Steven Crosby
Marz skromnie: jak odnieść „powodzenie” w służbie
Jeśli od jakiegoś czasu masz kontakt z zachodnim/ewangelicznym/charyzmatycznym chrześcijaństwem to słyszałeś takie rzeczy, jak:
- Bóg jest wielki, musisz mieć wielkie marzenia.
- Bóg ma dla ciebie wspaniałe sny.
- Musisz mieć wielka wiarę.
- Musisz dążyć do swych marzeń.
- Twoim przeznaczeniem jest zmieniać świat.
- Pokonaj ograniczenia swojej służby.
- Podnieś swoją służbę na „następny poziom”
… i tak dalej.
Amerykańską kulturową miarą powodzenia są: rozmiar (ilość uczestników), finanse, sława (komitet doradczy) – im większe tym lepsze – większe to „Boże”. Ten model rozpowszechnił się na całą zachodnią (Amerykańską) populację ewangelików jak epidemia grzybicy nóg w męskiej przebieralni sportowców.
Jak funkcjonuje to urojenie
Jest to mit podtrzymywane nieustannie przez wszelkiego rodzaju chrześcijańskie media. Mega-kościoły i ich pastorzy, supergwiazdy, są regularnie pokazywani jako ideał, do którego mają dążyć inni – są rzekomo wzorem sukcesu. Seminaria na temat „Jak wzrastać w służbie” (oraz inne tematy typu „jak…”) wypełniają chrześcijański wszechświat jak turyści Disneyland.
„Słuchajcie, ci goście robią to co trzeba!”
„Jeśli wierzysz we właściwe rzeczy i robisz właściwe rzeczy, tak jak oni, to możesz osiągnąć taki sam jak oni sukces!”
„Postępuj zgodnie z tymi kilkoma prostymi zasadami a również rozbudujesz swoją służbę!”
Tan atak prowadzony z mediów łączy się z indywidualnym brakiem poczucia bezpieczeństwa, stwarzając psychologiczny i duchowy szybkowar. Zdumiewające negatywne dane statystyczne dotyczące braku autentyzmu, samotności oraz wypalenia tych, którzy poświęcili się „zawodowej służbie” są w pełni i niepodważalnie udokumentowane [i]. Presja na to, aby szukać potwierdzenia swej tożsamości i osobistej wartości w chrześcijańskiej służbie jest wszechobecną i często subtelną chorobą.
Ludzie, którzy osiągają nadmierne powodzenie myślą, że „robią to dla Jezusa”, podczas gdy w rzeczywistości motywuje ich własne ego oraz pęd do znaczenia. Skąd to wiadomo? Po braku duchowego odpocznienia oraz depresji jaka ich dopada, gdy ich „służba” i podium, na którym ją realizują, zostaje z jakiegoś powodu im odebrana. Jezusowi nie przeszkadzało to, że przez 30 lat był nieznanym stolarzem. Ci uzależnieni od służby, która daje im potwierdzenie tożsamości i zaspokaja potrzebę znaczenia, nie są w stanie znieść, ani nawet wyobrazić sobie istnienia bez „służby” przez trzy miesiące, a co dopiero 30 lat.
Ci bardziej skłonni do samoobserwacji są narażeni na wewnętrzne i zewnętrzne głosy, które mówią do ich dusz:
„Tak naprawdę to nie robisz nic istotnego”.
„Spójrz na siebie. Gdyby Bóg rzeczywiście był z tobą, byłbyś tak wielki jak ten czy tamten”.
„To, że brakuje ci ciągle kasy dowodzi, że Bóg nie jest z tobą”.
„Jeśli tak bardzo masz rację to dlaczego nie masz wielkiej służby?”[ii].
Fakty zaś są takie, że przeciętne zgromadzenie w Stanach Zjednoczonych liczy między 50 -75 członków, natomiast „mające powodzenie” służby są statystycznie rzecz biorąc elementami odstającymi od normy, aberracją i w rzeczywistości nie są tym, za mają być tak chwalone [iii].
