Autor nieznany
Ponieważ są wśród nas tacy, którzy mają aspiracje, ponieważ są czasy i chwile takie jak dziś i wcześniej, ponieważ jest Bóg, który kiwa na nas z wysokości, to wszystko, i wiele więcej, stało się powodem napisania tej książki. W każdym wieku i na każdym miejscu jest ktoś, kto się sprzeciwia temu. Zawsze, gdy synowie Boży stawali przed Bogiem, stawiał się tam szatan. Na każdym miejscu, gdzie udzielana jest łaska, jest również stawiane prawo jako przeciwieństwo. Gdy czasy i chwile Boże wprowadzają Syna Człowieczego zawsze oczekuje na to Smok. Naszym celem jest zidentyfikowanie smoka, zdemaskowanie diabła i ostrzeżenie podróżnego.
Jest ktoś taki, który sprzeciwia się we wszystkich.
Stosowne jest to, że nie walczymy z „ciałem i krwią” ponieważ jesteśmy, w środku, duchowymi ludźmi. Nie aspirujemy do jakiegoś świeckiego nieba, lecz do samego serca Bożego, a ponieważ nie zwróciliśmy naszego wzroku na finansowe bezpieczeństwo czy dobrze ugruntowane religijne przeżycia czy reputację wśród braci to możemy być swobodnie zaliczeni do radykałów naszego pokolenia.
Lecz musimy – po prostu musimy – trzymać się wiarą z tymi, którzy szyli przed nami, jak również z tymi, którzy mogą przyjść po nas.
Musimy również trzymać się wiarą ze sobą.
Nie do pomyślenia jest zatrzymanie się i niepowodzenie.
Lecz bądź spokojny, gdzieś na drodze spotkamy tego, który stoi w bramie i usiłuje odmówić nam wejścia. W tym wieku, ten ktoś nie jest jakimś złudzeniem z przeszłości, lecz dającą się zidentyfikować istotą, z imieniem, charakterem oraz długą historią intryganta.
Może on zostać wezwany do rozliczenia! Ten, który „obracał w perzynę” może zostać sam obrócony w perzynę, ponieważ Ten, który ‘pojmał jeńców” ciągle działa.
A więc mówimy…
Sen
To był bardzo mocny obraz. Na scenie w jakiś sposób zawieszonej między niebem a ziemią, młody człowiek był zaangażowany w bardzo żarliwą rozmowę, najpierw z jedną osobą, potem z następną. Przedmiotem dialogu była religia i to jakie ma ona zadanie w życiu człowieka i jak tenże musi w końcu przyjść do poznania Boga i Jego powołania dla życia ludzkiego.
Młody człowiek wydawał się być całkiem przekonujący. Niektórzy przystawali, aby posłuchać. Niektórzy nawet się zgadzali, tych zabierał delikatnie za rękę na bok i wprowadzał ich do tej religii, której system reprezentował.
Lecz było w tym coś znacznie więcej niż było widać. Z pewnością był tam młody człowiek. No i, tak również, usiłował nawrócić innych. Lecz (i to było dziwne) nad nim, coś jakby reżyser poruszający się na miotle, unosiła się zjawa.
Mówię unosiła, ponieważ tak właśnie to wyglądało. Mówię zjawa ponieważ to nie posiadało takich przymiotów jakie mógłby ktoś przypisać stworzeniu z ciała i krwi.
Nie. Było bardziej jak dżin, który wyskoczył z lampy Alladyna, jak to się ilustruje w bajkach dla dzieci.
Ponad sceną, unosząc się, nierealny a jednak bardzo rzeczywisty. Tak rzeczywisty, że faktycznie i dosłownie dominował nad całą sceną. Tak realny, że można było zdać sobie sprawę z tego, że faktycznie był to (zjawa) reżyser wszystkiego, a ci wszyscy na scenie (włącznie z młodzieńcem) zwyczajnie odgrywali role. Tylko wtedy, gdy to uchwyciłeś, byłeś w stanie ustalić rzeczywisty stan i niemal mechaniczne akcje i reakcje graczy na scenie nabierały sensu.
Słowa młodzieńca były żarliwe, tak jego styl był szczery. Jednak, gdy tylko zacząłeś rejestrować to, co jeszcze przed chwilą było ukryte, okazywało się, że jego serce takie nie było. To była tylko rola do odegrania. Faktycznie, jego działanie było podobne do dobrze wyćwiczonej istoty, która wykonuje kroki nakazane przez właściciela. Były do niego przyczepione niewidzialne sznurki i był manipulowany przez lalkarza unoszącego się nad nim.
W miarę gry stawało się wyraźne, że młody człowiek nie jest zadowolony z roli, którą odgrywał. Rzeczywiście, więcej niż jeden raz ruszał w kierunku zewnętrznych granic sceny, jak gdyby w jakiś sposób chciał uciec od tej sytuacji, lecz zawsze był sprowadzany z powrotem przez niewidzialne sznurki.
I wtedy, stało się.
Młody człowiek nie tylko dotarł do brzegu sceny, lecz nagle odwrócił się tyłem do przedstawienia i zaczął odchodzić. Równie nagle zjawa zdawała się odczuwać, że jej moc nad młodzieńcem została zmniejszona. Jej reakcja była natychmiastowa a widok był straszny. Krzyknęła na niego:
– Patrz – wrzeszczała – spójrz w górę na niebo!
Młody człowiek popatrzył w górę.
Wszystko, co zobaczył to smuga białej chmury na tle niebieskiego nieba. – Patrz – krzyczała – i to wiedz: nigdy nie będziesz znał twojego Boga inaczej jak tylko jako nieuchwytną smugę, substancję z pary, jak ta mała chmurka w górze!
Na to oświadczenie, bez zastanowienia młody człowiek przyspieszył: – Nie – krzyknął, a słowa zdawały się wypływać z jego ust – O nie! Poznam Go! Ponad religijną nieuchwytną smugą, będę Go znał!
Bez ostrzeżenia, słowa jego usta, niezrozumiałe w tym momencie, zmieniły się w to, co nie było niezrozumiałe. Inne słowa. Słowa dziwnie brzmiące. Słowa pełne-mocy. Wypełniły jego język i przeskoczyły odległość między nim a zjawą. W czasie jak jego żarliwa mowa trwała, stało się coś dziwnego.
Zjawa znikła! Jednej chwili była tam, a za moment, puuf, nie było jej. Na jej miejscu zaś pojawiło się coś, co wyglądało na stalowy dźwigar, na którym młodzieniec postawił swoje nogi.
Wtedy już wiedział. Był wolny. W końcu, nareszcie był wolny! Nie tylko od zjawy, lecz również od swych własnych ograniczeń!
Daleko za nim ziemia i ludzie ziemi. A on wiedział o tym, że może zejść z dźwigara jednym gigantycznym krokiem, zejść na powierzchnię planety, teraz odległą o tysiące metrów pod nim! Młody człowiek obudził się ze snu.
Dziwił się.
I pytał o to swojego Boga.
I jego Bóg dał mu zrozumienie.
– Jak było na imię zjawie – pytał – która miała moc nade mną i moim działaniem?
– Ona ma żydowskie imię – odpowiedział Pan.
– Tak! – krzyczał młodzieniec – Wiem, że to było żydowskie imię, lecz kim ona jest, co reprezentuje?
I oto przyszła odpowiedź:
– To jest duch faryzeusza.
CHOROBA
Od samego początku było coś, co stało na drodze celów Bożych dla człowieka. Nazywane wieloma imionami zasłużyło sobie w pełni na reputację najbardziej przebiegłego przeciwnika. Dla celów tego opracowania nazwę go Duchem Faryzeusza i upodobnię do choroby. Nie takiej zwykłej choroby wybranej z całego bogactwa tychże, lecz – bądź tego pewien – takiej, która jest zawsze i na każdym miejscu śmiertelna. Bardzo podobna do raka w naszych współczesnych czasach okrada w ciemności, ponieważ dzięki niej działa najskuteczniej.
Co zadziwiające: nie jest to choroba, która uderza wszystkich. Jest raczej zarezerwowana dla tych spośród nas, którzy będą „bogaci”, tych, którzy aspirują do wyższego myślenia i tych, którzy oddali się ponad przeciętność. To w czasach Jezusa, zwanego Chrystusem, zdobywamy wyraźny, najbardziej złożony obraz choroby w pełnym rozkwicie.
