VanCronkhite David
To jest szalony, szalony, szalony świat! Lecz kościół również oszalał! Co by się stało, gdybyśmy nagle usunęli większość z naszego zbiorowego widowiska wykonywanego w imieniu kościoła, a szczególnie w imieniu służby czy po prostu wrócili do tego, co odkrył św. Franciszek z Asyżu i zastosowali to w takich czasach jak nasze: „Idź, głoś ewangelię, a jeśli trzeba używaj słów”.
Słyszałem to stwierdzenie przez całe moje chrześcijańskie życie, ale tak naprawdę to w ciągu lat było ono dla mnie szczególnie obraźliwe, jako że bardzo dotykało mojego daru ewangelizacyjnego. Lecz moja idea ewangelizacji znajdowała się pod wpływem koncepcji znanej jako „modlenie się modlitwą” (grzesznika – przyp. tłum). Spędziłem wiele lat ostrząc swoje ewangelizacyjne rzemiosło na tym, jak by tu sprawić, aby ludzie pomodlili się tą modlitwą. Jak mogłem ich sprowadzić do „kościoła”, aby posłuchali przesłania i wyszli się pomodlić modlitwą? Korzystałem z muzyki, specjalnych wydarzeń, rozdawania jedzenia, ubrań, udzielania schronienia, aby tylko przyciągnąć ludzi. Organizowałem wyjazdy i podróże misyjne, aby Bóg mógł używać mnie tak, abym szedł i znalazł kogoś, i sprawił, aby pomodli się modlitwą.
Oczywiście, wtedy myślałem, że oni po prostu pomodlą się tą modlitwą i przyłączą do mojego kościoła, uwierzą doktrynalnym twierdzeniom mojej denominacji, udowodnią zmianę porzucając narkotyki, wolny seks i zdobywając pracę, a wtedy już jest „pełnia zwycięstwa”. Życie miało być zmienione, ekonomia podnieść się, a mój kościół rozrosnąć się! Problem polegał na tym, że oni mogli powtórzyć to co polecałem im powtórzyć, zrobić to, co ja robiłem, uwierzyć w to, co ja mówiłem, że wierzę, lecz czy byli oni dzięki temu choć odrobinę bliżej w swej relacji do mojego Boga i/czy mnie?
Teraz, gdy już minęło 40 lat mojej chrześcijańskiej drogi, zastanawiam się, czy św. Franciszek nie miał racji. Często myślę nad pytaniem: Co by było, gdybym został nauczony i wiedział w jaki sposób GŁOŚIĆ EWANGELIĘ BEZ UŻYWANIA SŁÓW? Rozważam, jakie mogłyby być skutki u tych, których życie zostało dotknięte, we wszystkich zdobytych duszach; rozważam jak Bóg, Duch Święty, byłby się poruszał, gdybym głosił Ewangelię Królestwa Bożego i nie używał słów i broszurek a prowadził ludzi w procesie bardziej skupionym na grzechu niż a Królestwie i porządku nowego świata.
Zastanawiam się nad tymi wszystkimi duszami, które pomodliły się tą modlitwą, lub się nie pomodliły, ponieważ wszystko, czego potrzebowali to było poczucie, że są kochani, a nie potrzeba zbawienia. A co, jeśli oni chcieli tylko usłyszeć od kogoś: „Będzie dobrze! Będę z tobą czy się pomodlisz, czy nie. Nie odwrócę się od ciebie, gdy będziesz mnie potrzebował. Nie skreślę cię z grupy czy zespołu. Będę cię kochał”. A co, jeśli potrzebowali tylko poznać Boga, który wysłucha ich pośród bólu, izolacji, upadków i niezrozumienia, złamanych relacji i uzależnień?
Czy możliwe jest, aby głosić Ewangelię nie używając słów? Czy jest możliwe, aby ktoś tak bardzo kochał swego bliźniego, zbawionego czy nie, że świat zwróciłby na to uwagę i powiedział, że Bóg istnieje? Czy nasz Jezus może nie mieć upodobania w naszych błazeństwach ze zdobywania dusz, podczas, gdy On jest dyskredytowany z miasta do miasta, z kraju do kraju, ponieważ tak bardzo naciskamy na prozelityzm, zamiast na miłość? Tak bardzo naciskamy na na radzenie sobie z grzechem, zamiast na przebaczenie? Z powodu naszych osądów, zamiast dobroci, która prowadzi do pokuty?
Czy Jezus potrzebował broszurki, karty czy podręcznika, aby pokazać miłość Ojca? Czy On domagał się zmiany stylu życia, czy też prowokował miłością i oferował nowe Królestwo, gdzie ktoś mógł stać się jak dziecko z dziecięcą wiarą, potrzebną, aby tam wejść?
Zawsze możemy wrócić do 'używania słów”, jeśli po jakimś czasie nasza demonstracja miłości nie zadziała. Wielki geniusz Albert Einstein powiedział kiedyś: „Jeśli nie potrafisz tego wyjaśnić sześciolatkowi, to znaczy, że sam tego nie rozumiesz”. Cała nasza teologia i doktryna jest zdecydowanie za trudna do wytłumaczenia sześciolatkowi, a tak naprawdę większość tego jest nie do wytłumaczenia nawet 60 letniemu. Czy nie może być tak, że to właśnie dlatego ludzie przychodzą do kościoła, słuchają pastora, no bo on jest widocznie na tyle mądry, studiował na tyle długo, że rozumie Boga, Jego królestwo oferowane za darmo i Jego Syna ukrzyżowanego na krzyżu!
Dlaczego Jezus powiedział, że, aby wejść do Jego Królestwa, musisz znowu stać się jak dziecko? Dlaczego miałoby być tak ważne dla tego świętego z Asyżu, aby jego uczniowie głosili Królestwo i Króla, nie przeszkadzając ludziom znikomymi słowami? Czy mogli to robić inaczej? Jakiś tajemniczy sposób? Przez serce?
Oby Bóg wziął nas do przysłowiowej lisiej nory tak głęboko, aby nasza ludzka mądrość stała się bezwartościowa a Jego miłość nabrała wartości ponad wszystko? Oby nas trzymał w miejscu milczenia, samotności i refleksji dopóki uchwycimy z ducha do ducha, że wszystko o cokolwiek, kiedykolwiek On prosił to jest to, żebyśmy przyjęli Jego miłość i przekazywali Jego miłość dalej?
Czy zaufa nam na tyle, aby powierzyć nam ją, abyśmy przekazywali dalej, oczekując na chwilę nadnaturalnego działania tam, gdzie nasi bliźni widzą tą miłość, czują jej deklarację, rozumieją napięcie chwili a wtedy mogą tylko zapytać:
„Kim jest ten Bóg?„