Chip Brogden
Chciałbym, żeby tak było, że branie Krzyża jest to akt raz na zawsze, abym mógł ukrzyżować swoje Ego i przekazać je złapane na krzyżu Bogu, otrzymać na nim wydrukowany Krzyż i dostać je z powrotem w postaci zmartwychwstałej.
Niestety zawsze jest jakaś głębsza śmierć, którą trzeba umrzeć i większe Życie, które pochodzi z tej śmierci, więc odkryłem, że ten proces musi być nieustannie powtarzany.
Służba (a może, co ważniejsze, usługujący) będzie przechodził przez okresy śmierci, pogrzebu i zmartwychwstania. Nawet w tym widzę, że Pan nie zamienia „brania Krzyża” na dzieło ciała, choć nie odrzuca naszych nieudolnych prób zrobienia czegoś, co wydaje nam się właściwe, nawet gdy jest to częściowo bądź całkowicie motywowane przez ciało.
Bóg musiał znosić Abrahama, gdy śmiał się w niewierze, znosił go, gdy szukał schronienia w Egipcie i kłamał na temat swojej żony, Sary. Znosił go, gdy wziął sobie za żonę Hagar i spłodził z nią Ismaela. Moglibyśmy powiedzieć, że to wszystko dowodzi, że Abraham nie był mężem wiary, czy mężem Krzyża, że jego Ego było bardzo żywe, lecz spójrzmy na te wszystkie jego upadki. Bóg jest jednak cierpliwy i wyprowadził go z nich, poprowadził dalej, a ostatecznie doprowadził do miejsca, w którym miał się znaleźć.
Zastanawiam się nawet nad tym, że nawet wtedy, gdy my sami wychwalamy siebie za swoją umiejętność zapierania siebie, osądzając Ego w sobie i innych, będąc nieco dumni z tego, że nie jesteśmy tak egoistyczni jak cała reszta, to Bóg przez ten cały czas musi znosić równocześnie nas i ich z wielką cierpliwością i miłością, aż do czasu, gdy doprowadzi nas stopniowo, codziennie, przez wiele różnych okresów pod Krzyż.
Jest tylko Jeden Jednorodzony Syn, Który żył w doskonałym posłuszeństwie, a my wszyscy, cała reszta, potrzebujemy tak wiele łaski. Skoro nawet ten Abraham jest rzeczywiście ojcem tych, którzy uwierzyli to jest w tym zachęta jak i przyznanie się, że jesteśmy takimi jak on, cielesnymi stworzeniami, które codziennie przychodzą pod władzę Ducha Świętego, lecz z całkiem sporym bagażem upadków po drodze.
Krzyż jest czymś ekstremalnym sam w sobie. Jest podstawą wszystkiego innego. Nie zamierzam przestać głosić go tylko dlatego, że kilu ludzi przedstawia go w fałszywy sposób. Niektórzy są obżartuchami, lecz to nie przeszkadza mi w jedzeniu. Niektórzy umarli z powodu nadmiernie długiego postu, lecz to nie zatrzyma mnie przed poszczeniem. Paweł napisał: „Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek. Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie”. OTO JEST miejsce na twoją równowagę. Jest wielu ludzi, którzy bardziej skupiają się na „umiem” niż na „w Chrystusie”.
Niektórzy tego po prostu nie rozumieją i dlatego Bóg wzywa „nas” (no, co najmniej mnie) z powrotem do Krzyża. Po odpowiednio długim czasie będziesz oskarżany o brak równowagi w nauczaniu. Jezus powiedział, że Jego (i nasze) pokolenie jest jak dzieci siedzące na rynku i narzekające: „Graliśmy wam na flecie, a nie tańczyliście, śpiewaliśmy wam żałobne pieśni, a nie płakaliście. Albowiem przyszedł Jan, nie jadł i nie pił, a mówią: Demona ma. Przyszedł Syn Człowieczy, jadł i pił, a mówią: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników” (Mt 11:17-19).
Innymi słowy: nie ma znaczenia czy grasz wesołe pieśni czy śpiewasz bluesa, ludzie będą oskarżać cię o brak równowagi. Jan był dla nich zbyt surowy, Jezus zbył „łagodny”.
Ludzi nie jesteś w stanie zaspokoić. Powiedzą ci: „Krzyż nie jest drogą, Jezus jest” – jakbyś tego nie wiedział. Wiesz, że mówią to samo o Biblii? „Biblia nie jest odpowiedzią, Jezus jest” – jakbyś o tym nie wiedział. Wygląda na to, że niektórym wydaje się, że całe ich powołanie przez Boga polega na tym, aby w każdej sytuacji byli adwokatami diabła i tymi, którzy zawsze mówią w Ciele Chrystusa : „No taaaaa, ale…” Zdaje się, że znajdują się na nieustającej misji utrzymywania wszystkiego we właściwej równowadze i zawsze sprawdzają ramię wagi, upewniając się, że nie przechyla się za daleko w którąś stronę.
Niedawno pojąłem, że nie jest istotne, czego nauczam czy robię, zawsze ktoś oskarży mnie o brak równowagi. Jeśli coś mówiłem to powiedzą, że tak mówiłem, jakbym wszystkie wiedział. Jeśli milczę, oskarżą mnie o fałszywą pokorę. Zdałem więc sobie sprawę z tego, że jeśli mamy być krytykowany bez względu na to, co zrobiłem to chcę być krytykowany za coś, co jest ważne, aby było w tym jakieś błogosławieństwo. Szukałem czegoś takiego, co warte było niezrozumienia i prześladowania – Krzyż jest jedyną rzeczą wartą przyjęcia tych ataków.
Nawet Imię „Jezus” zostało tak rozwodnione, że Jego Imię już nie jest więcej obraźliwe – na przykład ten szał WWJD – „Co zrobiłby Jezus”. Jezus: najpopularniejszy facet XX wieku. Tego rodzaju Jezus jest „cool”, lecz Jezus mówi: „I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim”. TEN Jezus nie jest popularny. Tak więc, Krzyż doskonale nadaje się na coś, w czym można być „niezrównoważonym”. Cudowny, błogosławiony brak równowagi. Zamierzam wziąć Krzyż i uczynić go GŁÓWNYM PRZESŁANIEM, ponieważ jest to jedyna rzecz godna tego prześladowania. To on, jak nic innego cokolwiek w życiu widziałeś bądź zobaczysz, dzieli mnóstwo uczniów na tych oddanych i na tych nie tak bardzo oddanych. Ten Krzyż jest obrazą, kamieniem potknięcia i głupotą. Właściwie zrozumiany i zastosowany, jest radykalny, szalony i niezrównoważony.
Co takiego może się zdarzyć w najgorszym przypadku komuś, kto bierze Krzyż i wypada z równowagi z nim? Może zniszczyć swoją drogocenna samoocenę, bądź stać się „zbyt” pokornym i łagodnym. Tak, tego rodzaju braku równowagi potrzebujemy znacznie więcej.
Niektórzy powiedzą, że kochający Bóg nie mógł dopuścić do tego, aby Jego Syn umarł na krzyżu za grzechy, których nie popełnił. Wiemy lepiej, prawda? Może niektórzy ludzi tak mogą postrzegać miłość, lecz my, którzy znamy Krzyż, widzimy Miłość inaczej. Zasada Krzyża pokazuje nam, że Boża Miłość pozwoli nam na cierpienie a nawet śmierć, po to by, pokazać głębię Miłości, której nie można pojąć. Ta Miłość nie chroni nas przed cierpieniem, lecz, aby osiągnąć wyższe dobro, używa cierpienia, którego z pewnością nie jesteśmy w stanie pojąć ani nawet docenić, gdy przez nie przechodzimy. W istocie chodzi o to, że każde cierpienie ma jakiś cel i nie tylko w sensie karania, lecz odkupienia i części ogólnego planu.
Dni mojej krucjaty już dawno minęły. Jest tylko jedna rzecz, o której warto mówić, jedna warta głoszenia, jedna warta życia i jedna warta krucjaty i jest to moc Krzyża Jezusa Chrystusa ku przemianie człowieka.
Zdecydowałem się nie znać niczego innego poza Chrystusem i to ukrzyżowanym. Do diabła z całą resztą – to wszystko jest łajnem, obornikiem, odpadami i chłamem.
Dziś usłyszałem, jak ktoś powiedział: jeśli będziemy cały czas głosili to samo (Krzyż Chrystusa jako moc ku przemianie człowieka z grzesznika na zbawionego, z duszewnego na duchowego, z egoistycznego na skupionego na Chrystusie) to nie będziemy podzieleni, próbując wszystkiego dokonać po swojemu, każdy promując swoje plany, w konkurencyjnych służbach, w pogoni za poparciem uczniów. Gdybyśmy głosili wyłącznie Chrystusa, nikt nie mógłby powiedzieć, że jest ważniejszy niż inni, że czyni „wielkie” dzieło, bądź wykonuje „fundamentalną” pracę tak, jakby inni byli zbyteczni. Aby żyć, musimy umrzeć, aby być wielcy, musimy zostać sprowadzeni do małości, aby być mocni, musimy zostać osłabieni, aby wejść, musimy zostać utrudzeni, aby otrzymać wszystko musimy ze wszystkiego zrezygnować. To jest Krzyż. Jest głupotą dla ludzi, lecz jest mocą Boga.
Słyszałem kiedyś pewnego ucznia Pańskiego, który powiedział: „Aby umrzeć dla samego siebie, chrześcijanin, który żyje w dzisiejszych czasach, nie może otwierać się na fałszywe poczucie bezpieczeństwa i nie może chwiać się bez względu na to, co robi. Nie może dać się poruszyć”.
Jeśli mam być prześladowany to nie chcę cierpieć za obronę moich religijnych opinii i doktryn na temat proroczej służby, przebudzenia, prawdziwych i fałszywych ruchów, ani o tym, co jest nie tak w Kościele. W Kościele złe jest to, że nie jest głoszony Chrystus, Krzyż nie jest brany na barki, a Ego jeszcze nie umarło. Tak więc, jeśli mam cierpieć to niech cierpię za głoszenie głupoty Krzyża, a nie za moje idiotyczne opinie i nauczania – czego są warte?
Paweł powiedział, że nie chce znać NICZEGO, poza Chrystusem i to ukrzyżowanym. To odcina z mego ducha wszelkie martwe ciężary. Oby tylko poznać Chrystusa! Być wolnym i powiedzieć: „Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Wszystko o czym wiem, to Chrystus”.
Mniej mnie, a więcej Jego!
Dzięki…
Czasami autorzy ponownie wysyłają starsze rzeczy, a ja nie pamiętam już, co tłumaczyłem kilka lat temu (jest ponad 6000 plików w bazie). A link do poprzedniej wersji pojawia się dopiero po wstawieniu.
Faktem jest, że takie teksty warto powtarzać…
Ten sam artykuł już był na tej stronie (http://poznajpana.pl/glupstwo-krzyza/). Jednak jest on na tyle ważny, że warto go po 2 latach odświeżyć i przypominać. 😉