Wzrastająca ilość ludzi dochodzi do wniosku, że socjalne korzyści z chodzenia do kościoła nie są w stanie już więcej rekompensować braku duchowego życia.
„I ujrzawszy przy drodze jedno drzewo figowe zbliżył się do niego, ale nie znalazł na nim nic oprócz samych liści” (Mt 21:19).
Ludzie są już zmęczeni przychodzeniem do drzewa figowego, które wydaje się obiecywać owoce, lecz nie oferuje głodnemu do jedzenia nic innego poza liśćmi. „Nigdy więcej. Cokolwiek to miejsce znaczyło dla mnie, jakiemukolwiek celowi służyło, nie jest to już miejsce, które reprezentuje Pana Jezusa. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić dokładnie, nie rozumiem dlaczego i jak, lecz religia kościoła utrudnia moją relację z Panem i już czas, żebym stąd odszedł”.
W Księdze Objawienia widzimy dwie grupy wierzących, którym dobrze szło, których Pan nie napomniał, a otrzymały od Niego pochwałę; tylko dwie spośród siedmiu, które Go satysfakcjonowały. Zanim zaczniesz myśleć, że to twój kościół należy do tej grupy, pozwól, że powiem ci o jednej rzeczy, która była dla nich wspólna: w obu przypadkach wierzący cierpieli prześladowania. Czy nie jest to interesujące w jaki sposób prześladowanie wymusza reorganizację priorytetów? Czy nie jest zdumiewające to, że jedyne zbory, które całkowicie zadowoliły Pana, przechodziły przez głębokie doświadczenia i prześladowania? Prześladowanie wymusza modyfikacje, przynosi poczucie wiecznego celu.
Pracując w ramach pewnej denominacji miałem służbę skierowaną na wypalonych pastorów. Jakże wspaniała służba: nigdy nie braknie wypalonych pastorów. Przejmowałem na jedną czy dwie niedziele kazalnicę, aby dać im czas na odpoczynek, spędzałem czas z ich rodzinami, prowadziłem poradnictwo czy cokolwiek było w danym miejscu potrzebne, a na co nie mogli poświęcić czasu, gdyż byli zbyt pochłonięci prowadzeniem swego kościoła. Otwiera to oczy na wiele rzeczy.
Pamiętam, jak zadzwonił do mnie pastor średniej wielkości kościoła i zaprosił mnie na obiad. Zgodziłem się, ponieważ pochlebiało mi to i naprawdę byłem ciekaw, gdyż uważałem go za kogoś odnoszącego sukces – kościół wzrastał, mieli ładną kaplicę, jeździł porządnym samochodem i nosił dobre ubrania. Miałem z tym wszystkim problemy, więc był kimś na kim należałoby się wzorować.
Miałem nadzieję, że otrzymam jakieś słowo wiedzy czy myśli, które pomogą mi być jak on.
Tak więc, spotkaliśmy się na obiedzie i wszystko szło dobrze. Był przyjazny wobec mnie, więc miałem już na końcu języka pytanie: „Jaka jest tajemnica twojego powodzenia, gdy nagle on załamał się. Jego osobiste życie było w rozsypce, kościół w zamieszaniu, i chciał, abym przejął jego służbę na kilka tygodni, aby mógł wyjechać z żoną na jakiś czas i pozbierać małżeństwo. Kiwałem głową, słuchałem i myślałem sobie: „Mój Boże! Oto patrzę na człowieka jako na wzór powodzenia, a on jest kompletnym wrakiem!”. To spotkanie nauczyło mnie czegoś. Nauczyłem się nie patrzeć na powodzenie według tego, jak wygląda na zewnątrz. Miałem do czynienia z pastorami równie nierozgarniętymi, jak inni ludzie, którzy musieli przekonać zarówno siebie, jak i tych wokół siebie, że faktycznie panują nad wszystkim. Przeważnie tak się nie działo i dopóki wszystko nie wyszło na jaw byli po prostu hipokrytami.
Kocham nauczać i mam wielkie serce dla pastorów. Gdyby to zależało ode mnie to prawdopodobnie pracowałbym z wypalonymi pastorami. Lecz Bóg chciał czegoś innego: „Zostaw to, Chip, to są ślepi przewodnicy ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną”. Bóg pokazał mi, że nie da się pomóc ślepemu liderowi dopóki nie wpadnie w dół. Nie jest w stanie otworzyć swych oczu, dopóki nie zda sobie sprawy z tego, że jest ślepy i nie jest jego zadaniem prowadzenie innych. Próby zastępowania ich za kazalnicą na tydzień czy dwa były podobne do leczenia raka bandażem.
Pastorzy to przeważnie dobrzy ludzie, którzy zostali złapani w pułapkę złego systemu, ponieważ to religijny system jest błędny. Taki system został jednak stworzony przez ludzi o dobrych intencjach, dobrych sercach, którym wydawało się, że robią coś dla Boga. Teraz tego potwora nazywa się „kościelnictwem”. Jest to groteskowy twór naszych własnych rąk, którego nie możemy już kontrolować; on kontroluje nas. Panuje nad nami, zwodząc nas równocześnie, abyśmy sądzili, że gdy JEMU służymy, służymy Bogu. Praca Pańska staje się ważniejsza od Pana Pracy.
Jakże daleko odeszliśmy od dni, w których ludzie patrząc na uczniów Jezusa, mogli zauważyć, że oni byli z Nim. Oni byli z Jezusem. Teraz patrzymy na religijny lud, który idzie na niedzielę na obiad (taki zwyczaj w USA, że po nabożeństwie wierzący udają się do restauracji, baru, na obiad) i jedyne co można o nich powiedzieć to to, że byli w kościele.