Michael Horton
Czy więc Bóg chce, abyśmy byli biedni, smutni, samotni, generalnie: bez powodzenia w życiu i relacjach? Taki punkt widzenia byłby po prostu mniejszym przeciwieństwem ewangelii powodzenia. Bóg nie jest w jakiś abstrakcyjny sposób zainteresowany zapewnianiem nam bogactwa bądź ubóstwa, powodzenia czy braku pomyślności; Pan ma dla nas znacznie większe plany. Wybrał nas jako Swoje dzieci, współdziedziców całego majątku z Chrystusem. Ma dla nas społeczność wiecznego pokoju, a nie wierzących żyjących ponad ubóstwem; tam gdzie ubogi jest bogaty, nie ma więcej ubóstwa. Nie jest to miejsce, gdzie wierzącym oszczędza się drobnego bólu czy nawet tragicznych informacji o śmierci bliskich czy poważnych ranach na wojnie, lecz miejsce, gdzie nikt nie jest zabijany, ani nawet w ogóle nie walczy, ponieważ grzech, zło, niesprawiedliwość i ucisk już nie istnieją. Mówi się czasami, że Boga nie tyle interesuje nasze szczęście, co nasza świętość. Mimo wszystko, rozważając te kontrasty, zakłada się, że szczęścia nie da się znaleźć nigdzie poza Bożą chwała, która jest skoncentrowaną świętością i takie podejście skutecznie wraca całą naszą uwagę na Boga.
Stworzona przez Boga, na Boży obraz, ludzkość jest stworzeniem, którego przeznaczeniem była świętość. Jako coś więcej niż statyczna moralna jakość czy cecha, ta świętość miała charakteryzować każdą myśl, działanie i pragnienie. Wszystko szło zgodnie z tym planem, dopóki nasi pierwsi rodzice nie uparli się przy tym, aby skierować swoje uczucia na siebie, a nie na Boga i natychmiast stali się nieszczęśliwi: zawstydzeni i winni uciekali przed obecnością najlepszego, co mogło im się przydarzyć.
Zatem problemem nie jest szczęście, lecz to, że nawet nie rozpoznajemy prawdziwego szczęścia, gdy je widzimy. Bardziej niż szczęścia szukamy władzy i kontroli nad naszymi okolicznościami, innymi ludźmi, całym stworzeniem a nawet Bogiem. Rezygnujemy ze szczęścia na rzecz bycia odpowiedzialnym, ponieważ błędnie wierzymy, że to drugie jest urzeczywistnieniem pierwszego.
Jako Amerykanie, a szczególnie Boomersi*) (przepraszam, że kolejny raz czepiam się mojego pokolenia) mamy poważny problem ze zrozumieniem tego, że to, co my nazywamy szczęściem w rzeczywistości jest poczuciem sprawowania kontroli. Nawet jeśli ziębniemy to pociesza nas fakt, że kontrolujemy termostat i możemy to zmienić kiedy tylko zechcemy. Dokonujemy wyborów i jesteśmy odpowiedzialni za coś. Jeśli wpadamy w kłopoty to wszystko da się naprawić odpowiednią kartą kredytową. Zabierz jednak te cenne życiowe podpórki a zrobi się całkiem dramatycznie; tak jakby ktoś odciął tlen głębokościowemu nurkowi. Podobnie haj otyłe dzieci, siedzące na sofie ze swymi Happy Meals i oglądające relacje na temat głodujących dzieci w Sudanie, myślimy, że jesteśmy lepsi. Czy jesteśmy? Oczywiście, w jednym ważnym sensie tak, lecz jeśli chodzi o większy obraz?
Obecnie naszym największym domowym kryzysem wydaje się opiek zdrowotna. Wszyscy, a szczególnie Boomersi, robimy wszystko, aby nie umrzeć bądź nie być dotykanym przez macki nadchodzącej śmierci, które pojawiają się jako nieszczęścia, dyskomfort czy smutek ale w końcu i tak umrzemy. Tak naprawdę nawet teraz umieramy.
Chrystus i Wieczny Żywot naprzeciw twego Najlepszego Życia Teraz: wybór jest jasny. Ostatecznie J. Osteen pozwolił nam zobaczyć jak wyraźnie ten wybór ściąga nam wzrok ku ziemi.
Boża chwała najbardziej manifestuje się w naszym zbawieniu. Boża świętość w najbardziej żywy sposób jest przedstawiona w tym, że On zbawia nieświętych. To, że nie tylko osądza sprawiedliwych, lecz darmo udziela Swej sprawiedliwości niesprawiedliwym, zaprawdę jest zdumiewającym dziełem. Korzyści jakie płyną z tego dla nas wydają się zbyt ważkie, zbyt szokujące, aby je określać słowem „szczęście”, tak jak je zazwyczaj rozumiemy. Chodzi tu o coś większego niż brak niepokoju, rozczarowań czy przeszkód. Jest to pełne posiadania bogactw, o których nawet nie wiemy, że istnieją, budzące się poczucie, że nawet nie wiedzieliśmy o tym, że je mamy. W skrócie, biblijnym słowem określającym to jest 'radość’.
Nie chodzi o to, że Bóg chce, abyśmy mieli powodzenie w codziennym życiu lub go nie mieli, lecz o to, że On ma większy cel, któremu służą nawet chwilowe cierpienia. W tym wszystkim co radosne i co zniechęcające, Bóg pracuje ku naszemu dobru, które jest czymś znacznie większym niż zwykły brak niewygody. Tak naprawdę, Bóg często musi sięgać po skrajności, zabierając nam nasze podpórki po to, aby wyrwać nas z naszej drogi-chwały (czytaj: myślenia, że cokolwiek 'kontrolujemy’), aby dać nam głębsze szczęście zwane radością.
W poszczególnych sytuacjach nie wiemy czy Bóg zaplanował uzdrowienie z raka dla Boba, czy podwyżkę w pracy dla Sue, lecz mamy Bożą publiczną, sprawdzoną i pewną obietnice, że wszyscy, którzy w Chrystusie umierają będą wzbudzeni do życia, które jest znacznie większe niż najbardziej przyjemne okoliczności najbardziej udanego życia teraz. (1Kor. 15:32).
„Jeśli tylko w tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, jesteśmy ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godni” (w. 19).
Po przeprowadzeniu obrony zmartwychwstania Chrystusa jako zwiastuna naszego własnego zmartwychwstania, Paweł wyjaśnia dalej dlaczego wyłącznie tak poważne rozwiązanie jak krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa mogą rozwiązać głębię problemu. Nasz przeciwnik dostarcza nam wszystkiego, czego chcemy od życia, lecz chodzi o coś znacznie poważniejszego. Grzech i śmierć przyszły przez Adama, lecz sprawiedliwość i życie przyszły przez Jezusa Chrystusa, Ostatniego Adama, abyśmy przez wiarę w Chrystusa również zostali wzbudzeni w dniu ostatecznym (wersy 20-28). Śmierć jest karą za złamanie Bożego przymierza, lecz ci, którzy są w Chrystusie są usprawiedliwieni przez Jego sprawiedliwe życie, odkupieńczą śmierć i zwycięskie zmartwychwstanie (wersy 50-56).
Duże znaczenie ma to, że gdy Paweł zwracał się do szczęśliwego zgromadzenie filozofów na sławnym Areopagu w Atenach, Łukasz przekazuje nam, że było tam obecnych wielu epikurejczyków. Filozofia epikurejska utrzymywała, że jeśli jest jakiś Bóg to jest on odległy i powściągliwy. Nie ma nieba ani piekła, czyli „jedzmy i pijmy, cieszmy się, bo jutro pomrzemy” jak mówiło ich motto. Tak więc, bardziej niż gdziekolwiek indziej, moglibyśmy się spodziewać, że apostoł pogan będzie pociągał tą grupę, odwołując się do ich tęsknoty do autonomicznego szczęścia tutaj i teraz. Lecz zamiast pokazywać im w jaki sposób Bóg pasuje do ich wyobrażeń, powiedział im o tym, jak oni pasują do historii Bożego stworzenia, upadku, zmartwychwstania Chrystusa i zbliżającego się sądu (Dz. 17). Chrześcijaństwo nie jest terapią. Albo jest prawdziwe, albo epikurejczycy wygrywają jednym palcem.
