Świadectwo Barb i Johna Fenn – część 2

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Rozwód sprawia, że dzieci zaczynają myśleć o różnych rzeczach.
Odejście taty wpłynęło na nas – czwórkę dzieci, w różny sposób. Mieliśmy wtedy odpowiednio 11, 9, 7 i 5 lat i idealnie wpisywaliśmy się w role dzieci z rodzin dysfunkcyjnych: byliśmy bohaterem, klaunem, kozłem ofiarnym, a nasza najmłodsza siostra była maskotką – w takiej właśnie kolejności. Ale w głębi serca szukałem ojca. Moje życie właśnie się zawaliło. W gronie naszych znajomych byli chłopcy w moim wieku: Emerson i Trip, z który przyjaźnię się do dzisiaj. Ich rodziny były na tyle uprzejme, że często zapraszały mnie do wspólnych aktywności rodzinnych. Rodziców Tripa nazywaliśmy „wujek Del i ciocia Betsy” i byliśmy naprawdę blisko.

Wszyscy moi przyjaciele mieli ojców obecnych w ich życiu, więc ja czułem się bardzo niepewnie i samotnie. Kiedy tata powiedział: „Rozwodzę się z twoją mamą i z wami, dzieciakami” – cały kontekst, przez który patrzyliśmy na świat, zawalił się. Przestałem interesować się szkołą, zrezygnowałem z harcerstwa, lekcji rysunku, perkusji, pływania (nauczyciel chciał, żebym trenował wyczynowo), a później także z kursu nurkowania i lekcji pilotażu. Po prostu nic już mnie nie obchodziło. Tkwiłem w apatii, w głębi duszy pragnąc ojca.

Gdy miałem 14 lat, gdy w sklepie zoologicznym w centrum handlowym zobaczyłem małą małpkę na sprzedaż i bardzo jej zapragnąłem. Była najmniejsza z kilku dostępnych, najbardziej wątła i przestraszona, kurczowo trzymająca się innych – emocjonalnie była jak ja. Utożsamiałem się z nią. Na początku lat 70. można było jeszcze kupować egzotyczne zwierzęta w sklepach zoologicznych. Mama zauważyła, że cierpię, i później powiedziała, że miała nadzieję, iż opieka nad nią choć trochę mnie ukoi. I miała rację.

Nazwałem ją Tilly. Sąsiad (ojciec mojego przyjaciela) zbudował dla niej dużą klatkę. Tilly i ja staliśmy się nierozłączni. Szybko nauczyłem ją załatwiać się do klatki, a na zewnątrz wyprowadzałem ją w uprzęży i na smyczy. Uwielbiała wspinać się na drzewa, a wieczorami jeść ćmy i chrząszcze krążące wokół światła na ganku.

Z perspektywy czasu widzę, że to Ojciec (Bóg) zatroszczył się o mnie, stawiając na mej drodze ojców moich przyjaciół, oraz także Tilly.

Ona dała mi powód, by żyć. Miałem ją tylko przez około rok. Padła na moich kolanach w drodze do weterynarza. Weterynarz później powiedział, że miała wrodzoną wadę jelit, które z czasem się skręciły i to doprowadziło do jej śmierci. Kilka tygodni później, w maju, skończyłem 15 lat.

Był już rok 1973 – początek mojego drugiego roku liceum, a Barb zaczęła pierwszy. Nadal byłem apatyczny – w pierwszym semestrze dostałem z algebry ocenę niedostateczną i wciąż szukałem ojca. Chodziłem na lekcje niemieckiego – to był jedyny przedmiot, który naprawdę mnie interesował, bo prawie urodziłem się w Niemczech. Tata służył w pobliżu Stuttgartu w latach 1957–58, gdy mama wróciła do USA, żeby mnie urodzić, a tata w tym czasie kończył służbę. W tamtym czasie młodzi mężczyźni musieli odsłużyć obowiązkowo dwa lata w wojsku. Kiedy rodzice chcieli powiedzieć coś, czego nie powinniśmy słyszeć jako dzieci, przechodzili na niemiecki – dlatego bardzo chciałem się go nauczyć.

Na lekcji niemieckiego poznałem Janny, katoliczkę, z którą nadal się przyjaźnimy. Pracując razem nad projektami klasowymi, zaprzyjaźniliśmy się. Pewnego dnia porównywaliśmy nasze kościoły – ona była katoliczką, ja episkopalnym – i zauważyliśmy, że nasze niedzielne nabożeństwa mają tę samą liturgię. Jednego dnia powiedziała: „Znam Boga, który stoi za tą liturgią”. Zaintrygowało mnie to. Pragnąłem poznać Boga Ojca, ale nie byłem pewien, jak. Obserwowałem, jak Janny i jej chłopak Vic (późniejszy mąż) modlili się o różne sprawy, i wszystkie modlitwy były wysłuchiwane – jedna po drugiej. Po pewnym czasie, widząc to wszystko, oddałem swoje serce Panu i Ojcu.

Stojąc w swoim domu, upewniwszy się, że jestem sam, powiedziałem na głos:
„Jezu, jeśli to Ty masz ostatnie słowo w moim życiu, to sensowne jest, abym zaczął Ci teraz służyć. Nieważne, co inni o mnie pomyślą – ostatnie słowo należy do Ciebie i stoisz po mojej stronie, to oddaję Ci swe życie. Zrób ze mną, co chcesz”.

