Category Archives: Tyra Stan

Fałszywe ja nieustannie wymaga kochania

Stan Tyra

20.06.2018

O ile niesłychane osiągnięcia oraz osobisty fałsz innych wydają się nam rażąco oczywiste to znacznie trudniej jest nam rozpoznać  nasze własne kłamstwa. Niemniej, jest kilka godnych zaufania wskazówek, do których powinniśmy szczerze podejść.

Jedną z nich jest zajmowanie pozycji obronnej. To fałszywe ja nieustannie wymaga kochania, potwierdzania, zauważania, słuchania i doceniania. Zorientujesz się, że nadmiernie zainwestowałeś w te potrzeby wtedy, gdy rozwściecza się bądź rani, gdy ktoś nie zaspakaja tego u ciebie. Zawsze jesteś w pozycji obronnej, można tak powiedzieć, gotów by zauważyć, kto nie zwraca na ciebie uwagi w taki sposób, w jaki ty chcesz być zauważony. Owo nieustanne podenerwowanie wywołuje niekończący się wewnętrzny dialog, który rodzi gniew, rozżalenie i osądzanie.

Łatwo przewidzieć, że to fałszywe ja jest przewrażliwione, a małostkowość jest stałą wizytówką. Nasz „obiekt stałego rozdrażnienia” więcej mówi o nas, niż o kimś innym, JEŚLI, zwrócimy na to uwagę. Prawdziwym winowajcą jest to, że uciekamy się do obrony. Innych utrzymujemy odpowiedzialnymi za nasze oczekiwania po czym oskarżamy ich o to, że ich nie zaspokoili. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nawet gdyby spełnili te oczekiwania to mamy wewnętrzną ich listę na tyle długą, że z łatwością przeskoczymy do następnych punktów. „Co z tego, że to zrobiłeś, a co z tamtym?!”
Z chwilą zjedzenia z niewłaściwego drzewa, zaczyna się gra oskarżeń i szybko obraca się w kipiące rozgoryczenie, które wydaje się w jakiś sposób usprawiedliwiać Kaina, który zabił Abla. Ten pyłek, który tak drażni mnie w życiu kogoś innego, niemal zawsze jest odpryskiem belki z mojego własnego oka. Wkrótce całe życie jest postrzegane przez okulary własnego krytycznego osądu.

To utrzymywanie naszych iluzji jest źródłem całej naszej zgryzoty. Powodem tego, że tak trudno nam przeżyć miłość jest to, że nałożyliśmy na nią tyle warunków. Ona musi wyglądać i zachowywać się w szczególny sposób, bądź nie jest to miłość, tak więc to, czego od miłości oczekuję może bardzo skutecznie uniemożliwiać przeżycie miłości. Jeśli miłość może być potwierdzona wyłącznie przez to, że spełnia moje oczekiwania to bardzo mocno manipuluję używając terminu „miłość”, jako swej głównej ulubionej broni. Tego rodzaju miłość nie usuwa strachu, lecz w rzeczywistości jeszcze go wzmacnia.

W 13 rozdziale 1 Listu do Koryntian wyliczone są atrybuty miłości,  widoczne w Chrystusie, jak: Miłość nie zachowuje listy krzywd. O! Jak bardzo mogłoby się zmienić nasze życie, gdybyśmy żyli tylko w tej jednej rzeczywistości. Jakże zmieniło by się nasze postrzeganie Boga, gdybyśmy wierzyli w tą jedną cechę miłości, która, jak twierdzimy, jest Boża. Nagle nie byłoby miejsca na męki piekielne ponieważ nie byłoby listy złych czynów, które by je usprawiedliwiały.
Myślę, że my osobiście potrzebujemy naszego piekła aby usprawiedliwić własny brak miłości i karać wszystkich za wszelkie zło, które pamiętamy, a listę przechowujemy. . .

Tak dużo wiedzy, a tak mało przemiany

Stan  Tyra

Tak dużo wiedzy, a tak mało przemiany. Powinno to coś mówić kościołowi, lecz wydaje się to zupełnie niezauważone. Cała wiedza nie prowadzi do przemiany. Po prostu nadyma.
Gdy mówię o odkrywaniu siebie, NIE mówię o większej znajomości samego siebie. Samopoznanie, do którego dąży się poza poznaniem naszej tożsamości „w Chrystusie”, prowadzi tylko do samo nadymania się. Jest to napompowane, napuszone ego, przed którym Paweł ostrzega w 1 Liście do Koryntian (8:1). Arogancja pojawia się zawsze wtedy, gdy wiedza jest bardziej ceniona niż miłość. (Powiedz to ostatnie zdanie powoli.)
Musimy spędzać więcej czasu patrząc na Boga, a mniej patrząc w Biblię, w przeciwnym razie mamy to, co zawsze robiliśmy, gapiąc się w Biblię i czasami rzucając krótkie spojrzenie na Boga. Robiąc w ten sposób pozwalamy na to, aby Biblia definiowała Boga, zamiast Boga definiującego Biblię. Wywołało to już sporo zaślepienia, więc ślepi prowadzą ślepych, wers za wersem.
Teorie i idee o Bogu, nawet jeśli dołączy się do nich odpowiedni rozdział i wers, przesiadują wyłącznie w zakamarkach naszych umysłów i nigdy nie przemawiają do serc, a jednak uważamy siebie za świętych i sprawiedliwych. Dlatego też nie należy nigdy dyskutować z nikim kto jest zamknięty w takiej iluzji. Wyprodukowali sobie boga według swego wyboru, który zawsze zgadza się z nimi i podobnie jak faryzeusze z czasów Jezusa, oskarżają każdego, kto myśli inaczej, o to, że jest od złego.
Większość wierzy, że Bóg przebacza, lecz dopóki sami nie doświadczą przebaczenia w związku z jakimś poważnym upadkiem, nie znają go – mają zwyczajną intelektualną wiedzę. Z chwilą, w której doświadczą przebaczenia, zaczynają bardzo prawdziwie kochać ludzi, ponieważ wyłącznie przez osobiste przeżycie wspaniałego przebaczenia możesz stać się wielki w miłości. Fakt, że zasadniczo kościół jest tak bardzo pozbawiony miłości ujawnia brak szczerej doświadczonej miłości.
Życie polegające na udawaniu, że poznało się przebaczenie, ponieważ przemaszerowało się wzdłuż ław i powtórzyło rytualistyczną modlitwę nie tylko nie daje ludziom wolności, lecz narzuca więzy iluzji mówiącej, że więcej wiedzą o ofierze, niż o miłosierdziu (Mt 9:13).
Wyznanie grzechów, jakie głosimy stało się przeważnie przeszkodą na drodze do doświadczenia przebaczenia w głębszy, przemieniający sposób. Utrzymuje nas z dala od ukrytych wewnętrznych spraw serca, co do których udajemy, że ich tam nie ma. W ten sposób mogę prosić o przebaczenie za nieczytanie Biblii, równocześnie zaprzeczając, że jestem bałwochwalczym mordercą w sercu.
Aby poznać miłość musimy przyjąć ją w całkowicie pozbawionym obrony i niewysterylizowanym miejscu. Musimy przeżyć ją ze wstydliwą czcigodnością tego „jaki po prostu jestem”, zamiast śpiewać hymn z piedestału pozorów, równocześnie wskazując palcem na cudzy upadek.
Właśnie w tym zasadniczy zachodni kościół jest najlepszy.
Płycizna „amenowania” przy równoczesnym tłumieniu szczerości/autentyzmu jest wywołana strachem przed skandalem łaski, która ujawnia całkowity brak osobistego przeżycia bezwarunkowej miłości. W jaki inny sposób, poza sprawnością w potępianiu, kontrolowaniu i odrzuceniem inaczej zwanym „unikaniem/stronieniem”, mógłby utrzymywać cię w garści?
Pomyśl o tym. Czy znasz lepiej Biblię, niż Boga? Czy uważasz, że są jednym i tym samym? Czyj głos dobiega do ciebie z jej stronic? Jego czy twój? Czy uważasz, że są tym samym? Powinieneś naprawdę sceptycznie podchodzić do Boga, który myśli, że ty zawsze masz rację na każdy temat i ostateczne słowo co do znaczenia Pisma.

