Norman Bales
Rozmyślania o chorobie umysłowej i chrześcijańskiej wierze
Sałata słowna
Nie jestem pewny, kiedy dokładnie po raz pierwszy usłyszałem termin „sałata słowna” (dosł.: „word salad”), jako opis zjawiska psychotycznego. Myślę, że to moja żona, Anna,wprowadziła go, gdy kończyła psychologię. Może nie wiedziałbym do czego go zastosować, gdyby nie fakt, że wielokrotnie byłem świadkiem tego jako nastolatek, jak też gdy już byłem dorosły.
W poprzednim poście opisałem, jak moja matka w początkowych okresach psychotycznych reakcji na życie, wycofywała się w milczenie. Wszystko skończyło się z chwilą, gdy dojechaliśmy pod dom lekarza. Najwyraźniej wiedziała, że tu mieszkała i coś powodowało jej powrót do racjonalnych zachowań wobec mojego ojca i mnie. Oczywiście, my myśleliśmy, że już po wszystkim i możemy dalej normalnie funkcjonować – przez pewien czas mogliśmy.
Nie jestem w stanie określić ile czasu minęło do chwili, gdy po raz kolejny jej umysł przeskoczył z normalnego działania. Tym razem zachowywała się całkiem inaczej. Zamiast wycofania się w ciszę, mówiła nieprzerwanie od chwili, gdy wstawała do momentu, gdy zmęczenie zmuszało ją do snu.
Nie wiem czy słyszała jakieś głosy, lecz z pewnością rozmawiała z kimś, a nie byłem to ani ja, ani ojciec, ani nikt innych, kto był obecny w pomieszczeniu. Mówiła w sposób rytmiczny i nigdy nie przestawała. Jeśli próbowaliśmy zmusić ją do normalnej rozmowy, zazwyczaj reagowała gniewem, po czym wracał do tego śpiewnego głosu, co trwało godzinami. Mówiła, używając zwykłych słów i zwrotów, lecz bez związku – nie można było się doszukać żadnej sekwencji myśli.
W czasie tych rozpraw używała więcej sprośności niezliczonej ilości sprośności. Dla mnie było to szczególnie zasmucające. Zazwyczaj mama nie używała wulgaryzmów. Z pewnością nigdy nie zniżała się do wulgarności. Nigdy nie mówiła o seksie, lecz teraz dyskutowała o tym w najbardziej okrutnych kategoriach. Czasami ojciec męczył się tym i upominał ją, lecz równie dobrze mógłby mówić do ściany. Nigdy nie przestawała. Trwało to całymi dniami. Nie mieliśmy pojęcia jak długo mogło to trwać. Po kilku dniach wracała do rozsądku i zupełnie nie pamiętała nic z tego, co się działo w czasie psychotycznego epizodu.
Nigdy już więcej nie wycofała się w ciszę. Nieustanne mówienie, które jak się później dowiedziałem nazywane było przez profesjonalistów „sałatą słowną” miało trzymać się jej przez resztę życia, lecz były też okresu zdrowego rozsądku. Wyglądało na to, że miarę posuwania się w latach te nieracjonalne okresy wydłużały się, a okresu spójnego myślenia skracały. Wszystko to wywoływało we mnie zamieszania i jakoś wydawało mi się, że to moja wina. Myślałem o tym, że czasami byłem nieposłuszny i zachowywałem się lekceważąco, i obawiałem się, że zrobiłem coś, co pobudzało do tych zachowań.
Nie chciałem, aby ktokolwiek wiedział o tym, co się działo w moim domu. Pewnego dnia w szkole nauczyciel zapytał czy niektórzy z nas nie poprosiliby swoich mam, aby została „room mothers”. „Room mothers” w różny sposób pomagały uczniom. Oczywiście, nie było takiej możliwości, abym poprosił matkę o to, lecz stanąłem wobec problemu.
Ojciec miał dwóch braci bliźniaków, Burl’a i Murl’a. Nigdy nie mieszkali daleko od siebie. Nasze dwie rodziny były blisko związane ze sobą. W tamtym czasie mieszkali na sąsiedniej formie, około 800m. od nas. Najstarsza córka wujka Murla miała na imię „Noma”. Urodziliśmy się w odstępie dwóch miesięcy i otrzymaliśmy bliźniacze imiona. Do czasu jej śmierci, Noma, jej brat, Charles i młodsza siostra byli dla mnie jak rodzeństwo. Spędzaliśmy mnóstwo czasu razem. Niemniej, udawało mi się zachować psychiczne problemy mojej mamy w tajemnicy przed Nomą. Nie chciałem nawet rozmawiać z nią o tym, pomimo że prawdopodobnie była najbliższym przyjacielem, jakiego miałem w tamtym czasie na świecie.
Gdy nauczyciel zapytał o 'room mothers’ Noma spojrzała na mnie i powiedziała: „Czemu nie mielibyśmy oboje zapytać naszych matek?” Dałem jej nietypowo ostrą i zdecydowanie negatywną odpowiedź. Dałem wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierzam tego w ogóle dyskutować.
Kilka dni później powiedziała: „Moja mama powiedziała mi, co się dzieje z twoja matką. Tak mi przykro”. Ucieszyłem się z tego, że się dowiedziała, lecz nie chciałem z nią o tym rozmawiać nawet wtedy.
Bardzo podobnie zachowywałem się w sprawie jej psychicznych problemów aż do teraz. Prawdopodobnie więcej powiedziałem na ten temat w tych postach, niż przez minione 65 lat, od chwili, gdy poszedłem do szkoły bez śniadania.
Nie pamiętam, jak długo trwał ten drugi epizod, lecz wiem, że ponad tydzień. Wkrótce pojawiły się nowe wyzwania, które miały skomplikować nasze relacje. Opowiem o tym następnym razem.
Poczekaj na dalszy ciąg. Z tytuły wynika, że zajmie się też szerszym kontekstem tych chorych i reakcji kościoła.
Zastanawiam się ,będąc pełen współczucia dla ludzi ,którzy borykają się z problemami choroby psychicznej , czy kiedykolwiek pomyśleli o tym ,że ta „choroba ” to opętanie”
Miałem bowiem do czynienia z osobami opętanymi ,które zostały uwolnione od demonicznego opętania.
W 3 części autor opisuje zachowanie ,które przypomina mi zachowanie osób które uwalnialiśmy w imieniu Jezusa.
Czy zatem nie ma nikogo w kościele by uwolnił te osoby ?
Ewangelista Smith Wigglesworth mówił ,że każda nieuleczalna choroba to opętanie lub jak zwykł mówić o raku ,zmaterializowany demon.
Zatem warto w takich przypadkach spojrzeć na to co mówi Jezus w Ew. Marka 16:15 -20
Czy nie jesteśmy po to by kontynuować dzieło Jezusa i Apostołów na ziemi do czasu aż przyjdzie po swój Kościół?