Świadectwo Barb i Johna Fenn – część 5

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Zakończyłem w zeszłym tygodniu obrazem 5-letniego Chrisa siedzącego w swoim łóżku, który po raz pierwszy zaczyna mówić. Wkrótce potem zaczął chodzić przy pomocy chodzika i ortez wykonanych z formowanego plastiku, które obejmowały jego stopę, piętę i tylną część łydki. Nie był całkowicie uzdrowiony, ale stał się „do ogarnięcia”.

Chris widział dzieci biegające w telewizji i mówił rzeczy w stylu: „Kiedy pójdę do nieba, będę tak biegać”. Każdego wieczoru, gdy jest w domu i kładziemy go spać, mówię:
„Przez Jego rany…”, a Chris odpowiada: „Zostałem uzdrowiony”. Ale został pozbawiony zdolności rozumienia czasu w taki sposób, że coś, co wydarzyło się 2000 lat temu, ma wpływ na niego teraz. Gdy miał 21 lat, pewnego dnia był bardzo podekscytowany, kiedy przyczołgał się do mnie korytarzem (jak żołnierz): „Tato! Tato! Wiesz, co Jezus mi powiedział? Powiedział, że będzie chodził ze mną po górach! Tak, naprawdę! Yahoo! Tak właśnie mi powiedział (śmiejąc się i chichocząc z radości), będzie chodził ze mną po górach!” (śmiejąc się z podekscytowania).

W międzyczasie Pan ukazał mi się wyjaśniając, dlaczego ludziom z długotrwałymi lub przewlekłymi chorobami trudno jest doznać uzdrowienia. W czasie tych odwiedzin Jezus stał po mojej lewej stronie, gdy siedziałem, a Chris był na wózku inwalidzkim po mojej prawej. Chris jest pogodzony z tym, że poczeka na niebo. Nie ma zdolności umysłowej, by „uwierzyć” w uzdrowienie, i my jako rodzice akceptujemy to — nie możemy narzucić mu naszej woli ani przekazać mu głębszej wiedzy o wierze.

Mam serce do służby, ale jednak trzeba wykarmić rodzinę – dostarczanie pizzy
W 1984 roku zaczęliśmy uczęszczać do kościoła, który wkrótce zaproponował mi stanowisko pastora pomocniczego, ale nie mogli mi za to zapłacić. W tym czasie prowadziłem restaurację z dostawą pizzy i utrzymywałem się z tego źródła.
Pastor złożył mi obietnicę, że sprzeda swój biznes i przejdzie na emeryturę, przekazując mi stanowisko pastora głównego z pełnym wynagrodzeniem. W poniedziałki zacząłem prowadzić popołudniowe spotkania „szkoły uzdrowienia”. Zawsze przychodziło 15–20 osób, siadaliśmy w kręgu, a ja nauczałem co tydzień jednego aspektu uzdrowienia. W tym czasie zacząłem poruszać się w darze Ducha, który Biblia nazywa rozeznawaniem duchów. Z otwartymi oczami widziałem świat naturalny, ale jednocześnie widziałem także wymiar Pana. Czasami rozeznawałem prawdziwe motywy ludzi, którzy coś mi mówili, ale najczęściej miałem wgląd w sferę duchową.

Na przykład widziałem nad kimś język ognia
Zawsze miały one około pół metra wysokości, z mnóstwem mniejszych języczków i unosiły się nad głową danej osoby. W takich chwilach widziałem i słyszałem słowa Ojca do tej osoby, albo widziałem snop światła padający na kogoś i także słyszałem wtedy słowa Ojca, które kierował do tej osoby. Czasami zdarzało mi się to wobec wielu osób na każdym spotkaniu. W kwietniu Pan pokazał mi się po raz pierwszy i miało to miejsce w czasie nabożeństwa niedzielnego. Ten pierwszy raz opisałem w książce Pursuing the Seasons of God, więc nie będę wchodził tutaj w szczegóły.

Ale ważne jest, by wiedzieć, że te duchowe rzeczy miały miejsce od kwietnia przez całe lato, gdyż w czerwcu 1986 roku pastor i jego żona usiedli w naszym salonie, mówiąc, że jednak zmienił zdanie; że nie zamierza przechodzić na emeryturę i że dla mnie nie ma tam miejsca. W duchu zobaczyłem wielką dłoń, która wykonała coś jak cios karate, która spadła między nimi a nami. Wiedzieliśmy, że zostaliśmy wtedy uwolnieni. Jednak dalej służyliśmy w tym kościele tak, jakby nic się nie zmieniło, choć w duchu wiedzieliśmy, że dostaliśmy z tego miejsca zwolnieni, lecz w rzeczywistości naturalnej nic się jeszcze nie zmieniło.

To bardzo ważna lekcja
Wielu ludzi wyczuwa w duchu, że czas w ich pracy dobiegł końca, ale zamiast czekać, aż Pan otworzy następne drzwi, odchodzą, a potem zastanawiają się, dlaczego cierpią niedostatek. To, że obłok unosi się znad danej pracy, nie znaczy, że musisz odejść w tym momencie. Pan posługuje się czasem pomiędzy momentem, kiedy łaska się kończy, a kiedy obłok rusza dalej, aby człowiek wzrósł w cierpliwości, łasce i wytrwałości. Jeśli nie przerobisz tej lekcji, Pan później da ci kolejną okazję, abyś się tego nauczył. Musisz poczekać, aż obłok się przesunie, a nie działać od razu, gdy tylko zaczyna się podnosić. Rób to, co właściwie w sferze naturalnej – aplikuj, aktualizuj CV i tak dalej – ale nie ruszaj się, dopóki nie otworzą się kolejne drzwi.

Dla nas był to bardzo trudny czas. Wiedziałem, że Pan zamierza przywrócić mnie do pełnoetatowej służby, ale nie wiedziałem gdzie to będzie miało miejsce. Pan zaczął mi się pokazywać i uczyć różnych rzeczy, ale w kwestii finansów i ogólnego kierunku w życiu, było mi bardzo ciężko. W październiku 1986 roku Pan ukazał mi się w czasie krótkiego wyjazdu misyjnego do Meksyku (na który wysłał mnie kościół), co na zawsze zmieniło moje życie. To również opisałem w Pursuing the Seasons of God (napisz do mnie maila, a wyślę Ci PDF).

W tym czasie sprzedaliśmy pizzerię, zostaliśmy z długiem wobec urzędu skarbowego i zajęliśmy się szukaniem prawników w sprawie uszkodzenia mózgu Chrisa. Uświadomiliśmy sobie w pełni konsekwencje wychowywania dziecka z upośledzeniem umysłowym i niepełnosprawnością fizyczną. Lato i jesień 1986 roku były szczególnie trudne dla Barb, bo choć Jezus mnie odwiedzał, jednak nie uzdrowił w pełni jej pierworodnego syna. Prawnicy przeglądnąwszy dokumentację szpitalną stwierdzili jednoznacznie, że doszło tu do zaniedbania i przewidywali siedmiocyfrowe odszkodowanie. Zobaczcie to – prawnicy mówili nam o wielomilionowym odszkodowaniu, Jezus mnie odwiedzał i otwierał moje oczy na swoją rzeczywistość, nie mieliśmy w ogóle pieniędzy, więc sprzedawaliśmy rzeczy osobiste na cotygodniowych wyprzedażach garażowych tylko po to, by mieć co jeść i opłacać terapie Chrisa, nasz czas w ówczesnym kościele dobiegł końca, ale nie mieliśmy jeszcze dokąd pójść… i było tego jeszcze więcej. Wszystko to nas przytłoczyło i ostatecznie wycofaliśmy się z pozwu.

Po 8 miesiącach tej sytuacji, w niedzielę 1 lutego 1987 roku, Pan przemówił do mnie:
„Przygotuj się do przeprowadzki na koniec miesiąca”. Posłuchaliśmy się i spakowaliśmy co nam zostało do pudeł i czekaliśmy. Dwa tygodnie później ktoś zadzwonił do kościoła (bo nasz telefon był odłączony) z zapytaniem, czy nie objąłbym stanowisko pastora w południowo-wschodnim Kolorado. Poczułem poruszenie w duchu, więc zorganizowaliśmy wyjazd w tamto miejsce. Było to zakurzone, rolnicze miasteczko na prerii wschodniego Kolorado. Gdy tam przybyliśmy, nasze duchy podskoczyły z radości – wiedzieliśmy więc, że to od Niego.

Do tej pory korzystaliśmy z pożyczonego samochodu, ale przeprowadzając się o 2,5 godziny dalej, potrzebowaliśmy teraz własne auto. Modliliśmy się i rozmawialiśmy o naszych potrzebach: czterodrzwiowy samochód, automatyczna skrzynia biegów, klimatyzacja, w dobrym stanie i wystarczająco duży dla całej piątki. Dzień później przejeżdżałem obok komisu samochodowego i poczułem coś w duchu, więc zawróciłem. Wśród wielu samochodów był tam biały, czterodrzwiowy Chevrolet Impala z 1977 roku. Mimo że miał 10 lat, wyglądał na zadbanego. Porozmawiałem z właścicielem komisu ,że chciałbym go kupić, ale mogę płacić tylko ratalnie.

Powiedział mi, że samochód należy do kobiety z jego kościoła, a on tylko pomaga jej sprzedając go przez komis. Okazało się, że ta kobieta była naszą wspólną znajomą, bo znała mnie z poprzedniego kościoła. Powiedziałem jej, że teraz w ogóle nie mam pieniędzy i że pierwszą ratę będę mógł dopiero zapłacić za trzy miesiące, ale że samochód potrzebuję już w tym momencie. Kobieta modliła się o to przed jeden dzień i w swych duchu odebrała, że to od Pana, więc zadzwoniła do kościoła, by przekazali mi, że sprzeda mi swe auto.

Nauka z tego była taka: nawet Bóg nie może poruszyć zaparkowanego samochodu. Modliliśmy się, określiliśmy nasze potrzeby, a potem zacząłem szukać auta. Robimy to, co wiemy, że można zrobić w sferze naturalnej, a potem On robi swoje. Widzimy to w Biblii, gdzie Jezus kazał tłumom usiąść w grupach po 50 i 100, a dopiero potem rozmnożył chleb i ryby. Najpierw kazał napełnić 6 stągwi wodą, a dopiero potem przemienił wodę w wino.

Przeprowadzka…
Przeprowadziliśmy się 1 marca 1987. Zamieszkaliśmy w małym domku obok kościoła. Przez mały rozumiem: kwadratowy dom, mający 2 sypialnie i 1 łazienkę, z fundamentem tak zniszczonym, że gdy butelka naszego najmłodszego syna spadała na podłogę, zawsze toczyła się na środek domu. Na naszym pierwszym nabożeństwie było 7 osób. Kilka tygodni później było 10 i cieszyliśmy się, że osiągnęliśmy dwucyfrowy wynik! Przez prawie 6 lat zmieniliśmy nasze miejsce czterokrotnie, w miarę jak się rozrastaliśmy. Prowadziliśmy wiele programów skierowanych na lokalną społeczność.

Przez cały ten czas Barb i ja nadal analizowaliśmy Ruch Wiary – widzieliśmy jego dobre strony, jak spójność z Bożym Słowem, lecz bardzo nas odpychało od tych, którzy popadli w różne skrajności. Mając niepełnosprawnego syna, będąc biednymi, odrzucając kilka ofert biznesowych, które uczyniłyby nas bogatymi, nie pasowaliśmy do obrazu pastora z Ruchu Wiary. W tym czasie byliśmy zbyt zajęci trzymaniem się Pana, aby się tym w ogóle przejmować, ale w naszym przypadku oznaczało to utratę kilku przyjaciół.

Bieda to mentalność, a nie stan konta
Z jednej strony Bóg potężnie wśród działał nas – Pan regularnie mnie odwiedzał i uczył wielu rzeczy. Jednak w sferze naturalnej byliśmy bardzo biedni, żyjąc od ofiary do ofiary. Kilka młodych matek zaproponowało Barb, by zgłosiła się po zasiłek, bony żywnościowe, darmowe mleko i ser oferowane przez rząd dla rodzin o niskich dochodach.
Trzeba przyznać to Barb, że rozpoznała, że bieda to stan umysłu, a nie stan konta bankowego. Odrzuciła wszystkie te propozycje mówiąc, że zaufa Ojcu w kwestii naszych potrzeb, w tym mleka, sera i pozostałej żywności oferowanej przez programy pomocowe.

Mogę powiedzieć, że przez cały nasz czas tam – nigdy nam niczego nie brakowało. Jednak nadal czuliśmy się samotni, wyobcowani z Ruchu Wiary i od przyjaciół, skupiając się na tym, co najważniejsze w naszej relacji z Ojcem i z Panem. Pewnego stycznia kościół miał trudności z opłaceniem naszego czynszu, a to, co zostało dla nas jako wypłata, to tylko 15 dolarów. Tak – piętnaście dolarów – to nie literówka. Jednak On się o nas zatroszczył…

W przyszłym tygodniu: Jego zaopatrzenie i nasz powrót do Tulsy – stolicy pasa biblijnego.

< Część 4 | Część 6 >

Do tego czasu – wiele błogosławieństw.
John Fenn

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *