John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Czuję potrzebę, by podzielić się naszym świadectwem i doświadczeniami, jakie mieliśmy z Panem, a także dobrymi i złymi decyzjami, które podejmowaliśmy, by inni mogli się z nich wyciągnąć jakąś naukę.
Znamy się z Barb od dziecka
Nasi rodzice należeli do tej samej grupy towarzyskiej i znali się, gdy dorastaliśmy w połowie lat 60., więc wszystkie rodziny miały dzieci w podobnym wieku. Dodatkowo, mój dziadek był lekarzem rodziny Barb i mieszkał zaledwie dwie przecznice od nich.
Bycie częścią tej samej grupie towarzyskiej oznaczało, że Barb i ja bywaliśmy razem na tych samych urodzinach naszych wspólnych przyjaciół. Pamiętam ją dopiero od około ósmego roku życia, ale w tym czasie była tą „okropną dziewczyną”, więc nie zwracałem na nią uwagi.
Przenieśmy się do czasu, gdy mieliśmy po 12 lat. Barb miała najlepszą przyjaciółkę – Margaret, która mieszkała obok mnie i chodziła do tego samego kościoła co ja (do dziś jesteśmy bliskimi przyjaciółmi). Barb uczęszczała do innego kościoła. Tak więc ja i Margaret przyjaźniliśmy się, lecz Barb jeszcze wtedy bliżej nie znałem — pozostawała tylko we wspólnym kręgu towarzyskim.
Barb i Margaret były bardzo psotne i znane z tego w okolicy. W niedziele po nabożeństwie często chodziliśmy do dziadków na obiad, a widzieliśmy, jak Barb i Margaret bawiły się na podwórku. Moi dziadkowie uważali je za niegrzeczne dziewczyny i nie pozwalali mi wychodzić na zewnątrz, by się z nimi bawić. Jednak widziałem je przez okno. Ważne jest, by zrozumieć, że Barb była „niespodzianką” dla swojej mamy, urodzoną w wieku 40 lat – więc tak naprawdę nie była chciana. Miała siostrę i brata starszych od niej odpowiednio o 9 i 12 lat. Rodzice Barb zaczynali dzień od picia alkoholu i robili to aż do późnej nocy. W tym domu było wiele dysfunkcji i przemocy, więc Barb była bardzo nieszczęśliwa.
Moi rodzice zbudowali dom na wsi, około 4 mile (6,4 km) na zachód od dzielnicy Barb, w innym okręgu szkolnym. Jestem najstarszym z czwórki rodzeństwa, a mój tata odziedziczył po swoim ojcu i dziadku zakład pogrzebowy. W tamtych czasach Fenn Funeral Home prowadził także pogotowie ratunkowe, więc w naszym domu był oddzielny telefon służbowy. Gdy ten telefon dzwonił, wszyscy musieliśmy uciszyć się, jakby tata był w biurze. Odbierał telefon swoim „biurowym głosem”: „Zakład pogrzebowy Fenn, w czym mogę pomóc?” Po zakończeniu rozmowy mogliśmy znów się bawić, oglądać telewizję lub rozmawiać.
Tata był wymagający i chodził do naszego kościoła episkopalnego (anglikańskiego), bo było to dobre dla jego interesów. Mama chodziła, bo naprawdę wierzyła. Mieszkaliśmy w dwupoziomowym domu, gdzie dolna kondygnacja miała drzwi prowadzące na zewnątrz. Tata miał warsztat w piwnicy i tam strzygł nam włosy. My, trzej chłopcy, mogliśmy mieć dowolną fryzurę — pod warunkiem, że była to fryzura wojskowa. Wyglądaliśmy jak żołnierze na szkoleniu podstawowym. Nasza siostra była najmłodsza i doskonale to wykorzystywała.
Jako najstarszy z czwórki dzieci, mam dobre wspomnienia z tatą
Nauczył mnie mocnego uścisku dłoni, jak czyścić buty, patrzeć ludziom w oczy — i jakoś zawsze czułem, że przygotowuje mnie do przejęcia rodzinnego biznesu albo przynajmniej do bycia kimś w życiu. Przy stole tata siedział na jednym końcu i „komenderował” posiłkiem, mama na drugim, a my – dwoje dzieci po każdej stronie. Siedzieliśmy prosto, jedną rękę trzymaliśmy na kolanach, i kolejno opowiadaliśmy o naszym dniu w szkole, jakbyśmy nadal byli w klasie i składali sprawozdanie. Ale przy stole bywało też dużo śmiechu.
