Rick Fruech
Maj 2006
Trzecią noc z rzędu zostałem obudzony przez Pana o 2 w nocy i nie mogłem już dalej spać. Co noc osobiście usługiwał mi Duch Święty tym, co w znacznej części było bardzo niewygodne. Około 3.00 rano zacząłem pisać i oto, co otrzymałem:
Zanim przejdziecie dalej otwórzcie Biblię na
Gal 6:14: „Co zaś do mnie, niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata”.
W intelektualnym, religijnym, zajmującym się sobą społeczeństwie słowa napisane przez Pawła zdawały się być głupotą. W świecie, który kocha siebie, on mówi, że jest martwy dla niego, że jest martwym człowiekiem dla tego świata.
Posłuchajcie mnie uważnie. Chodzi tu nie tylko samą śmierć, ale o śmierć krzyżową. Tak przywykliśmy do słuchania różnych odniesień do ukrzyżowania, że stało się to lekkim, gustownym, wybiórczym zakrapianiem mowy z kazalnicy. Nie należy o tym dyskutować pomiędzy nami, słyszeliśmy to, jako metaforę, która ma znaczyć, abyśmy „nie pozwalali na to, aby rzeczy tego życia zawracały nam głowę”. Niemniej jednak Paweł pod natchnieniem natchnionej przez Bogu usługi Ducha Świętego, używa tego zwrot w nieskończenie bardziej dosłowny i konfrontacyjny sposób. Tak, jak nasz Pan został publicznie ukrzyżowany, Paweł publicznie deklaruje, że „chlubi się krzyżem”.
Gal.6:15 – „Albowiem ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, . . .”
Duch uczy nas o przemijającej wartości obrzezania, które teraz zostaje zacienione przez krzyż. Kilka kropli krwi, które pojawiały się po odcięciu napletka teraz po prostu przypomina nam o tym jak bezużyteczne jest obecnie, w niesamowitym świetle chwały rozlanej krwi Baranka Bożego, trzymanie się prawa danego Mojżeszowi! Lecz idźmy dalej, jeśli macie odwagę. Pamiętaj o tym, że zdasz sprawę z tego, co słyszysz (Mk 4:24:25). Nie czytaj więc dalej, jeśli twoje serce nie chce się otworzyć na gwoździe, młot, krew, agonię, wstyd i krzyż, na którym jest wypisane TWOJE imię.
O tak, bardzo wygodnie było nam spoglądać niezbyt często, czasami sentymentalnie na naszego Zbawiciela i Pana na dającym życie krzyżu, lecz czy niepokoi nas podejście wraz z całym naszym niezbędnym i makabrycznym strojem pod sam krzyż i zdać sobie sprawę z tego, nosi on nasze imię?
Gal 6:17 – „Odtąd niech mi nikt przykrości nie sprawia; albowiem ja stygmaty Jezusowe noszę na ciele moim”.
W oryginale czytamy również o „stygmatach”. Przesłanie takiego obrazu jest oczywiste: Paweł mówi: „nie zawracajcie mi głowy, jestem martwy”. Umieranie dla tego świata, innych ludzi, naszej rodziny, naszych marzeń, naszego ciała i tego całego przeklętego Wszechświata nie jest propozycją „śmierci w czasie snu”. Tutaj wymagana jest gwałtowna i krwaw śmierć, śmieć na krzyżu! Tu jest mowa o wiciu się ciała, o głębokim jęku bólu, o błaganiu o zakończenie, chodzi tu zrujnowaniu wyglądu, nieopisany wstyd, przedłużoną torturę, codzienne, nieustanne dręczenie. Paweł pisał o tym, jako o codziennym doświadczeniu. Jak więzień przybywający do zakładu karnego, któremu rozkazuje się opróżnić kieszenie, po czym staje się przedmiotem najbardziej żenującego przeszukiwania, które przeprowadza się przed wprowadzeniem do miejsca odosobnienia, tak też kandydat do ukrzyżowania musi być obdarty ze wszystkiego, a Bóg mówi o WSZYSTKIM, co do niego, do niej, należy. Daleko poza tym widzialnym materialnym światem Duch Święty prowadzi doskonałe i zawstydzające przeszukiwanie serca, które ujawnia światową kontrabandę, która jest częścią arsenału przeciwnika Boga. Przed nami zostają złożone: chciwość, nieprzebaczenie, pożądliwość, zła wola, gniew i cały tłum latorośli ciała wraz z najbardziej odrażającą z nich – pychą.
