Lee Grady
Pięć lat temu obchodziłem bardzo straszne urodziny, które rozpoczęły nowy etap mojego życia. Byłem przerażony przekroczeniem 50tki, ponieważ ta liczba brzmiała taką starością! Wtedy też zdecydowałem, że spędzę resztę mojego życia, inwestując w następne pokolenie, ponieważ wierzę, że uczniostwo jest w samym sercu ewangelii.
Bóg zaczął przyprowadzać do mnie młodzież i wielu z nich pytało czy chciałbym ich mentorować. Zacząłem zabierać niektórych w podróże misyjne, inni zaczęli dzwonić do mnie po poradę czy coaching. Inni potrzebowali modlitwy, aby pokonać jakieś nawyki czy uzależnienia. Im więcej inwestowałem w nich, tym bardziej cieszyło mnie pomaganiem innym chrześcijanom wzrastać w ich wierze.
Dziś, mentorowanie młodych ludzi jest najbardziej satysfakcjonującą rzeczą, jaką robię. Cieszy mnie głoszenie do tłumów, lecz gdybym miał wybierać między przemawianiem do licznej publiczności, a zabraniem małej grupy duchowo głodnych młodych przywódców, wybrałbym to drugie za każdym razem. Jest tak dlatego, że uczniostwo, które związane jest relacjami jest sztuką, którą Jezusa uprawiał, a my utraciliśmy i tajemnicą nowotestamentowej służby.
Dziś wierzę, że Duch Święty pociąga kościół z powrotem ku nowotestamentowemu wzorowi. Przywódcy jak i zwykli członkowie są zmęczeni podejściem do kościoła, które jest bezosobowe, zbudowane na przedstawieniach i sadza ludzi w ławkach. Mamy już dość showu. Nie zostaliśmy wezwani do zabawiania publiczności – zostało nam powierzone szkolenie armii.
Wszyscy wiemy, że Jezus większość Swej służby spędził inwestując Swój czas w małą grupę uczniów, którzy następnie inwestowali w następnych. Dlaczego więc nie korzystamy z takiego podejścia? Oto kilka oczywistych powodów:
1. Ignorujemy Wielki Nakaz. Gdy Jezus miał opuścić tą ziemię, dał nam w Ewangelii Mateusza 28:19 Swoje ostateczne rozkazy. Nie powiedział: „Idźcie i przyciągajcie tłumy” czy „Idźcie i głoście do tłumów”, ani „Idźcie i budujecie kościoły”. Oczywiście, nie ma nic złego w budynkach, dobrych kazaniach czy masowej ewangelizacji, lecz Jezus wyraźnie dał do zrozumienia, że naszym najważniejszym priorytetem ma być uczniostwo związane relacjami: „Idźcie i czyńcie uczniami”. Jeśli On sam spędził 3.5 roku inwestując w małą grupę uczniów, dlaczego nam się wydaje, że powinniśmy robić coś innego.
2. Sami nie zostaliśmy nauczeni. Niezliczona ilość pastorów przyznaje mi się, że nigdy nie mieli mentora. Biblijne szkoły i seminaria nauczają teologii, metodologii, lecz usługujący Boży nie mogą stać przy masowej linii produkcyjnej. Słudzy Boży muszą być obrabiani ręcznie. W tym kraju lekarze muszą zaliczyć staż w szpitalu, lecz rzadko kiedy chrześcijańscy przywódcy otrzymują bezpośrednie przeszkolenie z rąk troskliwych mentorów. Paweł napisał w 1 Liście do Koryntian: „Stałem się ojcem waszym przez ewangelię” (1Kor 4:15), lecz ta koncepcje jest dziś obca, ponieważ nasza kultura, w której powszechny jest brak ojca, weszła również do kościoła.
3. Bardziej wolimy programy niż relacje. Gdy Jezus powołał Swoich uczniów, wyznaczył ich, aby „byli z Nim i żeby ich wysłać na zwiastowanie ewangelii” (Mk 3:14). Głównym pragnieniem Jezusa były relacje; praca w służbie drugoplanowa. Dziś zamieniliśmy tą kolejność, skupiamy się na pracy, a waga relacji jest minimalizowana. Jeden z pastorów powiedział mi ostatnio, że w jego denominacji, służba została zredukowana do tego, co nazwał: „ABC – uczestnictwo, budynki i kasa” (dosł.: Attendance, Buildings and Cash). Gdy służba staje się biznesem, wiesz, że porzuciłeś prawdziwe uczniostwo.
4. Na nas wrażenie robi rozmiar. Potomkowie Noego zbudowali wierzę Babel, ponieważ chcieli sobie sami postawić pomnik. Zawsze takie były dążenia cielesnego człowieka. Kochamy to, co duże, kochamy światła reflektorów, lecz Bóg zstąpił na dół i wprowadził zamieszanie wśród budowniczych (p. Gen 11), ponieważ On chciał, aby budowali wokół, my wolimy w wzwyż; my wolimy dodawanie, Bóg – pomnażanie!
Dawson Trotman, założyciel organizacji Navigators, był oddany koncepcji uczniostwa, ponieważ wiedział, że jeśli może inwestować w małą grupę chrześcijan aż do chwili, gdy oni osiągną dojrzałość, to ci z kolei będą inwestować w innych, a wtedy reakcja łańcuchowa wywoła efekt pomnażania. Jeśli czworo ludzi przez sześć miesięcy uczy czworo innych ludzi, mówił Trotman, a ci szkolą następną czwórkę przez sześć miesięcy to oznacza, że będzie 1024 uczniów w ciągu pięciu lat. Po 16 latach będzie ponad 2 miliony uczniów! Gdybyśmy robili to w Boży sposób, moglibyśmy zdobyć świat!