Rzeczywiście wygląda to tak, jakbyśmy byli obecni przy samym obrządku inicjacji faryzeizmu i jakby Ten Święty sam pokazywał nam i ostrzegał nas przed najbardziej niebezpieczną chorobą – duchową pychą.
To jest ta, która dzięki ambicjom przejmuje życie króla.
Początkowo nie wygląda to na nic większego niż właściwe poczucie własnej wartości, lecz komórki zaczynają się dzielić i guz rośnie a choroba rozprzestrzenia się. Do czasu, aż…
W świeckim świecie często uświadamia się nam coś, o czym mówimy jako o pysze lub wierze w siebie. Podobnie jak z arszenikiem pewne małe ilości mogą być korzystne. W psychiatrii wałkowanie wiary w siebie jest często narzędziem a zdrowy szacunek do siebie jest uważany za istotny dla emocjonalnego zdrowia. Faktycznie, wątpliwe jest czy cokolwiek dobrego przyszło do ludzkości poprzez negatywne emocje.
Żaden „robak ziemski” nie namalował sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej, ani nie poprowadził swojego statku na nieznane wody. Żaden więdnący fiołek nie przypiął swych tez do kościelnych drzwi, ani żaden podwładny nie podniósł w powietrze Kittyhawk’a. Brytania rządziła falami morskimi nie tylko dlatego, że miała wiele statków, lecz również dlatego, że wierzyła w siebie, swoje instytucje i swoje przeznaczenie.
Poczucie własnej wartości!
Duma, które nie zdegenerowała się do arogancji!
Jakie miłe, faktycznie. Jak odświeżające. Jak potrzebne! Niechby Bóg sprawił, aby wszyscy Jego ludzie pili z tej studni i pożywali z tego stołu. Lecz jest też druga strona tego medalu i jest dolna strona góry a jest nią wypaczenie ideału. Jest to przebranie miary, nadmiar tego co dobre. To jest to, co wykrzywia, wykręca i wynaturza ideę wartości własnej do monstrualnych rozmiarów, obcej zasady. Jest to sieć zarzucana pod nogi każdemu, kto ma aspiracje.
Każdy, kto kiedykolwiek służył w takim wymiarze, który stawia go „ponad” towarzyszami zna go. Każdy podoficer, każdy porucznik, każdy sędzia i każdy duchowny. Być może powinniśmy dodać – szczególnie każdy duchowny. Oczywiście mówimy o Niszczycielu. O Duchu, który niszczył, nadal niszczy i będzie niszczył, ponieważ taka jest jego natura. Posyłany jest w szczególności przeciwko tym, którzy w każdym wieku będą wstępować na „Świętą Górę” Pana.
Wśród tych rzeczy, których Bóg nienawidzi najbardziej, ta jest największa. Tuż za kłamliwy językiem jest dumny wzrok. Faktycznie w Przyp. 8:13 zły jest sam zdefiniowany jako „buta i pycha” i „przewrotny język” Pan ogłasza, że tego nienawidzi. Ponownie w Przyp. 14:3 (BT) „W ustach głupiego rózga na jego pychę”. Izajasz mówi „biada koronie pyszałków” a Jeremiasz o nim jako o zwodzicielu -„Pycha twego serca zwiodła cię” (tłum z ang. – przyp. tłumacza).
Lecz dla nas to za mało, aby przytaczać ci tutaj właściwe cytaty. Wszyscy mniej lub bardziej mamy jej świadomość. Znamy ostrzeżenia rozsiane po całej Księdze. Nikt z nas nie jest na tyle ignorancki, aby nie wiedzieć, że kiedy pycha w pełni zostanie w nas rozwinięta, to nieszczęścia i katastrofy z całą pewnością są w drodze. Pycha, faktycznie, „idzie przed zniszczeniem” a „wyniosły duch przed upadkiem”.
Lecz choroba nie pojawia się od razu w pełnym rozkwicie. Na początku jest naszą radością i sposobnością. To dopiero wtedy, gdy ‘syn jutrzenki’ został wyniesiony do swej potężnej mocy i znaczącego piękna, odkryto u niego ten grzech (ambicje).
