Stan Tyra
Wygląda na to, że wymagamy dojrzałości od wszystkich z wyjątkiem siebie, jakbyśmy w ogóle mogli w jakikolwiek sposób zaplanować proces dojrzewania. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie: zazwyczaj dojrzewasz przechodząc przez kryzysy i upadki, z których się uczysz, w przeciwieństwie do tolerowania ich po czym przekształceniu w zgorzknienie.
Dojrzałość obejmuje tajemnicę znacznie większą niż nasze małe ego i rozumie to, że takie rzeczy jak miłość, śmierć, cierpienie, wieczność i Bóg nie dadzą się zmieścić w małej, zatwardziałej i ograniczonej przestrzeni, w której mamy nadzieję je przytrzymać na późniejszy termin. O ile brak dojrzałości świetnie kwitnie w dualizmie i niemal wszystko dzieli na dobro i zło, czy na właściwe i niewłaściwe. Dzieje się tak dlatego, że niedojrzałość nie jest w stanie przerobić i żyć ponad logiczne, racjonalne myślenie, tak więc unika miłości, bądź oskarża kogoś innego o to, że nie kocha.
Proces dojrzewania prowadzi nas przez trzy stopnie rozwoju, a co najmniej potencjalnego rozwoju: dzieci, młodzi mężczyźni i ojcowie (1J 2:1-12). Jeśli jesteś nowy to wiedz, że nie ma to nic wspólnego z płcią, lecz całkowicie z człowieczeństwem. Jeśli jesteś kobietą to, jeśli tego potrzebujesz, swobodnie możesz to ogłaszać wraz z własnym imieniem: „dzieci, dziewczyny i kobiety”.
Każdy z tych stopni jest ważny pod warunkiem, że daje fundament i moment pędu dla następnego poziomu dojrzałości. W uproszczeniu: jako dzieci jesteśmy zarówno ciekawscy jak i roszczeniowi. Stale chodzi o mnie i „moje”! Głównym celem jest zaspokojenie moich życiowych celów i niestety zbyt długo jest to celem dla nas. W jednej chwili świetnie się bawimy z innymi w następnej bijemy lalką Barbie, którą wspólnie się bawimy. Na tym poziomie odkrywamy , coś gdzie znajdują się ograniczające ściany tego, co nazywa się życiem.
Na drugim poziomie, życie ciągle kręci się wokół nas, tyle tylko, że używamy innych słów i zadajemy inne pytania: co sprawia, że liczę się? Jak to zrobić, aby inni lubili mnie i to, co robię? Jak mogę kontrolować i wykorzystywać innych ludzi, aby to nie było oczywiste? Można powiedzieć, że pierwszy poziom buduje pewien obszar, a drugi definiuje go i wypełnia tym wszystkim, czego potrzeba, aby umacniać i chronić siebie, jako pewne status quo i reputację. Jak więc zachowuje się dojrzałość?
Dojrzałość przestaje zachowywać się jak dziecko. „Gdy byłem dzieckiem, myślałem jak dziecko, lecz gdy na męża wyrosłem, zaprzestałem tego, co dziecięce” (1Kor 13:11). Ostatecznym stadium dojrzałości jest przejście nieustępliwości do elastyczności. Od żądania do dawania. Od zaciskania pięści do otwarcia dłoni. Od odrzucenia do akceptacji. Zaczynamy widzieć życie i miłość jako coś większego niż nasze małe egoistyczne ja, które mysli sobie samo mądrze określając co jest właściwe a co nie ze wszystkim, we wszystkich i wskazując na upadki innych opierając się na własnym ciasnym pojmowaniu.
Dojrzałość rozumie, że moje „stare bukłaki nie są dość dobre” (Łu 5:39) i że konieczne są albo nowe, albo znacznie zmiękczone bukłaki, ponieważ w przeciwnym wypadku i wino i bukłak ulegnie zniszczeniu. To naciąganie czy wymiana często idzie opornie, ponieważ tak dużo zainwestowaliśmy w ten stary. Przechodzenie z mleka na mięso i z litery na ducha to dwie strony tej samej monety zwanej dojrzałością. Jest to wynik zarówno kumulacji jak i ciągłości. Nie dojrzewasz przez czytanie książek czy nawet Biblii, ani przez udział w szkole biblijnej czy kościele. Łaska musi to zrobić. I zrobi – prowadząc cię naprzód przez ziemię wzgórz i dolin.
Na każdym poziomie trzeba dokonywać własnego odkrywania Ducha na własny użytek. Jeśli nie, to zatrzymasz się i życie stanie się życiem polegającym na reakcjach opartych na logice zakorzenionej we własnej małostkowości i nierozwiniętej perspektywie.
W Ewangelii Marka 8:15 Pan Jezus powiedział: „strzeżcie się kwasu faryzeuszy i kwasu Heroda”, po czym w Liście do Galacjan 5:9 Paweł powiada, aby się strzec, ponieważ „odrobina kwasu cały zaczyn (chleb) zakwasza”.
W naszym współczesnym świecie i kulturze mamy zdecydowanie zbyt dużo urażonych/zgorszonych ludzi. Ludzi, których życie zostało zakwaszone czy to przez kwas faryzeuszy (legalistyczna religia), czy kwas Heroda (polityka). To, co zaczyna się jako coś małego i ukrytego, po pewnym czasie wpływa na cały bochenek. Innymi słowy: bochenek całkowicie wyraża kwas w nim zawarty.
Wydaje się, że życie większości bardziej kręci się wokół obrony skonstruowanej przez siebie samego tożsamości i wokół ochrony plemienia, niż wokół tego, jak zwyczajnie kochać rodzinę i bliźnich. „Bliźni/sąsiad” to po prostu „ktoś blisko”. Najsilniejsze głosy chcące zmiany ludzkości przeważnie nie są w stanie zmienić nawet samego siebie, więc rezygnują z tego i przenoszą to swoje niepowodzenie na innych, i nagle ogłaszają: to ja jestem tym z drzazgą w oku, a wy wszyscy macie belkę! Jezus powiedział, że zawsze było odwrotnie.
Poirytowani, bojaźliwi, pozbawieni wiary ludzie bombardowali Jezusa pytaniami o to, „co?” „Co ze mną?” „Co z tym, a co z tamtym??!!” Jezus spokojnie odpowiedział: „czyż życie nie jest czymś znacznie więcej niż to?” (Lu 12:23), następnie zadał pytanie, które wszyscy powinniśmy sobie zadać: „a co dobrego wyniknie z tego, jeśli zdobędziesz wszystko, lecz szkodę na swej własnej boskiej duszy poniesiesz?” (Mt 16:26).
W swej najprostszej formie, znaczy to: „a co jeśli zaprzepaścisz boskiego „dającego życie ducha”, którym jesteś, w zamian ze te zewnętrzne egocentrycznie zbudowane życie, którego żądasz?” Jedno nie zmienia niczego, drugie zmienia wszystko, zaczynając od ciebie. Stajesz się wtedy dla innych boskim życiowym kwasem, w przeciwieństwie do głośnego wołania w obronie niedojrzałości.
Zgorszeni ludzie gorszą ludzi. Przemienieni ludzie, przemieniają ludzi. Zgorszeni ludzi czują potrzebę gorszenia w zamian tych, którzy ich zgorszyli, budując linię obronną po stronie rzekomych gorszycieli, co staje się nowym zgorszeniem… aż do znudzenia.
Wydaje się, że nie ma sposobu wyjścia z tego dziecinnego ping-ponga poza duchowym wzrastaniem. Prawdziwe boskie ego, które kształtuje Jezus jest najbardziej potężnym i wpływowym „ja”, ponieważ pokazuje nam, że jest go bardzo trudno zgorszyć.
Faktem jest to, że Jezus nigdy nie był zgorszony polityką, lecz zdecydowanie bronił uciśnionych duchowo. Pewnego dnia wybuchnął w świątyni w taki sposób, w jaki dziś wywołało by to oskarżenie o wywoływanie niepokoju. Niemniej, nikt nie udowodnił mu błędu ani nie przeciwstawił się. Jego zryw był reakcją na kościół działający jako pośrednik między Bogiem, a człowiekiem, ustanawiając siebie samego jako „brokera” sprawiedliwości, niewątpliwie dla zysku.
Cóż więc mam dziś robić? Kochać Boga, kochać siebie i kochać was. Zapewniam cie, jest to więcej niż trzeba. Świątynią, która przede wszystkim wymaga oczyszczenia to nasza własna.