Category Archives: Pozostałe

Obciążenie

Michael Carl

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, że jesteśmy w posiadaniu kościelnych budynków, które kosztowały miliony dolarów, są wypakowane tłumami po brzegi co niedzielę, lecz nie mamy mocy głosząc własne świadectwo? Czy nie dziwiliście się dlaczego połowa ludzi w tym kraju (USA) twierdzi, że narodziła się na nowo, a jednak kościoły mają tak minimalny wpływ na społeczeństwo? Czy nie zdumiało was w ogóle to, że amerykańskie społeczeństwo staje się coraz bardziej antagonistyczne wobec tego kościoła?

Jak to możliwe?

Wydaje się, że odpowiedź  znajduje się w tym, że pastorzy za kazalnic sprzedają ideę „wrażliwości na szukających” (Seeker Sensitive). Poszliśmy w stronę programów, świateł, maszyn do produkcji dymu na scenie, rekwizytów scenicznych i ewangelii sukcesu.  Pastorzy głoszę Ewangelię  Samospełnienia i mówią o tym, jak to zostaliśmy przeznaczeni do tego, aby rządzić. Nasze kazalnice dobijają echem: „Bóg chce, abyś był szczęśliwy” oraz „Możesz przeżyć najlepsze możliwe życie”. Mamy głównych tele kaznodziejów prowadzących „spotkania namiotowe”, gdzie „kaznodzieje” wykrzykują „Czcijmy was”.

Słyszałem pewnego kaznodzieję, który twierdził, że jeśli przechodzisz przez życiowe próby, to nie masz dość wiary. Co za absurdalne stwierdzenie i jakże całkowicie niebiblijne! Paweł miał więcej wiary niż większość z nas, a jednak nigdy nie przestał przechodzić prób. Mówimy o wierze i powodzeniu, podczas gdy kościół na świecie wzrasta nie tylko w liczbach, lecz w głębokości (poznania) i dojrzałości. Oni oglądają cuda Bożej mocy; oni czują Jego obecność.

Dlaczego? Ponieważ nauczyli się znoszenia prób. W Pakistanie biskupowi charyzmatycznego kościoła episkopalnego muzułmanin poderżną gardło i wyrzucił go z autobusu na śmierć, tylko dlatego, że biskup był chrześcijaninem. Ale służba tego biskupa wzrasta a on ogląda owoce.

Chrześcijanie w innych częściach świata modlą się o przebudzenie amerykańskiego kościoła. Co nam to mówi o nas? Znaczy to, że jesteśmy słabi i zajęci sobą.

Słyszałem innego telewizyjnego kaznodzieję, który przewrócił stoły i mówił, że kaznodzieja, który skupia się na takich sprawach jak omówione w ksiżce F.F. Bruca “Trudne powiedzenia Jezusa”, nie jest głosi ewangelii i ignoruje Słowo! Oni nie chcą słyszeć tego, co Jezus głosił! Wygłaszamy lekceważenie dla prawdy! Jezus powiedział: „Syn Człowieczy nie ma gdzie by głowę skłonił!” i powiedział swoim uczniom o zbliżającym się aresztowaniu, torturach i ukrzyżowaniu.

A to znaczy, że my jesteśmy zwiedzeni i ogarnięci chciwością.

Nie ma łez wołających o przebudzenie, jedynym płaczącym jest Jezus. On krwawił i umarł za nas, a my głosimy, że Ewangelia jest środkiem do powodzenia, mocy i wpływu. Kościelne nabożeństwa bardziej przypominają koncerty pop, a głoszona jest paplanina kolekcji sloganów z centrum na sobie i o tym, jak to Bóg chce, abyśmy byli szczęśliwi!

NIE, Bóg chce, abyśmy byli święci!

Gdzie jest przesłanie pokuty. Gdzie jest „Jeśli kto chce iść za Mną, musi się wyrzec siebie, wziąć swój krzyż na siebie każdego dnia i naśladować Mnie”? Ludzie, przesłanie krzyża jest głupstwem i obrazą dla świata. Paweł powiedział nam o tym 20 stuleci temu. Paweł powiedział nam również, że gdyby chciał się podobać światu, nie byłby już uczniem Chrystusa.

Czy możecie sobie wyobrazić Eliasza gawędzącego ze złym królem Ahabem o tym, jak by tu razem „współistnieć”? A może możesz wyobrazić sobie taką stację, że  Jan Chrzciciel powinien był zacząć rozmawiać z Herodem na temat tolerancji? Nie, ci wspaniali mężowie Boży zostali posłani po to, aby skonfrontować przywódców swoich czasów z grzechem w społeczeństwie!

Dlaczego więc tak jest, że nasi ewangelicy spędzają czas usiłując przypochlebić się i przypodobać naszym politykom, podczas gdy ciągle giną dusze i odchodzą do wieczności bez Chrystusa?

To jest przesłanie, które przemieni tą kulturę i odwróci stan tego kraju.

-Please comment on this article at the website below-

http://www.johnthebaptisttv.com/ceo оптимизация

Pięć ułomności zachodniego chrześcijaństwa

Bryan Corbin

http://bryancorbin.com/

1. Niecierpliwość: Jedną z najbardziej dominujących cech zachodniej kultury jest nieustanny wyścig do coraz szybszego i wygodniejszego wykonywania wszystkiego. Takie rzeczy jak stanie w kolejkach nawet do fast foodów czy ręczne zapisanie kawałka papieru szybko stają się passé.  Niestety tego rodzaju „postęp” ma również sieciowy skutek w postaci coraz mniejszej tolerancji wszystkiego, co nie jest wygodne i nie przynosi natychmiastowej gratyfikacji. Dla „uczniów” Chrystusa jest to problematyczne, ponieważ bycie uczniem często wymaga oczekiwania na Pana czy wyciszenia się ze świadomością tego, że On to jest Bogiem. Sprzeciwia się to również bezpośrednio Jego charakterowi, który ostatecznie jest naszym przeznaczeniem.

