John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Zakończę tę serię kilkoma dodatkowymi rzeczami, których nauczyliśmy się po drodze…
Kultura „bratniej duszy”, „księżniczki”, „dopełnij mnie”
Kilka lat temu w Azji Wschodniej zdiagnozowano tzw. „syndrom księżniczki”. Polega on na tym, że młode kobiety przez całe życie słyszały, że są księżniczkami, i w to uwierzyły. Myślą teraz, że życie kręci się wokół nich – ich włosów, paznokci, ubrań, zainteresowań i ładnych rzeczy – i stawiają siebie w centrum uwagi, nie spodziewając się, że będą musiały wnieść do związku coś od siebie. W małżeństwie objawia się to tym, że żona nie robi nic, by wnieść coś do związku, ale oczekuje, że mąż będzie jej służył. Widziałem to kilka razy i we wszystkich przypadkach skończyło się to rozwodem. W małżeństwie nie ma miejsca na narcyzm. Żona-księżniczka całymi dniami siedzi, nie posprząta pustych opakowań po chipsach, nie gotuje, nie sprząta, nie pierze, nie umie trzymać się budżetu – a on wraca z pracy i robi wszystko. To właśnie syndrom księżniczki.
Jest też w kulturze popularnej inna idea, zwana „bratnią duszą”. To termin psychologiczny – bardzo stary, występujący nawet w judaizmie. Problem pojawia się, gdy ktoś wierzy, że gdzieś tam istnieje jedna, jedyna bratnia dusza, przeznaczona dla niego. Ponieważ wierzy, że jego partner jest mu tym przeznaczonym, rodzi to wobec niego nierealistyczne oczekiwania. To sprawia, że pary wchodząc w poważny związek lub żeniąc się, wcześniej nie „odrabiają pracy domowej”, czyli nie poznają się, nie uczą się komunikacji, nie uczą się, jak się kłócić, jak rozwijać praktyczne umiejętności potrzebne, gdy dwoje ludzi mieszka pod jednym dachem.
Forma miłości zastępuje jej istotę. Pewnego dnia zauważają, że ich „bratnia dusza” nie jest doskonała – a może raczej, że dostrzegali te niedoskonałości od początku, ale ciągle myśleli, że mogą je zmienić albo że to nie są sprawy kluczowe. Wtedy pojawia się rozczarowanie, czasem gorycz, a drobiazgi urastają do rangi wielkich problemów.
Czy moja żona mnie dopełnia, a ja ją? Tak. Czy jest moją bratnią duszą, a ja jej? Tak. Czy idziemy w tym samym kierunku wzrastając w Chrystusie, w pobożności, w szukaniu dobra drugiej osoby? (Bez prób zmieniania się nawzajem). Tak. Nie mamy innych motywów, niż aby błogosławić się i kochać nawzajem. To prawdziwe życie i podejmowane trudne decyzje, gdy kochasz tę osobę, ale w danej chwili jej nie lubisz. Ale ją kochasz i dostosowujesz się, wzrastasz jako człowiek w Chrystusie.
Tamtego sierpnia 1978 roku, zanim Barb i ja pobraliśmy się we wrześniu…
…Ojciec uczył mnie z 1 Tm 5:14, gdzie jest powiedziane m.in.: „Chcę, żeby młodsze kobiety wychodziły za mąż, rodziły dzieci, zarządzały domem…”. W przypisie mojej Biblii słowo „zarządzać” było przetłumaczone jako „rządzić rodziną” (i rzeczywiście tak jest w grece). W moim ledwie dwudziestoletnim umyśle, miesiąc przed ślubem, werset mówiący, że żona ma rządzić domem, był sprzeczny ze wszystkim, co słyszałem lub zakładałem w kwestii chrześcijańskiego małżeństwa i powiedziałem to Ojcu wprost.
On odpowiedział: „Czym jest dom (house)?” Powiedziałem: „To budynek – ściany, dach, instalacje itp”. On na to: „Bardzo dobrze. A czym jest ognisko domowe (home)?” Odpowiedziałem: „Ognisko domowe to rzeczy niematerialne – pokój, bezpieczeństwo, miłość – które sprawiają, że dom staje się domem”. On znowu: „Bardzo dobrze. Żona jest głową domu (house), a mąż jest głową ogniska domowego (home).”
To jeszcze bardziej mnie zdezorientowało, więc powiedziałem: „Ojcze, skoro tak, to znaczy, że jeśli zatka się zlew w kuchni, a ona jest głową domu, to ona powinna to naprawić, bo to część domu”. On odpowiedział w sposób, który wyznaczył nam kurs na długie i szczęśliwe małżeństwo: „Tak, może to zrobić. ALBO też może poprosić głowę ogniska domowego, żeby się tym zajął, bo jeśli zlew nie będzie naprawiony, to wpłynie to na jakość ogniska domowego”.
Zrozumiałem wtedy wyraźnie, że w małżeństwie, które miałem zawrzeć, to ja jestem odpowiedzialny za niematerialne cechy ogniska domowego. Miałem być duchową głową, tak jak Chrystus kocha Kościół, tak ja miałem kochać swoją żonę – On jest miłością, radością, pokojem, bezpieczeństwem w Nim, i to właśnie miały odczuwać moja żona i przyszłe dzieci. Jesteśmy jedno, lecz dekoracje, gotowanie i posiłki to część domu i Barb świetnie zarządza tym domem. Ale ja jestem odpowiedzialny przed Bogiem za to, by nasz dom był także ogniskiem domowym – pełnym pokoju, radości, bezpieczeństwa, łaski – tak, abyśmy razem przemienili dom w prawdziwy dom (ognisko domowe).
„Potrójny sznur szybko się nie zerwie” – to nie znaczy, że trzecią nicią w nim jest mama lub siostra
To znane wyrażenie z Koh 4:11-13 mówi o tym, że to Pan jest tą trzecią nicią tworzącą mocne małżeństwo, dzięki której „nie jest łatwo je zerwać”. Ale często bywa tak, że żona bardziej ceni opinie matki, siostry czy przyjaciółki niż męża – albo mąż robi to samo ze swoją matką. Kochani – stawiajcie granice! W każdym zdrowym małżeństwie, która ma dobre relacje ze swoimi rodzinami, przychodzi moment, kiedy para musi ustalić zasady i wyznaczyć granice. Może jakieś uczucia zostaną zranione, ale mąż i żona razem muszą zdyscyplinować się, by trzymać innych na dystans i wpuszczać ich na swoich zasadach, i przede wszystkim – stawiać opinię współmałżonka ponad wszystkie inne. Kropka.
Kiedy kochasz ją, lecz w tej chwili jej nie lubisz…
Kiedy kochasz osobę, ale w danej chwili jej nie lubisz, wtedy musisz wrócić do sedna tego, co w niej kochasz. Wracasz do tych rzeczy, które sprawiły, że się w niej zakochałeś. W ten sposób, gdy Barb i ja mamy poważną sprzeczkę, mija ona jak letnia burza, a potem zapominamy o niej i wracamy do punktu wyjścia. Cofamy się, wracamy do podstawowej przyczyny, dla której się kochamy, i to sprawia, że w szerszej perspektywie powód naszej kłótni zaczyna wydawać się drobiazgiem.
Paweł napisał w Ga 2:9, że gdy Piotr, Jakub i Jan „poznali łaskę”, jaka została dana jemu i Barnabie, podali im prawicę na znak wspólnoty i zgodzili się, że tamci trzej pójdą do Żydów, a Paweł i Barnaba do pogan. Poznali łaskę. Piotr później napisał w swoim ostatnim liście (2 P 3:15-16), że niektóre rzeczy, które pisze Paweł, są trudne do zrozumienia.
W małżeństwie czy przyjaźni nie zawsze ważne jest, byś rozumiał lub zgadzał się z osobą, którą kochasz. Ważne JEST, byś „dostrzegał łaskę” w niej, szanował ją, zwłaszcza gdy ta łaska dotyczy obszaru innego niż temat obecnej kłótni. Kochaj łaskę Chrystusa w tej osobie i to, co On w jej życiu uczynił (i dary, które jej dał). Dostrzegaj Bożą łaskę w jej życiu i kochaj to, nawet jeśli nie kochasz innych rzeczy w tej osobie. Kochaj łaskę. Szukaj darów, które dał jej Bóg – bo to właśnie one sprawiły, że się w niej zakochałeś. Gdy pojawia się konflikt, przestaw mentalnie i emocjonalnie swoją uwagę tę łaskę, na te rzeczy, które cię w niej urzekły.
