11 lipca 2011
„A celem tego, co przykazałem, jest miłość płynąca z czystego serca i z dobrego sumienia, i z wiary nieobłudnej, czego niektórzy nie osiągnęli i popadli w próżną gadaninę, chcą być nauczycielami zakonu, a nie rozumieją należycie ani tego, co mówią, ani tego, co twierdzą” (1Tym. 1:5-7).
Celem ewangelii jest życie miłości. Bóg jest miłością, a kiedy ktoś poznaje Go intymnie, zostaje pochłonięty przez tą miłość i okazuje ją tym bliźnim. Aby coś takiego miało miejsce, potrzebna jest ogromna zmiana. Ludzkość jest z natury egoistyczna. Ludzie są tak pochłonięci walką o przetrwanie i dowodzeniem swojej wartości, że poświęcanie siebie nie stanowi najwyższego priorytetu. Ludzkość nie jest w stanie wydać z siebie wspomnianej tutaj miłości „agape”. Jest to cecha, którą ma wyłącznie Bóg, lecz chce sie nią dzielić z tymi, którzy zostali stworzeni na Jego obraz. Ci, którzy nie uchwycą się tej miłości, niewątpliwie zamienią ewangelię w system samorozwoju, który można zmierzyć i używać do uzyskiwania wpływów większych od innych.
Już wcześniej zwróciliśmy uwagę na to, że tego rodzaju miłość wypływa wyłącznie z czystego serca, które jest wynikiem działania Ducha nowego przymierza. Jest to „dobre sumienie”, które bierze się ze skuteczności krwi Chrystusa; wiara, która ufa tylko wierności Tego, który złożył obietnice. Jest to dobra nowina, mówiąca, że Bóg zrobił wszystko, co jest konieczne do pojednania z Nim. ON przebaczył naszego grzechy, On odnowił nasze serca, On oczyścił nasze sumienia, On dał nam swoje życie. Przywilej jaki nam przypada i odpowiedzialność jaką mamy to uwierzyć Jemu. Jesteśmy „w Chrystusie” i właśnie dlatego mamy udział w Jego życiu. On nie musi chronić swojej reputacji, niepokoić się o środki do życia, starać się zdobycie znaczenia czy być nieufny wobec Ojca. My również nie!
Z pewnością jest to nie do wiary i sprzeciwia się wszystkiemu co w nas naturalne. Odczuwając samotność, niezależność, oddzielenia od Boga zawsze staramy się, aby być bliżej; co najmniej na tyle blisko, żeby być błogosławionymi, a nie przeklętymi. Właśnie to wystawia nas na ataki ludzi, którzy twierdzą, że prawo nadal nas obowiązuje. Jest zbyt wielu takich, którzy korzystają z języka ewangelii, aby ukryć to, że polegają na prawie, które ma pomóc w rozwijaniu siebie i jakości naszego stania przed Bogiem. Mówi się nam, że Jezus wypełnił niektóre przepisy prawa Bożego, lecz inne są ciągle aktualne a nam pozostawia się wybór tego, które z nich są które. Inni powiadają, że ewangelia jest wypełnieniem cieni prawa, lecz tworzą nowotestamentowe przykazania jako prawo, którego musimy przestrzegać, aby otrzymać upragnione korzyści.
Dobrze zrobiło by nam, gdybyśmy wreszcie doszli do wniosku, że Bóg nie chce osoby, która dokonała samorozwoju i jest teraz wymiernie bardziej święta niż kiedykolwiek wcześniej, lecz osoby, która jest biorcą łaski i dobrowolnie chce oddawać siebie woli Bożej. Jedynym człowiekiem, który pasuje do tego modelu jest Syn Boży, On tego dokonał i przeniósł ten swój status na tych, którzy ufają mu a teraz udostępnia to życie jako doświadczenie każdemu wierzącemu. Nie osiągamy żadnych postępów, z których moglibyśmy być dumni, lecz mamy wywyższać Zbawiciela. Prawo może motywować do rozwoju, lecz jedynie ewangelia oferuje przemianę.