2. Samowystarczalność/ uporczywa niezależność: Stany Zjednoczone zrodzone zostały z buntu i choć większość mogłaby się upierać, że tyrania naszej historii była wystarczającym tego usprawiedliwieniem, ta buntownicza natura sama się ufarbowała w nasze narodowe kolory. Amerykanie są znani z zuchwałości i nieumiejętności przyswojenia sobie konwencjonalnej myśli czy uznanej mądrości. Zdaje się, że Amerykanie, jako tacy, uwielbiają te cechy uporczywej niezależności i samowystarczalności. Oczywiście, cechy te są zdecydowanie przeciwne charakterowi Chrystusa; On, jak małe dziecko, mówił to co pochodziło od Ojca i zgodził się być barankiem poprowadzonym na rzeź. Powiedział, że czyni wyłącznie to co widzi, że Ojciec czyni i że bez Niego nie czyni „niczego”. Jest to obraz absolutnej zależności, co w niczym nie przypomina tego, czego większość Amerykanów chciałoby się uchwycić.

3. Rynkowość/ konsumpcyjność: Błędne pojmowanie ewangelikalizmu spowodowało, że spora część amerykańskiego kościoła oparła się na rynkowych i konsumpcyjnych zasadach działania. W ten sposób duchowni i służby kształtują siebie zgodnie z ostatnimi kaprysami popularnych wymagań, zamiast opierać się na niezmiennym charakterze Boga i Jego Ducha. Taka postawa zmusza ich do nieustannego śledzenia ostatnich kulturalnych trendów i marketingowych wyników, zamiast skupić się na Autorze i Dokończycielu naszej wiary, co powoduje, że kościół zmienia się bardziej w funkcjonalną sieć niż rodzinę. Z pewnością, rozwadnianie ewangelii nie dodaje temu ani odrobiny smaku, a całkowicie redukuje jej potencjał.

4.   Próżność/ niepewność:  Może wydawać się, że próżność i niepewność są cechami prawie przeciwnymi,  lecz tak naprawdę idą ręka w rękę. Próżność jest wyolbrzymionym obrazem, który usiłujemy malować, gdy boimy się, ze ludzie będę rozczarowani, jeśli zobaczą nas w prawdziwym świetle. Dopóki człowiek szczerze nie zainwestuje w poczucie tożsamości w tym, co Bóg o nim mówi, jest związany walką z bardzo powszechnym strachem, który mówi mu „gdyby cię ludzie naprawdę poznali, nie kochaliby cię”. Tak głęboko zakorzeniony brak poczucia bezpieczeństwa rodzi konkurencyjność, zazdrość, urazy i skutkuje stałą walką o uznanie, pozycję i władzę. Niestety właśnie to jest powszechne w kościołach w całej Ameryce.

5. Wygoda: Ludzie mówią, że bożkiem zachodniej kultury są pieniądze, lecz ja twierdzę, że u swej podstawy miłość do pieniądza motywowana jest jeszcze głębszą miłością do wygody. Pomimo tego, że niektórzy Amerykanie są gotowi dzielić się częścią swoich pieniędzy i przeznaczyć je na cele charytatywne to sugerowałbym jednak, że tylko nieliczni dają tyle, żeby miało to jakikolwiek wpływ na poziom ich wygody. Dla ucznia Chrystusa miłość do wygody okazuje się być poważną pułapką. Jak mówi nam Pismo, to co podoba się duchowi, nie podoba się ciału. Jezus powiedział swoim uczniom, że będą nienawidzeni ze względu na Jego imię i że każdy kto nie chce brać krzyża, nie jest godzien Jego królestwa.

Pomimo, że lubimy o sobie myśleć jak o „Armii Bożej”,

niech nam niebiosa pomogą, jeśli na polu bitwy nie ma klimatyzacji.

(podkreślenie moje – tłum.)комплексная раскрутка сайта

Codzienne rozważania_13.08.11

 

Chip Brogden

Jeśli mówimy, że z nim społeczność mamy, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie trzymamy się prawdy” (1Jn. 1:6).

Zwycięzcy uczą się zasypywać przepaść między tym, co MÓWIĄ,  w co wierzą, a tym jak naprawdę ŻYJĄ.

Ten, który zwycięża nieustannie kwestionuje kłamstwo przeciwnika i demonstruje pierwszeństwo Chrystusa we wszystkim.  Gdy już każde kłamstwo jest zniszczone to smok jest pokonany, ponieważ nie może kontrolować tego, czego nie może zwieść.

Większość tego co widzimy i słyszymy to iluzja. Nie jest to Prawda, lecz kłamstwo, wypaczenie. Nie można ufać naszym oczom i uszom, musimy posiadać niebieskie widzenie i niebieskie słyszenie.

– – – – – – – – – – –

©2011 InfiniteSupply.Org  Można rozpowszechniać w celach niezarobkowych pod warunkiem umieszczenia tej informacji.  Podziel się tym z przyjaciółmi.

Share your comments: http://InfiniteSupply.Org/august13

topod

Czy Jezus powstał z grobu „dnia trzeciego”, czy później?