Bóg powodzenia/ sukcesu
Amerykańskie kulturowe miary powodzenia są promowany w każdą niedzielę ze wszystkich kazalnic tej ziemi.
Śpiewamy: „nie dzięki mocy ani sile” lecz funkcjonujemy w mocy i sile pieniądza, rozmiaru i znaczenia. Czytamy: „Srebra i złota nie mam, lecz to, co mam daję ci…” lecz działamy na zasadzie: „Srebro i złoto mam, a jedynym sposobem, aby je mieć, to odnieść sukces”.
W Księdze Sędziów, 8:22-27, czytamy o tym, że Gedeon pokonał dla Izraela Midianitów. Nie przyjął ich propozycji, aby zostać królem, lecz skorzystał z owoców powodzenia: zebrał ich złote kolczyki (pieniędzy, bogactwa, owoców zwycięstwa) i zrobił sobie z nich złoty efod (napierśnik, szatę), co stało się przedmiotem bałwochwalstwa dla nich. Czcili korzyści wynikłe z sukcesu. Biblijny język jest bardzo ostry: sprostytuowali się.
Nie ma chyba jaśniejszej metafory na prostytucję amerykańskiego/zachodniego kościoła. Czcimy sukces i pieniądze. Powołujemy na królów/celebrytów tych, którzy prowadzą nas do powodzenia. Czcimy już tak długo bałwany sukcesu, że straciliśmy duchowe umiejętność rozeznawania czegokolwiek w tym naszego własnego bałwochwalstwa. Nasze bałwochwalstwo stało się normą.
Spróbuj tylko nazwać złotego cielca powodzenia tym, czym jest, a zostaniesz oskarżony o to, że masz osądzającego czy krytycznego ducha, o brak wiry czy po prostu zazdrość wobec tych, którzy mają powodzenie. Głoś krzyż, a będziesz oskarżony o promowanie teologii „nieudaczników’.
Osiągnęliśmy już nawet tak niski poziom duchowego bankructwa, że mamy „uniwersytety” [iv], które istnieją po to, aby uczyć, „jak z sukcesem znaleźć zbyt dla twojego kościoła” (dosł.:“market your church for success”) tak, jakby Jezus do wykonania swojej roboty, potrzebował technik marketingowych rodem z Madison Avenue.
Na planie Krzyża [v]
„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje” (J 12:24).
Oczywiście, Królestwo Boże wzrasta, pytaniem jednak jest: w jaki sposób wzrasta? Jakie miary służą do mierzenia wzrostu i czy nieodwołanie wiąże się z tym wzrostem nasza osobista wielkość?
Postępy Królestwa opierają się na zasadzie śmierci i zmartwychwstania, a nie na seminariach pt.: „Jak doprowadzić twoją służbę do sukcesu” – KROPKA. Jego Królestwo rozwija się i nie jest to związane z twoja osobistą wielkością. Jego wzrost może spowodować twój spadek. Jeśli nie chcesz dobrowolnie pozostawać w cieniu, nie jesteś godzien „służby”. Twoim „przeznaczeniem” może być to, że przez całe życie będziesz łożył energię i swoje życie, a nie zobaczysz przed śmiercią nawet odrobiny owocu. Tak było w przypadku naszego Mistrza, a my nie jesteśmy więksi od Niego.
Umieranie samotnie na Krzyżu w niczym, w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina sukcesu. Nie jest nim zapomnienie, gnicie w więzieniu, odrzucenie przez wszystkich z wyjątkiem kilku przyjaciół. Jestem zdecydowanie przekonany o tym, że Jezus nie byłby mile widzianym mówcą na dorocznej konferencji pt.: „Uwolnij swoje przeznaczenie”! Najgłębsze przesłanie jakie Jezus głosił w swoim życiu spowodowało, że spora część jego uczniów odrzuciła Go (J 6). Liczby nie świadczą o duchowym znaczeniu, ani o Bożej aprobacie bądź jej braku.
