John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Ta część będzie nieco dłuższa niż zwykle, ale mam nadzieję, że okaże się pomocna. Podczas naszego pobytu w małym miasteczku leżącym na preriach Kolorado, Pan wielokrotnie do nas przychodził i uczył wielu rzeczy. Część z nich została opisana w książce Pursuing the Seasons of God.
Styczeń, gdy nasze wynagrodzenie wyniosło tylko 15 dolarów
Barb umiejętnie wykorzystywała każdą odrobinę jedzenia w domu, tworząc takie potrawy, że chłopcy nigdy nie zorientowali się, jak pusta była nasza spiżarnia. Jednak pewnego dnia, o godzinie 16:00, zwróciła się do mnie z wyraźną frustracją: „Jest godzina czwarta, a za pół godziny muszę zacząć przygotowywać kolację, a w domu nie mamy nic – absolutnie nic do jedzenia. Co zamierzasz z tym zrobić?”
Odpowiedziałem jej spokojnie, że sprawdziłem swoje serce i wiedziałem, iż znajdujemy się w samym centrum woli Pana. Jezus powiedział w Mt 6, aby nie martwić się o to, co będziemy jeść czy w co się ubrać, bo Ojciec o to się troszczy – a więc On to wszystko nam zapewni. Barb szybko odzyskała swój pokój i na tym się skończyło. Dziesięć minut później, o 16:10, pod nasz dom podjechała ciężarówka pewnych ludzi z naszego kościoła, którzy prowadzili mleczarnię. Powiedzieli, że poczuli wewnętrzne przynaglenie, by kupić nam jedzenie i podarować mleko. Ich samochód był wypełniony żywnością po brzegi. W ciągu 10 minut przeszliśmy od pustych półek i lodówki do całkowitego zaopatrzenia, włączając w to 5 galonów świeżego mleka. Dzięki temu o 16:30 Barb mogła rozpocząć przygotowania do kolacji– wszystko zgodnie z planem.
Kilka miesięcy później zauważyła na tylnym, zabudowanym ganku naszego wynajmowanego domu małe miejsce, które miało szerokość idealną na małą zamrażarkę (71 cm). Jej motywacją było to, by już nigdy więcej nie zabrakło nam jedzenia i uznała to za potrzebę, a nie tylko pragnienie.
Żyjąc w społeczności rolników i hodowców bydła…
… i mając do wykarmienia trzech synów i mnie, Barb poprosiła Ojca o zamrażarkę, która weszłaby w to miejsce. Dwa dni później zadzwoniła do niej kobieta z kościoła. Jej znajoma właśnie wyjeżdżała za granicę i chciała komuś oddać swoją zamrażarkę. Kobieta poczuła, by zapytać Barb, czy jej potrzebuje. Okazało się, że pasowała idealnie. Wtedy Barb powiedziała mniej więcej tak: „Dobrze Ojcze, dziękuję Ci za zamrażarkę, a teraz chciałabym napełnić ją wołowiną”. W niedzielę podeszła do niej inna kobieta, która miała ranczo i zapytała, czy Barb chciałaby przyjąć ćwierć tuszy wołowej – około 90 kilogramów mięsa. Zamrażarka wypełniła się po brzegi!
Schemat był zawsze taki sam: określ w sercu, jaką masz potrzebę, złóż konkretną prośbę o jej zaspokojenie, potem dziękuj, aż przyjdzie odpowiedź, i na koniec jeszcze raz podziękuj. Barb poszła jeszcze w tym jeszcze dalej i poprosiła Ojca: „Ojcze, dziękuję Ci za jedzenie, które ludzie nam przynoszą, ale często to nie są produkty, które zwykle kupujemy, a czasem są one przeterminowane. Czy mógłbyś sprawić, by zaczęli przynosić nam to, co lubimy?” Od razu wszystko się zmieniło. Barb naprawdę jest niezwykła.
Przykład: jemy tylko naturalne masło orzechowe, bez dodatków. Niejednokrotnie Barb była w trudnej sytuacji finansowej, a chłopcom kończyło się masło orzechowe. Kiedy w sklepie sięgała ręką po słoik, nieraz czuła ciężar w sercu, jakby słyszała: „Nie rób tego”. Posłusznie odkładała słoik – a w niedzielny poranek znajdowała na naszej ławce w kościele dwie sztuki dokładnie tej marki masła, które zawsze kupowaliśmy.
W naszej okolicy uprawiało się głównie cebulę. Nieraz znajdowaliśmy na poboczu cebule, które wypadły z ciężarówek – takie „warzywne ofiary losu” pomagały nam wyżywić rodzinę, a do tego ludzie z kościoła też przynosili nam warzywa. Dzięki temu przez prawie sześć lat posługiwania w tamtym kościele byliśmy w stanie się utrzymać.