 25  lipca 2011  Apologetics Press

Najwięcej odniesień do zmartwychwstania Jezusa wskazuje na to, że powstał z grobu trzeciego dnia po pochówku. Mateusz, Marek i Łukasz rejestrują proroctwa Jezusa, mówiące, że powstanie z grobu trzeciego dnia (Mt17:23;  Mk 9:31, Łuk 9:22). Apostoł Paweł napisał 1 List do Korynitan, w którym czytamy, że Jezus powstał z grobu „trzeciego dnia według Pism” (1Kor. 15:4). Co więcej, głosząc Korneliuszowi i jego domostwu Piotr nauczał, że Bóg wzbudził Jezusa „trzeciego dnia” (dz. 10:40 podkr. dodano). Faktem jest jednak, że Jezus nauczał (zapisuje to Marek), że „zostanie zabity i po trzech dniach powstanie z martwych” (Mk. 8:31 podkr. Dodano). W innym miejscu Jezus prorokował, że będzie w głębi Ziemi „przez trzy dni i trzy noce” (Mt. 12:40). O co więc chodzi? Czy Jezus powstał z martwych trzeciego dnia, czy po trzech dniach?

O ile dla czytelnika XXI wieku te stwierdzenia mogą wyglądać na sprzeczne ze sobą, tak naprawdę doskonale zgadzają się, jeśli rozumie się różnice i bardziej liberalne metody liczenia czasu starożytnych. W I wieku część dnia mogła być liczona jako cały dzień i noc następująca po nim (Lightfoot, 1979, str. 210-211)

Talmud Jerozolimski  cytuje rabbiego Leazara Ben Azaria, który żył około 100 roku n.e. mówiącego: „Noc i dzień to Onah [„część czasu”], a część Onah jest jak jego całość” (z Talmud Jerozolimski ix.3, jak zacytowano przez Hoehner, 1974, str. 248-249.). Azariah sugeruje, że część 24 godzinnego okresu można uważać za to samo co “jego całość”. Tak więc, jakkolwiek dziwacznie to brzmi dla Amerykanina żyjącego w XXI wieku, w starożytności można było całkiem legalnie mówić o czymś, co wydarzyło się „trzeciego dnia”, „po trzech dniach” czy po „trzech dniach i trzech nocach”, a jednak w każdym przypadku odnosi się to dokładnie do tego samego dnia.

 W Piśmie mamy kilka przykładów, które wyraźnie pokazują, że w biblijnych czasach część dnia było często ekwiwalentem całego dnia.

  • Zgodnie z informacjami zawartymi w Księdze Rodzaju 7:12 deszcz padający w czasie Potopu padał na Ziemię przez „czterdzieści dni i czterdzieści nocy”. Wers 17 tego samego rozdziału mówi, że potop był na Ziemi przez „czterdzieści dni”. Kto będzie dowodził, że deszcz musiał padać dokładnie 960 godzin (40 x 24), aby oba te twierdzenia mogły być prawdziwe?
  • W Księdze Rodzaju 42:17 Józef oddał swoich braci pod straż na trzy dni. Następnie w wersie 18 czytamy, że rozmawiał z nimi trzeciego dnia i uwolnił ich (wszystkich z wyjątkiem jednego).
  • W 1 Księdze Samuela 30:12,13 znajdujemy zwrot: „trzy dni i trzy noce” oraz „trzy dni” używany wymiennie.
  • Gdy Królowa Estera miała podjąć ryzyko pojawienia się niezaproszona przed królem, poleciła Żydom z miasta, aby poszli za jej przykładem i „przez trzy dni i trzy noce” nie jedli (Est. 4:16). Następnie tekst idzie dalej mówiąc, że Estera poszła do króla „trzeciego dnia” (5:1).
  • Prawdopodobnie najbardziej przekonującym starotestamentowym fragmentem, który wyraźnie świadczy o tym, że starożytni (co najmniej okazjonalnie) uważali część 24 godzinnego okresu za „jego całość” znajdujemy w 10 rozdziale 2 Księgi Kronik. Gdy Izrael poprosił króla Rechabeama, aby im zmniejszył ciężary (podatkowe – przyp.tłum.), ten potrzebował czasu do namysłu, więc polecił Jeroboamowi i ludowi Izraela: „po trzech dniach wróćcie się do mnie” (w.5; B.Gdańska). Niemniej wers 12 wskazuje, że „Przyszedł tedy Jeroboam i wszystek lud do Roboama dnia trzeciego, jako był im rozkazał król  mówiąc: Wróćcie się do mnie dnia trzeciego” (BG). To fascynujące, czyż nie, że choć Rechabeam polecił ludowi wrócić „po trzech dniach”, oni zrozumieli, że chodziło mu o to, że mają być „trzeciego dnia”.
  • Z 10 rozdziału Dziejów Apostolskich uzyskujemy dalszy wgląd w tą starożytną praktykę bieżącego liczenia dni (części czy całości) jako całych dni. Łukasz przekazuje nam zdarzenie, w którym anioł pojawił się Korneliuszowi „za dnia około dziewiątej godziny” (około 3 po południu; Dz. 10:3). „Następnego dnia” (Dz. 19:9) Piotr otrzymał od Boga wizję i przyjął posłańców Korneliusza. „Nazajutrz” („następnego dnia” 10:23) Piotr razem ze sługami Korneliusza udają się do Cezarei. „Następnego dnia przybyli do Cezarei”, gdzie Piotr nauczał Korneliusza i jego domostwo Ewangelii (10:24). W pewnej chwili tej wizyty Korneliusz przekazuje relację na temat pojawienia się anioła Bożego. Zwróćmy uwagę na to jak uważnie zaczyna sprawozdanie z tego wydarzenia. Stwierdza: „Przed czterema dniami około tej godziny, o dziewiątej, modliłem się …” (10:30). Pomimo, że zdarzenie miało miejsce 72 godziny wcześniej (czy dosłownie 3 dni), Korneliusz mówi o tym, że objawienia miało miejsce „przed czterema dniami o tej godzinie”. Dlaczego cztery, zamiast trzech? Ponieważ było to zgodne z metodą liczenia czasu w I wieku, gdzie część pierwszego dnia i część czwartego dnia mogły zostać uznane za całe dni.  Można z całą pewnością zobaczyć jak te informacje doskonale zgadzają się z pogrzebem Jezusa w piątek i Jego zmartwychwstaniem w niedzielę. Część piątku i cała sobota i część niedzieli były w starożytnych czasach uważane za trzy dni, a nie jeden czy dwa.

Pomimo, że współcześnie niektórym może wydawać się takie myślenie nieco mylące, używamy takich idiomatycznych form wyrazu często. Weźmy na przykład baseball. Uznajemy, że odbywa się “9 zmiana” po zakończeniu już 8/12 zmiany (dosł.: inning). Nawet pomimo tego, że zawodnik gościnnej przegrywającej drużyny rzucający piłkę zdobył tylko 8 zmian (a nie 9 jak wygrywający z drużyny gospodarzy), mówi się, że wrzucił pełną grę.

Zastanówmy się nad przypadkiem podróżnego, który rejestruje się w hotelu o 20:30 w środę i wyjeżdża o 17:30 w czwartek, czyli spędza w hotelu mniej niż 24 godziny. Czy był w hotelu jeden, czy dwa dni? Technicznie rzecz biorąc był tam mniej niż jeden pełny dzień (24 godzinny okres), a jednak hotel legalnie skasuje go za dwa dni, ponieważ nie opuścił go przed 11 rano, kiedy kończy się hotelowa doba. Biorąc więc pod uwagę to, jak bardzo elastycznie mierzymy czas w pewnych sytuacjach, nie powinno nas dziwić to, jak bardzo liberalni mogli być starożytni w tej dziedzinie.

Kolejnym dowodem na to, że twierdzenia Jezusa co do jego pogrzebu nie były sprzeczne, jest to, że nawet Jego przeciwnicy nie oskarżali Go o zaprzeczanie samemu sobie. Niewątpliwie było to związane ze znajomością tak elastycznego i zwyczajowego mierzenia czasu początkowego. Nawet arcykapłani i faryzeusze powiedzieli Piłatowi na drugi dzień po ukrzyżowaniu Jezusa: „Panie, przypomnieliśmy sobie, że ten zwodziciel jeszcze za życia powiedział: Po trzech dniach zmartwychwstanę. Rozkaż więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia” (Mt. 27:63-64). Zwrot “po trzech dniach” musiał być całkowicie równoważny “trzeciego dnia”, inaczej z pewnością faryzeusze prosiliby o to, aby straż strzegła grobu aż do dnia czwartego. Interesujące jest to, że współcześni sceptycy oskarżają Jezusa o zaprzeczanie samemu sobie, a nie robili tego super krytyczni wobec Niego faryzeusze.

Idiomatyczny sposób wyrażania się, którego Jezus jak i autorzy Biblii używali, aby wskazać na czas pozostawania Jezusa w grobie, nie znaczy, że znajdował się tam dosłownie 72 godziny. Jeśli interpretujemy ukrzyżowanie, pogrzeb i zmartwychwstanie Jezusa w kulturowym kontekście pierwszego wieku, a nie według współczesnego (nie)rozumienia sceptyków to nie znajdujemy żadnych błędów w żadnym z wyrażeń, których użyli Jezus i autorzy ewangelii.

– – – – – – – –

Odnośniki:

Hoehner, Harold W (1974), “Chronological Aspects of the Life of Christ—Part IV: The Day of Christ’s Crucifixion,” Bibliotheca Sacra, 131:241-264, July.

Lightfoot, John (1979 reprint), A Commentary on the New Testament from the Talmud and Hebraica (Grand Rapids, MI: Baker).



aracer.mobi

Małe jest Wielkie

Neil Cole

5 lipca 2011

Dużo myślę. Niektórym wydaje się, że skoro prowadzę mały kościół to sprzeciwiam się dużym rzeczom, a jest to bardzo nieprawdziwe. Nie będą zadowolony dopóki cały świat nie ulegnie zmianie, a nie da się tego zrobić jednym kościołem; lecz można dużą ilością małych. Sposobem na wywołanie globalnej zmiany jest zacząć od mikroskopijnych zmian.

Seth Godin głosi odważnie, “Small is the new big.”  W przeciwieństwie do tego, co zazwyczaj myślimy, drogą do tego co wielkie jest zacząć od drobiazgów. Oczywiście, jest to przeciwne naszej intuicji. Generalnie staramy się, zaczynać od czegoś większego i kończymy robiąc mniej niż mogliśmy. Jezus opowiedział przypowieść o kwasie, aby pokazać skuteczność działania małych rzeczy na masową skalę. Mówił też o najmniejszym znanym nasionku, które ma ogromny potencjał o wstrząsających ziemią skutkach (Mt. 17:20).

W swojej bardzo popularnej książce The Tipping Point: How Little Things Can Make a Big Difference, (Malcolm Gladwell identyfikuje trzy cechy charakterystyczne konieczne dla trendu, który ma się rozpowszechniać w tempie epidemii, idei czy nawet samego wirusa: „jeden: zaraźliwość; dwa: fakt, że małe przyczyny mogą wywoływać ogromne skutki; trzy: zmiany odbywają się nie stopniowo, lecz w jednej dramatycznej chwili (nazywa to „punktem szczytowym”). Cały rozdział książki poświęca „prawu niewielu”, w którym cytuje liczne przykłady tego, jak potężne wydarzenia o skali epidemii, zaczęły się od bardzo niewielu ludzi. Tak naprawdę, jest to jedyny sposób w jaki zaczynali.

Nie każda mała rzecz ma tak potężną moc. Liczy się to, co znajduje się w tym małym opakowaniu. Ziarno piasku i ziarno pszeniczne oba są małe.  W jednym jest udzielony przez Boga potencjał, który ostatecznie karmi głodny świat, drugi zaś może być katalizatorem do tworzenia pęcherza lub perły, lecz tylko jeden raz. Sam katalityczny potencjał bycia małym nie wystarcza, jeśli w każdym człowieku nie ma tego apostolskiego geniusza.

Zanim będziemy w stanie zmienić świat, musimy móc zmienić pojedyncze życie. Musimy zmieniać życie w taki sposób, żeby to samo życie było w stanie powtórzyć ponownie wszystko u kogoś innego. Najlepiej odbywa się to w małych krokach, które ostatecznie wpływają na świat. Jeśli chcesz rozpowszechnić ideę-wirusa koordynując do tego celu większe grupy to cały proces załamie się. Jeśli jest to proste i małe, jak oddziaływanie na jedno życie po drugim, to ten wirus może rozchodzić się łatwo wraz z każdą osobą noszącą w sobie zakażenie.

Dlaczego małe jest wielkie? Małe nie kosztuje dużo. Małe łatwo jest reprodukować. Małe jest łatwiej zmienić i wymieniać. Małe jest mobilne. Małe jest trudniejsze do zatrzymania. Małe jest intymne. Małe jest proste. Małe łatwiej przenika. Małe to coś o czym ludzie myślą, że dadzą radę zrobić. Duże nie ma za sobą żadnej z tych cech. Możemy zmienić ten świat znacznie szybciej, przyjmując znacznie mniejszą strategię.

Seth Godin ostrzega nawet przed zbyt szybkim ruszeniem od małego ku dużemu. Jeśli chcesz zbyt szybko wyrosnąć z wirusowej natury idei, możesz zniszczyć właśnie to, co przede wszystkim było takie zaraźliwe. Możesz przejść z podejścia wirusowego do bardziej wygodnych środków zanim nastąpi „punkt szczytowy” i w ten sposób stracisz wszystko.

Nie gardź dniem małych początków (Zach.4:10) i nie spiesz się zbytnio ku temu co duże, aby przejść poza to małe.

продвижение сайта с оплатой за результат

Raport w sprawie kultury rozwodów

Divorce culture report

Sheila Liaugminas | 12 lipica 2011 |

W końcu ten temat dostaje się do głównych mediów. Potrzeba było całego pokolenia zniszczonego rodzinnymi walkami, aby przebić się do publicznej dyskusji. Prawdopodobnie dzięki temu, że dzieci, które cierpiały najbardziej teraz stały się dorosłe i funkcjonują w mediach i sztuce.

Temat pojawiał się stale w mojej audycji radiowej, jak też planowałam przyjrzeć się bliżej sprawie w następnym tygodniu. Tytuł z okładki This WSJ cover story w weekendowym wydaniu naprawdę uchwycił moją uwagę.

Każde pokolenie ma swój życiowy decydujący punk zwrotny. Gdybyś chciał się dowiedzieć, co to było dla członków Największego Pokolenia (greatest Generation), zapytaj: „Gdzie byłeś w D-Day?”. Dla baby boomers, pytaniem będzie: „Gdzie byłeś, gdy Kennedy został zastrzelony?” bądź „Co robiłeś, gdy Nixon zrezygnował?”

Dla sporej części mojego pokolenia, pokolenia X, narodzonych w latach 1964-89, jest tylko jedno pytanie: „Kiedy rozwiedli się wasi rodzice?” Nasze życie zawiera się w tej odpowiedzi. Zapytaj nas. Pamiętamy wszystko.

Jakże to smutne. Czytajmy dalej ten fragment. Szarpie wnętrzności.

Gdy dorastaliśmy, byliśmy wraz z bratem często pozostawiani samym sobie i, członkom ogromnego stada wędrujących dzieci z kluczem do domu na szyi w latach 70tych i 80tych. Nasze peryferia przepełnione były zaśmieconymi pokaleczonymi, smutno patrzącymi nomadami, którzy wędrowali tam i z powrotem między sklepami z używanymi płytami a szopą za stacją kolejową, gdzie dostawali haju i skąd wlekli się tam i z powrotem z domów swoich matek w tygodniu do apartamentów swoich ojców co drugi tydzień.

„Cokolwiek by się miało dziać, nigdy nie rozwiedziemy się”. Przez 16 lat często powtarzałam to mojemu mężowi, szczególnie po narodzeniu naszych dzieci. Widocznie spora część naszego pokolenia co najmniej z grubsza odczuwa tak samo: współczynnik rozwodów, który osiągnął swój szczyt około 1980 roku, jest obecnie najniższy od 1970. Tak naprawdę często cytowane stwierdzenie, że połowa wszystkich małżeństw kończy się rozwodem było prawdziwe tylko w latach 70tych, innymi słowy: w małżeństwach naszych rodziców.

Nie naszych. Zgodnie z danymi przekazanymi przez U.S. Census w maju tego roku 77% par, które zawarły związek małżeński od 1990 roku dotarło do 10lecia ślubu. Bierzemy ślub również później, o ile w ogóle.

I tutaj jest klucz. Tak, nauczyli się i poświęcili temu, aby nie powtarzać niszczących, destrukcyjnych zachowań swoich rodziców, których ich rodzice nie starali się wystarczająco mocno unikać. Lecz odkładają małżeństwo, zostawiając je na znacznie później, jeśli żenią się w ogóle, co stanowi całkiem odrębny społeczny problem. Wspólne zamieszkiwanie jest normą, bez względu na to czy kończy się później ślubem, czy nie.

Musimy posłuchać tego pokolenia.

Tak gorliwie wierzyłam, że poślubiłam mojego najlepszego przyjaciela, jak wierzyłam, że nie rozwiedziemy się. Powiedziałam sobie, że żaden małżeński scenariusz nie może stać się tak ponury i beznadziejny, aby przymusić mnie do wystawienia moich dzieci na tortury rozpadu rodziny. Nie byłam jedyną osobą o tak silnych osobistych powodach, która podejmowała takie zobowiązanie. Według badań rynkowych z 2004 roku dotyczących różnicy pokoleniowych, zgraja w moim wieku „przeszła przez bardzo ważne, kształtujące lata jako najmniej poddane rodzicielskiemu wychowaniu, poddane najmniejszej trosce pokolenie w historii USA.

Słyszą te wymówki i nie kupują ich. Noszą te rany.

Ludzie w wieku moich rodziców mówią coś takiego: “Oczywiście, że czuliście się zniszczeni przez rozwó. Kochani, to był straszliwy, dezorientujący czas dla was jako dzieci! Oczywiście, że nie chcielibyście tego dla siebie swojej rodziny, lecz czasami dla wszystkich jest lepiej, aby rodzice się rozeszli; każdy jest szczęśliwszy”.

Takie opinie przypominają mi statystki z książki “Pokolenia” napisanej przez Williama Strauss oraz Neil Howe, które mnie uderzyły: w 1962 roku połowa wszystkich dorosłych kobiet wierzyła, że rodzice powinni trwać w złych małżeństwach ze względu na dzieci. Do roku 1980 tylko jedna piąta tak uważała. „4/5 rozwiedzionych dorosłych twierdziła, że potem byli szczęśliwsi”, piszą autorzy, lecz „większość ich dzieci czuje coś przeciwnego.

Większość ich dzieci czuje coś przeciwnego. Jest coś nieznośnego w tym zdaniu. Nic nie mogę na to poradzić, że odczuwam że każdy rozwód na swój sposób jest ponownym wprowadzeniem w życie „Medei”: śmiertelnie osamotnionej matki; zimnego ojca chroniącego swojej nieskazitelnej, nowej rodziny; dzieci: martwe

Gdy w wieku 32 lat urodziłam pierwsze dziecko, udałam się na terapię, aby między innym przyjrzeć się dlaczego ten świat –tak otwarty i wspaniały jak stał się wraz z pojawieniem się mojego dziecka – stał się również bardziej perfidny niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. Dopiero kiedy moja córka miała kilka miesięcy dotarło do mnie, że kiedy pediatrzy i książki na temat opieki mówili o „strachu rozdzielenia” to odnosili się do mojej psychiki, a nie dziecka.

Myśl o umieszczeniu jej pod  opieką kogoś innego wywoływała strach w najczystszej postaci, zlewający się potem po moim kręgosłupie. Okazało się, że prawdopodobnie moje własne początki miały coś do czynienia z tym, że byłam takim dziwolągiem. Po dłuższym czasie wsłuchiwania się w historie mojego dzieciństwa mój terapeuta ogłosił: „Jesteś sierotą wojenną”.

Sieroty jako dzieci – nie jest to zły sposób zrozumienia rodziców Pokolenia X. Dojrzali bez stabilnych domów, wszystko daliśmy, aby dawać im właśnie to, bez względu na to, jakich wymagało to ofiar.

Jej opowieść jest to bolesna, lecz również ma terapeutyczne znaczenie.

Badania rynkowe pokazują, że matki Pokolenia X nie szukają rodzicielskich porad u swoich matek. Dlaczego miałybyśmy radzić się właśnie tych, którzy, naszym zdaniem, wszystko zrujnowali. Naukowcy mówią, że zamiast tego polegamy na ludziach, którzy rzeczywiście nas wychowali, choć w wilczym stylu: naszych przyjaciołach.

Dopuścić do tego, żeby nasze małżeństwa skończą się rozwodem znaczyłoby przeżyć swoje najgorsze dziecinne obawy. Jeszcze straszniejsze to narzucić tym, których kochamy i najbardziej i najbardziej chcemy chronić  coś nie do pomyślenia: na nasze dzieci. To jest jak rozdzieranie naszych własnych ran i skierowanie tego noża na nasze dzieci. Brać coś takiego pod uwagę jest nie do zniesienia…

Nazwij nas nadzwyczajnie przewrażliwionymi rodzicami, nazwij nas neurotykami, lecz jako ci, którzy przeżyli na gruzach rozbitej rodziny byliśmy zdeterminowani nigdy nie zadawać tych ran naszym dzieciom. Wiedzieliśmy lepiej. Robiliśmy wszystko inaczej, a fundamentalna przesłanka była prosta: „Dzieci są na pierwszym miejscu”, co znaczyło, że my nie rozwiedziemy się.

A jednak około połowy z nich robi to, a autor idzie dalej, przyznając, boleśnie, że ona i jej mąż również to zrobili, jak też, że mogli to rozważać.

Nie wiem, jak tworzy się dobre małżeństwo. Skłaniam się ku temu, że Mark Twain miał rację, gdy napisał w dzienniku w 1894 roku: „Żaden mężczyzna i żadna kobieta tak naprawdę nie wiem czym jest doskonała miłość, dopóki nie przeżyją ze sobą  jako małżonkowie ćwierć wieku”. Wiedziałam jednak coś o rozwodzie i chciałam, jak i mój były mąż, zrobić wszystko tak ‘dobrze’, jak to tylko możliwe.

I wierzą, że dali radę, choć to ciągle rozdziela rodziny, oddzielając mamę od taty i zostawiając dzieci w pewnym stopniu czy pewnego rodzaju zamieszaniu.

Jeszcze muszę spotkać te rozwiedzione matki czy rodziców, którzy czują się jak dobrzy rodzice, którzy wyznają, że są szczęśliwi z tego, jak ich dzieci są teraz wychowywane. Wielu spośród nas skończyło zadając ból swoim dzieciom, choć zrobiliśmy wszystko, aby tego uniknąć. Nie było to też w stylu rozwód naszych rodziców. Mamy nadzieję, że zrobiliśmy to inaczej we właściwy sposób.

Nie ma właściwego sposobu. Nie zwódźmy sami siebie, w końcu.

Ta rozmowa jest konieczna i jest dobrym publicznym zbadaniem motywów i zamiarów oraz ofiarnej miłości. Pewnego rodzaju…

W tym artykule uderzył mnie jeden akapit, jako coś zasługującego na więcej uwagi. Zakończył się tym krótkim cięciem nożycami:

Nie zwracaliśmy też uwagi na jego katolickich rodziców, którzy składali się na jedną z niewielu uspakajająco zjednoczonych małżeństw jakie kiedykolwiek spotkałam, gdy ostrzegali nas, że powinniśmy zaczekać z wspólnym zamieszkaniem do ślubu. Jak to ujęli: być kumplami i współlokatorami to jest coś innego niż być mężem i żoną. Jakże dziwaczni, staromodni seksiści! Nie potrzebowaliśmy niczego tak naiwnego czy w retro stylu jak „małżeństwo”. No, proszę. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Albo tylko tak zapewniali siebie nawzajem. Lecz mądrość “jednego z niewielu uspakajająco zjednoczonych małżeństw jakie kiedykolwiek spotkała” pochodziła od małżeństwa poinformowanego przez wiarę i tradycję wieków, próbowaną przez relatywizm, lecz potwierdzoną przez wyniki.

Właśnie do tego prowadzi ta historia.  A w tej podróży „powrotu do przyszłości”, może ostatecznie być drogą do nowomodnej kultury małżeńskiej.

продвижение

Zgubny kompromis

Zgubny kompromis: Czy wymagające uczniostworzeczywiście warte jest całego sprzeciwu?

Rick Furmanek.

Jeśli idziesz za Jezusem jakiś czas,.. jeśli dążysz do tej relacji poważnie,… Pan ostatecznie skonfrontuje cię z wyborem… wyborem posłuszeństwa,… wyborem lojalności.

Jest to część tego co Biblia opisuje jako pójście za Nim z policzeniem kosztów. Tak, wiążą się z tym pewne koszty,.. po obu stronach muru. Nie daj się przekonać, że jest inaczej,… Czasami te koszty są całkiem duże.

Postawienie wobec wyboru niezachwianego posłuszeństwa, bądź zignorowanie możliwości posłuszeństwa i pójście na kompromis nie łatwe.  Jeśli wybierzemy kompromis ostatecznie musimy podjąć drogę powrotną do tronu Pańskiego i otwarcie wyznać nasze złe uczynki. Nie jest prosto przystąpić do Pana z uniżeniem, wiedząc, że musimy Mu powiedzieć dlaczego zrobiliśmy to, co zrobiliśmy w chwili nieposłuszeństwa (nie wspominając o wprowadzeniu Ducha Świętego, który zamieszkuje wnętrze, w sam środek tego nieposłuszeństwa)… zdając sobie sprawę z tego, że stojąc przed Doskonałym, nie mamy nic wiarygodnego na obronę, ani wymówki swoich zachowań. Bóg jest miłosierny do n-tej potęgi… lecz nie da się zabawiać, Jego łaski nie można wykorzystywać ani nadużywać.

Przede wszystkim, weź pod uwagę to, że łatwo jest iść na kompromis, który może być nawet postrzegany jako coś zabawnego, tak długo dopóki da się usunąć na chwilę metkę z ceną.

Pamiętaj o tym, co napisał autor Listu do Hebrajczyków:

„Przez wiarę Mojżesz, kiedy dorósł, nie zgodził się, by go zwano synem córki faraona, i wolał raczej znosić uciski wespół z ludem Bożym, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu; skierował bowiem oczy na zapłatę” (11: 24-26).

Kompromis jest poważną sprawą. Zdarza się stale, lecz nie powinien. Czy jesteśmy nieposłuszni wtedy, gdy koszt jest ukryty, czy gdy cena jest w pełni widoczna, konsekwencje będą bardzo realne i praktyczne.

Zwróćmy jednak uwagę na to, co jest tutaj, w historii Mojżesza, wyraźnie opisane, że jest również inny koszt całej sprawy- nie tylko kompromis kosztuje.  Musisz więc robić to, co należy w oczach swego Boga, lecz również posłuszeństwo ma swoją cenę. Mojżesz wybrał ucisk, niezrozumienie, decydując się na utożsamienie z cierpiącym ludem Bożym, zamiast iść łatwą drogą przyjemności własnych. Zostawił za sobą bogactwa, wykształcenie i dziedzictwo rodzinne, aby iść za Bogiem, ponieważ rozumiał większy obraz i wiedział co się najbardziej liczyło.

Ten przykład pozwala nam zobaczyć, że z pójściem za Panem wiążą się koszty.

Potwierdzają nam to również słowa Jezusa. Rzeczywiście, On wzywał, a nawet oczekiwał tego, że policzymy koszty, zanim skłonimy przed Nim kolano. Jeśli słuchacz nie uważa, że te koszty warto ponieść, Jezus pozwala mu odejść własną drogą. O ile zawsze jest gotów przyjąć go z powrotem, Pan nie oczekuje od nikogo ruszenia na ślepo, bez zrozumienia tego, co jest potrzebne i czego wymaga się od tego, który idzie w Jego ślady.

Pamiętasz uczniów, którzy zostawili swoje rodziny, przyjaciół, pracę i domy na rzecz Królestwa? Jestem pewien, że to nie było łatwe, lecz… oni policzyli koszty i zrobili to mimo wszystko, prawdopodobnie dokonali trudnego wyboru przy całkiem konkretnym sprzeciwie.

