Stan Tyra
Przemiana nigdy nie następuje z chwilą, gdy przychodzisz do Jezusa, lecz wyłącznie wtedy, gdy Chrystus przychodzi do ciebie… wtedy, gdy jest najmniej oczekiwany, najmniej mile widziany, a nawet niechciany. Boska przemiana ma miejsce nie wtedy, gdy zapraszasz Chrystusa do swego serca, lecz wtedy, gdy stajesz się na tyle pokorny, aby w danej chwili czasu przyjąć nieproszonego Chrystus. Jezus nie może przemienić życia twojego życia w takim stopniu w jakim pojawia się w danej chwili, po czym w kolejnych objawieniach. (dosł.: He cannot transform your life as much as he appears in this moment, and then the next and the next.)
Piotr jest dobrym i łatwym do zrozumienia przykładem na to, co mówię.
Nie nawrócił się wtedy, gdy odpowiedział na wezwanie Jezusa. To powinno być oczywiste. Chciał ściągać ogień z nieba na ludzi, próbował zabić człowieka, chciał wiedzieć, jaką będzie miał pozycję w niebie, był wyniosły, arogancki i … długo by jeszcze wymieniać.
Nie nawrócił się również wtedy, gdy zaczął widzieć i słyszeć Bożą rzeczywistość. Otrzymał największe z całej grupy uczniów boskie objawienie: „Ty jesteś Chrystus…” a jednak, nie miało to żadnego skutku. Widział liczne cuda, słyszał Kazanie na Górze największego nauczyciela wszech-czasów, był obecny na Górze Przemienienia, osobiście był świadkiem ukrzyżowania, a jednak pozostał tym samym, „starym”, Piotrem. Tak więc, doświadczenia, przeżycia, mogą podtrzymywać zainteresowanie podróżą, lecz nie wywołają przemiany.
Jesteśmy podobni do Piotra. Nasza podróż zdaje się zaczynać od wyznania wiary, lecz naprawdę to jest dopiero ustawienie sceny pod zbliżające się wyrzeczenie. Wszystko, co zrobiliśmy, wyznawaliśmy i osiągnęliśmy na religijnym gruncie to malowanie na biało płótna, na którym nasze wyrzeczenie będzie bardzo dobrze widoczne.
Transformacja zachodzi wtedy, gdy rozpoznajemy i przyjmujemy Chrystusa, który pojawia się w najbardziej wstydliwym dla nas miejscu, tam, gdzie najbardziej bronimy siebie. Miejsce, w którym nie chcemy spotkania, lecz izolacji. Nie chcemy być widoczni, staramy się zgubić. To miejsce, w którym zakładamy, że upadek, zachowanie i niewiara są silniejsze od bezwarunkowej miłości. Jest to jedyne miejsce, w którym następuje przemiana.
Twoja podróż jest właśnie tego rodzaju podróżą. Nieważne jak bardzo ukrywasz ją czy okuwasz słowami, jest to droga od myślenia, że to ty przyszedłeś do Chrystusa do skandalu Chrystusa przychodzącego do ciebie. Nie zapraszasz Chrystus do swego życia jako potwierdzenia swojej determinacji, lecz w pokorze poddajesz się Jego życiu w swej słabości. Tylko w takim miejscu może się manifestować Jego moc.
Nawrócenie jest procesem, a nie decyzją. Jest to trwająca całe życie podróż wchłaniania, opróżniania, formowania, deformowania i reformowania. Jest to stały proces rodzenia się na nowo, rodzenia na nowo i znowu rodzenia się na nowo, stale i wciąż. Jedynie dla ego jest to zła wiadomość, ponieważ ono chce misji do zrealizowania i nagrody do zdobycia. Tak naprawdę jest to dobra wiadomość, ponieważ objawia życie, które nigdy się nie kończy.
Bez względu na to, co mówi twoja historia czy kościół, bądź jak może to czasami wyglądać, duchowość nie jest zestawem wierzeń, nie jest to również lista zakazów i obowiązków, ani program samo-rozwoju duchowego. Jest to podróż, która nigdy nie odbywa się po linii prostej. Jest to podróż ku jedności z Bogiem, który krok po kroku ujawnia i zwycięża twoją iluzję oddzielenia, aż do czasu, gdy zdasz sobie sprawę z tego, że nigdy nic nie oddzielało cię, ani nie oddzieli od Boga (Rzm 8:35-39).
Twoja podróż nie prowadzi do miejsca, lecz do osoby. Niebo nie jest jakimś geograficznym położeniem, lecz boską jednością współdzielonej o przeżywanej jedności z Bogiem. Na ziemi jest jak w niebie, więc w niebie jest jak na ziemi. Jedno i drugie muszą być równie prawdziwe.
Podróż prowadzi cię do „pełni Chrystusa” (Ef 4:13) – do postępującej jedności z Bogiem. Nie chodzi tutaj o osiągnięcia, lecz o relację. Chodzi o świadomość niewiedzy.
Jedność to nie fuzja. Stawanie się jedno z Chrystusem nie prowadzi do anihilacji mnie jako jednostki, lecz raczej do odkrycia najbardziej prawdziwego, najgłębszego i autentycznego siebie w Chrystusie. Nie chodzi o to, aby było mniej mnie, a więcej Jego, lecz bardziej o to, abym ja w pełni znalazł się w Nim.
Oto moja modlitwa za nas wszystkich:
Proszę, abyście byli wkorzenieni i ugruntowani w miłości, a zatem zdolni do zrozumienia ogromu i globalności tej niezawodnej, skandalicznej i bezwarunkowej miłości. Abyście zdali sobie sprawę z tego, że ta miłość przewyższa wszelkie poznanie i aby napełniła was do miary pełni Bożej (Ef 3:16, 19).
To wypełnienie jest najgłębszej tęsknoty waszej duszy.