiglione i pastora Greena. Ale przykładów jest znacznie więcej. Choćby groźby wobec przewodniczącego Konferencji Episkopatu Włoch abp. Angelo Bagnasco, który po oprotestowaniu pomysłu tzw. „małżeństw” homoseksualnych dostał list, w którym oprócz jego zdjęcia z namalowaną swastyką był nabój, co w języku mafii oznacza śmierć. Albo wyrzucenie z pracy hiszpańskiego sędziego tylko za to, że wbrew naciskom homolobby nie przyznał homoseksualnej parze prawa do opieki nad dziećmi.

Wszystko to pod hasłami tolerancji, szacunku do różnorodności i pluralizmu
kulturowego…

Fakty przemawiają jednoznacznie za tym, że te hasła to zwykłe mydlenie oczu. Czy kogoś z homoseksualistów potraktowano w najnowszych czasach na Zachodzie w sposób taki, w jaki traktuje się krytyków homoideologii? Oczywiście nie. Żądanie tolerancji i równości, niezwykle szybko obraca się w prześladowanie chrześcijan. Operuje się przede wszystkim frazesami i hasłami, krzykiem i szantażem, a nie argumentami. Ta niechęć do merytorycznej dyskusji jest zresztą na swój sposób racjonalna – wynika ze strachu przed ujawnieniem intelektualnej mizerii swoich racji. Nic dziwnego, bo dla czegoś, co jest wewnętrznie złe, nie można znaleźć żadnego dobrego uzasadnienia – najwyżej jego pozór. A przeciwników trzeba zastraszyć, zmusić do milczenia choćby złamaniem kariery zawodowej, choćby groźbą więzienia i śmierci.

Środowisko homoseksualnych aktywistów jest w zasadzie nieliczne i marginalne.
Cieszy się jednak niesłychanym wsparciem medialnym i politycznym.
Skąd to ostatnie się bierze?

Główną siłą tego środowiska jest poparcie ateistów i lewicy. Ci sami ludzie, którzy dawniej gorąco popierali komunizm, po tym, jak ideologia ta ostatecznie zbankrutowała i skompromitowała się, zaczęli głosić homoideologię. Cechuje ich ten sam co komunistów sposób myślenia o człowieku i społeczeństwie. Jeśli uważają człowieka za wartość, to za wartość samoistną, oderwaną od Boga i jakiejkolwiek transcendencji. W efekcie wierzą w możliwość zaprowadzenia raju na ziemi. I bardzo chcą to zrealizować. Sądzą, że jednym ze środków do tego celu jest „wyzwolenie” homoseksualistów, tak jak kiedyś proletariatu. I podobnie im się to udaje.

Czyżby aktywiści homoseksualni pełnili więc rolę leninowskich „pożytecznych idiotów” dla dzisiejszych postępowców spod znaku nowej lewicy?

O nikim nie powinno się mówić „idiota”, nawet jeśli jest „pożyteczny”, bo to ubliżające godności człowieka. Ale faktycznie: homoideologia jest propagowana z całą mocą przez największych wrogów chrześcijaństwa, bo znakomicie dopomaga w jego unicestwieniu. Tam, gdzie zaczyna się panowanie homoideologii, obumiera chrześcijaństwo, bo tego nie da się pogodzić, tu jest jakieś radykalne albo – albo. Nieprzypadkowo największe sukcesy homolobby odnosi w krajach najbardziej zdechrystianizowanych i tę dechrystianizację dalej pogłębia. Gdzie homolobby sięga po władzę, tam zaczyna zaraz prześladowanie swoich chrześcijańskich krytyków, którzy nie chcą uznać jego nieomylności i quasi-boskości. Wprowadza prawo zmierzające do umieszczenia ich w szpitalach psychiatrycznych albo więzieniach. To jest dopiero tolerancja! Prawdziwie bolszewicka. Podobnie w ZSRS postępowano z ludźmi, którzy nie uznawali najwyższej wartości komunizmu i nieomylności partii. Chorzy albo przestępcy!

Homolobby jest bardzo sprawne językowo. Mówi o „równouprawnieniu” zamiast o uprzywilejowaniu, o „homofobii” zamiast o homorealizmie. Te manipulacje oraz powstałe w ich wyniku potworki językowe są brane za dobrą monetę, stają się stałym elementem dyskursu publicznego. Jak się bronić?


Nie możemy pozwolić na narzucenie sobie fałszywego języka, który od początku zakłamuje rzeczywistość. To tak, jakby pozwolić założyć sobie kajdany i dyby.
Musimy odrzucać określanie nas mianem „homofobów”, tak jak Izraelici nigdy nie zgodzili się na określanie ich jako „podludzi” przez nazistów. Nasza ludzka godność jest taka sama jak godność gejów i każdy ma ją szanować! Bądźmy świadomi, że batalia o język ciągle trwa, a dopóki trwa – można ją wygrać. Właśnie wielki naród żydowski powinien być dla nas zawsze wspaniałym przykładem, jak trzeba bronić swojej godności, swoich praw, jak bronić się przed nienawiścią.

Polska jest we względnie dobrej sytuacji, bo, na szczęście, należymy donajbardziej wierzących narodów świata. Skoro nawet liberalna Kalifornia – ta światowa „stolica gejów” – była w stanie odrzucić w referendum jednopłciowe „małżeństwa” i to już po ich prawnym usankcjonowaniu, po trwającym przez dziesięciolecia homoseksualnym
praniu mózgów, to my tym bardziej możemy powstrzymać homoideologię.
Również w bitwie o język. Nasza historia daje powody do optymizmu.
Ani narodowy socjalizm, ani komunizm nie zdobyły nad Wisłą wielkiej popularności – żeby zwyciężyć, musiały być przyniesione z zewnątrz na obcych bagnetach. Bo demony ideologii budzą się tam, gdzie słabną – lub śpią – rozum i wiara. Im więcej w sercu wiary, tym mniej jest miejsca na ideologie.

Olbrzymia przewaga medialna przeciwnika napawa wielu ludzi lękiem i pesymizmem.
Zapominają oni, że my mamy przewagę na innym, dużo ważniejszym polu – na polu prawdy. Historia pokazuje, że systemy oparte na fałszu odnoszą co najwyżej tymczasowy sukces, załamując się dość szybko pod ciężarem kłamstwa, które prowadzi je do nieuchronnych wewnętrznych sprzeczności. Przeciw prawdzie i własnej naturze można żyć tylko przez ograniczony czas, bo albo się zawraca z tej drogi, albo się ginie.

Dlategowłaśnie chrześcijaństwo nawet jeśli przegrywa bitwy, to wygrywa wojny. Jakże potężne i niezwyciężone wydawały się państwa Stalina i Hitlera, jakże bardzo nienawidzono w nich autentycznych chrześcijan i iluż ich zamordowano!
Stokroć lepiej jest przegrać jako warszawski powstaniec niż wygrać jako jego kat z SS. Zarówno Jezus Chrystus, jak i wielu jego naśladowców, w tym ks. Jerzy Popiełuszko, też na krótką, bardzo krótką metę przegrali, też zostali zmiażdżeni przez zło.

Ale zwycięstwo jest możliwe nawet teraz. I powinno nam na nim zależeć, bo nawet krótkotrwałe rządy wielkiego kłamstwa mają katastrofalne skutki, jak nazizm i komunizm, a od przebiegu tej batalii zależy los milionów ludzi. Gdyby w latach 30. było więcej mądrych i odważnych Niemców, Hitler być może nie doszedłby do władzy. Wzorcową postacią jest dla mnie jeden z największych filozofów naszych czasów, wybitny uczeń Edmunda Husserla – Dietrich von Hildebrand, który natychmiast, jak mało kto, dostrzegł istotę nazistowskiego zła, i aktywnie z nim walczył. Wychodząc od prawdziwej filozofii i antropologii, Hildebrand potrafił przewidzieć, co zrobią hitlerowcy. Potrafił też później przewidzieć, czym skończy się droga Kościoła w Holandii. Gdyby takich ludzi jak on było więcej, uniknęlibyśmy katastrofy nazistowskiego totalitaryzmu. Dlatego i dziś musimy walczyć o uświadomienie elit i szerokich rzesz społeczeństwa. Na pewno jesteśmy niewystarczająco przygotowani do tej walki, zwłaszcza retorycznie. Powinniśmy te braki nadrobić. Wzorem powinien być dla nas przede wszystkim sam Jezus.
Często zapominamy o tym, że był on również genialnym retorem.
Pokazywał to dobitnie w dyskusjach z faryzeuszami czy podczas kuszenia na pustyni przez szatana. Potrafił jednym celnym zdaniem zmusić przeciwnika do zamilknięcia, ratował też w ten sposób swoje życie.
Naśladujmy go także na tym polu, tak jak robił to Jan Paweł II, sam wznosił się na mistrzowski poziom retoryczny. Z kłamstwem homoideologów trzeba walczyć podobnie jak Jezus walczył z kłamstwem faryzeuszów.

Oczywiście przekonywanie homoideologów nie jest łatwe, często właściwie niemożliwe, może być tylko cudem łaski. Trzeba się pogodzić z tym, że niektórych nigdy nie przekonamy, zwłaszcza w dyskusjach medialnych, w których jest zbyt mało czasu na dogłębną analizę. W tych ostatnich powinniśmy skoncentrować się na przekonywaniu publiczności, na przekazaniu jej maksymalnej liczby faktów, jak i najlepszych argumentów podanych w jak najbardziej zachęcającej formie. W Niemczech istnieje organizacja (Krąg św. Stefana) zajmująca się właśnie krasomówczym kształceniem katolików. Pilnie potrzebujemy jej polskiego odpowiednika.

Kiedy już wykształcimy się retorycznie i erystycznie, możemy nie mieć okazji do zaprezentowania zdobytych umiejętności. Niedawne odwołanie debaty o homoseksualizmie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego – uczelni bądź co bądź katolickiej – pod naciskiem „Gazety Wyborczej”, pokazuje, że wolność słowa jest wartością dość kruchą.

Znowu przychodzi mi na myśl Dietrich von Hildebrand, którego uważam za patrona naszych zmagań. Kiedy naziści doszli do władzy w Niemczech, natychmiast chcieli go zamordować. Uciekł do Austrii, gdzie zaczął wydawać antynazistowską gazetę. Kiedy jednak miał zacząć pracę na Uniwersytecie Wiedeńskim, okazało się, że jest poddany ostracyzmowi, bo zdecydowana większość popierała tam nazizm. Wydawało się, że nie dojdzie do skutku nawet jego wykład inauguracyjny, bo gdy miał go wygłosić, sala wypełniona została przez uzbrojonych w pałki nazistów.

Jednak kanclerz uczelni nie ugiąłsię przed terrorem, wysłano oddział specjalnie wyszkolonej policji, który usunął bojówkarzy i zapewnił wszystkim, a przede wszystkim samemu von Hildebrandowi, bezpieczeństwo. Jaki kontrast. Jaka szkoda, że w mieście tak heroicznym jak nasza Warszawa, na Uniwersytecie imienia człowieka tak bohaterskiego jak kardynał Wyszyński, ustąpiono przed „Gazetą Wyborczą” – tubą lewackich ideologii oraz jednym z najgroźniejszych i najbardziej niegodziwych przeciwników chrześcijaństwa w Polsce.

Dziękuję za rozmowę. –

*Ks. Dariusz Oko (1960) dr filozofii i dr teologii, adiunkt Wydziału Filozofii PAT w Krakowie, duszpasterz lekarzy w Archidiecezji Krakowskiej. Przez wiele lat publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku”. Wydał m.in. takie książki, jak The Transcendental Way to God according do Bernard Lonergan (Frankfurt am Main 1991), Wolność i łaska. Łaska w Biblii, nauczaniu Kościoła i teologii współczesnej (Kraków 1997); Przełom – wyzwanie i szansa (Kraków 1998). Mieszka w Krakowie.

*

как продвинуть сайт в топ

DS_26.06.09 Rzm.16

HeavenWordDaily

David Servant

Pomimo że Paweł nigdy w Rzymie nie był, znał całkiem sporą ilość świętych, którzy tam służyli. Pamiętacie może Pryskę (nazywaną też Pryscylą) i Akwilę, małżeństwo, które Paweł wymienia dziś (16:3). Pierwszy raz czytamy o nich w Dziejach, gdy Paweł po raz pierwszy odwiedza Korynt. Należeli do grupy Żydów wygnanych z Rzymu edyktem Klaudiusza (Dz. 18:2-3). Paweł, pracując z nimi przy produkcji namiotów, przyprowadził ich do Pana i gościli oni kościół w swym domu (1Ko4. 16:19). Gdy Paweł wiele miesięcy później opuścił Korynt, udali się razem z nim (Dz. 18:18). Byli tymi, którzy w Efezie pomogli lepiej zrozumieć Mesjasza Apollosowi (Dz. 18:24-26).

Po śmierci Klaudiusza, jego następca, Neron, zgodził się na powrót wszystkich Żydów do Rzymu, co najwyraźniej Pryscyla i Akwila zrobili i niewątpliwie brali tam udział w budowie Królestwa Bożego.

Wspominam o ich historii z pewnym zamysłem. Podejrzewam, że gdy zostali zmuszeni do opuszczenia Rzymu, nie byli szczęśliwymi obozowiczami. Lecz wiele lat później, spoglądając wstecz na to, jak Bóg wykorzystał ich okoliczności, aby skontaktować ich z Pawłem, a co ważniejsze, z ewangelią, którą głosił, jestem tego pewien, dziękowali Bogu za swoje poprzednie „nieszczęście”. Jakże prawdziwe jest powiedzenie, że przyczyna wywołująca dzisiaj płacz, często jest powodem radości jutro! Jeśli przeżywasz próby, wypatruj na horyzoncie świtu i zacznij cieszyć się nawet zanim go dostrzeżesz!

Zwróćmy uwagę na to, że Paweł przesyła swe życzenia „Pryscylii i Akwili” a nie „Akwili i Pryscyli” (16:3), stawiając żonę przed męża. W tym samym porządku są oni wymienieni dwukrotnie przez Łukasza (Dz. 18:18, 26) i w innym liście Pawła (2 Tym 4:19). Taki porządek niekoniecznie był zgodny ze zwyczajami kulturalnymi, jako że odwrotnej kolejności używa również Łukasz i Paweł w innych miejscach (Dz. 18:2, 1KOr. 16:19). Mężowie, jakbyście się czuli, gdyby ktoś zwrócił się do was używając najpierw imienia żony?

Skoro poruszam ten delikatny temat, równie dobrze mogę nie pominąć faktu, że Paweł wymienia co najmniej 10 kobiet wśród tych życzeń do Rzymian i deklaruje, że pięć z nich było pracownicami dla Pana. Ku zasmuceniu niektórych, wspomina nawet Junię, „która kest zaszczytnie znana między apostołami”, co sugerowałoby nawet, że była apostołem. Z tego powodu, niektórzy komentatorzy wolą wierzyć, że oryginalny rękopis Pawła zawierał męskie imię Junia, zamiast żeńskiego Junias.

Ci, którzy chcą trzymać kobiety na ich „właściwym” miejscu w kościele, woleliby, abyśmy nie czytali tego rozdziału w całości, szczególnie w świetle tego, że Paweł zaczyna polecać w wierzącym w Rzymie kobietę z drugiej strony Morza Egejskiego. Pisze o niej: „siostra nasza, Feba, która jest sługa kościoła” i poleca im, aby „ją przyjęli w Panu, jak przystoi świętymi i wspierali ją w każdej sprawie, jeśliby od was tego potrzebowała, bo i ona była wielu pomocna, również i mnie samemu” (16:1-2). Być może to ona przyniosła ten list od Pawła do Rzymian. Dzięki Bogu za wszystkie kobiety sługi w ciele Chrystusa!

Nawiasem, Andronikus i Junias to apostołowie, którzy są wymienieni pośród 24 ludzi nazwanych w Nowym Testamencie apostołami. Bóg powołał na urząd „posłanego” więcej osób niż dwunastu. Świat potrzebuje ich teraz bardziej niż kiedykolwiek.

Zwróćmy uwagę też na plecenie Pawła, aby odwracać się od tych, którzy „wzniecają spory i zgorszenia wbrew nauce, którą przyjęli” (16:17). Ci fałszywi nauczyciele nie mogą być rozpoznawani po fałszywych doktrynach, lecz po nieświętym życiu. Nie są oni „sługami Chrystusowymi”, lecz raczej „sługami własnego brzucha”, charakteryzują ich „piękne i pochlebne słowa„, którymi „zwodzą serca prostaczków” (16:18).

Uciekajcie od takich „duchownych”, których życie nie cechuje posłuszeństwo przykazaniom Chrystusowym! Prawdziwa ewangelia prowadzi do „posłuszeństwa wiary” (16:26).

– – – – – – – – – – – –

Książkę D. Servanta „Pozyskujący uczniów sługa Boży” można nabyć TUTAJ

раскрутка сайта

DS_25.06.07 Rzm.15

HeavenWordDaily

David Servant

Dzisiejsze czytanie wyprowadza wniosek z tematu poprzedniego rozdziału o potrzebie wzajemnego szacunku między tymi, którzy są „słabi” („Wegetarianie dla Jezusa”) a „mocnymi” (ci, których sumienie nie potępia ich za jedzenie mięsa). Odpowiedzią jest, jak zawsze była, miłość. Paweł zachęca obie grupy, aby zaakceptowały siebie nawzajem, idąc za przykładem Chrystusa, który nas przyjął. Stare kredo dobrze to opisuje: „W istotnych sprawach jedność; w nieistotnych wolność, we wszystkim miłosierdzie”.

Powracający temat Bożego włączenia pogan pojawia się po raz ostatni w tym rozdziale. Paweł cytuje Stary Testament, aby udowodnić, że Bóg jest Bogiem pogan. Powinno to być oczywiste, ponieważ On jest ich stwórcą. Potomkowie Izraela nie mają wyłączności na prawo do Niego! Chrześcijanie, którzy są pochłonięci żydowskimi sprawami, powinni pamiętać, że w Chrystusie „nie masz Żyda ani Greka” (Gal.3:28).

Słowa Pawła z 15:14 mogą dać nam pewien wgląd w to, czego współczesnemu kościołowi często brakuje, a co było najwyraźniej powszechne w pierwszym kościele. Napisał tak: „Ja sam zaś, bracia moi, mam pewność co do was, że i wy jesteście pełni dobroci, napełnieni umiejętnością wszelkiego rodzaju i możecie jedni drugich pouczać” (BT: …zdolni do udzielania sobie wzajemnie upomnień – przyp.tłum).. Te słowa nie były napisane wyłącznie do pastorów, lecz do wszystkich wierzących w Rzymie, jak cały list. Pouczanie/upominanie świętych nie należy tylko do odpowiedzialności pastorów; jest to odpowiedzialność każdego członka Ciała (Kol. 3:16; 1 Tes. 5:14). Wszyscy mamy być oddani wspólnemu wzrostowi duchowemu. Zwróć uwagę na to, że Paweł nie mierzy swego sukcesy tym, jako wielu ludzi „przyjęło Chrystusa jako osobistego Zbawiciela”. Owocem jego służby nie było krótkoterminowe, którzy „przeszli przez nawę” lecz nie poszli z Chrystusem ani kroku dalej. Służba Pawła była znaczone „posłuszeństwem pogan” (15:18). On czynił uczniów.

Paweł nie głosił jeszcze w Rzymie, przede wszystkim dlatego, że jego powołaniem było głosić Chrystusa tam, gdzie nie był On jeszcze znany. Gdy pisał ten szczególny list, był w Koryncie, i czytamy dziś o jego dalszych planach podróży. Zamierzał wyjechać do Jerozolimy, aby przekazać tam dar dla ubogich Żydów. Gdy to zrobi, zamierzał odwiedzić swych czytelników w Rzymie „przejazdem” (15:24) w drodze do Hiszpanii. Badając podróże Pawła zapisane w Księdze Dziejów Apostolskich wiemy, że to Duch Święty wyznaczał mu drogę (Dz. 19:21; 20:22-23; 21:11; 23:11). Nawet Jezus objawił mu się w wizji, gdy był w Jerozolimie, mówiąc mu: „Bądź dobrej myśli; bo jak świadczyłeś o mnie w Jerozolimie, tak musisz świadczyć i w Rzymie” (Dz. 23:11)

Nawet pisząc List do Rzymian Paweł był świadom niebezpieczeństw, które na niego czekały w Jerozolimie ze względu na stanowisko jakie zajmował wobec Prawa Mojżeszowego. Prosił więc wierzących w Rzymie o modlitwę: „bym został wyrwany z rąk niewierzących z Judei i by posługa moja dla Jerozolimy została dobrze przyjęta” (15:31).

Modlitwy chrześcijan zostały wysłuchane, skoro Paweł został trzykrotnie uratowany przed linczem (Dz. 21:30-31; 22:22-23; 23:10), raz przed chłostą (Dz. 22:25) i raz przed spiskiem i próbą zabicia go (Dz. 23:12). Ostatecznie dotarł do Rzymu, lecz dopiero po trzech latach i to jako więzień, a w czasie podróży tam przeżył robicie statku i ukąszenie przez węża!

Niewątpliwie apostoł miał nadzieję na to, że ofiara od wierzących z pogan w Grecji przekazana dla ubogich wierzących Żydów w Jerozolimie będzie miała większy wpływ niż tylko zaspokojenie bieżących potrzeb. Miał nadzieję na to, że utrwali on jedność między wierzącymi z pogan i Żydów i być może rozmiękczy niektórych wrogów Pawła, którzy być może zechcą zastanowić się nad jego przesłaniem. Będziemy o tym czytać pokrótce w Księdze Dziejów, co jest korzyścią z chronologicznego czytania Nowego Testamentu!

– – – – – – – – – – –

Książkę D. Servanta „Pozyskujący uczniów sługa Boży” można nabyć TUTAJ

раскрутка

Dlaczego homoseksualizm jest bardziej zbliżony do dobrowolnego kazirodztwa i poliamorii, niż rasy czy płci 3/4.


Przekonujący i możliwy do przyjęcia przez świeckie społeczeństwo wywód.

Część 3: Nielogiczność związków homoseksualnych
Robert A. J. Gagnon
20 maja 2009

W części 2 zajmowałem się nieproponowanie wysokim procentem wymiernych szkód towarzyszących homoseksualizmowi wskazujący na strukturalną niezgodność homoerotycznych unii.

Czy problem strukturalnej niezgodności może być złagodzony jeśli partnerzy tej samej płci starają się odgrywać role drugiej płci przy pomocy nonkonformistycznych zachowań płciowych? Nie jest to prawdopodobne. Mężczyzna nie może udawać prawdziwego seksualnego uzupełnienia dla innego mężczyzny i kobieta nie może udawać prawdziwego seksualnego uzupełnienia dla innej kobiety. Symptomy takie jak: większa ilość seksualnych partnerów w życiu, choroby weneryczne, związki o krótkim czasie trwania oraz komplikacje zdrowia psychicznego właśnie tym są: symptomami problemu głównego. A tym podstawowym problemem jest zbyt wielka ucieleśniona identyczność uczestników, podobna do podstawowego problemu związków kazirodczych, nawet wtedy, gdy zachodzą między dorosłymi.

Nawet jeśli jakieś homoseksualne związki „zadziwiają”, nie przejawiając większości normalnych szkód towarzyszących tej aktywności – jak i okazjonalne związki kazirodcze i poliamoryczne między dorosłymi, które „zadziwiają” pełnym miłości oddaniem z nielicznymi mierzalnymi skutkami ubocznymi – nadal cierpią z powodu podstawowego problemu nadmiernej strukturalnej i formalnej identyczności uczestników.

Ponieważ są dwie i tylko dwie płci – nawet istnienie „międzypłciowości” wśród minimalnego procentu populacji po prostu kreśli funkcje dwóch podstawowych płci – aksjomatem jest to, że każda płeć, mężczyzna i kobieta, jest tylko połową zintegrowanej seksualnej całości. Pięknem oddanego związku między mężczyzną i kobietą jest to, że doprowadza on do harmonii dwie komplementarne płci, łagodząc w ten sposób seksualne skrajności, wypełniając seksualne luki i szanując indywidualną integralność męskości jednego partnera i kobiecości drugiego. W związku heteroseksualnym to, co mężczyzna wnosi to jego podstawowa męskość, podobnie w przypadku kobiety, wnosi ona swoją podstawową kobiecość; to czego brakuje jej w dziedzinie podstawowej męskości uzupełnia mężczyzna. To czego brakuje strukturalnie mężczyźnie to nie więcej męskości, lecz coś z drugiego końca seksualnego spektrum to, czym on nie jest – podstawowej kobiecości.
Dwie seksualne połówki jednoczą się tworząc pełną seksualną całość.

Nawiasem mówiąc, właśnie dlatego Rdz. 20:18-20 odnosi się do kobiety wyrażeniem „jako jego kontrpartner” czy „uzupełnienie”, hebrajskim słowem kĕnegdô, gdzie składnik neged wskazuje zarówno na podobieństwo
odpowiednie do (tj. podobieństwo na ludzkim poziomie), jak i przeciwieństwo różnic (tj. różnic jeśli chodzi o różną/inną płeć wyciągniętą z niego/Adama). Dlatego też historia z Rz. 2:21-24 przedstawia obraz dwóch płci pojawiających się z jednego ciała (ilustrują istotę seksualnego uzupełnienia) jako podstawę dla dwóch płci, kobiety i mężczyzny, łączących się ponownie w „jedno ciało”. Sama natura seksualnego stosunku została przeznaczona dla seksualnych uzupełnień czy kontrpartnerów.

Jeśli heteroseksualny związek łączy dwie seksualne połówki, aby stworzyć seksualną całość to, przez analogię, logika homoseksualnego związku jest taka, że łączy dwie męskie połówki, aby stworzyć jednego całego mężczyznę, a związek dwóch połówek – kobiet tworzy jedną całą kobietę. Połowa jednoczy się seksualnie z jej odpowiednią połówką.

Jeśli chodzi o swoją tożsamość, to mężczyzna uzupełniany seksualnie przez innego mężczyznę, jest wyraźnym oświadczeniem, że uważa swoją męskości za niekompletną poza takim związkiem. Mężczyzna, homoseksualista, traktuje swoją męskość jako męskość niepełną (nie w stosunku do drugiej, lecz w stosunku do własnej płci). To samo dotyczy związku dwóch kobiet.

Jest to zarówno seksualne samo zwiedzenie (czyjaś męskość bądź kobiecość jest niekompletna) oraz seksualny narcyzm (erotyczne pobudzanie przez swoją własną zasadniczą płeć).

To dlatego apostoł Paweł napisał w Liście do Rzymian 1:24-27 odnosząc się do homoseksualizmu jako czegoś „bezczeszczącego” partnerów, nawet jeśli ta relacja odbywa się w kontekście troski i oddania. Podobnie, większość przyzna hańbiący charakter kazirodczych związków między dorosłymi, którzy usiłują uczynić „jedno ciało” z dwóch osób, które z powodu pokrewieństwa już są tym samym ciałem.

Wierzę, że argumenty przedstawione w kolejnych częściach (1,2,3) dają silny pozytywny przyczynek do zobaczenia tego, że powiązania między homoseksualizmem a kazirodztwem czy poliamorią są bliższe niż między homoseksualizmem a rasą czy płcią. Niemniej, są pewne kontrargumenty, którymi trzeba się zająć i to zrobię w części 4.

– – – – – – – – – – –

Dr Robert A.J. Gagnon jest
profesorem Nowego Testamentu na Pittsburgh Theological Seminary, autorem książki: „The Bible and Homosexual Practice: Texts and Hermeneutics” (Abingdon Press) oraz współautorem: „Homosexuality and the Bible: Two Views” (Fortress Press).
раскрутка

DS_24.06.09 Rzm.14

HeavenWordDaily

David Servant

Ten rozdział zajmuje się wątpliwościami. Wszyscy mamy je w mniejszym lub większym stopniu, często mówimy o nich jako o „osobistych przekonaniach”. Mamy je, ponieważ kochamy Boga i nie chcemy robić niczego, co może Go obrażać. Problem polega na tym, że nie zawsze zgadzamy się co do tych przekonań, a wtedy walczymy, zapominając, że wszyscy powinniśmy mieć takie osobiste przekonanie, żeby się nawzajem kochać!

W Rzymie, podobnie jak w Koryncie, byli wierzący, którzy mieli obawy wobec jedzenia mięsa złożonego w ofierze bałwanom. Niektórzy najwyraźniej zdecydowali się nie jadać żadnego mięsa, aby nie ryzykować zjedzenia czegoś, co mogło być poświęcone bałwanom. Byli więc wegetarianami dla Jezusa! Kochali, Go i nie chcieli mieć nic wspólnego z bałwochwalstwem. Podobnie jak każdy, kogo przekonania motywowane są miłością do Pana, zasługują na szacunek.

Byli też tacy, jak Paweł, którzy mieli jeszcze inne odczucia, co do jedzenia mięsa. Wiedzieli, że nie obraża się Pana przez jedzenie mięsa poświęconego bałwanowi. Lecz te różnice przekonań wierzących wywołały problemy. Wyobraź sobie dwóch wierzących zasiadających w restauracji, aby zjeść wspólnie posiłek. Jeden zamawia stek, a ten drugi jest zszokowany. Głośno wyraża zdumienie, jak ten brat w Chrystusie może ryzykować jedzenie mięsa, które mogło być poświęcone bałwanowi! Wybucha kłótnia, obaj wstają i wychodzą.

Może pojawić się jeszcze gorszy scenariusz: Jeden zamawia stek a drugi, który uważa, że jest to złe, zamawia stek dla siebie, poddając się pokusie, ponieważ został wzmocniony przez przykład swego przyjaciela. Niemniej, gdy je, jego sumienie potępia go. Więc, pomimo tego, że technicznie nie grzeszy jedząc mięso, grzeszy, ponieważ robi coś, co w jego przekonaniu jest złe.

Rozwiązaniem dobrym dla wszystkich jest nie tyle wymuszanie własnych przekonań na innych, co jest niewykonalnym zadaniem, co raczej miłość między różnymi partiami. „Niechże ten, kto je, nie pogardza tym, który nie je, a kto nie je, niech nie osądza tego, który je; albowiem Bóg go przyjął” (14:3). Nikt nie powinien świadomie robić czegokolwiek, co może spowodować, że jego brat potknie się, lecz obaj powinni szanować odmienne przekonania.

Paweł wymienia jako przykład coś, co jest aktualne do dziś: „Jeden robi różnice między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo; niechaj każdy pozostanie przy sowim zdaniu” (14:5). Musiał mieć na myśli zachowywanie sabatu. Zachowujący sabat rzeczywiście mają kilka bardzo solidnych argumentów, a jednak w nowotestamentowych listach nie ma żadnego upominania, aby chrześcijanie robili to. Niewątpliwie, nie będzie w tej sprawie uniwersalnej zgody nigdy, a co najmniej do czasu powrotu Jezusa (a później, jak mówi większość zachowujących Sabat, wszyscy Jego uczniowie będą zachowywać Sabat zgodnie z Iz. 66:23!). W międzyczasie, zachowujący sabat i niezachowujący go powinni się kochać nawzajem i szanować przekonania drugich.

Paweł ustawia te sprawy we właściwej perspektywie, gdy pisze: „Albowiem Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym” (14:17). Gdy całe chrześcijańskie życie skupia się na tym, co jeść, co pić to jest ono niezrównoważone. W naszym życiu w Chrystusie ma chodzić o sprawiedliwość (która jest ugruntowana na Słowie Bożym), radość i pokój, które w całości wypływają z zamieszkującego wewnątrz Ducha Świętego. Jakże bardzo jesteśmy podatni na zbaczanie z drogi przez nieistotne rzeczy, które zasłaniają nam te istotne!

Legalność picia alkoholu jest jedną z tych spraw, które dzielą szczerych chrześcijan. Wszyscy powinni mięć własne przekonanie. (Oczywiście, stan nietrzeźwości jest grzechem.) Często różne są zdania co do obchodzenia świąt, jak Wielkanoc czy Boże Narodzenie, jak też właściwe imię Pańskie (Yeshua, Jezus?). Do tego wszystkiego musimy stosować mądrość zawartą w 14 rozdziale Listu do Rzymian

W końcu, oburzające jest twierdzić, jak niektórzy to robią, że słowa Pawła dotyczą „silnych” chrześcijan, którym sumienie pozwala, aby robili to, czego Bóg wyraźnie zabrania w Swoim Słowie.

– – – – – – – – – – –

Książkę D. Servanta „Pozyskujący uczniów sługa Boży” można nabyć TUTAJ

раскрутка