Chip Brogden
Co się dzieje, gdy chcesz się z kimś podzielić prawdą i jesteś ignorowany? Co się dzieje, gdy nie znajdujesz żadnych otwartych drzwi, aby głosić prawdę? Po co w ogóle Bóg miałby ci dawać prawdę, jeśli nie otwiera drzwi do głoszenia jej?
Takie pytania padały od kogoś, kto, podobnie jak ja sam, spędził wiele lat jako „Marta” poirytowany dużą ilością służenia, dopóki Bóg nie powołał go na pustynię, aby siedział u Jego stóp jak Maria i po prostu słuchał. Rozumiem aż nazbyt dobrze tą frustrację spowodowaną zamkniętymi sercami i drzwiami.
Na początku mojej służby cała moja egzystencja kręciła się wokół „prawdy”. Mówienie, nauczanie, głoszenie, pisanie, ogłaszanie i obrona „tej prawdy” stanowiła całą moją koncepcję życia i służby. Jest miejsce na mówienie prawdy i rozmawianie o prawdzie. Tak, wraz z determinacją do dzielenia się „tą prawdą” nieodwołalnie pojawia się druga strona: rozeznawanie, ujawnianie, , atakowanie, krytykowanie, osądzanie, potępianie, rozszarpywanie i niszczenie wszystkiego (bądź każdego), co było uważane za „nieprawdę”. Obrona prawdy i atakowanie nieprawdy stały się wielkimi celami. Wielką przeszkodą na drodze do tego celu była niechęć do przyjmowania prawdy, o której chciałem mówić. Wywołuje to frustrację i niezadowolenie. Nie jest to sposób na szczęśliwe życie.
Myślę, że problemem jest to, że wszyscy mamy takie rzeczy, które uważamy za „prawdę”, które mogą być tylko naszą prawdą, bądź częściową prawdą, bądź w ogóle nie prawdą – a szczególnie wtedy, gdy upapraliśmy ją swoimi własnymi stereotypami, założeniami, skłonnościami, koncepcjami i uprzedzeniami. Wydaje nam się, że widzimy wyraźnie, ale Pismo mówi, że widzimy jak w matowym zwierciadle. Uważamy, że wiemy wszystko, lecz Pismo mówi nam, że widzimy tylko częściowo. Myślimy, że wiemy co dokładnie Bóg mówi, lecz Pismo mówi, że prorokujemy częściowo. To, o czym jesteśmy dziś przekonani, że jest prawdą może okazać się czymś innym, niż to, w co będziemy wierzyć za 10 lat. Pewne rzeczy, w które uwierzyliśmy, że są prawdziwe 10 lat temu, nie uważamy już za takie teraz. Nie dlatego, że prawda się zmienia (nie zmienia się), lecz dlatego, że to my się zmieniamy.
Załóżmy, że znasz prawdę. Czy zawsze istnieje obowiązek dzielenia się tą prawdą? Czy ta prawda jest na tyle wartościowa, że jest swobodnie przekazywana i powszechnie akceptowana. Czy jest taka możliwość, że robimy pewne założenia co do dzielenia się prawdą, która może być niepoprawna? Być może jest to zły czas, niewłaściwi ludzie, a może nawet my sami mylimy się. Może jest tak, że prawda jest poprawna, lecz sposób w jaki dzielimy się nią jest tak niewłaściwy, że czynimy więcej szkody niż błąd, który, jak nam się wydaje, naprawiamy i stajemy się przysłowiowym dwuręcznym młotem, którym próbujemy zabić na czyimś nosie komara. Może to my musimy spędzić więcej czasu żyjąc tą prawdą, a mniej dzielić się nią czy wyjaśniając ją innym. Być może ta prawda jest przeznaczona dla nas i wyłącznie dla nas. Być może za bardzo zainwestowaliśmy w ideę ekspertów wyspecjalizowanych w ujawnianiu wszystkiego, co złe u każdego ..
Być może jest to sposób na odwrócenie uwagi od tych rzeczy, które sami musimy poprawić.
Niemniej, cofnijmy się o krok. Co by było gdyby w ogóle nie chodziło o „prawdę”. Co może być większego od prawdy? Wracając do lekcji Dobrego Samarytanina (Łuk 10), widzimy, że istotą prawa nie jest „Kochaj Boga i dziel się prawdą z bliźnim swoim”, lecz raczej „Kochaj Boga i kochaj bliźniego swego”. Mamy kochać bliźniego i okazywać mu miłosierdzie, kimkolwiek i gdziekolwiek jest. Oczywiście, „mówienie prawdy w miłości” jest ważne, lecz jakże łatwo usprawiedliwiamy to, że (1) my znamy prawdę, (2) powinniśmy mówić o niej i (3) rzeczywiście czynimy to z miłości, a nie jakichś innych egoistycznych pobudek. Czasami najbardziej miłosierne co możemy zrobić wobec bliźniego to zamknąć usta, a otworzyć ramiona.
Jest tak dlatego, że skuteczność naszego „mówienia prawdy w miłości”nie zależy od jakości prawdy, którą się dzielimy, lecz od jakości miłości, którą demonstrujemy.
Kochanie Boga i kochanie bliźniego prawdopodobnie kwalifikuje nas do mówienia prawdy w miłości, jeśli nadarzy się okazja – lecz mówienie prawdy w miłości i doprowadzanie ich do tego, aby się z nami zgadzali, niekoniecznie jest warunkiem miłowania ich.