Podobieństwo oparte na niezależności

Stan Tyra

Adam i Ewa otrzymali to, co wydawało im się, że chcą – podobieństwo oparte na niezależności, zamiast na poddaniu. Taka jest droga nas wszystkich. Dlatego też czujemy, że musimy „zaprosić Jezusa do serca”. Nasza własna, wyprodukowana niezależność powoduje, że oddzielenie jest odczuwane tak realnie. Powodem tego, że wydaje nam się, że nikt inny nie jest „zbawiony”, jeśli również nie zaprosi Jezusa do swego serca, jest to że nasze poznanie ciągle daje nam poczucie niezależności i oddzielenia, więc dalej przenosimy to na innych.
To jest to fałszywe ja, o którym tak dużo mówię. Jest to tragiczny wynik starań o to, aby stać się kimś, kim już jestem. Sięganie po coś po coś, co już posiadam. Dążenie do zdobycia czegoś więcej niż wszystko, czym Bóg mnie pobłogosławił. Robiąc w ten sposób zastępuję Boga i staję się bogiem dla siebie samego, co jest właśnie tym fałszywym ego.
Z chwilą, gdy odrzucam wersję mnie stworzoną przez Boga, tworzę własną, która, jak wierzę, jest lepszym obrazem Boga. To jest osoba, którą chciałbym być bądź ta, którą sam stworzyłbym, gdybym był bogiem. Opieranie tożsamości na iluzji powoduje stałą obecność wstydu, któremu można dogodzić wyłącznie doznaniami i osiągnięciami. Właśnie dlatego wielu spośród nas stało się konferencyjnymi ćpunami, bądź tymi, którzy zawsze szukają „kościoła kolejnego przeżycia”.  Przekonano nas, że nie liczymy się, jeśli nie otulimy się przeżyciami. Któż inny mógłby zwrócić na nas uwagę, w tym Bóg?

To fałszywe ego uchwyci się wszystkiego cokolwiek wydaje się wnosić jakieś znaczenie dla tej stworzonej przez siebie iluzji mnie, którą sam stworzyłem. Gdy coś takiego pojawia się, czepiam się tego jak tonący koła ratunkowego. W ten sposób niektórzy trzymają się posiadłości, inni osiągnięć, jeszcze inni relacji, a wielu innych kościelnych zestawów wierzeń czy przeżyć. Żadna z tych rzeczy nie jest zła sama w sobie, lecz z chwilą, gdy przylgniemy do niej jako dowodu na to, że jesteśmy wartościowi, staje się dla nas przekleństwem lub bałwanem.
Osiągnięcia podkopują nasze spełnienie, ponieważ uzależniają od siebie naszą tożsamość, wzmacniają więzienie mnie przez moje fałszywe ego, które stworzyłem i faktycznie stają się moimi bałwanami.  Pamiętaj, bałwanem jest wszystko, cokolwiek jest ważniejsze od tajemnicy Chrystusa.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że podobnie jak Adam i Ewa, chwytamy się czegokolwiek, co zasłania naszą nagość. Problemem jest to, że to działa , po czym z czasem zapominamy, że jesteśmy nadzy i trzymamy się tego, cokolwiek nas zakrywa na dany dzień. Wierzymy, że nasze przykrycie jest lepsze niż chwała Jego obrazu.
Cdn…

Prawdziwe ja

Stan Tyra

Dopóki nie znajdziesz prawdziwego siebie, nie znajdziesz Boga, niemniej, co paradoksalnie….nie znajdziesz prawdy o sobie, szukając siebie, ale dopiero szukając Boga . Wszyscy mamy skłonności do tego, aby kształtować boga, który psuje do naszej omylności. Kryzys tożsamości pojawia się wtedy, gdy ta podróbka, którą sobie stworzyliśmy, zawodzi i nagle stajemy wobec faktu, że nie mamy pojęcia, kim jesteśmy.

W całym stworzeniu tożsamość jest wyzwaniem wyłącznie dla ludzi. Świat oferuje nam nieskończone możliwości, spośród których możemy sobie zbudować wiele tożsamości, lecz jedynie w jednej z nich znajdziesz tego siebie, który zawsze, od wieczności, był ukryty w Chrystusie.

Jezus powiedział, że mamy stać się jak dzieci, lecz, zamiast skierować się ku niewinności i prostoty umysłu, zamieniliśmy to jakoś na zdziecinnienie. Dzieci nigdy nie miewają kryzysu tożsamości. Ich nie obchodzi to, że ubierasz je w taki sposób, który odzwierciedla twój brak poczucia bezpieczeństwa i ego napędzane strachem. Nie zmieniają się w zależności od tego czy coś mają czy nie mają. Niestety, większość wraca do tej niewinności dopiero w późnym wieku. Jeśli śmiejesz się z tego, jak „niemodna” mogła być jakaś starsza osoba to dzieje się tak dlatego, że ciągle tkwisz w świecie odgrywania ról i strojenia się. Nie znaczy to, że w miarę starzenia się nie powinieneś nosić modnych rzeczy, chodzi po prostu o to, że g… cię obchodzi, co inni myślą o twoich ciuchach.

Tak więc przechodzimy z dziecięctwa do lat młodzieńczych! W tym momencie szukanie tożsamości zajmuje ważne miejsce i przymierzamy tożsamości w postaci ubrań, aby inni zwrócili na nas uwagę i przyklasnęli temu. Niestety, dla wielu nie jest to okres, który kończy się wraz z wiekiem dojrzewania, lecz z czasem takie zachowanie umacnia się. Większość z nas zna uczucie, które pojawia się, gdy zostaniemy oszukani, choć większość nie przyzna się do tego – to pouczcie, że jesteśmy właśnie tacy, jak udajemy, że nie jesteśmy. Upadek wydaje się być jedynym sposobem na ujawnienie masek potrzebnych, aby nie dać się zranić.

Jednym z największych niepowodzeń religii jest to, że promuje i przyklaskuje jednakowości. To dlatego ludzie pogardzają tobą, jeśli odrzucisz „ich boga” i „ich system wierzeń”.

Już zbyt dług staraliśmy się tworzyć swoje własne ja, zamiast przyjąć dar swoje ja-w-Chrystusie. Prawdziwa tożsamość zawsze jest darem Bożym w Chrystusie.

Niemal w każdym kościele pochwalą cię, za powiedzenie: „Znalezienie Boga jest moim najważniejszym priorytetem”, po czym ogłoszą, że jesteś „ugruntowany i wkorzeniony” w słowo, co znaczy, że znasz na poziomie intelektualnym kilkadziesiąt wersów i kilka historii biblijnych, więc uważasz, że one reprezentują całego Boga, dzięki czemu stajesz się niezawodnym ekspertem!

Sugeruję, że poznanie siebie jest równie ważne jak poznanie Boga. To, że myślisz, że są to różne rzeczy, jest zakorzeniony w tym pierwotnym kłamstwie, które spowodowało powstanie pierwszej iluzji: „Jeśli to zrobisz, będziesz jak Bóg”.

Pozwolę sobie powtórzyć wspaniałe hinduskie powiedzenie: „Gdyby Bóg chciał się ukryć, to schowałby się we mnie, ponieważ to ostatnie miejsce, do którego zajrzałbym”.

Zaczęliście w Duchu. . .

Stan Tyra

Wierzę, że tak jak Adam i Ewa są pewnym obrazem nas, tak każdy zaczyna swoją drogę w duchu, po czym, pojawia się egoistyczna religia i usiłuje pokazać na Boga, w świetle Dobra i Zła. Wybieramy złe drzewo jako źródło życia i w rzeczywistości odrzucamy życie.

Taki system wierzeń brzmi dobrze, lecz jest wyłącznie jedno miejsce, w którym on dobrze funkcjonuje – nasze głowy. Każda religia pozbawiona rzeczywistego doświadczania Boga jest niedojrzała i pełna czci dla siebie. Jakże by mogło tak nie być? W czasie tego procesu Ojciec wykazuje cierpliwość, podobnie jak ci, którzy prawdziwe znają Boga.