5. Brakuje nam cierpliwości do tego procesu. W procesie czynienia uczniami nie ma nic efektownego ani sensacyjnego. Spędzenie trzech lat na prowadzeniu małej grupy, wydaje się robić tak małe wrażenie, ale dokładnie to robił Jezus, choć jeden z jego najbliższych uczniów, Piotr, skończył, wyrzekając się Go. Po swoim odnowieniu Piotr głosił inauguracyjne kazanie w Dniu Pięćdziesiątnicy i położył fundamenty nowotestamentowego kościoła. Możesz czuć się sfrustrowany tym, że niektórzy z twoich uczniów wzrastają w ślimaczym tempie, lecz nie wiesz, jaki wpływ będą oni mieli na końcu.
6. Nasze osobiste złamanie uniemożliwia nam uzdrowienie innych. Proces uczniostwa obejmuje równie uzdrawianie naszych dusz z minionych ran. Nie możemy być dojrzali w Chrystusie jeśli ciągle związani jesteśmy grzesznymi nawykami. Jednak tak wielu chrześcijan utknęło dziś w duchowym niemowlęctwie, ponieważ nie przeszli przez niezbędny proces uzdrawiania, aby mogli żyć świętym życiem. Nigdy nie doprowadzisz innych do duchowej dojrzałości, jeśli sam nie nauczyłeś się pokonywać swego złamania.
7. Chcemy, aby chodzący do kościoła byli niedojrzali. Gdy dzieci dorastają, opuszczają swoje domy, zawierają związki małżeńskie, zakładają swoje rodziny. Taki jest Boży plan od chwili, gdy powiedział Adamowi i Ewie: „… rozmnażajcie się” (Rdz 1:28). Jezus powtórzył zadanie, mówiąc do uczniów: „Przez to uwielbiony będzie mój Ojciec, gdy obfity plon wydacie i staniecie się uczniami Moimi” (J 15:8). Prawdziwi uczniowie kształtują uczniów. Nie siedzą latami w ławkach jak widzowie.
Ci pastorzy, którym brak poczucia bezpieczeństwa, nie chcą, aby ich kongregacje wzrastały, ponieważ czują się zagrożeni przez dojrzałych wierzących. Obawiają się, że ktoś mógłby ukraść ich służbę. To szalone! Chcę, aby moi duchowi synowie i córki przerastały mnie w duchowym owocowaniu.
Przełknijmy więc naszą pychę i wróćmy do prymatu uczniostwa.
_________________________
J. Lee Grady – jest byłym redaktorem magazynu Charisma.
You can follow him on Twitter at @leegrady. He is the author of The Holy Spirit Is Not for Sale and other books.
Twój wpis „rejs” jest dla mnie pocieszeniem nie tylko dlatego, że się ze mną zgadzasz, ale dlatego, że utwierdza mnie to w tym ,że jest wielu chrześcijan, którzy nie skłonili kolan przed Baalem zwanym nie wiedzieć dlaczego „kościołem”
Uwagi Sewena praktycznie (nie tylko w tym wpisie) niemalże w całości pokrywają się z moją oceną. Zbieżne mieliśmy również doświadczenia zborowe. Pozdrawiam Sewena którego wpisy czytam z wielką przyjemnością.
Myślę, że pytanie autora powinno brzmieć :”DLACZEGO NIE KSZTAŁCIMY UCZNIÓW JEZUSA CHRYSTUSA ” ?
Przyjrzyjmy się codzienności człowieka. W środowisku lekarskim bardzo często młodzi ludzie podejmują edukację w kierunku jaki ukończyli jego rodzice .
Podobnie jest wśród prawników i w innych zawodach.
Wydaje się być to naturalne.
I jest.
Podobnie jest w kościołach. Synowie ,zięciowie , czyli osoby z kręgów pastorskich jak nikt inny z dokładnością fotograficzną opanowują styl i zachowanie swoich poprzedników. Promuje się ludzi bez „kręgosłupa ” , którzy wypisz wymaluj będą kontynuatorami dotychczasowych trendów poprzedników. Są to najczęściej ludzie, których nie interesuje to, czy Duch i forma, którą przejmują w społeczności jeszcze w czymkolwiek przypomina Kościół Boży.
Wdzięczni za posadkę jak piskorz wiją się wokół „dobroczyńcy”, który pozwolił im posiąść intratne stanowisko w „kościele”.
Tych natomiast, którzy widzą, że z Kościoła pozostała już tylko nazwa „kościół ” dyskredytuje się w oczach członków społeczności, tak by przypadkiem nie stali się kulą u nogi nowo namaszczonego protegowanego.
Ot i cała prawda o uczniostwie w dzisiejszym „kościele”
Zatem uczeń błazna, będzie błaznem, uczeń polityka, będzie politykiem, uczeń pastora będzie pastorem a nie pasterzem .
Do tego wszystkiego dochodzi „syndrom króla Saula”.
Choroba przywódców, którzy gdy widzą, że pojawia się w „owczarni ” Dawid do którego z racji Bożego powołania lgną owce, usiłują owego Dawida zabić. Nie koniecznie fizycznie, ale na pewno duchowo.
Czy zatem nie kształci się uczniów?
Odpowiem tak :
Płodzi się kaleki duchowe, które z racji tego, że są kalekami będą zawsze uzależnione od swych poprzedników .
Następne pokolenia „uczniów” to już tylko kaleki.
Ślepi, uzależnieni od dającaych „na tacę” możnowładców, którzy w ten sposób przekształcają Kościół Boży w stadninę „koni wyścigowych ” przynoszących stałe zyski i posadki następnym pokoleniom ludzi „zaradnych”