Joseph Farah pyta dokąd mają uciec chrześcijanie w czasie 'samobójczego przyjmowania islamu’
Gdzieś na samym początku XX wieku młody chrześcijanin o biznesowym duchu, Joseph Farah, opuścił Liban i wybrał się do Nowego Świata, do Ameryki, marząc o tym, co będzie robił i jakie będzie jego życie.
Mniej więcej w tym samym czasie młoda dziewczyna o podobnym wychowaniu, Alexandra Krudock, opuściła wraz z trzema braćmi, Józefem, Robertem i Georgem, Damaszek w Syrii, mając podobne myśli.
Joseph Farah i Alexandra Kurdock spotkali się w Paterson, w stanie New Jersey, po przejściu granicy dla uchodźców do swego nowego domu na Ellis Island. Pobrali się, zaczęli różne biznesy, czcili Boga swobodnie w swej nowej ziemi o silnym chrześcijańskim dziedzictwie i oddaniu wolności religijnej i prawom człowieka. Urodził im się syn John, który został moim ojcem. W międzyczasie, bracia Alexandry zaczęli działać w biznesie, w różnych dziedzinach, elektryce, hydraulice, inżynierii i dobrze im się powodziło. Przeżywali amerykański sen.
W ciągu ostatnich 100 lat Ameryka zmieniła się dramatycznie. Wtedy imigranci ze Środkowego Wschodu niemal w całości byli chrześcijanami, większość z nich szukała kraju w którym nie będą zdominowani i uciskani przez głównie muzułmańską populację, która często traktowała niemuzułmanów jako obywateli drugiej kategorii. Nie przyjeżdżali, aby dokonać w nim „fundamentalnej transformacji”, a raczej, przybywali, aby się zasymilować, nauczyć języka, przyjąć kulturę, wykonywać prawo, zakładać rodziny, budować biznesy, płacić podatki i żyć w wolności. Zastanawiam się, jako wnuk Józefa Farah, gdzie mogę udać się, aby przeżywać ten sen, gdzie moje dzieci i wnuki mogą pojechać.
Takie myśli naszły mnie, gdy czytałem ostatnią historię na WND o planach zalania Ameryki dziesiątkami tysięcy „uchodźców” z mojej ziemi rodzinnej – z których niemal wszyscy to sunniccy muzułmanie.
Proszę pamiętać o tym, że w arabskim świecie sunnici nie są mniejszością – są większością. Nawet w Syrii stanowią większość populacji. Idąc dalej w generalizacji, nie są oni również ofiarami ucisku religijnego. Częściej niż uciskani, sami uciskają. Na przykład w Syrii, rząd, który zazwyczaj chroni religijne mniejszości jest oblegany przez sunnickich muzułmanów, prowadzonych przez krwawy ISIS, którym udało się doprowadzić do tego, że sunniccy terroryści wyglądają w porównaniu z nimi jak umiarkowani. To ci, którzy próbują podbić Syrię i przekazać ją dżihadystom.
Wszyscy posłuszni szariatowi to sunnici. Tak więc, muszę zadać sobie pytanie, dlaczego 93% owych „uchodźców”, których politycy demokratów rekrutują do Stanów Zjednoczonych to sunnici? Byłoby to podobne do rekrutowania w czasie II Wojny Światowej zamiast Żydów nazistowskich „uchodźców” z Niemiec. Tak zwani „uchodźcy” z Syrii to sunnici w nieproporcjonalnej ilości, nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że ogromną większość sunnickiej populacji tutaj.
Co stoi za tym szaleństwem?
Jeśli chcemy być ziemią współczucia dla prawdziwych uchodźców, jestem za tym, lecz nie tak się mają sprawy w tym przypadku. Otwieramy Amerykę nie na ofiary, lecz na gnębicieli. To nie sunnici są ścinani przez ISIS. Oni reprezentują jedyną grupę, które nie jest ścinana. ISIS prowadzi zapiekłą politykę przeciwko szyitom, chrześcijanom i innym religijnym mniejszościom.
Należy więc zapytać, kim są ci sunniccy „uchodźcy” oraz dlaczego Stany Zjednoczone i Narody Zjednoczone podnoszą wrzask, aby właśnie ich ratować i przed kim? Dlaczego nikt nic nie robi dla prawdziwych uchodźców z Syrii – chrześcijan i innych religijnych grup, które spotykają się z zagładą?
Jeśli chodzi o mnie i moje potomstwo – moje dzieci i wnuków – to dokąd my pójdziemy, gdy Ameryka całkowicie straci więzi ze swoimi chrześcijańskimi korzeniami i dziedzictwem? O jakim nowym świecie możemy marzyć, skoro amerykański nowy bożek multikulturalizmu sam sobie składa ofiary w tym samobójczym przyjmowaniu islamu? Dokąd pójdziemy?