To były dobre czasy. Tata zabierał nas na biwaki i nauczył mnie, jak posługiwać się nożem, wiązać węzły, rozpalać ognisko i jak je prawidłowo zgasić. Zanim opuszczaliśmy obóz, mówił: „czyścimy obóz, chłopcy” — co oznaczało, że zbieraliśmy każdy kawałek śmieci. Zapytałem kiedyś, czy muszę podnieść z ziemi czyjś niedopałek papierosa, a tata odpowiedział lekcją, według której żyję do dziś: „Zawsze zostawiaj rzeczy, z których korzystasz albo które pożyczasz, w takim samym stanie, w jakim je zastałeś – albo w lepszym”.
Rozwód
Aż do lutego 1969 roku, kiedy miałem 11 i pół roku, mieliśmy dobre, uprzywilejowane życie. Tata odziedziczył po swoim ojcu duży jacht, który cumował nad jeziorem Michigan w Holland, na północ od naszego domu. Mama odziedziczyła domek letniskowy swoich rodziców jeszcze dalej na północ, nad jeziorem Burt, około 25 mil (40 km) na południe od wyspy Mackinac. Latem pływaliśmy między jednym a drugim miejscem. Gdy miałem 8 lat tata nauczył mnie żeglować na małym jachcie typu Sunfish, który przypominał deskę surfingową z żaglem. Nauczył mnie, jak zamontować ster i miecz, jak postawić żagiel. Wypłynął ze mną i celowo przewrócił łódkę, by nauczyć mnie, jak ją postawić z powrotem. Gdy miałem 8 lat mogłem żeglować po całym jeziorze, tylko musiałem pozostawać w zasięgu wzroku.
W lutym 1969 roku wszystko się zmieniło. Posadzono nas na kanapie, a mama i tata usiedli naprzeciwko. Tata powiedział, że on i mama się rozwodzą. Nie znaliśmy wtedy znaczenia tego słowa, bo żadne z naszych znajomych dzieci nie miało rozwiedzionych rodziców. Gdy moja 5-letnia siostra zapytała, co to znaczy, tata odpowiedział:
„Nie będę tu na urodziny, święta, Boże Narodzenie. Odchodzę, rozwodzę się z waszą mamą i rozwodzę się z wami, dziećmi”.
To zabrzmiało tak okrutnie w naszych sercach, jak brzmi nawet teraz, gdy to piszę. Zdaję sobie jednak sprawę, że tata nie chciał być okrutny — był po prostu bardzo analityczny i tak to widział.
Dotrzymał słowa. Moi bracia i ja przestaliśmy liczyć, gdy liczba złamanych obietnic przekroczyła 23. Mówił, że przyjdzie na nasz mecz baseballa albo że zabierze nas na lody, ale nigdy tego nie zrobił. Dziesiątki razy obiecywał, że będzie o 16:00, by nas gdzieś zabrać — i nigdy się nie pojawił.
Dla mnie wiek od 12 do 16 lat był najtrudniejszym okresem w życiu. Odrzucony przez ojca nie tylko raz, ale dziesiątki razy przez jego złamane obietnice — bardzo mi go brakowało. Byłem wściekły na tę niesprawiedliwość. Dlaczego porzucił czwórkę własnych dzieci, by teraz wychowywać dwójkę dzieci swojej nowej żony? Moje stopnie w szkole spadły z poziomu wzorowego do ledwie zaliczających lub nawet niezaliczających. Zostawiłem wszystko, bo przestało mi na czymkolwiek zależeć. Zero motywacji, ambicji, nadziei. Byłem dzieckiem udającym, że obchodzi je jego przyszłość.
W wieku 12 lat przystąpiłem do bierzmowania w Kościele Episkopalnym razem z Margaret. Przyszła ona wtedy z Barb i spotkaliśmy się na schodach przed kościołem. Odezwała się do mnie i pomyślałem, że jest bardzo ładna. Miałem jednak 12 lat, rude włosy, nadwagę, wystające zęby i miałem na sobie najbrzydszy zielony wełniany garnitur, jaki można sobie wyobrazić. Barb powiedziała coś do mnie, a ja tylko się jąkałem, więc ona — bardzo bezpośrednia — powiedziała coś w stylu: „Co z tobą nie tak, gamoniu? Nie umiesz mówić?”, po czym odwróciła się i zeszła po schodach. Ach… moja przyszła żona. 🙂
Kolejnym razem historia o złamanym nosie Barb, który nas do siebie zbliżył .
Do tego czasu — wiele błogosławieństw
| Część 2 >
John Fenn