Nigdy nie zapomnę niedzielnej nocy, nabożeństwa kończącego obchody siódmej rocznicy odnowienia naszego kościoła przez Ducha Świętego. Kaplica była wypełniona, Boża obecność potężna, czas posługi namaszczony. Odwiedził nas John Arnott i modlił się za potrzebujących. Człowiek, który po raz pierwszy doświadczył spotkania z mocą Bożą, leżał opodal mnie odpoczywając na podłodze.
Ktoś inny właśnie został natychmiast uzdrowiony z chronicznego bólu wywołanego źle zrobioną operacją. Ponownie Bóg objawiał swoją moc spragnionym sercom. Spojrzałem w górę i zapytałem:
– Panie, jak to możliwe, że byłeś wierny nieustannie nawiedzając nas przez tyle lat?
Jestem zdumiony prężnością przebudzenia, jakie zaczęło się w Toronto w 1994 roku.
Mam ten przywilej, że jestem pastorem seniorem jednego z kościołów dotkniętych przez Toronto Belssing i często ludzie pytają mnie:
– Czy to będzie trwałe?
Chcą również wiedzieć:
– Co dzieje się teraz?
Możemy szczerze odpowiedzieć, że Bóg nieustannie objawiał Swoją moc, budując nas wśród trwałego przebudzenia.
Nasz kościół wzrasta czterokrotnie, nasz zespół pastorski z dwóch osób do siedmiu. Wielu zostało zbawionych, uzdrowionych, uwolnionych, wielu wprowadzonych do służby czy na misje. Obecnie pracujemy na ulicach, w więzieniu i z samotnymi rodzicami. Nasze długi spadły, wiara wzrosła; a przecież nie zawsze tak było.
Zanim przyszedł 1994 rok.
W styczniu 1994 roku służba była bardzo trudna, w naszym kościele brakowało pieniędzy i ochotników, aby obsłużyć potrzeby niezbyt wielu członków. W jaki sposób mieliśmy kiedykolwiek zdobyć świat wokół nas dla Boga? Byłem w impasie. Wiedziony niewidocznymi obawami, stałem się w imię służby Bogu „gorliwym kontrolerem.”
Moja służba, małżeństwo i osobista społeczność z Bogiem cierpiały z powodu wewnętrznych, nie wyleczonych ran. Poddałem się duszpasterstwu i zobaczyłem jak wiele moich problemów dotyka wszystkich wokół mnie.
Przypadkowo w tym samym miesiącu rozpoczęło się przebudzenie w miejscu obecnie znanym jako Toronto Aircfraft Christian Felloship, odległym zaledwie o 45 minut jazdy samochodem od naszego kościoła. Wkrótce niektórzy z naszych członków zaczęli przekazywać żarliwe relacje ze zgromadzeń tej społeczności. Byłem podejrzliwy, jako „mądry” pasterz ostrzegałem ich przed pogonią za tym błogosławieństwem Ducha Świętego. Znałem niektórych ludzi z tego „lotniczego kościoła,” bo dorastałem w tej okolicy. Czułem się tak jak Natanael, gdy usłyszał, że Jezus pochodzi z Nazaretu: „Czy może cokolwiek dobrego pochodzić stamtąd.?”
Ostatecznie, ponaglany przez żonę, pojechałem na uroczysty obiad dla pastorów w starej kaplicy w maju 1994. Dla duchowego wsparcia zabrałem ze sobą przyjaciela. W czasie spotkania, pewien łagodnie przemawiający baptystyczny pastor, Steve Long, polecił nam, abyśmy usiedli na krzesłach w kręgu. Natychmiast kilka osób położyło na mnie ręce i zaczęło się modlić cicho. Brak hałasu bardzo obrażał mój zielonoświątkowy tradycjonalizm. Nie w taki sposób wyobrażałem sobie przebudzenie, zdecydowałem się jednak przyjąć ich modlitwę z otwartym i pragnącym sercem. W czterdzieści pięć minut później wylądowałem na podłodze. Nic szczególne się nie stało, lecz odczułem głęboki pokój. Nie widziałem o tym, że „złapałem Boży ogień,” który później przekazywałem wielu, o których się modliłem.
Tego wieczoru Duch Święty niespodziewanie „spadł” na dwunastu z nas, gdy usiłowaliśmy zaplanować piknik dla naszego kościoła. Następnie w Pięćdziesiątnicową niedzielę przedostał się do grupy dziecięcej. W końcu wdarł się do nas, w niezapomnianą niedzielę, gdy Duch Święty działał nieprzerwanie przez trzy godziny. Ludzie płacząc, śmiejąc się, w szoku, padali, otrzymywali wizje i dar języków. Wszyscy obecni wiedzieli, że to Bóg udzielił nam łaski nie często spotykanego, potężnego nawiedzenia. Teraz to ja byłem oskarżany o to, że należę do ludzi goniących za błogosławieństwem, lecz już nie obchodziły mnie ludzkie opinie, chciałem odebrać wszystko, co Bóg dla mnie ma przygotowane. Co tygodniowe odwiedziny obiadów dla pastorów w Toronto, stały się dla mnie bardzo żywotną potrzebą.
Trwałe owoce
W lecie 1994 roku zdominowało mnie pytanie o to, jak dług to może trwać? Jako Zielonoświątkowiec słyszałem tak wiele historii o przebudzeniach, które przychodziły i odchodziły i zastanawiałem się, czy to będzie inne.
Wtedy, Pan przemówił do mnie bezpośrednio w czasie modlitwy, że tym razem zamierza zrobić coś więcej, niż tylko dać krótki okres odświeżenia. Gdy czytałem Pismo, Duch Święty pokazał mi, że celem tego przebudzenia jest przełamanie wielopokoleniowych więzów i wniesienie trwałej zmiany.
Zdecydowałem wtedy, że zrobię wszystko, co mogę, aby zatrzymać Jego obecność.
Pod koniec roku prowadziliśmy pierwszy tydzień spotkań. Pomimo regularnych dziur w budżecie, w jakiś sposób wyskrobaliśmy potrzebne kilkaset dolarów. Spotkania przyciągnęły wielu ludzi, w tym również innych pastorów. Obecność Boża była tak potężna, że do dziś opowiadamy o tym. Nasi ludzie pragnęli więcej, wiec dodatkowo do niedzielnych nabożeństw i codziennych wieczornych spotkań dodaliśmy jeszcze piątkowe zgromadzenia odnowy.
Ludzie zaczęli się zjeżdżać z całej okolicy, przez następne dwa lata Bóg regularnie objawiał się w czasie naszych zgromadzeń, ilość zbieranych darów wzrosła ogromnie. Mój przyjaciel został uzdrowiony z wrzodów.
Małżeństwo misjonarzy zostało uzdrowione i mogło powrócić do swojego kraju. Pewna kobieta związana praktykami New Age padła na podłogę pod mocą Bożą i wstała jako osoba wierząca w Jezusa. Pewien człowiek przez lata leczony w psychiatrycznych ośrodkach narodził się na nowo i został uwolniony od myśli samobójczych. Kobieta, która była po próbie samobójstwa, została zbawiona, napełniona Duchem Świętym i uzdrowiona psychicznie (ci wszyscy ludzie do dziś służą Bogu). Nasi stali zborownicy zostali bardziej ukierunkowani na zewnątrz – zaczęliśmy wysyłać ludzi na misje. Zostaliśmy uzdolnieni do wnoszenia odnowienia w różnych miejscach, nawet na misjach w Chinach. Bóg powołał nas do usługiwania innym pastorom i w różnych kościołach. Wstawiennictwo zakorzenione w tak wielu sercach zaczęło owocować przebudzeniem modlitwy, pojawiło się również wśród nas coś, co nazywam „ dziecięcym proroctwem.” Musieliśmy się uczyć po drodze w jaki sposób prowadzić ludzi i równocześnie nie gasić Ducha.
W tym czasie, gdy zmagaliśmy się z tym jak interpretować to, co Bóg do nas mówi, oraz jak trzymać się blisko tego, co Bóg robi, konferencje prowadzone przez społeczność w Toronto były dla nas wielką pomocą. Dzięki nim zapoznaliśmy się z całkowicie nowym zespołem wypróbowanych i godnych zaufania sług Bożych, którzy byli dla nas przewodnikami. Gdyby nie odwaga, pasja i pokora przywództwa społeczności Toronto, wątpię czy bylibyśmy w stanie przetrwać pierwsze kilka lat nawiedzenia Ducha Świętego.
Gdy nawiedzenia stają się zwyczajem
Pomimo, że zrezygnowaliśmy z piątkowych zgromadzeń, ciągle z determinacją staraliśmy się o to, aby Boże nawiedzenia stały się normalnym zwyczajem. Zaczęliśmy prowadzić weekendowe warsztaty emocjonalnego uzdrowienia i uwolnienia, które trwają do dziś. Nie chcieliśmy stać się duchowym stawem, lecz rzeką, więc przyjęliśmy nastawienie na chodzenie w miłości Bożej i przekazywaniu jej dalej. Zdecydowaliśmy, że podejmiemy wszelkie wysiłki, aby błogosławić inne kościoły i służby, przekazując im namaszczenie, którego Pan nam darmo udzielił.
Oddaliśmy się również sprawie modlitwy. Mamy poranne modlitwy, wieczorne spotkania wstawiennicze, modlitwy przed i w trakcie nabożeństw. Dwukrotnie zostaliśmy poprowadzeni do czterdziestodniowego okresu zbiorowego post i modlitwy. W obu przypadkach doświadczyliśmy cudownych uzdrowień w tym uzdrowienia z bardzo zaawansowanego raka.
Wierzę, że ta sama przyczyna, która sprowadziła tutaj Ducha Świętego zatrzyma Go z nami – pragnienie i pokora. Przez lata byłem zdecydowany wprowadzić do mojego kościoła przebudzenie własnymi wysiłkami w modlitwie, lecz modlitwa i post muszą nas prowadzić w dół ścieżki pragnienia i pokory.
Dopiero wtedy, gdy Bóg złamał mnie i upokorzył, zaryzykowałem wizytę w miejscu, gdzie Bóg już wcześniej rozpalił ogień.
Natychmiast otrzymałem osobiste przebudzenia i przeniosłem go do naszego kościoła. teraz widzę, że to pragnienie i pokora, powodują „łatwopalność” naszej duszy, gdy zbliża się do ognia Boże. Modlę się o to, aby nasze pragnienie przyćmił wszystkie inne pragnienia oraz żebyśmy pozostali na tyle pokorni, aby pójść na każde miejsce i zrobić wszystko, aby Go doświadczyć!