Wtedy, i tylko wtedy, starał się wstąpić wyżej i został pobudzony do rzucenia wyzwania suwerenności Bożej.
Faryzejstwo było unikalnym indywiduum. Unikalnym w tym sensie w jakim unikalna była wdowa z groszami; jak unikalna była upadła kobieta, która umyła stopy Jezusa łzami. Bóg wiedział, że nie był to pierwszy pyszny mężczyzna, podobnie jak nie była pierwsza kobieta, która ze swego skromnego zapasu ofiarowała na utrzymanie domu Bożego.
Nie.
Byli unikalni, ponieważ w nich zostały zmieszane, skodyfikowane i skrystalizowane różnorodne elementy człowieka. Teraz i na zawsze później, my, którzy idziemy po nich, będziemy w stanie zrozumieć zasadę. U wdowy widzimy, tak długo, jak długo trwa życie, ducha prawdziwego dawania. W faryzeuszu – ducha religijnej bigoterii i duchowej pychy. Oni nadawali kształt jej formie.
Dzięki ci, Boże, za faryzeusza.
W nim i przez niego zamanifestowałeś to, co było wcześniej przed nami ukryte. W jego myślach, zachowaniach i działaniach spotykamy się twarzą w twarz z samymi sobą. Jak ty sam zamanifestowałeś w nas wszystkich to, co było podobieństwem do Chrystusa, tak przez niego zamanifestowałeś to wszystko, co w nas wszystkich jest Anty-Chrystem.
A teraz już wiemy i nie mamy żadnej wymówki. Podobnie jak twój Duch trwa w nas pomimo wielu lat jakie upłynęły od wydarzeń zapisanych w ewangeliach, tak też jego duch trwa w nas szepcząc do nas, zwodząc nas, sprowadzając na nas sąd, stale i wciąż, i wciąż, i wciąż, i wciąż.
Dzięki ci, Boże, za faryzeusza!
Kogoś, kto musiał odegrać dla Ciebie rolę prostego człowieka.
Kogoś, kto musiał dla Ciebie stanowić puentę.
Oczywiście, starożytna sekta znikła już dawno, a nawet gdyby trwała do dziś to wątpliwe jest czy ktokolwiek otwarcie przyznałby się do członkostwa w niej. Do tradycji katolickiej? Tak. baptystycznej, metodystycznej, zielonoświątkowej? O, tak, lecz nie faryzejskiej. Dlaczego? Z dwóch prosty przyczyn. Nazwa stała się symbolem czegoś zupełnie innego niż to było w czasach, gdy żył Syn Człowieczy. W tamtych czasach dla większości ludzi faryzeusz był kojarzony z człowiekiem czy grupą ludzi, którzy traktowali swoją religię bardzo poważnie; nawet poważniej niż zwykły Żyd. Ich gorliwość był legendarna, ich oddanie i poświęcenie co najmniej „objawiało” słowo ich Boga (zakon Mojżeszowy) w sposób nie do pokonania przez kogokolwiek. Sam apostoł świadczył o nich, ich oddaniu każdemu szczegółowi i ich „sprawiedliwości” opartej na zakonie. Byli tymi „odłączonymi”.
Dziś mam zupełnie inne spojrzenie. Współcześnie ta nazwa oznacza kogoś, kto jest nietolerancyjny, bigoteryjny, pyszny i arogancki. To ten, któremu sprawia przyjemność odkrywanie (i szybkie wskazanie na to), że jest „inny” od zwykłych ludzi, którzy zamieszkują tą planetę wraz z nim.
Faryzeusz, który wszedł do świątyni modlić się, choć to tylko przypowieść opowiedziana przez Jezusa, jest doskonałym przykładem. Jest to zapisane w ew. Łukasza 18. Jezus mówi do pewnych ludzi (18:9), „którzy pokładali ufność w samych sobie, że są sprawiedliwi, a innych lekceważyli”:
Dwóch ludzi weszło do świątyni, aby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak się w duchu modlił:
– Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu. Daję dziesięcinę z całego mego dorobku.
A celnik stanął z daleka i nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w pierś swoją, mówiąc: – Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu”.
Kiedy sięgniemy nieco ponad słowami to robi się trochę parno.
Ponieważ słowa wypowiedziane przez faryzeusza z przypowieści Jezusa, są tym, co jego przodkowie wypowiadali (lub myśleli) i jest to postawa, która sama w sobie jest dobrze znana (tak bolesne) większości z nas. Jest to postawa, która sugeruje, że my, religijne postaci, jesteśmy z natury „lepsi” niż bliźni. O, Boże, jestem tak szczęśliwy, że nie zaciągam się papierosami ani nie wzdycham do ściskania cudzych zgrubień skórnych i jestem zadowolony z tej żony, którą mi dałeś. Jestem tak zadowolony z tego, że upodobało ci się uczynić mnie troszkę bardziej moralnym, troszkę bardziej starannym jeśli chodzi o wykonanie twojego prawa i troszkę bardziej ‘duchowym’ niż ten oto celnik. Wiem, że on modli się przy tym samym ołtarzu, co i ja, lecz, Boże, my obaj wiemy o tym, że należy robić różnice, nawet między tymi, którzy oddają cześć przy tym samym ołtarzu.
Tak, różnica została poczyniona, lecz zrobił ją Jezus. Łajdacki (w oczach faryzeusza) celnik odszedł do domu usprawiedliwiony, a nie, sprawiedliwy we własnych oczach, faryzeusz. Oczywiste jest, że Jezusowi nie chodziło o to, że nasz przyjaciel faryzeusz byłby zamożniejszy, mówiąc duchowo, gdyby wydusił ostatnio trochę pieniędzy, oszukiwał troszkę na podatkach czy zawlókł żonę sąsiada w krzaki.
Nie. Jezus powiedział tutaj, że ten człowiek (faryzeusz) nie miał żadnego pojęcia o łasce Bożej, zbyt silnie zaufał swojej ‘zdolności’ do zachowywania zakonu Mojżeszowego, był zarozumiałym człowiekiem o własnej sprawiedliwości i że ten świętoszek będzie miał największe trudności z dostaniem się do królestwa!
Jesteś chorym człowiekiem! Znacznie bardziej chorym niż ten celnik, na którego patrzysz z góry!
W szczegółowym opisie tej choroby znajdujemy jeden rozdział wśród pism Nowego Testamentu, który wykłada tą sprawę dla nas. Jest to 23 rozdział ew. Mateusza. Być może Mateusz zarejestrował starcie Jezusa z faryzeuszami znacznie bardziej dokładnie dlatego, że sam będąc celnikiem był bardziej wrażliwy na niuanse. W każdym razie Mat. 23 jest jednym nieszczęściem (biada) postawionym na szczycie innego.
Biada! Biada! Biada!
Oskarżenie, zarzut, poniżenie, zdemaskowanie. Po tym szczególnym ‘kazaniu’ nie dziwi mnie w końcu, że „chcieli go zabić”. Żaden faryzeusz godzien swojej szaty nie mógł znieść takiej tyrady bez choćby cienia skurczu na twarzy. Po prostu posłuchajmy:
23:4-7
Bo wiążą ciężkie brzemiona i kładą na barki ludzki, ale sami nawet palcem swoim nie chcą ich ruszyć.
I dalej:
Wszystkie swe uczynki czynią, bo chcą, aby ich ludzie widzieli.
Lubią też pierwsze miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach.
I pozdrowienia na rynkach i tytułowanie ich przez ludzi: Rabi tj. nauczycielu lub mistrzu
(Wstyd za tych ludzi, prawda?)
A teraz kilka biada, oto nadchodzą nieszczęścia!
23:13-
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy (hipokryci), że zamykacie Królestwo Niebios przed ludźmi, albowiem sami nie wchodzicie ani nie pozwalacie wejść tym, którzy wchodzą.
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że pożeracie domy wdów i to pod pokrywką długich modlitw…
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Ponieważ obchodzicie morze i ląd, aby pozyskać jednego współwyznawcę, a gdy nim zostanie, czynicie go synem piekła dwakroć gorszym niż wy sami
(Tak wiele dla misyjnych wyjazdów).
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru, i z kminku, a zaniedbaliście tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności; …
Przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda.
(O, mój Panie, my. To jest cios poniżej pasa.)
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że oczyszczacie z zewnątrz kielich i misę, wewnątrz zaś są one pełne łupiestwa i pożądliwości. Ślepy faryzeuszu ! oczyść wpierw wnętrze kielicha, aby i to, co jest zewnątrz niego, stało się czyste.
(Zdaje się, że mamy z tym poważny problem, czyż nie?).
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że podobni jesteście do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelakiej nieczystości.
(O, jej. To wszystko.. to, o mnie!)
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że budujecie grobowce prorokom (tj. martwym) i zdobicie nagrobki sprawiedliwych (tj. świętym, którzy odeszli), i mówicie: gdybyśmy żyli za dni ojców naszych, nie bylibyśmy ich wspólnikami w przelaniu krwi proroków.
Jest w tym założeniu coś szczególnie tragicznego. Jestem pewien, że faryzeusze byli szczerzy. Ani przez chwilę nie sądzę, aby oni sami uważali siebie za zdolnych do zrobienia czegoś takiego jak zabicie Abla, czy ukamienowanie Zachariasza, lecz nie rozumieli tego, nawet my tego nie pojmujemy, że ani oni ani my nie walczymy z ciałem i krwią, lecz raczej z duchem.
A ci, którzy są zdominowani przez tego ducha i są poddani mu, BĘDĄ „zabijać Abla” i „kamienować Zachariasza” tj. będą to robić we współczesnym wydaniu. To dlatego Jezus mógł przypuszczać, że gdy będzie posyłał do tamtego pokolenia (lub do tego) „proroków, mędrców i uczonych w Piśmie” to oni będą rzeczywiście „zabijać i krzyżować” niektórych z nich, a innych będą biczować w synagogach i przepędzać z miasta do miasta”.
Król
W starożytnym Izraelu mieszkał sobie młody człowiek z plemienia Banjamina. Był typowym młodym Izraelitą, dobrym, liczącym się z innymi i posłusznym swemu ojcu Kiszowi. Któregoś dnia ten młodzieniec trafił na takie okoliczności, które zmieniły całe jego życie. W czasie poszukiwań oślic, które zginęły, zdecydował się zapytać Jasnowidza. Gdy tam poszedł, ku jego zdumieniu, jasnowidz wbił w niego swoje oczy i powiedział (1 Sam. 9:20. w wersji ang. – przyp. tłum.):
– Czyż nie dlatego Pan namaścił cię, abyś był królem nad wszystkim co pożądania godne w Izraelu.
Wiecie, to nie było coś, co ten młody Beniaminita słyszał codziennie i szok jaki przeżył słysząc to oświadczenie był oczywisty. Odpowiedział:
– Czyż nie jestem Beniaminitą, więc z najmniejszego plemienia izraelskiego, a ród mój jest najmniejszy z rodów plemienia Beniamina. Dlaczego więc (w świetle tego) mówisz do mnie takie rzeczy?
Lub, czy jesteś pewien, że trafiłeś na właściwą osobę?
Oczywiście słowo prorocze wytrzymało (jak to zawsze bywa) reakcję młodego człowieka. Saul został wybrany, namaszczony i służył jako król nad Izraelem.
Lecz to nie jest jeszcze w żadnej mierze koniec tej historii.
Nie. Idźmy dalej za tym młodzieńcem, jeśli chcesz, zaczynając od jego skromnego początku, aż do jego największych triumfów (a wiele ich było), a zobaczysz, że wkrótce po koronacji coś się stało się z tym chłopcem, coś strasznego. Ponieważ ten, który zabił swój „tysiąc” spotkał się z czymś, czego zabić nie mógł, czymś znacznie głębszym w nim samym, czego nie mógł pokonać.
Jego odrzucenie przez Boga jest jednym z najbardziej poruszających zdarzeń w całym Bożym dramacie.
Ponieważ to nie był obcy król ani pogański książę. Był to człowiek wybrany przez Boga spośród domostwa Bożego. To sam Bóg umówił spotkanie a prorok Boży wylał olej na jego głowę. To ludzie Boży okrzyknęli go królem. Jako że to wszystko było z Boga, młody król otrzymał zachętę i mądrość do rządzenia swym domem.
To również Bóg, ten sam Bóg, zdetronizował go.
Historia króla Saula nie należy do przyjemnych zarówno przy czytaniu, jak i rozważaniu jej. Większość z nas szybko przebiega ten szczególny przykład. Przede wszystkim, czyż nie należymy do ekipy „Dawida”?
Kiedy mamy do czynienia z Saulem?
Lecz Saul jest przyjacielem i jego historia nie jest po prostu historią młodzieńca, któremu powierzono pozycję autorytetu zanim był w stanie unieść jej odpowiedzialność. Nie. Jest to historia każdego człowieka a jej symbolika względnie stała w szczególności jeśli chodzi tych spośród nas, nad którymi zostało wypowiedziane słowo a wino wylane na głowę. Ponieważ Saul, tak jak my, nie zaczął tego kontaktu z Bogiem – został wyznaczony. On nie aspirował do tronu – został na niego wyniesiony. Dalej, jest to historia człowieka, który czynił dobrze (przez pewien czas) i czcił swego Boga (czasowo), lecz który zapomniał, lub nigdy nie rozumiał tego jako czegoś ważnego, że moc/władza ma moc niszczenia a aplauz jest mocnym winem!
Niektórzy przypuszczają, że Bóg został nieco zmuszony do wyznaczenia króla Izraelowi, przez ich żądanie, lecz nigdzie nie znajdziemy sugestii, że nie mógł po prostu powiedzieć: nie. Nie. Fakt jest taki, że Bóg zdecydował zrobić to, co zrobił i wybrał tego młodzieńca.
Saul był naczyniem wybranym dla Boga.
Był wybranym naczyniem, które początkowo wszystko wykonywało jak należy. Faktycznie, na początku propozycja nie pociągała go wcale. Gdy przyszli po niego na ceremonię koronacyjną to nie mogli go znaleźć. Pismo mówi nam, że „schował się w taborze”. (Nie wygląda na to, że pragnął tej pozycji, prawda?).
Gdy w końcu został znaleziony i przekonany, aby przyjął szatę przywódcy, zostało również zapisane, że zachowywał się podziwu godnie i z czcią, zarówno przed ludem jak i przed Bogiem, oraz przed wrogami ludu Bożego. Dopiero po tym, gdy odniósł swoje pierwsze rzeczywiste zwycięstwo i zasmakował na krótko „skutków ubocznych” królowania, znalazł się po niewłaściwej stronie, dyskutując z tym samym człowiekiem (Samuelem), który go namaścił na króla. Tym razem spotkanie nie było serdeczne ani okazja radosna. Teraz prorok miał dla niego zupełnie inne posłanie.
Wydaje się, że nasz młody król został zarażony i nabawił się jednej z najbardziej śmiertelnych chorób wszech czasów – zarozumialstwa. Niezadowolony z odgrywania wyznaczonej mu roli króla Izraela celowo i dobrowolnie wprowadził siebie samego w urząd kapłana. Co jest zdumiewające to fakt, że nawet nie uważał tego zdarzenia za godne uwagi. Dopiero, gdy nadszedł Samuel i przemówił do niego, zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że choć był królem, ciągle musiał odpowiadać za swoje działania przed swoim Bogiem.
– Popełniłeś głupstwo. – powiedział królowi prorok. – Nie zachowałeś przykazań twojego Boga. Gdybyś był dochował przykazania Pana, Boga twego, które On ci nadał, Pan byłby utwierdził królestwo twoje nad Izraelem na wieki. Lecz teraz, królestwo twoje nie utrzyma się…
Przydałoby sie nieco oburzenia, bo przecież ten człowiek popełnił zło i otrzymał to, na co zasłużył. Koniec sprawy.
Lecz sprawa nie jest jeszcze zamknięta, nieprawdaż?
Wy, którzy zostaliście złapani w tym dniu, wiecie, nieprawdaż? Każdy z was, komu została powierzona w zaufaniu praca na Bożej scenie w tym czasie, ma tego świadomość, prawda? Saul nie był pierwszym ani ostatnim „królem”, który nadużył mocy swego urzędu.
Nie. Duch „pychy i arogancji” ciągle w nas tkwi bardzo mocno.
Część Druga