Poddawajcie się sobie nawzajem w Chrystusie
Posłuszeństwo jest czynem, lecz poddanie jest postawą serca. Poddanie się oznacza, że dajesz komuś miejsce w swoim sercu, by miał nad tobą pewien autorytet, albo w jakiś sposób dopuszczasz go do swojego życia.
Można być poddanym, będąc jednocześnie nieposłusznym. Nastolatek może posprzątać pokój, ale w sercu jest zły, zgorzkniały – nie jest poddany. Żona może w nieposłuszeństwie iść do kościoła, gdy jej niewierzący mąż tego zakazuje, ale pozostaje mu poddana, będąc wspaniałą żoną i/lub matką.
Instrukcje Pawła mówią, by poddawać się sobie nawzajem „w Chrystusie”, co oznacza, że możesz być poddany współmałżonkowi, ale jeśli prosi cię o coś, co byłoby niezgodne z tym, co zrobiłby Jezus, nie musisz się na to zgadzać. Każdy ma prawo chronić swoje ciało, swoje emocje przed niegodziwymi rzeczami, których współmałżonek może wymagać w imię posłuszeństwa. To prawo dotyczy wszystkiego – od sypialni po napad na bank – jeśli coś jest sprzeczne z twoim sumieniem lub jest moralnie czy etycznie złe, możesz być nieposłuszny, jednak pozostając poddany w sercu. Ten, kto wymaga od współmałżonka rzeczy niemoralnych, powinien zająć się sam swym problemem.
Oboje przechodzimy przez trudności, by po drugiej stronie konfliktu stać się jednością
Pracujemy ramię w ramię dzieląc się obowiązkami. To nasz dom, nasza kuchnia, nasze pranie – a nie jej czy moje. Mówiąc to, każde z nas ma swoje obszary, swoje sposoby robienia rzeczy, i szanujemy to nawzajem. Dajemy sobie wolność bycia indywidualnościami. Jesteśmy „obecni” w naszym związku i wnosimy wkład w jego dobro.
Wczoraj (w momencie pisania tego) pracowaliśmy w kuchni razem z Barb, przygotowując „kurczaka nerkowcowego” ze smażonym ryżem. Ja zająłem się ryżem a ona kurczakiem. Powiedziała nagle: „Uwielbiam pracować razem w kuchni”, a ja odpowiedziałem, że ja też, bo to jedna z tych fajnych chwil razem. To, jak poruszamy się wokół siebie w kuchni, wygląda jak dobrze wyreżyserowany taniec. Mój ryż był gotowy dokładnie w tym samym czasie, co jej kurczak. Ale na początku byliśmy jak Trzej Stooges, bo musieliśmy nauczyć się, jak się poruszać… Teraz jesteśmy jak Fred i Ginger tańczący razem. I to ona robi wszystko, co Fred, ale w szpilkach 🙂 (Dla tych, którzy nie wiedzą, kim oni są – obejrzyjcie film z Fredem Astaire’em i Ginger Rogers albo wyszukajcie w YouTube fragmenty ich tańca ;)).
Pamiętam, jak pierwszym tygodniu naszego małżeństwa, w naszym małym mieszkaniu na piętrze, Barb powiedziała do mnie: „Śmieci są pełne”. Odpowiedziałem: „To je wynieś”. Ona na to: „W naszym domu zawsze to mój tata wynosił śmieci”. Odpowiedziałem: „W naszym domu, kto dopełnił kosz do końca, ten wynosił śmieci”. …Od tamtej pory to ja wynoszę śmieci, w ten sposób – w pewnym sensie, kładę swoje życie 🙂
Celebrujemy siebie nawzajem i okazujemy sobie szacunek w prostych rzeczach, jak np. brak telefonów przy stole. Jedną z umiejętności, której się nauczyłem i wciąż nad nią muszę pracować, to nie odbieram telefonu, gdy ona w tym momencie do mnie mówi – nie chcę przerywać jej wypowiedzi. Szanuję ją najpierw w swoim sercu, a potem wyrażam to w praktyce.
Odrobiliśmy wiele lekcji i można by opowiadać o wiele dłużej, ale może to już innym razem. W kolejnym tygodniu nowy temat, a do tego czasu wiele błogosławieństw.
John Fenn