Co z wiarą [vi]
Niektórzy powiedzą: „W porządku, ale co z wiarą? Czy nie powinniśmy wierzyć w to, że wielkie rzeczy będą się działy dla nas i innych?” Dla wielu może być szokujące odkrycie tego, że wiara nie jest użytkowym produktem, który wykorzystujemy według swojej woli popierając na dowód kilkoma wersami, aby zmusić Boga, żeby zrobił to, co nam się wydaje, że od nas chce. Biblijna wiara to nie autosugestia plus kilka wersów. Biblijna wiara nie jest jakimś rynkowym towarem rodem z metafizycznego wszechświata, dzięki któremu obciążamy Boga naszymi własnym ambicjami. Biblijna wiara jest to relacja, która ma się rozwijać i być utrzymywana, jest to oparte na relacji zaufanie do żywego, wzbudzonego z martwych Boga-Człowieka w Chwale. Dla wierzących, wiara ma swój kierunek i cel a jest nim Chrystus Zmartwychwstały. Biblijna wiara nie jest jakimś wolnostojącym podmiotem.
Pragmatyzm
Ktoś może powiedzieć: „No, bracie, nie obchodzi mnie to, co mówisz, bo ja próbowałem tego (wiary w powodzenie) i to działa”.
Naturalnie rzecz biorąc trudno jest dyskutować z „sukcesem”. Możesz osiągnąć światowy sukces jeśli tylko chcesz. Metody rodem z Madison Avenue są skuteczne. Zbudowanie służby, która odnosi sukcesy jest najłatwiejszą rzeczą na świecie. Postępuj zgodnie z tymi prostymi krokami a szybko będziesz w stanie wetknąć w swojej społeczności kościół, który odnosi sukcesy!
- Znajdź kogoś z wielkim uśmiechem, ciepłego delikatnego o ujmującej osobowości, posiadającego dar motywacyjnego przemawiania publicznie i niech on zostanie pastorem.
- Postaraj się o to, aby wszyscy byli młodzi i modni, ubrani cool, oraz tacy, którzy rozmawiają o tym, co na czasie.
- Udziel władzy takiemu modnemu pastorowi, domagaj się absolutnej lojalności wobec pastora i totalnego poddania „wizji przywództwa”.
- Skorzystaj z psychologicznych technik naznaczania, aby marginalizować każdego, kto śmie kwestionować nowego postępowego pastora i wizję przywódców. „Oznacz” i reklamuj swego pastora.
- Głoś minimalistyczną, skupioną na człowieku ewangelię, której istotą przesłania jest: „Jeśli jesteś wystarczająco posłuszny to nie tylko masz zagwarantowane niebo, lecz sam Bóg gwarantuje ci błogosławieństwo, zdrowie, bogactwo i powodzenie. On chce, abyś był wielki we wszystkim, cokolwiek robisz, o ile jesteś Mu posłuszny. Nigdy nie wspominaj o cierpieniach czy jakichś stratach dla Chrystusa.
- Zrób z innych ludzi kozły ofiarne. Niech ci, którzy różnią się od ciebie, będą twoimi wrogami, twierdź, że Bóg jest po twojej stronie, a przeciwko nim. Dodaj do tego wszystkiego narodowy szowinizm.
- Rozeznaj rynek demograficzny i daj ludziom to, czego potrzebują: żłobki dla dzieci, a dla młodzieży grupy młodzieżowe, bary kawowe do zaspokojenia ich nawyków, zapewnij miejsca parkingowe dla ich samochodów…
- Proś mało, dawaj dużo, obrabiaj jak psy 20% tych wiernych, aby zaspokoić potrzeby 80% pasożytów.
- Jeśli ludzie nie dają dziesięciny i jednej setnej ze swego bogactwa, traktuj ich Bożym przekleństwem, a stukrotnym błogosławieństwem (Mk 10:30), jeśli dają. Strach i żądza wspaniale motywują.
- Zorganizuj zespół uwielbienia na najwyższym poziomie, znakomity system dźwiękowy, światła i najnowszą technologię. Dostarczaj „przeżycia gorącego uwielbienia”, który karmi psychologiczny, współuzależniający narcyzm i nazywaj to „przeżywaniem obecności Pana”.
Działaj zgodnie z tymi punktami a ja gwarantuję ci fenomenalny wzrost kościoła, ty zaś szybko zbudujesz służbę odnoszącą sukcesy.
Możesz też podjąć drogę krzyża i iść w ślady innych:
Jan Chrzciciel – stracił swoich uczniów, został uwięziony i ścięty.
Jezus – odrzucony, porzucony i ukrzyżowany.
Paweł – odrzucony, porzucony, samotny, więziony i skazany na śmierć.
Ci oraz inni, którzy szli drogą krzyża, usłyszeli: „Dobrze sługo dobry i wierny”, a nie: „No, zrobiłeś na mnie wrażenie swoją pełną sukcesów służbą”. Kiedy łączymy w jedną całość kulturowe oceny sukcesu z tym, co definiuje sukces w Królestwie, jesteśmy w poważnych problemach. Małe niekoniecznie ze swej istoty znaczy święte, a wielkie niekoniecznie jest de facto sukcesem.
Faktem jest, że wiara jest skuteczna, bez względu na to jakiego jest rodzaju! Wiara została zasiana w istotę stworzenia Wszechświata. Nie trzeba być wierzącym, aby uruchomić wiarę do działania. Tak jak grawitacja działa zarówno na wierzących jak i niewierzących, tak też wiara działa dla każdego, kto jej używa. Rolnik używa swej wiary zasiewając ziarno. Przedsiębiorca używa wiary, gdy inwestuje w produkt. Tylko dlatego, że coś osiąga ‘wyniki’, które nam się podobają, nie znaczy, że Bóg jest w tej sprawie, bądź, że ją aprobuje.
Wspaniale wyraził ten problem Thomas Merton:
„Teologia diabła nie jest w rzeczywistości teologią, lecz magią. W tej teologii „wiara” tak naprawdę nie akceptuje Boga, jako tego, który objawia Siebie Samego jako miłosierdzie. Jest to psychologiczna, subiektywna „siła’, która stosuje na rzeczywistości pewnego rodzaju przymus, po to, aby zmienić ją zgodnie z własnymi zachciankami. Wiara jest jakimś super-skutecznym chceniem: mistrzostwem, które pochodzi ze specjalnej, tajemnej, dynamicznej mocy woli, która jest generowana przez „głębokie przekonanie”.
Dzięki tej cudownej energii każdy może wywierać moc przekonania nawet na Samym Bogu i nagiąć Jego wolą do swojej własnej. Ta zdumiewająca, nowa, dynamiczna i duszewna siła wiary (która może w tobie rozwinąć każdy knował za odpowiednią opłatę) możesz zmieć Boga w środek do osiągnięcia swoich własnych ambicji. My stajemy się cywilizowanymi szamanami, a Bóg staje się naszym sługą. Pomimo tego, że straszny jest Pan, szanuje nasze czary i zgadza się na to, by Go powstrzymywały. On ceni nasz dynamizm i nagrodzi go powodzeniem we wszystkim, czego się podejmiemy. Ze względu na naszą wiarę wszyscy wrodzy naszego kraju przyjdą i złoża swoją broń u naszych stóp. Biznes rozkwitnie na cały świat, a my będziemy robić kasę na wszystkim i wszystkich pod słońcem dzięki zaklętemu życiu, które prowadzimy. Wierzę”.
Thomas Merton, „Nowe nasienie kontemplacji”.
Wniosek
Jak więc powinniśmy żyć?
Dziś robimy małe rzeczy, a wielkie rzeczy zostawiamy w Bożych rękach na jutro.
On jest PANEM ŻNIWA. To On decyduje:
- o naturze zbiorów,
- o rozmiarze zbiorów,
- o czasie zbiorów,
- o twoim zaangażowaniu, bądź nie, w żniwach.
Nie ma żadnej potrzeby manipulowania zbiorami czy wprowadzania ich na rynek. Gdy już raz ziarno naszego posłuszeństwa zostanie zasiane, w niczym nie pomaga ciągłe kopanie, aby zobaczyć czy ziarno wzrasta. Nie. Ziarno leży pogrzebane poza naszą kontrolą. Do nas zaś należy skierować swoją wiarę ku Bogu, a nie ku ziarnu. Bóg jest przedmiotem naszej wiary, nie nasza wiara. Nasze zadowolenie wypływa z relacji i zaufania (wiary) do Pana Żniwa. To czy jesteś osobiści zaangażowany w „coś wielkiego”, czy nie, nie ma nic do rzeczy. Bóg nie istnieje po to, aby przez służbę potwierdzać naszemu ego to, że jesteśmy ważni.
…i na koniec
Miałem przyjaciela (odszedł już), który ponad 40 lat był w służbie. Był szefem międzynarodowej sieci. Był właścicielem budynków i nieruchomości, były okresy, gdy miewał samoloty. Z całego świata przychodziły zaproszenia do usługiwania na konferencjach. Tysiące patrzyło na niego jako na „nadzorcę”, „duchowego ojca” i „apostoła”; miał tak zwanych „duchowych synów” na całym świecie. Posiadał autentyczny nadnaturalny dar wiary, był w znakomitej kondycji finansowej. Jeśli istnieje jakiś klasyczny przykład sukcesu służby i „wielkich marzeń” to on nim był.
Tuż przed swoją śmiercią wyznał mi coś takiego (w miarę podobnie do jego słów):
„Steve, nie oczekują tego dnia, gdy będę musiał spojrzeć Jezusowi w oczy i usprawiedliwić to, jak bardzo moja służba była służbą ________ (tu jego nazwisko), a jak wiele z tego było Jezusa.
Steve, byłem na samym szczycie góry służby. Tam nic nie ma. Ludzie myślą, że jestem „duchowym ojcem”. Jestem bliski śmierci, nie mam synów i tak naprawdę nikt nie podziela tego, co w moim sercu”.
Czytelniku, który czytasz to teraz, do ciebie należy wybór. Możesz teraz wrócić do zmysłów, wyskoczyć z tej karuzeli urojonej amerykańskiej religii opierającej się na kulturowej definicji sukcesu, bądź, tak jak mój przyjaciel, dojść do swego złotego wieku z ubolewaniem. Możesz odnieść swój własny sukces.
Jak to powiedział Merton: „Bóg da ci go, lecz, uważaj, potwór, którego stworzysz będzie domagał się karmienia, a ty będziesz karmił go swoją duszą, małżeństwem, dziećmi i relacjami z przyjaciółmi i bliskimi”.
Zanim będzie za późno naucz się tego, co to znaczy sukces. Naucz się jak skromnie marzyć i iść drogą ukrzyżowania.
____________________________
[i] Nie jest to miejsca na dyskusję o tym czy „profesjonalna służba” jest zasadna, czy nie. Omówiłem to i wielu innych w innych miejscach. Np. TUTAJ: http://stevecrosby.org/?p=6865
[ii] Znałem pewnego lidera służby o światowym zasięgu (która później załamała się i rozpadła po jego „apostolskim prowadzeniem” z powodu kataklizmu pierwszego rodzaju), który powiedział do mnie tak: „Jak będziesz miał dużą służbę, tak jak ja, to wtedy będę cię słuchał”. Osobiście, łagodnie i pokornie apelowałem na piśmie do wielu różnych charyzmatycznych liderów działających w różnych w sieciach służb i zawsze spotykałem się z tym samym: „Kim jest ten (ja), który rzuca mi wyzwanie (lider supergwiazda). Gdy będzie miał tak skuteczną służbę jak moja to warto go będzie posłuchać”.
[iii] Zasada Pareto lepiej znana jest jako prawo 80-20. Pareto odkrył coś takiego, że w każdej dziedzinie zbiorowych ludzkich wysiłków, w tym kościołów, tylko 20% grupy utrzymuje zabiegi całości. Pozostałe 80% żegluje przy brzegu, korzystając z zasobów i starań tych 20%. Lifeway Research przeprowadziło fascynujące badania, które potwierdziły to z wielką dokładnością. Po zbadaniu 1200 mega kościołów odkryli, że po dwóch latach 80% tych, którzy przystąpili do klas członkowskich znikło! Tylko 20% podtrzymuje organizację.
[iv] Np.: http://www.churchmarketinguniversity.com, lecz nie jest to jedyny przypadek.
[v] Ukształtowany przez krzyż, trzymający się etyki, charakteru i metod zademonstrowanych przez Krzyż Chrystusa.
[vi] Część tego blogu została zaczerpnięta z 5 rozdziału mojej książki: „Healing, Hope or Hype?” dostępnej tutaj .
http://www.stevecrosby.com/Healing-Miracles-Books-p/hhhsc.htm
__________________________________________
Copyright 2016 Dr. Stephen R. Crosby http://www.stevecrosby.org Udziela się zgody na kopiowanie, przekazywanie czy dystrybucję tego artykułu jeśli niniejsza uwaga zostanie zachowana na wszystkich duplikatach, kopiach i linkach referencyjnych. Na druk w celach komercyjnych czy w jakimkolwiek formie przeznaczonej dla mediów należy uzyskać. Można skontaktować się: stephcros @ gamil.com
Cenne było dla mnie wymienienie 2myślicieli-socjologów
Niestety jest to absolutna prawda… miałam nieszczęście obserwować rozwój tego okropieństwa w Polsce… Od poczęcia, przez narodziny aż do pełni rozwoju… 🙁
Tylko Bóg wie ile powyżej 90% chrześcijan doświadczyło i przyjęło Bożą miłość, akceptację i usynowienie i pozwoliło im przemienić stare myślenie… A jako, że nie można dać tego, czego się samemu nie ma („złota i srebra nie mam, ale to co mam, to ci daję…”), kiedy zwiastujemy Jezusa, nie mamy pojęcia, że zwiastujemy Go w tych 90% z poziomu odrzucenia, niedowartościowania czy braku (dodajmy jeszcze osąd i gniew tak obecny w naszym życiu i będziemy mieli piekielną zaiste mieszankę 🙁 ) A potem czynimy ich dwakroć gorszymi od siebie…
Niedowartościowani ludzie nie chcą kopać w głąb – fundamenty są tak mało widowiskowe…
Z powodu stałego osądzania w kościele są popychani do budowania czegokolwiek, byle by zamknąć w końcu te osądzające usta. I bardzo szybko dołączają do chóru chwaląc się budowlą zbudowaną na piachu ludzkich możliwości…
Pastorzy na wspólnych spotkaniach przechwalający się wzrostem kościoła jak yuppie* posiadaną limuzyną…
Wierni przechwalający się ilością ludzi sprowadzonych do kościoła i nadprzyrodzonymi “gadżetami” (wybacz Duchu Święty :* )
Abraham zostałby chyba wykluczony z naszych kościołów za fałszywą wiarę zaś Sara, pewnie byłaby jedną z wykładowców wspomnianej uczelni 😉
———-
* Yuppie (skrót od ang. Young Urban Professional – dosłownie: „młody wielkomiejski przedstawiciel wolnego zawodu”[1] albo Young Upwardly Mobile Professionals – dosłownie: „młodzi, pnący się w górę profesjonaliści”) – określenie pokolenia młodzieży z USA, które rozpoczęło pracę zawodową w latach 80. XX w., a także grup kierujących się podobnymi wartościami i stylem życia, np. w Polsce w latach 90.
Charakterystycznym atrybutem dla tej kategorii społecznej jest dążenie do profesjonalizmu, pragmatyzm, indywidualizm, zamiłowanie do luksusu, dążenie do kariery i sukcesów finansowych. Dążenie do kariery prowadzące do pracy po kilkanaście godzin dziennie prowadziło do syndromu wypalenia zawodowego. Ponadto kariera okupiona była problemami w życiu rodzinnym i emocjonalnym. W Polsce pogardliwym określeniem na yuppie jest „japiszon” lub jego lokalny odpowiednik “dorobkiewicz”.
PS. Czy to nie idealne określenie dzisiejszego kościoła???
Tego właśnie nam było potrzeba Piotrze !!!
„Wielkości” w uniżeniu.
Chwała Bogu za takich ludzi !!!