John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
W czasie odwiedzin Pan nauczał mnie na podstawie 1 Kor. 12:4-7. Ostatnio podzieliłem się tym, co wiedziałem już do tego momentu. Najważniejszą w tym rzeczą jest to, że wszystkie manifestacje Ducha Świętego, dary charyzmatyczne i motywacyjne, są po prostu przejawami działania Ducha Świętego danymi nam ku wspólnemu dobru.
Naprawdę każdy z nas potrzebuje objawienia, że wszyscy jesteśmy równi w Chrystusie, wszyscy zostaliśmy zbawieni tą samą krwią – pełnimy tylko różne funkcje. Mając to objawienie już nigdy nie postawisz nikogo na piedestale. Oczywiście szanuj drugiego człowieka i to, co robi, ale nie wywyższaj go, gdyż wszyscy zostaliśmy zbawieni tą samą krwią Jezusa. Wiedz, kim jesteś, ale nie bądź arogancki, bo wszyscy jesteśmy w Nim równi.
Co mi powiedział Pan
„Musisz przestać myśleć o nich jako o darach, ale patrz na nie jako manifestacje Ducha. Musisz przestać myśleć o nich jako o rzeczach dziejących się w czterech ścianach kościoła, w czasie nabożeństwa. Uświadom sobie, że Ja jestem obecny w każdej osobie i że wszystko rzeczy zostały stworzone przeze mnie i dla mnie.”
„Świat mówi, że istnieją różne dary, ale to tylko ja poruszam się w moim ludzie”. Poprosiłem o przykład i odpowiedział: „Popatrz na apostoła Pawła. Szedł do miasta i czynił ludzi uczniami i był dla nich po części nauczycielem, po części ewangelistą, po części pastorem, a po części prorokiem. Służył wszystkim, lecz w Koryncie przez jakiś czas pracował jako wytwórca namiotów. Pomyśl, czym zajmował się wytwórca namiotów z I wieku a przekonasz się, że musiał zajmować się prowadzeniem firmy, gromadzeniem materiałów, produkcją, marketingiem oraz sprzedażą. Ten, kogo świat nazywa przedsiębiorcą, w kościele jest apostołem. To samo obdarowanie, który posiadał jako apostoł, umożliwiało mu zajmowanie się biznesem”.
Potem rozmawialiśmy o moim życiu i On przywoływał różne zajęcia, które kiedyś wykonywałem i wyjaśnił, jak moje dary, które wykorzystywałem w służbie, umożliwiły mi również pracę na różnych stanowiskach w różnych firmach. Dodatkowo wskazał mi te prace, których wykonywanie wymaga darów, których nie posiadałem i co wyjaśniło, dlaczego tak bardzo się tam męczyłem.
Dla przykładu dwa zajęcia
Byłem pracownikiem kampusu na Uniwersytecie Kolorado w Boulder. Na terenie kampusu organizowaliśmy nabożeństwa oraz studium biblijne. Gościliśmy koncerty takich grup, jak: The 2nd Chapter of Acts, Barry McGuire itp. (to były lata 1982-1983 – dla tych, którzy ich nie znają). Gościliśmy też przyszłych nauczycieli Słowa, takich jak chociażby Andrew Wommack.
To, czego wydawało mi się, że mi brakuje, to że zbyt mało ewangelizuję. Czułem presję, że jako członek personelu kampusu powinienem być ewangelistą. Raz wziąłem na zewnątrz mikrofon i głośnik, stanąłem na miejscu, gdzie gromadziła się młodzież, i postanowiłem podzielić się Jezusem. Okazało się, że nie wiedziałem, co powiedzieć. W głowie miałem pustkę. Nic nie przychodziło mi na myśl. Zrobiło mi się strasznie wstyd, więc szybko spakowałem się i stamtąd poszedłem. Byłem zmieszany, pełen poczucia winy i potępienia.
W następną niedzielę przyjechał do nas pewien duchowny, który się o mnie pomodlił. Prorokował mówiąc: „Powołałem cię do mego ludu i będziesz go uczył. Nie jesteś powołany do świata, lecz aby budować mój lud. Czasem ktoś przyjdzie do mnie przez twoją usługę, lecz nie na tym się skupisz. Zostałeś powołany do mojego ludu, więc odpocznij już w tym.” Uff, ulżyło mi wtedy i do tej pory mam w sobie pokój.
Druga rzecz związana z tym, że nie jestem sprzedawcą
Po przybyciu w 1992r do Tulsy, zanim zostałem zatrudniony w kościele, uzyskałem licencję ubezpieczeniową i zająłem się sprzedażą pracownikom rządowym alternatywnych ubezpieczeń i innych produktów finansowych. Naprawdę moglibyśmy zaoferować im dużo więcej niż rządowy program emerytalny. Byłem w stanie wszystko jasno im wyjaśnić, wszystkiego nauczyć, ale w żaden sposób nie potrafiłem skłonić ich do podpisania polisy.
Oba te zajęcia są ze sobą powiązane – oba dotyczą sprzedaży. Jedno zajęcie nazywa się bycie ewangelistą, a drugie sprzedawcą ubezpieczeń. To ten sam dar, a raczej jego brak w tym przypadku.
Dla kontrastu, mogę nauczać człowieka Słowa, mogę go nauczyć, jak się robi pizzę. Mogę go nauczyć, jak się demontuje toaletę i jak instaluje instalację wodno-kanalizacyjną. Wszystko to działanie daru nauczana, lecz różne jego przejawy.
Kiedy rozmawialiśmy z Panem o wszystkich moich zajęciach (Barb policzyła, że w latach 1980-1994 miałem 39 różnych prac i byłem wtedy też w służbie. Robiłem to wszystko po to, aby zapewnić nam utrzymanie), zobaczyłem wtedy, że wciąż mam te samo obdarowanie, ale dary funkcjonują na różne sposoby w ramach wykonywanych różnych zawodów. Jednak to wciąż to samo obdarowanie. Nie miało znaczenia, jaki zawód w tej chwili wykonywałem – Chrystus we mnie nigdy się nie zmienił i wciąż posługiwał się tymi samymi darami, które we mnie stworzył.
Nagle wszystko nabrało sensu. W tym właśnie momencie (albo przynajmniej to był początek), wyszedłem „poza kościół”.
Przypomniałem sobie sfrustrowanych mężczyzn, pracujących na stanowiskach kierowniczych, którzy myśleli, że zostali powołani do bycia pastorami, i że przez tę pracę rozminęli się z Bogiem i byli dla Niego rozczarowaniem. Jak bardzo się mylili.
Zdałem sobie sprawę, że ludzie ci BYLI pastorami, a ich „stadem” byli ludzie, z którymi pracowali i którzy przychodzili do nich ze swoimi problemami. Uświadomiłem sobie, że ludzie BYLI pastorami w miejscu pracy, gdy kochali współpracowników i gdy przynosili tam Bożą obecność niezależnie od tego, czy kiedykolwiek podzielili się Jezusem, czy też nie. Kochali swoją pracę nie dla samej pracy, ale z powodu ludzi, którym pomagali i o których tam się troszczyli. Byli pastorami, ponieważ Chrystus włożył w nich ten dar. Jednak człowiek nadał etykietkę ich pracy i oni w nią uwierzyli, zamiast wierzyć Chrystusowi w nich.
Pomyślałem o ludziach, którzy uwielbiali wykonywać różne dorywcze prace. Pomagali ludziom myśląc jednak, że to nie jest „służba”. Często pomagali też w kościele, naprawiając różne rzeczy. Pewien człowiek myślał, że to, co wykonuje, to nie prawdziwa „służba”… Gdybym wtedy wiedział to, co zrozumiałem w czasie rozmowy z Panem, powiedziałbym mu jasno, że tak naprawdę to służy, ponieważ gdziekolwiek się udaje i cokolwiek robi, niesie w sobie Chrystusa. Ten sam dar Chrystusa w nim, który motywował go do naprawiania rzeczy w kościele, motywował go także, aby naprawiać rzeczy w domach innych ludzi – członków kościoła, sąsiadów i nie tylko.
Zacząłem rozumieć, że dla nas wszystko jest święte…
… i nie ma nic świeckiego, bo Chrystus jest w nas. Przestałem zwracać uwagę na tytuły i zacząłem patrzeć na poszczególne stanowiska jedynie jako opisy darów, które Bóg umieścił w każdej osobie.
Taki woźny, który kocha swoją pracę w szkole, przebywanie wśród dzieci, dzielenie się z nimi swą mądrością – to prawdziwa służba.
Podczas spotkania Pan wspomniał Psalm 68:18
Stanowi to dopełnienie myśli Pawła z Ef. 4:8: „Dlatego powiedziano: Wstąpiwszy na wysokość, powiódł za sobą jeńców i ludzi darami obdarzył”. Zobaczyłem, że każdy z nas ma w sobie Chrystusa. Jesteśmy równi, ale pełnimy różne funkcje. Bez względu na etykietkę, którą przypina człowiek, to Chrystus się poprzez nas manifestuje. Nie ważne, czy coś organizujesz, czy nauczasz, czy przynosisz komuś jedzenie, gdy jest chory, czy też komuś prorokujesz. Nie ważne, czy w ukryciu pomagasz komuś finansowo, czy też naprawiasz spłuczkę samotnej matce – w tym wszystkim wyraża się Chrystus, który jest w nas, więc kogo obchodzą etykiety?!
Rozpisałem się trochę… Będę kontynuował w przyszłym tygodniu.
Wiele błogosławieństw
John Fenn