Kilka słów różnicy między potrzebą a pragnieniem
Doświadczenie nauczyło nas, że kiedy zachowujemy właściwe priorytety i ograniczamy prośby do prawdziwych potrzeb, Pan znajduje sposób, aby zaspakajając je włączyć w to tez nasze pragnienia. Zawsze powtarzam, że w kontekście relacji z nami, On prowadzi nas od ogółu do szczegółu. Najpierw w duchu odczuwamy ogólne wrażenie, a kiedy się na nim skupiamy, dostrzegamy wtedy więcej szczegółów.
Tak samo jest w przypadku naszych próśb. Kiedy przedstawiamy Mu nasze potrzeby, On zdaje się z radością dodawać do nich także niektóre z naszych pragnień. Ale nie czyń z tego żadnego schematu, tylko po prostu z Nim rozmawiaj.
Opowiadałem poprzednio o domu, który wynajmowaliśmy w Tulsie. Naszą prawdziwą potrzebą były trzy sypialnie, dwie łazienki i garaż. Kiedy jednak Pan przyprowadził nas do tego domu, nie tylko powyższe potrzeby zostały spełnione, lecz także nasze liczne pragnienia: większy salon i jadalnia, piękna kolorystyka wnętrz, drewniana podłoga w kuchni, czerwony kominek z cegły (prosiliśmy tylko o kominek), modne wówczas blaty z drewna bukowego, ogromna lodówka w wyposażeniu… Prosząc jedynie o to, co niezbędne, otrzymaliśmy więcej niż oczekiwaliśmy. To była dla nas dobra lekcja.
Kiedy sfera naturalna przecina się z duchową, wtedy czynisz kolejne kroki
W sferze naturalnej Chris zaczął mieć ataki padaczki – lekarze mówili, że to częste u nastolatków z uszkodzeniem mózgu i że potrzebował specjalistycznej opieki medycznej. Oznaczało to też, że potrzebował kształcenia specjalnego, którego żadna z trzech pobliskich szkół nie oferowała w 1992 roku. Dwaj pozostali chłopcy oraz Barb doszli do granic możliwości w kwestii edukacji domowej. Do tego doszedł kryzys w kościele – jeden ze starszych został oskarżony o niewłaściwe zachowanie. To wszystko miało miejsce w sferze „naturalnej”.
To właśnie wtedy, gdy to, co duchowe, przecina się z tym, co naturalne, człowiek wie, że nadszedł czas Pana, by dokonać zmiany
Duchowo nasze serca stały się większe niż serce naszego zboru. Oni troszczyli się tylko o naszą małą dolinę. My jednak wzrośliśmy w naszej wizji i pragnęliśmy dotrzeć do całego świata. Uświadomiliśmy sobie, że dopóki Chris nie zostanie uzdrowiony, nie możemy wyjechać jako misjonarze nigdzie poza granice USA. Wiedzieliśmy, że coś musi się zmienić, bo wymagały tego naturalne okoliczności. Nie mieliśmy jednak duchowego prowadzenia, dlatego wiedzieliśmy, że nie możemy się ruszyć z miejsca, dopóki Pan nie wskaże nam kierunku.
W Księdze Liczb 9 Izrael miał czekać, aż obłok chwały uniesie się znad Przybytku, co było znakiem do rozpoczęcia pakowania się. Dopiero kiedy obłok się poruszył, oni ruszali za nim. W tym czasie czuliśmy, że obłok się podnosi, ale nie wiedzieliśmy dokąd ani kiedy ruszy. Musieliśmy więc czekać.
Pewnego dnia powiedziałem Ojcu: „Skoro my nie możemy wyjechać, może mógłbyś użyć mnie, bym szkolił innych, którzy wyjadą w naszym imieniu?” Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział od razu: „Gdzie zawsze czułeś się najbardziej spełniony?” Przejrzałem w myślach wszystkie prace, które wykonywałem od nastoletnich lat i odkryłem wspólną cechę: najbardziej lubiłem małe grupy ludzi, z którymi mogłem się spotykać i budować relację – niezależnie od tego, czy była to posługa, czy praca fizyczna.
Pan powiedział mi wtedy…
… że wyznaczył mnie na dyrektora szkoły biblijnej w dużym kościele, przy którym działała szkoła K–12, ze szczególnym naciskiem na działalność misyjną. Nie wiedziałem jednak, gdzie to miałoby być. Jak bardzo bym się nie starał znaleźć czegoś takiego w Kolorado, nic nie przypominało tego, co mi opisał. W sercach jednak wciąż czuliśmy silne pociąganie w stronę Tulsy. „O NIE! Tylko nie Tulsa! Nie chcemy z powrotem do miejsca, gdzie jest tak wielu absolwentów szkół biblijnych, że pracują na stacjach benzynowych!” (naprawdę tak powiedziałem Ojcu). Ale nie mogliśmy temu zaprzeczyć. Gdy zadzwoniłem do przyjaciela w Tulsie i opisałem mu, co Ojciec mi pokazywał, odpowiedział, że brzmi to jak Victory Christian Center, gdzie pastorem był Billy Joe Daugherty.
We wrześniu 1992 roku pojechałem tam, uczestniczyłem w środowym nabożeństwie, dowiedziałem się więcej o kościele, wziąłem udział w akcji ewangelizacyjnej – i wszystko to potwierdziło mi, że mamy przyłączyć się do tego miejsca. Kiedy wróciłem do Kolorado Barb również miała takie przekonanie, więc w grudniu 1992 roku przeprowadziliśmy się w okolice Tulsy. Wiedziałem, że mam zostać dyrektorem ich szkoły biblijnej, ale oni jeszcze o tym nie wiedzieli. Więc podjąłem się „zwykłej” pracy i wraz z Barb zaczęliśmy służyć jako wolontariusze w niedzielnej szkole dla dorosłych. Około 18 miesięcy później, pod koniec lata 1994 roku, dzięki relacjom, które nawiązaliśmy z częścią kadry szkoły niedzielnej, zostałem Zastępcą Dyrektora szkoły biblijnej, a następnie w 1997 roku Dyrektorem Wykonawczym.
Czego nauczyliśmy się w Victory?
To były najlepsze i najgorsze czasy :). W przyszłym tygodniu dodam epilog do tej 6-częściowej serii, gdzie podzielę się niektórymi zmaganiami, jakie mieliśmy w małżeństwie, lekcjami, które z nich wynieśliśmy, i tym, jak przez to wszystko wzrośliśmy. Ale na razie to, czego nauczyliśmy się jako liderzy w megakościele (lokalna gazeta w tamtym czasie szacowała liczbę wiernych na 13 000), czyli jak wygląda „profesjonalne chrześcijaństwo”. Tego właśnie się nauczyliśmy – profesjonalnej strony służby w „klamrze pasa biblijnego” w USA, gdzie znajduje się Tulsa – miasto Orala Robertsa, Kennetha Hagina, T.L. Osborna, Kathryn Kuhlman, Robertsa Liardona, Carltona Pearsona, Matki (Grace) Tucker i Billy’ego Joe Daugherty’ego a także wielu innych.
Uwielbiałem tę pracę – nauczanie około 600 studentów, którzy co roku przechodzili przez naszą szkołę, z czego około 130 studiowało w pełnym wymiarze godzin. Lubiłem zastępować pastora podczas nabożeństw, gdy tylko wyjeżdżał. Lubiłem spotkania z największymi nazwiskami prowadzącymi wielkie służby. Miałem byłych studentów, którzy zaczynali pracę u tych ludzi i słyszałem od nich różne historie. Nasz sąsiad, od którego kupiliśmy nasze trzy konie, był szefem ochrony największego wówczas „teleewangelisty uzdrowiciela” – więc widziałem i słyszałem wiele zakulisowych rzeczy, które po prostu nie były właściwe. Widziałem nacisk kładziony na rzeczy zewnętrzne i ukrywanie prawdy. Jeśli ktoś wskazywał jakiś problem, to jemu zaraz zarzucano, że sam ma ten problem. (Zobacz Return of the First Church).
Widziałem też tych, którzy wymknęli się uwadze, np. kobietę, która popełniła samobójstwo – była jedną z moich studentek i śpiewała w chórze. Jak to możliwe, że nikt jej naprawdę nie znał i że ona sama nie miała nikogo na tyle blisko, by ją powstrzymał? Widziałem brak gotowości do udzielania finansowej pomocy wiernym członkom i pracownikom, gdy znaleźli się w sytuacjach kryzysowych. Widziałem także wiele innych rzeczy. Zacząłem szukać Ojca, porównując Pismo z tym, jak wyglądał „profesjonalny” kościół. Gdy zaproponowałem kilka zmian w kiepsko napisanym projekcie, zostałem skarcony. Nie mogłem zmienić Kościoła od środka, więc szukałem Pana.
Zmęczenie i obciążenie wynikające z tej pozycji zaczęło odciskać na nas piętno…
… szczególnie na małżeństwie i mojej relacji z dziećmi. Pracowałem długie godziny, czasami po 80 godzin tygodniowo, a byłem na etacie przez 6 lat. Chris, który miał wtedy 14-20 lat i nie chodził do szkoły, musiał w domu nosić pieluchę, ponieważ Barb nie była na tyle silna, by przenieść go na toaletę. On tego nienawidził i regularnie wpadał w złość na swoją mamę, a nawet bił ją z powodu sfrustrowania i wstydu, że musi załatwiać się w spodnie. To bardzo obciążało Barb. Moja rodzina wiele wycierpiała, pozwalając mi pracować na etat, i nadal jestem im za to wdzięczny – wiem, że Pan też.
W roku szkolnym 1999–2000…
… modliłem się długo na językach tylko po to, by pozostać na tyle napełniony Duchem, żeby móc dawać z tego studentom podczas zajęć. Byłem już u kresu wyczerpania. Od dawna cytowałem z Za 4:6: „Nie dzięki mocy ani sile, lecz przez mojego Ducha – mówi Pan”, ale brakowało mi w tym szerszego kontekstu. W Za 4:1–6 pokazane są 2 drzewa oliwne (Słowo i Duch), które zaopatrują dużą czaszę w oliwę. Czasza przelewa się do rury, która napełnia małe lampy oliwne. Przelewająca się oliwa napełnia lampy, ale czasza zawsze pozostaje pełna, zasilana przez źródła oliwy. Czasza to nasz duch, napełniany olejem Ducha. Ludzie otrzymują od nas tylko z naszego nadmiaru, a to, co znajduje się w naszej czaszy – w duchu, służy nam w naszym życiu. Doszedłem do punktu, że zacząłem już dawać innym z samej czaszy, a nie z nadmiaru – byłem zbyt zmęczony i zajęty, by mieć jakiś „nadmiar”.
Jeśli już nie ma nadmiaru, trzeba się zatrzymać i napełnić czaszę, bo inaczej zaczyna się dawać innym to, co było przeznaczone dla ciebie. Ku zaskoczeniu wszystkich, w maju 2000 roku zrezygnowałem. Przez pewien czas podróżowałem samodzielnie, a następnie C. Peter Wagner poprosił mnie, abym pomógł mu założyć stowarzyszenie szkół biblijnych, które wydawało certyfikaty zamiast dyplomów akademickich.
Wkrótce, mieszkając w Tulsie…
…co 4–6 tygodni podróżowałem do Colorado Springs, a później, gdy mianował mnie Kanadyjskim Dyrektorem Narodowym swojej szkoły biblijnej – do Red Deer w Albercie i po całej Kanadzie. Cały czas szukałem, jak Pan chciałby, abyśmy prowadzili Kościół, jaki miałby być Jego następny ruch i jaka była w tym moja rola. Gdziekolwiek podróżowałem, pastorzy i dyrektorzy szkół biblijnych zadawali te same 3 pytania: Jak rozwinąć mój kościół (albo szkołę)? Jak sfinansować mój kościół (albo szkołę)? Jak zatrzymać ludzi, żeby nie odchodzili z mojego kościoła (albo szkoły)? Każdy twierdził, że jest wyjątkowy, a jednak wszyscy byli tacy sami.
4 lutego 2001
Byłem w okolicach Toronto, kiedy w środku uwielbienia podczas nabożeństwa zobaczyłem Pana. Powiedział wtedy między innymi: „Zobacz to, co ja widzę. Ludzie biegają tu i tam, z jednego spotkania na drugie, szukając widowiska, myśląc, że TO jest właśnie nadprzyrodzone, podczas gdy umyka im nadprzyrodzone działanie, które odbywa się w ich wnętrzu, w ich sercu, bo proces uczniostwa JEST nadprzyrodzony”. I dodał jeszcze: „Jak było na początku, tak musi być teraz. Ja poruszam się w relacjach”.
4 listopada tego roku Pan ukazał mi się ponownie mówiąc, abym zaczął kościół domowy i sieć kościołów domowych. Powiedział: „Ustrukturyzuj to tak, aby ułatwić rozwój kościołów domowych na całym świecie”. Pod koniec 2001 roku Peter rozpoczynał to, co z czasem stało się znane jako NAR – Nowa Reformacja Apostolska – gdy ja w tym czasie zmierzałem w przeciwnym kierunku i nie zgadzałem się z jego kierunkiem. Zrezygnowałem, rozstaliśmy się w przyjaźni; on kontynuował budowanie NAR, a my rozpoczęliśmy Międzynarodowy Kościół Bez Murów (The Church Without Walls International).
Za tydzień epilog – o trudnościach i kluczach do wytrwania w małżeństwie. A do tego czasu – wiele błogosławieństw.
< Część 5 | Część 7>
John Fenn