Dopiero teraz docierasz do miejsca, o którym większość kościołów nawet nie wie, że istnieje, ani też nie się troszczy o to. Twoje ciało żałuje, że w ogóle dopuściło Ducha do poprowadzenia w to miejsce. Spoglądasz przez ramię i ponownie widzisz swego Pana na krzyżu, twoje serce wypełnione jest miłości i wdzięcznością, lecz Duch przerywa natychmiast tą chwilę spokoju i ponownie kieruje twój wzrok na decyzję stojącą przed tobą. TO JEST TWÓJ KRZYŻ! Teraz zdajesz sobie sprawę z tego, że, podobnie jak w przypadku twojego Zbawiciela, nikt nie może cię zmusić do tego krzyża. To ty musisz dobrowolnie położyć się na nim, lecz skąd wziąć siłę do tego? Więcej Słowa, więcej modlitwy. Więcej Słowa, więcej modlitwy. Więcej Słowa, więcej modlitwy. Więcej Słowa, więcej modlitwy. Wtedy pragnienie spotyka się z mocą, moc spotyka się z pokorą, pokora spotyka się z pokutą, a twoje kolana uginają się pod ciężarem tego „ciała grzechu”. Upadasz na ten krzyż i nagle widzisz nową perspektywę, po raz pierwszy patrzysz na zewnątrz z krzyża, a nie jako widz na krzyż.
Duch bierze pierwszy gwóźdź, podnosi młotek, a ty już płaczesz, spodziewając się bólu. Jesteś sam. Nie ma żony, męża, pastora, przyjaciół. Jesteś tylko ty przy drewnianych drzwiach śmierci i, w miarę jak życie tego świata zaczyna być z ciebie usuwane, z miejsca, w którym było utrzymywane, z serca, zaczynasz odczuwać wewnętrzny i zewnętrzny ból. Umierasz dla tego świata. Spójrz w dół, na podstawę swojego krzyża i posłuchaj tłumu. Posłuchaj tych, którzy nigdy nie byli u stóp krzyża Chrystusa, jak mówią: „A co ty robisz i po co? Był taką towarzyską i wspaniałą osobą, a teraz patrzcie”. Posłuchaj, co mówią twoi bracia i siostry: „Teraz to już posunął się za daleko, jakiś fanatyk się zrobił z niego. Nasz Pan nigdy tego nie chciał, zostawmy to odrażające miejsce śmierci i idźmy do pustego grobu, gdzie możemy świętować bezboleśnie”. Gdy odchodzą, diabeł szepcze ci do ucha: „Warto było? Idź ze swoimi przyjaciółmi i uniknij tego wszystkiego. Pamiętaj, Jezus umarł za ciebie, abyś mógł cieszyć się życiem tak jak reszta świata”.
Twoja żona i dzieci wołają cię: „Zejdź stamtąd i zaspokój nasze potrzeby. Nie rozumiemy. Prosimy, zejdź na dół, kochamy cię”. Duch Święty udziela ci łaski, abyś trwał dalej i wtedy ściemnia się. Gdzie jest rodzina? Gdzie przyjaciele? Gdzie przyjemności? Nagle z wielkim wysiłkiem podnosisz się i nabierasz ostatni oddech. Teraz już poddajesz się śmierci, brakowi wszelkiej siły, cicho skłaniasz głowę i tracisz świadomość życia, którą miałeś od urodzenia. Śmierć dokończyła dzieła, którego pragnąłeś.
Niemal w tej samej chwili, gdy wraca świadomość, powoli otwierasz oczy. Na twojej twarzy pojawia się łagodnie światło i słyszysz głos dochodzący z wewnątrz i z zewnątrz: „Powstań i idź za MNĄ!” Wspomagany siłą, której dotąd nigdy nie znałeś, stajesz na nogi. Idziesz za światłem i głosem, a gdy wynurzasz się ze swego grobu, doświadczasz nowego życia, które jest „niewzruszone i pełne chwały”. On mówi, a ty z radością idziesz. Spoglądając w dół, widzisz ślady, które zdają się przyciągać każdy twój krok. Duch kładzie swoją rękę na twoim ramieniu, aby cię uspokoić, i szepcze: „Teraz jesteś martwy, a twoje życie jest ukryte w Chrystusie w Bogu. Idziesz w mocy Jego zmartwychwstania, więc patrz na Jezusa, autora i dokończyciela naszej wiary. Teraz masz ten skarb w naczyniu glinianym, aby pełnia tej mocy była z Niego, a nie z ciebie. Odłóż na bok wszelki ciężar oraz grzech i biegnij w tym biegu wytrwale”.
– Lecz co będzie jak upadnę? – pytasz.
– Pamiętaj, – uczy Duch. – Masz adwokata u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy. On podniesie cię i oczyści, i oczywiście zawsze będzie z tobą. Zobaczysz. Jezus pozostawił nam ścieżkę, którą powinieneś iść Jego śladami. Nie ufaj swoim oczom, IDŹ PRZEZ WIARĘ!”
Im dalej szedłem, tym mocniejszy stawałem się. Czułem się całkowicie odcięty od tego świata. W pewnej odległości zobaczyłem moją rodzinę, przyjaciół, posiadłości i wszystkie inne rzeczy, które można zobaczyć. Gdy się do nich zbliżyłem, pokornie lecz odważnie powiedziałem: „Tak więc, powiadam, niech mi nikt nie zawraca głowy; albowiem ja stygmaty Jezusowe noszę na ciele moim”.