Spotykam Barb w wieku 15 lat
Gdy miałem 15 lat Ojciec przyprowadził mnie do Jezusa przez Janny. We wrześniu 1973 roku, w 10 klasie, najlepsza przyjaciółka Barb i jej sąsiadka – Margaret, zaprosiła mnie na jesienny bal w ich szkole. Mając 15 lat nie mogłem jeszcze prowadzić samochodu – mama podrzuciła mnie do ich domu, a tata Margaret odwiózł mnie później z powrotem.
Mama wypożyczyła dla mnie jasnoniebieski smoking. To były lata 70-te, więc koszula miała falbanki. Miałem afro – naturalnie kręcone, długie włosy. Moje włosy z rudych stały się bardziej blond, a aparat ortodontyczny wyprostował moje wystające zęby.
Barb, mieszkająca obok Margaret, przyszła zobaczyć nas wystrojonych na bal. Właśnie skończyła 15 lat, zaczęła 9 klasę i zdjęto jej aparat z zębów. Nie pamiętam sukienki Margaret, ale Barb miała na sobie bordową bluzkę i dżinsy, i jak zwykle będąc zadziorą powiedziała: „Ooo Margaret, ale on przystojny. Margaret, ale on wysoki. Margaret, i co teraz zrobisz?” – i inne tego typu komentarze.

Jeszcze niedawno byłem pucołowatym 12-latkiem z wystającymi zębami, w brzydkim zielonym wełnianym garniturze, a teraz – wysoki, szczupły 15-latek z afro – już nie taki niezdara! 🙂

Nigdy potem nie umówiłem się już na randkę z Margaret
Tak, dojrzewanie zmienia „okropne dziewczyny” i „niezdarnych chłopców” – gdy ujrzałem Barb, to był szach-mat. Widziałem się z Margaret jeszcze w trakcie roku szkolnego, głównie w kościele, lecz z Barb nie widzieliśmy się ponownie aż do kolejnego lata.

Latem 1974 roku Margaret (16) i Barb (15) przyjechały do mnie rowerami – miały 4 mile do pokonania. Kolejne 4 mile dalej znałem potok, który właśnie wylał, więc wpadliśmy na pomysł, żeby w nim popływać. Potok przepływał przez pole golfowe, więc brzegi były ładnie utrzymane – łatwo było wyjść tam z wody, pływać pod prąd i znów płynąć z nurtem. Patrząc wstecz – cud, że nie utonęliśmy. Wiedzieliśmy, żeby trzymać nogi przy powierzchni, żeby nie zaplątać się w podwodne gałęzie – ale mimo wszystko to było głupie.

Mieliśmy kilka innych wspólnych przejażdżek rowerowych, ale przełom nastąpił dopiero pod koniec lata, kiedy Barb złamała nos. Tego lata zrobiłem prawo jazdy i pojechałem na basen do znajomego Barb i Margaret. Było nas około dziesięciu. Woda w basenie była zielona od glonów, ale kogo to obchodziło… Wcześniej przecież pływaliśmy w potoku, który wylał!

I właśnie tam, w tej zielonej wodzie, nasza wspólna znajoma Kim (nadal dobra przyjaciółka), przypadkowo kopnęła Barb w nos i go złamała. Gdy rodzice Barb zabrali ją do lekarza, wszyscy się rozeszli. Bardzo ją lubiłem, ale byłem zbyt nieśmiały, by jej to do tego czasu okazać. Nie czułem wtedy, że Pan prowadzi mnie w jej kierunku, ale wśród wielu ludzi to z nią chciałem spędzać czas i lepiej ją poznać. Od początku było jakieś porozumienie między nami.

Kupiłem swój pierwszy samochód
GTO z 1965 roku, z tłumikami Thrush i dźwignią Hurst (może niektórym z was coś to mówi). Słychać mnie było z odległości kilku przecznic. Byłem bardzo zainteresowany Barb, ale wciąż bardzo nieśmiały. Chciałem jej pokazać, że mi się podoba, ale nie miałem odwagi pojechać sam, więc zabrałem ze sobą Tony’ego Cooke’a. Barb była zawstydzona – miała zabandażowany nos– ale zauważyła, że mi na niej zależy, choć do końca nie czytała moich intencji, bo taki byłem nieśmiały. Może wciąż widziała we mnie trochę tamtego niezdarę sprzed lat. Miała jeszcze 15 lat, ja ledwo 16.

Kilka tygodni, gdy jej nos się wygoił, zebrałem się na odwagę, by zaprosić ją na randkę. Poszliśmy do kina, a gdy nie chciałem jeszcze kończyć wieczoru, przejeżdżając obok Dunkin’ Donuts, zapytałem, czy ma ochotę na pączka. Weszliśmy, wydałem ostatnie pieniądze i długo rozmawialiśmy. Odprowadziłem ją do drzwi, a ponieważ mam 198 cm wzrostu, a ona tylko 161 cm, stanęła o jeden stopień wyżej i pocałowaliśmy się na dobranoc.

Później powiedziała, że już wtedy wiedziała, że mnie poślubi. Byłem pierwszym chłopakiem, który otwierał przed nią drzwi, nie narzucał się i po prostu chciał z nią być. Kilka tygodni później, gdy jąkałem się, próbując zapytać czy zostanie moją dziewczyną, przejęła inicjatywę mówiąc: „Próbujesz zapytać, czy chcę z tobą chodzić, tak? To zgadzam się!” – jak zawsze bezpośrednia ;). Od tego momentu jesteśmy razem. Cztery lata później, we wrześniu 1978 roku, pobraliśmy się. Jak ten czas leci…

< Część 1 | Część 3 >

Kolejnym razem: Barb oddaje życie Jezusowi i zaczynamy doświadczać darów Ducha Świętego. A do tego czasu – wiele błogosławieństw

John Fenn

Click to rate this post!
[Total: 3 Average: 5]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *