Wade E. Taylor
Nie ma większego bólu niż rodzicielski. Miłość rodzica do swego dziecka nie ma sobie równej. Nasze dzieci mogą rozczarować nas, zranić, nawet wykorzystać, lecz w jakiś sposób nie możemy przestać ich kochać. Czasami wydaje się, że im więcej wywołują naszego zmartwienia tym bardziej kochamy je. Chętnie oddalibyśmy swoje życie za te dzieci.
A jednak czasami ta miłość może być bardzo trudna do dania. Pamiętam kobietę, która opowiadała mi, że jej 13 letnia córka doprowadzała ją do rozpaczy. Powiedziała: „Słyszałam jak inni rodzice mówili o tym, że przyjdzie taki dzień, gdy ich dzieci opuszczą domy i to gniazdo będzie puste, a jednak ja nie mogłam się doczekać dnia, w którym moja córka odejdzie. Szczerze mówiąc nie mogę powiedzieć, abym czuła miłość do tego dziecka”. Lecz coś prowadziło tą kobietę, aby opowiedzieć swoją historię obcemu i jestem przekonany, że było to wołanie o pomoc, które mówi: „Pomóż mi, kochać tą dziewczynę, która, jak mi się czasami wydaje, zrujnowała moje życie. Złamałam moje serce, a jednak jest częścią mnie – nie mogę żyć nie kochając jej”.
Niemniej, jakkolwiek bardzo kochamy je, jakkolwiek bardzo chcemy ich dobra, jakkolwiek chcielibyśmy im oddać wszystko, co posiadamy, nie możemy żyć za nich. Nasze dzieci podejmują decyzje i czasami są to złe decyzje.
Przychodzi mi na myśl pewna para, są liderami w kościele i wspaniałymi rodzicami. Kilka lat temu siedli ze swoją 16 letnią córką w celi więziennej. Właśnie została aresztowania za włamanie. Nigdy nie zapomnę prostoty tego, co jej powiedzieli w celi tego wieczoru: „Annie, łamiesz nam serca, lecz nigdy nie powstrzymasz nas przed kochaniem ciebie”.
Jestem pewien, że ci rodzicie chętnie zamieniliby się miejscem z ich dzieckiem, lecz nawet gdyby to było możliwe, nie byłoby to nic najlepszego.
Jesteśmy ich rodzicami; spędziliśmy nasze życie, aby było im jak najlepiej, lecz czasami nawet my musimy cofnąć sie nieco i pozwolić im uczyć się lekcji jakie daje życie. Czasami ból jest częścią powrotu do domu.
Jednak nie powoduje to, że przestajemy się w jakiś sposób czuć odpowiedzialni. Przypowieść o synu marnotrawnym jest trzecią historią w trylogii. Na pierwszym miejscu jest zagubiona owca, a na drugi zgubiona moneta. Trudno byłoby oskarżać owcę (a z pewnością monetę) o to, że się zgubiła, lecz ta historia jest inna. Oto chłopiec mogący już podejmować decyzje, robi to – odwraca się plecami do ojca i jego domu. On sam wybiera. A jednak pomimo faktu, że nasze dzieci podejmują swoje własne decyzje, często czujemy się winni sami.
Słyszałem ten oskarżający głos wyrażany przez rodziców na całym świecie. Jedna para powie: „Co zrobiliśmy źle? Czy byłoby inaczej, gdybyśmy byli bardziej twardzi dla nich?” Inna powie: „Być może byliśmy zbyt surowi”. Jakiś ojciec powie: „Gdybyśmy tylko mieli codzienny, wspólny z dziećmi czas poświęcony Bogu”, a inny powie: „Gdybyśmy nie spędzali z nimi tego codziennego czasu poświęcenia. Być może wymuszaliśmy na nich nasza wiarę za bardzo”. Wina tych „gdybyśmy tylko” może boleśnie, przenikająco szarpać wnętrze a czasami sprawia, że zastygamy w strachu o nasze dzieci.
Patrzymy na inne rodziny, którym wydaje się idzie dobrze. Spotykamy ludzi, którzy mówią: „Cała nasza czwórka dzieci to wspaniali chrześcijanie” i myślimy: „To musi być przeze mnie. Gdzie pobłądziłem(am)?” Czasami wydaje się to takie niesprawiedliwe. Widzimy domy, w których rodziców niewiele obchodzi cokolwiek, a jednak ich dzieci wydają się być czymś pomiędzy Matką Teresą, a Hudson Taylor.
Nawet jeśli wychowanie mimo wszystko nie było bardzo twarde, współczesne społeczeństwo zmusza nas praktycznie do tego, aby postrzegać życie naszych dzieci jako orzeczenie w sprawie naszej skuteczności. Chcemy, aby naszym dzieciom dobrze szło, ponieważ chcemy, aby dobrze o nas myślano. Tak często, gdy nasze dzieci przechodzą przez trudne czasy – czy to nieoczekiwanie niskie stopnie czy znacznie bardziej poważne sprawy – naszą pierwszą myślą jest: „Co ludzie pomyślą o nas?”
Nasz lider w kościele zdając sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje, ujął to tak: „Mój chłopak przechodzi teraz przez trudny czas, a moim głównym zmartwieniem jest: Co mój zbór pomyśli? Lecz mam tylko na tyle energii emocjonalnej, żeby zajmować się rzeczywistymi problemami i zdecydowałem, że muszę być wolny od tego, co inni myślą. Najważniejszy jest dobrobyt mojego syna, a nie moja reputacja”.
Tylko niektórzy bardziej szczerzy spośród nas uwolnią się od tyranii strachu przed tym, co inni pomyślą; potrzeba mniej osądzania, więcej modlitwy i świadomość, że Bóg, doskonały rodzic, jest rodzicem, który rani. My wszyscy dobrze robimy nie piejąc zbyt głośno, gdy naszym dzieciom dobrze idzie. Marie Anne Blakely powiedział tak: „Matka nie jest ani dumna ani arogancka, ponieważ ona wie, że w każdej chwili nauczyciel może zadzwonić i powiedzieć jej, że syn właśnie jeździł na motorze po sali gimnastycznej”.
Kilka lat temu dr R.T. Kendall, wtedy senior w Westminster Chapel w Londynie, został poproszony przez organizację Billi Grahama o zgodę nakręcenie godzinnego wywiadu z nim na temat teologii. Dr Kendall mówił do kamery o różnych sprawach, które zwykł był omawiać na swoich piątkowych wieczorach Szkoły Teologicznej. Gdy zbliżyli się do końca, producent powiedział: „Mamy jeszcze pięć minut filmu. Czy mógłbyś nam powiedzieć coś o rodzinie?” Dr Kendall, który mógłby być nieczuły na niepowodzenia, odpowiedział: „Nie chciałbyś nic wiedzieć o mojej rodzinie. Jako ojciec, byłem nieudacznikiem”.
Wierz,ę, że R.T. , a jak go nazywamy, był wspaniałym ojcem, lecz tak to widział, ponieważ gdy jego dzieci były młode, on zbyt wiele czasu poświęcał na swoje studia i Westminster Chapel. W tym czasie, gdy film został zrobiony można by powiedzieć, że jego dzieci były marnotrawne. Niemniej, producent błagał go, więc R.T. mówił o tych latach i błędach, które popełnił. Jedyny fragment tego filmu, który został wykorzystany – i pokazany tysiącom kościelnych przywódców na całym świecie – to były te ostatnie kilka minut. Było to zniewalające. Mówiłem do innych przechodzących przez czas łamania serc – „nie tylko ty tak masz”.
Nic dziwnego, że wykorzystano ten film w taki sposób. Dobrze pamiętam, słyszałem Billy Graham mówiącego po latach, gdy jego syn Franklin był marnotrawnym. Powiedział: „Mieszkaliśmy z Ruth w domu na szczycie i czasami leżeliśmy bezsennie wcześnie rano oczekując na powrót Franklina do domu. W końcu, słyszeliśmy samochód piszczący na zakrętach drogi wspinającej się na górę i wiedzieliśmy, że co najmniej jeszcze jedną, kolejną noc, wrócił cały”.
Tak wielu rodziców nosi ciężki bagaż winy, którego nie muszą nosić. Nie chodzi o to, aby powiedzieć, że byli doskonałymi rodzicami. Byli po prostu rodzicami – rodzicami, którzy poświęcili się temu zadaniu najlepiej jak mogli. Trudno byłoby znaleźć na powierzchni ziemi taką matkę czy ojca, którzy nie chcieliby mieć jeszcze jednej szansy rodzicielstwa – aby cofnąć zegar i móc przeczytać wszystkie książki, pójść na wszystkie seminaria, zanim ich dzieci zostały nastolatkami. Lecz nawet, gdyby taka możliwość była, prawda jest taka, że prawdopodobnie popełniliby inne błędy.
Już czas odłożyć poczucie winy na bok. Nosiliście je już wystarczająco długo. Mimo wszystko proś o przebaczenie za te rzeczy, o których wiesz, że jako rodzic zrobiłeś źle, lecz później przyłącz się reszty nas, którzy kochaliśmy i prowadziliśmy nasze dzieci najlepiej jak tylko mogliśmy, lecz którzy w końcu, muszą obserwować, jak one podejmują własne decyzje.
Nie ma nic bardziej niszczącego duszę niż fałszywa wina. Pozwól jej odejść, zacznij prosić Boga Ojca, aby sięgnął po twoich marnotrawnych, skoro tylko On może. Ostatecznie, są one w Jego rękach, a nie naszych.
I tak naprawdę, zawsze tak było.
Jest to wyjątek z książki „Bringing Home the Prodigals” napisanej przez Rob Parsons.