W rzeczywistości jeśli przewodzimy bardziej w „mówieniu prawdy” niż w „okazywaniu miłości” wtedy prawda (bez względu na to jak prawdziwa) jest zbyt często odrzucana. To, co w uszach mówiącego brzmi jak „mówienie prawdy w miłości” w uszach słuchacza często brzmi jak: „ja mam rację, ty się mylisz”.
„Mówienie prawdy” może stać się usprawiedliwieniem dla subtelnej (lub nie tak bardzo subtelnej) manipulacji, której celem jest nawrócenie kogoś do naszej własnej ciasnej opinii na jakiś temat, bądź poprawiania czegoś, co uważamy za złe, niedoskonałe czy wadliwe u kogoś innego. Podobni do tego znawcy prawa, który potrafił cytować słowo w słowo Prawo Miłości, chcąc wypróbować Jezusa . My również możemy mówić prawdę w taki sposób, aby usprawiedliwić samych siebie – „Tak właśnie wyraźnie mówi Biblia!’ czy „Bóg powiedział mi, żebym ci to powiedział, więc ja mam rację, a ty się mylisz!”
Takie wypowiedzi nie zyskają słuchacza, a raczej spowodują, że się zamknie niż otworzy.
Co gorsza, te grzmiące wypowiedzi pozwalają uniknąć ciężkiej i trudnej pracy kochania naszego bliźniego bezwarunkowo takiego, jakim jest i tak gdzie jest – bez osądzania czy potępiania, bez podejmowania prób uczenia go, poprawiania, naprawiania, przymuszania do słuchania, patrzenia czy robienia czegokolwiek – i bez względu na to czy przyjmuje nas, słucha, akceptuje, zgadza się z nami, czy nie. Tamten (prawnik?) uczony w piśmie miał „prawdę” po swojej stronie, lecz nie pojmował głębi bezwarunkowej miłości dla wszystkich, jakiej Bóg wymaga.
Każdy nasz osąd tego, co jest wadliwe w innych jest zazwyczaj wadliwy; grzeszymy nawet w tym, gdy potępiamy grzech u innych; nasze umiejętności wypatrywania pyłku w cudzym oku niezmiennie pogarszają zdolność do dostrzeżenia belki sterczącej z własnego oka. Ta raczej komiczna prawda o ludzkich sądach powinna pokazać nam, jak śmieszne i absurdalne jest sądzić bliźniego, zamiast kochać go; jest to równie komiczne jak alkoholik osądzający palacza, palacz osądzający narkomana, narkoman osądzający uzależnionego od pornografii, uzależniony od pornografii osądzający uzależnionego od jedzenia, a uzależniony od religii osądzający wszystkich tamtych jako grzeszników, a który po cichu oddaje się temu, co potępia u innych, twierdząc, że Boża łaska jest dla niego, a Boży gniew wszystkich innych.
Poświęciwszy większość swego życia na to, aby „prawda” była najważniejsza, zaczynam dostrzegać mądrość w zwykłym kochaniu każdego i pozwoleniu Bogu, aby to On się z nimi rozprawiał. Mówienie prawdy nadal jest ważne, lecz okazywanie miłości jest ważniejsze. Miłość roztapia zimne serca, otwiera zamknięte umysły i pomaga ludziom łatwiej przyjmować prawdę – zakładając, że faktycznie ją znamy i przyjmując, że faktycznie jesteśmy prowadzeniu ku temu, aby się nią dzielić. Miłość można wyrazić bez słów. Dobry samarytanin nie powiedział słowa do mężczyzny, któremu pomaga, a jednak jego działanie stało się ilustracją tego, czym jest miłość do bliźniego.
Jezus nie powiedział nam, abyśmy szli i myśleli podobnie, abyśmy szli i wierzyli podobnie, abyśmy szli i wysnuwali podobne hipotezy, lecz „idźcie i czyńcie podobnie” (Lu 10:37). Kiedy ktoś doświadcza miłości, wie o tym, a słowa nie wchodzą w drogę; gdy natomiast przeżywają jej brak, zauważają brak miłości nawet wtedy, gdy słowa są rzeczowe i technicznie prawdziwe. Być może właśnie dlatego Jezus powiedział, że świat pozna Jego uczniów po miłości, a nie po wielkich retorycznych zdolnościach czy zdumiewającej umiejętności wynajdowania błędu w ludziach i waleni ich między oczy gołą prawdą, lecz raczej „po miłości, jaką się kochacie” (j 13:35). Jeśli nie potrafimy kochać naszych braci i sióstr, to jak możemy kochać naszych światowych bliźnich/sąsiadów? A jeśli nie możemy kochać naszych światowych bliźnich to jak możemy twierdzić, że w ogóle kochamy Boga? Możemy cytować Pisma i mówić absolutne prawdy „językami ludzkimi i anielskimi”, lecz bez miłości nie będzie z tego żadnego pożytku, ot po prostu dodatkowy hałas – brzmiący cymbał i …. – który tylko zagłusza spokojny, łagodny, miękki głos Ducha.
Miłość jest najdoskonalszym sposobem, ponieważ doskonale równoważy łaskę z prawdą. Choć ja sam jeszcze nie osiągnąłem doskonałej równowagi, myślę, że krokiem we właściwym kierunku jest prowadzić w miłości, zamiast prowadzenia w prawdzie. „Prawo zostało nadane Przez Mojżesza, lecz łaska i prawda stała się przez Jezusa Chrystusa” (J 1:17). Jezus jest Wcieloną Miłością, ucieleśnioną Łaską jak i Prawdą? Dlaczego oba? Ponieważ Łaska bez Prawdy przynosi zwiedzenie, a Prawda bez Łaski – zniszczenie.