Chciałbym tu zrobić pewne założenie. Zakładam, że w pewnym stopniu rozumiesz to, co usiłuję do tej pory przekazać. Zakładam, że rozumiesz co najmniej tą koncepcję, że z pójściem za Chrystusem jest związana cena.

Powiedziawszy to, zapytam, jakie współcześnie mogą być trudne koszty zdecydowanego pójścia za Jezusem? Przede wszystkim:  jeśli bierzemy poważnie naszą odpowiedzialność i poważnie podchodzimy do życia z pragnieniem przeżycia go dla Chrystusa bez kompromisu… możemy być tego pewni, że, jak obiecuje Biblia, natrafimy na sprzeciw. Nazywanie siebie chrześcijaninem bez spotykania się z opozycją powinno być przedmiotem zmartwienia, że coś jest nie w porządku.

Zauważ, że opozycja przyjdzie w wielu różnych postaciach, czasami całkiem nieoczekiwanych, łapiąc nas całkowicie nieprzygotowanych, testując nasze posłuszeństwo. Innego rodzaju sprzeciw będzie gromadził się w widzialny sposób na horyzoncie, sprawdzając naszą lojalność. Nie ma znaczenia skąd on pochodzi, nie wolno nam zapominać o tej prawdzie, że pójście za Jezusem z całego serca będzie wzbudzać sprzeciw ludzi wokół nas… czasami nawet tych, których kochamy najbardziej.

Przypominając sobie pewne wydarzenia z niedawnej przeszłości, doszedłem do tego… wydaje mi się, że takie są kluczowe obszary, w których można spotkać się ze sprzeciwem wobec niesienia Imienia Jezusa w bezkompromisowy sposób.

– Sama twoja obecność może powodować, że inni będą czuć się niewygodnie.

Właśnie dlatego niektórzy będą starali się was unikać. Prawda pokazana w Świetle jest tym, czego ten świat nie chce doświadczać. Światło ujawnia te tajemnice, które latami niezmordowanie usiłujemy utrzymać wbite w najciemniejszy róg. Spodziewaj się tego, że twoje pragnienie chodzenia w Świetle, bycia otwartym i szczerym, i prowadzenia bezkompromisowego życia spowoduje  niewygodę u innych. Nie celową, lecz jako naturalny produkt uboczny tego, że ty nosisz Imię Jezusa wszędzie, również tam, gdzie On niekoniecznie jest mile widziany, a co najmniej nie Jego przywódcza strona.

– Możesz być postrzegany jako osoba nieuprzejma.

Co do tego nie ma żadnych wątpliwości… mamy kochać,… nakazano nam kochać… mówi się nam, że bez miłości nasze przesłanie jest bez znaczenia i bezwartościowe… mówi się nam, że nasze miłość jest znakiem charakterystycznym naszego chodzenia z Jezusem. Lecz to jak miłość jest zdefiniowana i pokazywana dziś, jest czymś zupełnie innym od biblijnego opisu miłości. Nie wolno nam pominąć tego ważnego punktu.. zmiana znaczenia słowa „miłość” wprowadza błąd w chrześcijańskim sposobie wyrażania tej miłości.

Dziś okazuje się, że ci, którzy cię obserwują, słuchają i spotykają z tobą na twojej chrześcijańskiej drodze, prawdopodobnie dojdą do wniosku, że jesteś bardzo nietolerancyjny i nietaktowny w stosunku do innych. Ludzie dziś, nawet sporo religijnych ludzi, mają rzeczywisty problem z Jezusem, jako jedyną drogą. Mają problem z koniecznością śmierci siebie samego oraz porzucania wszystkiego po to, aby zdobyć prawdziwe życie.

Współ-podróżny! Nie obchodzi mnie to jak to spakujesz, możesz to wokół owinąć miłością, lecz spróbuj napomnienia, korekty oraz ostrzeżenie, również w miłości, a prawdopodobna reakcja jaką zaobserwujesz u XXI wiecznego człowieka – mnóstwo religijnej gadki – to stwierdzenie, że nie jesteś bardzo miłym człowiekiem.

Powtórzmy:  koncepcja miłości jest tak źle rozumiana dziś i często definiowana jako absolutna tolerancja każdego i wszelkich wierzeń pojawiających się wokół, że musimy być cierpliwi i podejmować wielkie wysiłki, aby stosować właściwą definicję tego, co znaczy „miłość” do naszych słuchaczy i obserwatorów, aby pojąć i trzymać się jej, a następnie demonstrować ją im, jako świadkowie naszego Pana.  Może to być sam w sobie największy akt dobroci, jaki możemy im okazać i ten akt dobroci nie jest przypadkiem. Nie, jest bardzo celowy.

W tym tygodniu byłem twardy i sam przeżyłem kilka z tych rzecz.

Czy bycie niezrozumiałym opłaca się?

Z pewnością nie.

Czy cieszę się, że zostałem odrzucony?

W twoim życiu nie.

Czy wolałbym nie podróżować tą drogą?

Załóż się.

Sprowadza się to jednak naprawdę do tego prostego stwierdzenia, że jako uczeń Chrystusa muszę to stale wyznawać, że

…nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie

Bądźcie mężni, bądźcie mocni,.. nasze odkupienie zbliża się”.

Umiłowani, napominam was, abyście jako pielgrzymi i wychodźcy wstrzymywali się od cielesnych pożądliwości, które walczą przeciwko duszy; prowadźcie wśród pogan życie nienaganne, aby ci, którzy was obmawiają jako złoczyńców, przypatrując się bliżej dobrym uczynkom, wysławiali Boga w dzień nawiedzenia”.

deeo.ru