Zorganizowana religia jest zorganizowana, miejmy nadzieję nieświadomie, po to, by produkować hipokrytów (dosłownie znaczy to ‘aktorów’), którzy starają się o to, aby wyglądać na dobrych, bądź co najmniej na lepszych od innych, a żeby dojść do takiego wniosku musisz wyrzec się tego zarówno wokół ciebie, jak i w tobie.
Jezus co najmniej 10 razy używa w samej Ewangelii Mateusza słowa „hipokryta”. Wszystkie idealistyczne i moralizatorskie „kościoły” nieświadomie szkolą swoich ludzi do tego, aby dostrzegali belki w oczach innych, wskazując na małą nieznaczącą plamkę w swoim własnym oku, o ile w ogóle dostrzegają jakąkolwiek plamkę.

Tak postawa całkowicie odrzuca fakt, że nikt z nas nie dostaje do deklarowanych ideałów, choć udajemy, że tak jest po to, żeby wobec innych wyglądać dobrze, święcie i duchowo, i czuć się dobrze. Dzięki temu zdobywa się szacunek we własnej grupie, a moc tego do utrzymywania nas w iluzji jest odurzająco pociągająca. Jesteśmy szkoleni do udawania, odrzucania i projektowania naszego zła gdzie indziej, zamiast skonfrontować szczerze samego siebie.

Gdy nie masz wewnętrznego doświadczenia Boga i łaski, zawsze nadrabiasz zewnętrznym mydleniem oczu, pozorami. Nie chodzi o to, że jest to samo w sobie złe, lecz o to, że w ten sposób sprawy nieistotne są uznawane za istotne i to do tego stopnia, że absorbują i stają się powodem podziałów. Jeśli robisz coś takiego przez długi czas to ciężko jest to z rąk wypuścić. Właśnie dlatego jedynym sposobem na wyjście z tego toksycznego systemu przekonań jest upadek lub cierpienie.

Paweł wskazuje na to w Liście do Galacjan 3:1,3, gdy pisze: „O nierozumni Galacjanie! Któż was omamił… Czy aż tak nierozumni jesteście? Rozpoczęliście w duchu, a teraz na ciele kończycie?

Negatywna energia takiej drogi szybko jest wyczuwalna, tylko nie dla tych, którzy w takiej grupie znajdują się. Podobne to jest do niewyczuwania smrodu swego własnego ciała. Stajemy się odporni na to, jak paskudnie zasmradzamy jakieś miejsce swą osądzającą obecnością. W 2 Liście do Koryntian czytamy, że jesteśmy wonnością Chrystusową dla tych, którzy są zbawiani (na swej własnej drodze ku niepodzielności lub rozdwojeniu) i dla tych, którzy są zbawieni. Pozostaje pytanie: jakiego rodzaju wonnością ja jestem?

Mieć wroga


Stan Tyra

Wydaje się, że większość z nas jest pobudzanych dzięki temu, że ma wroga, kogoś czy coś, przeciwko czemu staje. Daje ci to, co jest wystarczająco dziwaczne, bardzo fałszywe poczucie kontroli i wyższości, ponieważ dostrzegłeś „grzech” i dzięki Bogu jest on „gdzieś tam”. Dopóki to oni są problemem, dopóty możesz skupiać się tym, aby ich zmieniać, napominać, odrzucać i uważać siebie za nienaganną ofiarę.
Gdy nienawidzimy, stajemy się lustrem, zawoalowanym obrazem tego samego. Gdy już raz pozwolisz, aby ktoś determinował jak i gdzie wydatkujesz swoją energię i na co kierujesz działania, możesz na to tylko reagować i szybko stajesz się tego samego rodzaju energią, która ma ten sam, choć dobrze skrywany cel. Teraz to już jesteś w stanie zabić kogoś i uważać, że wykonujesz Święty akt dla Boga.
Raczej wolelibyśmy pozbyć się bólu niż zachowywać go na tyle długo, aby nas uczył i przemieniał. Zamiast „stać się grzechem” odrzucamy „grzesznika” i zamiast przemieniać ból, narzucamy go.

Żyć życiem zmartwychwstałym nie oznacza nie mieć ran i być boskim, lecz jedno i drugie: być ranny i boskim równocześnie. Mamy taką tendencję, aby być albo tym zranionym, albo boskim (faryzeusz), co jest przeciwieństwem podobieństwa do Chrystusa, który jest jednym i drugim. Poddać się dobrowolnemu zawieszeniu (ukrzyżowaniu – przyp. Tłum.) pośród silnego sprzeciwu umacnia współczucie, dzięki czemu ból jest przemieniany, a nie przekazywany.