C. S. Lewis, autor „Narnii” i chrześcijański apologeta, zauważył kiedyś: „Nie zawsze byłem chrześcijaninem. Nie poszedłem do religii, aby mnie uszczęśliwiła. Zawsze wiedziałem, że butelka Porto załatwi to. Jeśli chcesz, żeby religia cię uszczęśliwiła, bezwzględnie nie polecam chrześcijaństwa”.
Wszystko zależy od czego zaczynamy. Czy od tego co naszym zdaniem jest naszą największą potrzebą, czy też zaczynamy od Boga, w którego obecności odkrywamy potrzeby, o których w ogóle nie wiedzieliśmy.
Jeśli zaczynamy od siebie i tego, co odczuwamy jako potrzeby, to zrobimy miejsce na duchowość towarzyszącą samorealizacji i życiowemu powodzeniu, lecz głównym pytaniem będzie to w jaki sposób możemy usprawiedliwić Boga w świecie tak pozbawionym porządku. Jeśli natomiast zaczniemy od Boga, Jego świętości, prawości i sprawiedliwości oraz miłości, miłosierdzia i łaski, to pojawi się całkowicie inne pytanie: Jak JA, grzesznik, mogę zostać usprawiedliwiony przed tym Bogiem?
Lewis opisując swój własny proces nawrócenia, wyjaśnia: „Byłem raczej przedmiotem niż podmiotem całej tej sprawy, decydowano o mnie. Później cieszyłem się z tego, że taki obrót sprawy został obrany, lecz w tamtej chwili, gdy usłyszałem Boga mówiącego: „Odłóż swoją broń, porozmawiamy….” zdecydowałem posłuchać, lecz tak naprawdę to nie wydaje się, żeby można było zrobić coś przeciwnego” (3).
My sami nie „odłożymy [naszej] broni” dopóki nie porzucimy nawet religii i duchowości jako naszego sposobu na wstąpienie do nieba. Nie wiemy, co jest odpowiednie czy też co jest najważniejsze, gdy Boże słowo zwraca się do nas.
Jak Charles Finney, tak Joel Osteen, jest nie tyle prekursorem, co raczej wyraźnym przykładem szerszego zjawiska. Wydaj się, że nawet w kręgach, które nie aprobują pełnej wersji ewangelii prosperity, nacisk kładziony przez Osteena staje się coraz bardziej typowy.
Tematyczne kazania, skupiające się na rozwoju naszego życia osiąganym przez postępowanie według biblijnych zasad, szybko usuwa zgorszenie krzyża, używając Biblii do uzasadnienia tego, cokolwiek chcemy powiedzieć, zamiast głosić ją jako ci, którzy zostali posłani. W telewizyjnych kazaniach Osteena (a co najmniej w tych, które widziałem) i bestsellerach więcej dowiadujemy się o kaznodziei niż o Bogu. Słyszymy więcej osobistych anegdot niż biblijnego wyjaśnienia, dowiadujemy się o tym, jak Bóg dał mu większy dom, dobre miejsce do parkowania najlepszy stół w restauracji i miejsce w pierwszej klasie. Dla każdego zainteresowanego socjologią rozpieszczonych amerykańskich boomersów, Osteen jest cennym źródłem.
Niemniej jednak, każdy kto chce poznać Boga w Jezusie Chrystusie, jak został objawiony w Świętym Piśmie, dla każdego, kto chce dowiedzieć się jak Bóg zbawia grzeszników, dla każdego kto czuje, że jest coś bardziej pilnego w życiu niż posiadanie go teraz w najlepszy wydaniu, J. Osteen na pewno zawiedzie.
– – – –
Przyp.tłum. (za www.ithink.pl ) :
*) Określenie BabyBoomers pochodzi z języka angielskiego i oznacza grupę społeczną ludzi urodzonych podczas powojennego wyżu demograficznego w latach 1946-1964.