Gretchen Nelson
Kiedy byłam młodą wierzącą wszelkie okoliczności życiowe, które uważałam za przeszkody na drodze gładko upływającego życia, starałam się usunąć je. Nie miały żadnego prawa ściągać na boki mojego dobrze zorganizowanego i nadmiernie kontrolowanego życia. Doszłam do wniosku, że wszystko co negatywne jest diabelskim polem i spędzałam wiele godzin stając na Słowie, aby uniknąć tego, co uważałam za złowrogie działania. Niemniej wyglądało na to, że nic się nie zmienia, te sytuacje utrzymywały się dalej.
Próby unikania tych problemów czy przegonienia ich modlitwą precz były bezużyteczne, pojawiały się czasami pędem i bez ostrzeżenia. Wprawiało mnie to w zakłopotanie. Czyż wierzący nie powinni być oddzieleni od normalnego życia, które przeżywali niewierzący? Czyż psalmista nie mówi nam, że to co krzywe, będzie wyprostowane? Czy Jezus nie uciszył wzburzonych wód? Docierałam jednak w Nowym Testamencie to takich słów jak: „cierpienie”, „próby” i „sprawdziany”. Czy to możliwe, żeby Ojciec jakoś dopuszczał te okropne sytuacje w moim życiu? Jeśli tak to po co? Im więcej się nad tym zastanawiałam tym lepiej zrozumiałam, że te trudności jak i inne formy problemów mają jakiś cel w życiu wierzącego.
Po latach stało się dla mnie jasne, że jeśli złożyliśmy nasze życie Bogu do dyspozycji, jeśli zdecydowaliśmy się być Jego uczniami to Bóg, który suwerennie rządzi wszystkim, jest za nie odpowiedzialny. Jako Jego uczniowie, podobnie jak owce pod opieką pasterza, oddaliśmy kontrolę nad naszym życiem Jego trosce. To, dokąd nas prowadzi, na jakie pastwiska czy to obfite w zieleń, czy pełne piachu, musi mieć na sobie Jego pieczęć. Ostatecznie trudności wszelkiego rodzaju są dla naszej korzyści i dla wzrostu w Nim.
Zasadą wiary jest to, aby rozwijała się w nas natura Jezusa, którą zasiał, aby w miarę jak On staje się coraz bardziej naszą życiową siłą, Jego życie w nas było coraz bardziej wyraźne, a to własne życie obumierało. Wyłącznie On może upodobnić nasze życie do życia Chrystusa. O ileż lepiej jest znieść pewną ilość problemów pochodzących od Ducha, aby nas doprowadzić do nowego poziomu świadomości Jego obecności w nas i z nami, kształtując w nas równocześnie pragnienie usunięcia zawsze obecnego ego z tronu naszych serc! To Jezus ma zajmować to miejsce. To właśnie Jego stworzone na nowo, nowo narodzone życie w nas uświęca nas i doprowadza do takiego poziomu zachowań, które, gdybyśmy chcieli dojść do tego sami, byłyby po prostu ogromną ilością uczynków.
W przeciwieństwie do Pawła, który w Liście do Filipian stwierdził, że stracił wszystko, aby lepiej poznać Jezusa, zbyt wiele swej chrześcijańskiej drogi poświęciłem na narzekanie na różne przygnębiające okoliczności, w których się znajdowałem i wyznawałem głośno Panu, że nie zgadzałem się z Jego planem dla mojego życia. Droga uczniostwa jest wyboista, a ja nie lubię jazdy po wybojach, boję się tego.
Być może jesteście podobnej sytuacji. Zwyczajnie nie lubimy zakłóceń, zmian i bolesnych sytuacji. Wolelibyśmy raczej autostradę nawet w duchowych sprawach. Taki jest stan naszego ludzkiego myślenia i oczekiwań na łatwe życie nawet w prawdziwym chrześcijańskim marszu. Boże zamysły są inne. On czasami ześle nam problemy po to, aby nas wyszkolić, mając na oku cel ostateczny. Pomimo tego, że w fizycznym sensie jesteśmy w tym świecie, ON prowadzi nas drogą, której natura jest duchowa, używając do tego często jako narzędzi rzeczy z tego świata. Jest w tym marszu pewnego rodzaju kolec, ponieważ palec Boży dotknie nas „odciskami na skórze” Jego świętego planu, oczyszczającym tyglem ognia, utratą egoizmu i zmianą perspektyw. Niemniej, właśnie to jest odpowiedź na wszystko, co wydaje się negatywne. Bóg ma w tym jakiś cel. Pomimo rany, smutku i zniesionych porażek, ten cel jest wspaniały.
Przyglądając się życiu Rebeki (p. Rdz. 24), jako typowi naszej chrześcijańskiej drogi, dowiadujemy się, że posłaniec, który został do niej wysłany jest typem Ducha Świętego, który ma za zadanie przygotować nas dla naszego niebiańskiego Oblubieńca. Jej podróż na wielbłądzie nie była łatwa, jak też nie jest i nasza. Jako wierzący, jako oblubienica Chrystusa, musimy czasami podejmować szczególne i trudne wyjazdy na niekochanym grzbiecie brutalnych doświadczeń na drodze ku pełniejszej i głębszej więzi z Jezusem, równocześnie poddając się cały czas karcącym wysiłkom Ducha Świętego, który przygotowuje nas na nasze przeznaczenie.
Zamiast uważać nasze próby za kłody utrudniające drogę, uchwyćmy się ich jako możliwości zdobycie lepszego przygotowania na błogosławiony dzień, gdy spotkamy się z naszym Oblubieńcem, Jezusem, twarzą w twarz.