Zawsze, gdy nie przemieniasz swojego bólu, przekazujesz go. Zamiast trzymać ból w miejscu ukrzyżowania, będziesz chciał naprawiać, zmieniać, kontrolować i reformować ludzi czy wydarzenia. Niestety, motywy są zazwyczaj przepełnione tym samym wypływającym z własnej sprawiedliwości oburzeniem na tych, których chce się poprawiać. Zasadniczo, gdy tak robisz, nieświadomie usiłujesz uniknąć bólu, zamiast pozwolić na to, aby ten ból uczył cię i przemieniał. Właśnie ze względu na ten schemat, nie wierzę większości przejawów tzw. „świętego oburzenia” i moralnego gniewu. Zgodnie z moim doświadczeniem nigdy nie pochodzi to od Boga.

Ludzie wzbudzeni z martwych są znacznie bardziej łagodni i chętni do podjęcia zastępczej śmierci dla siebie, delikatnie deklarując: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. To nie „oni” są problemem, lecz my. Podobnie jak Jezus, ludzie wzbudzeni z martwych noszą swoje rany nie żywiąc do nikogo urazy, lecz przyjmują postawę zapraszającą do dotknięcia tych ran i zobaczenia, jak wygląda wskrzeszone z martwych życie, aby i oni mogli uwierzyć.

Wszyscy byliśmy w takim miejscu, usiłując wypędzić „diabła” przy pomocy naszego własnego „księcia demonów” (Mk 3:22). Wszyscy byliśmy pobudzani przez przeciwnika, ponieważ daje nam on zgodę na naszą własną wewnętrzną wściekłość.
Wygląda to na jakąś formę pokoju, lecz w rzeczywistości jest jego zaprzeczeniem i to często w „imieniu Jezusa”.

Mentalność ofiary

Stan Tyra

W każdym ego znajduje się „mentalność ofiary”. Niektórzy mają tak silną mentalność ofiary, taki obraz siebie, że staje się to istotą ich tożsamości. Uraza i gniew nigdy nie ustępują z ich myśli.
W takim umyśle narzekanie oraz reakcyjność są ulubionymi wzorami, dzięki którym ego wzmacnia samo siebie. W taki sposób uzasadnia się, że to inni są „źli”, bądź sytuacje, a ty sam w „porządku”. Jesteśmy uzależnieni od tego, aby być „w porządku” (mieć rację), ponieważ sprawia to, że czujemy się lepsi, co tylko wzmacnia iluzje ego.

Ego musi pozostawać w jakimś konflikcie, ponieważ musi być coś, przeciwko czemu staje, czy walczy, demonstrując w ten sposób, że to jestem „ja”, a tamto nie jest „ja”. Kimże byłby „wierzący” bez „niewierzącego”. Niestety, większość z nas nie ma pojęcia. Zbiorowa tożsamość tworzy się i wzmacnia przez to, że istnieje grupa czy plemię mające tego samego wroga. Pamiętaj, że ego musi trwać w jakimś konflikcie, ponieważ istnieje dzięki porównywaniu siebie i, aby to zyskać, uchwyci się czegokolwiek.

W końcu, jeśli chodzi o dziś, zazdrość (zawiść) jest ubocznym produktem ego, które czuje się osłabione, jeśli coś dobrego dzieje się komuś, kogo nie aprobuje. Można cieszyć się zwycięstwem czy powodzeniem kogoś innego, co, jak wierzę, jest kluczem do wyrwania się z więzienia samo-zniszczenia. Twoim zwycięstwem również może być radość spowodowana cudzym zwycięstwem. To za czym tęsknisz może być wyryte w cudzych ranach, (jak w przypadku Tomasza i Jezusa), bądź w zwycięstwie kogoś innego.
Zwróć uwagę na to, co czujesz, gdy ktoś upada i odnosi powodzenie. Czy pojawia się jakieś uczucie uzasadnienia jego upadku, bądź rozżalenie z powodzenia? Zwrócenie na to uwagi może pomóc ci dostrzec oszustwo iluzji, którą nazywasz „ja” już zbyt długo.