Michael Brown
Zastanawiając się na wspaniałym słowem, które padło z ust Catherine Booth, uderzyło mnie to, że ostatnie strategie amerykańskiego kościoła mają na celu unikanie konfliktu ze światem, co jest nie tylko złym kierunkiem. Jest to w rzeczywistości coś całkowicie przeciwnego do tych strategii, które należy podejmować.
Pozwólcie, że wyjaśnię, o co mi chodzi.
Catherine Booth wraz z mężem, Williamem Booth, założyła Armię Zbawienia. Przez całe dziesięciolecia ta organizacja znana była z nieustraszonego i bezkompromisowego głoszenia ewangelii, poświęconego życia i pełnej współczucia troski o cierpiących i ubogich.
Z tych dwojga to Catherine była bardziej płomiennym mówcą. W czasie kazania p.t. „Agresywne Chrześcijaństwo” wykrzyknęła: „Sprzeciw! Dla współczesnego chrześcijaństwa fakt, że wywołuje tak niewiele sprzeciwu, jest złym znakiem. Gdyby nie było żadnego innego znaku tego, że błądzą, ten wystarczyłby mi. Gdy kościół i świat mogą wygodnie podążać razem to możesz być pewien, że coś jest źle. Świat się nie zmienił, ten duch jest dokładnie taki sam, jak zawsze był, gdyby więc chrześcijaństwo było równie wierne i oddane Panu, oddzielone od świata życiem, żyło życiem, które jest naganą dla wszelkiej bezbożności, świat nienawidziłby go tak samo, jak to było zawsze. To kościół zmienił się, nie świat”.
Cytowałem te słowa prawie 25 lat temu w mojej książce pt „How Saved Are We” (Jak jesteśmy zbawieni?), nie wspominając wielu innych okazji, lecz w zeszłym tygodniu, gdy go zamieściłem na moim Facebooku, dostałem strzał między oczy.
Z jednej strony jej słowa obecnie jeszcze bardziej odpowiadają rzeczywistości, niż wtedy, gdy wypowiedziała w 1800 roku, ponieważ od tamtej pory amerykański kościół i świat znalazły tak wiele wspólnych dróg, aby dziś „wygodnie podążać razem”.
Jak napisałem w 1989 roku w The End of the American Gospel Enterprise (Koniec Amerykańskiego Przedsiębiorstwa Ewangelia) podobnie jak w Sards staliśmy się „doskonałym wzorem nieszkodliwego chrześcijaństwa” (G.B. Caird), „o reputacji żywego, a jednak martwego” (Obj 3:1). Podobnie jak w Sards, doszliśmy również do tego, że niemal w ogóle nie prowokujemy naszego pogańskiego otoczenia, ani nie mamy na nie żadnego wpływu. Podobnie jak wierzący w Sards usytuowanego między górskimi skałami i my spoczęliśmy wygodnie i bezpiecznie w tym świecie”.
Zostało to napisane w 1989 roku. Właśnie zastanawiam się o ileż bardziej nieszkodliwi i kompromisowi staliśmy się od tamtej pory!
Rozmyślając o przenikających słowach Catherine Booth, powiedziałem do siebie: „Są jednak i takie drogi, po których świat i amerykański kościół nie chodzą razem wygodnie. Znaleźliśmy się w ogniu konfliktu i tutaj często jest nienawiść, gniew, prawne prześladowania, a czasami nawet bezpośrednio przeciwko nam skierowana przemoc”. Tak, prawdę mówiąc, na pewnych ważnych frontach przeżywamy realny sprzeciw ze strony świata, czasami nawet zawzięty i rozzłoszczony.
Gdzie konkretnie doświadczamy tego agresywnego sprzeciwu? Które to są te ważne fronty?
Na te pytania mogę odpowiedzieć dwoma wyrazami: aborcja oraz homoseksualizm.
Wielu chrześcijańskich liderów wzywa nas, abyśmy właśnie na tych frontach wycofali się, mówiąc, że powinniśmy przestać wywoływać kontrowersje, i że, jeśli chcemy zdobywać dla Pana ludzi, którzy są po drugiej stronie, powinniśmy zaniechać tych ważnych społecznych spraw.
Oczywiście, zgadzam się z tym, że musimy być pełni współczucia i łaski, gdy stajemy w obronie sprawiedliwości, i że musimy pokonywać zło dobrem, a nienawiść miłością. Jeśli staniemy w ciele i staniemy się nędzni duchowo i nieprzyjemni to już zostaliśmy pokonani i przynieśliśmy wstyd Panu, nie wspominając już odgonieniu tych, za których Chrystus umarł.
Jestem bezwzględnie przekonany, że naszym pierwszym i najważniejszym priorytetem jest zdobywanie zgubionych i czynienie uch uczniami.
Czy jednak Jezus nie powiedział ci, którzy „będą prześladowani dla sprawiedliwości” będą naprawdę szczęśliwi i błogosławieni? (Mt 5:10) Czyż nie powiedział, że tak samo byli prześladowani wcześniej prorocy? (ww 11-12). Czyż prorocy nie byli prześladowani za wzywanie swego narodu do pokuty i za gromienie socjalnego zła?
Dlaczego miałoby być inaczej z nami?
Gdy Paweł mówił do Feliksa o „wierze w Jezusa Chrystusa”, czyż nie powiedział mu również o „usprawiedliwieniu, wstrzemięźliwości i o przyszłym sądzie”. To właśnie wtedy Feliks wzburzył się (Dz 24:24-25). (W zasadzie, Feliks, według ówczesnych praw i zwyczajów, żył ze swą żoną w cudzołóstwie.)
A dziś, gdy jasne jest, że trafiliśmy w nerw, gdy stajemy za życiem nienarodzonych, aż do tego stopnia, że pewien aktywista ruchu za życiem został zaatakowany przez policję, niektórzy mówią, że musimy przyjąć bardziej miękki i łagodny ton.
Czy nie jest to tylko kwestia kompromisu i uciszenia?
Dziś, gdy jest oczywiste, że sprzeciwiając się homoseksualnej działalności – równocześnie przyjmując do naszego kościoła każdego, aby usłyszał ewangelię i przyjął Bożą miłość – dotknęliśmy inny główny nerw, mówi się nam, abyśmy zrezygnowali z tego powodującego podziały tematu, a będziemy oglądać coraz więcej gejów i lesbijek zbawionych i uratowanych.
Ponownie, zgadzam się z tym, że za bardzo politycznie podchodzimy do tych spraw – a są to w rzeczywistości sprawy dotyczące ewangelii w pierwszej kolejności, a polityczne i społeczne w drugiej – lecz tak naprawdę dopóki nie uznamy, że homoseksualizm jest błogosławiony przez Boga i przez Niego dany, będziemy uznawani za tłukących po głowach Biblią homofobów. A wkrótce dowiemy się, że prawdą jest to, co powiedział Winston Churchill, że „Człowiek, który chce się przypodobać, jest podobny do kogoś, kto karmi krokodyla w nadziei, że ten zje go na końcu”.
Pastorzy, przywódcy, rodzice i wszyscy zainteresowani wierzący posłuchajcie mnie dziś uważnie: Kiedy już jednopłciowe małżeństwa zostaną zapisane jako prawo w całej Ameryce, aktywiści gejowscy nie powiedzą po prostu: „W końcu osiągnęliśmy nasz cel!”. Wręcz przeciwnie, my wszyscy, którzy nie potwierdzamy ani nie popieramy homoseksualizmu (oraz biseksualizmu i transgenderyzmu) będziemy naznaczeni jako nietolerancyjni bigoci a nasza wolności sumienia, mowy i religii będą następne w kolejności do zniszczenia. Tak naprawdę to oni już są na tej drodze, o ile dziś nie staniem za sprawiedliwością.
Co więc zrobimy?
Najpierw: pokutujmy za wszelkie znane nam grzechy w naszym życiu, oczyszczając się z Bożą nadnaturalną pomocą z hipokryzji.
Po drugie: prośmy Boga, aby dał nam serca pełne współczucia dla tych, którzy sprzeciwiają się Jego standardom.
Po trzecie: prośmy Pana o odwagę do zajęcia stanowiska, abyśmy nie zgadzali się na kompromisy, nie cofali się bez względu na koszty czy konsekwencje,
przygotowani na prześladowania 'dla sprawiedliwości” i radowali się z tych prześladowań, zawsze wynosząc imię Jezusa w duchu, słowie i uczynku.
Gdzie dziś spotykamy się z opozycją? To właśnie tam musimy zając nasze stanowisko.
Jak powiedział Marcin Luter: „Jeśli będę najgłośniej i najwyraźniej przedstawiał każdą część prawdy Bożej z wyjątkiem tego drobnego punktu, który właśnie w tej chwili atakuje świat i diabeł to nie wyznaję Chrystusa, bez względu na to jak głośno głoszę Chrystusa. Tam gdzie wre bitwa żołnierz dowodzi swej lojalności, a stać na wszystkich frontach obok i cofać się na tym punkcie, to zwykła ucieczka i hańba”.
Słyszę jak Duch Boży mówi: „Naprzód!”
Nie słyszę, żeby mówił: „Odwrót!”
—————————–
Michael Brown is author of Hyper-Grace: Exposing the Dangers of the Modern Grace Message and host of the nationally syndicated talk radio show The Line of Fire on the Salem Radio Network. He is also president of FIRE School of Ministry and director of the Coalition of Conscience. Follow him at AskDrBrown on Facebook or at @drmichaellbrown on Twitter.
Did you enjoy this blog? Click here to receive it by email.
W 100% zgadzam się z autorem tekstu i jestem pewny, że jest to problem całego a nie tylko amerykańskiego kościoła .
Nie jest to jednak nic, oczym Słowo Boże zapomniałoby wspomnieć. Oto Słowa Pana Jezusa:
Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana.
Cóż doszliśmy do takiego momentu, gdzie słowa te stały się rzeczywistością.
Ludzie zakochani w swojej doskonałości, czerpiący zyski z prowadzenia religijnych spotkań, które zwykli nazywać (nie wiadomo dlaczego kościołem), odwrócili się od Słowa Bożego.
Od osoby Jezusa Chrystusa,którego postawa powinna być wyznacznikiem naszego życia.
Zadufani, samowystarczalni, pozwolili sobie na ignorancję tego co Święte i Boże.
Odwróciwszy się od Bożej obecności i Bożej Mocy, nie mając duchowego rozeznania wpuścili między owce wilki z ich demonicznymi kazaniami dyskredytującymi potrzebę nowego narodzenia.
Tak właśnie sól zwietrzała.
Przychodzą nowe, nastawione konsumpcyjnie osoby, by brać od Boga, a nie oddać siebie Bogu.
Przywódcy poprzez działalność charytatywną pochodzącą ze świata „kupują” nowych zwolenników.
Ot, i cała Prawda o dziesiejszym „kościele”
Czy przypadkiem Bracie i Siostro, nie czujesz się samotny/a wśród „chrześcijan”?
Czy nie spotykasz się z uczuciem, że mówiąc o tym co biblijne jesteś nierozumiany, obcy, szalony?
To jest właśnie owoc zwietrzonej soli.
Lekarstwo na tę dolegliwość jest tylko jedno : „POWRÓT DO PRAWDY BOŻEGO SŁOWA”
W innym przypadku będzie nam ciężko uchronić się przed zwiedzeniem, jakiego dopuszczono się w kościele.
Nie poddawajmy się jednak.
Myślę, że mimo wszystko jest nas wielu.