David VanCronkhite
Szczerze mówiąc, jak często w dzisiejszym religijnym środowisku słyszysz te słowa: „Kocham Kościół”?
No tak, ja to słyszę często i często tuż przed wielkim słowem „ALE”, kiedy ktoś zaczyna mi wyliczać, co jego zdaniem jest złe w nim, co powinno być, a czego nie. Czasami tym kimś jestem ja sam, lecz chcę być zapisany jako ten, który kocha Kościół. Głupio byłoby nie kochać. Jeśli wierzymy w słowa Jezusa, to mamy kochać to, co On kocha a On kocha Swój Kościół, nawet w tej niedoskonałe podróży ku objawieniu Jego doskonałego, niewzruszonego Królestwa. Czasami ta nieodwołalna zmiana może nas bardzo poruszyć, zmiana, które zachodzi w tym, co znane jest jako „Kościół” daje wielu ogromną nadzieję.
Kościół miał być największą relacyjną społecznością znaną człowiekowi. (To bardzo odważne stwierdzenie.) Nie mówię tu o niedzielnym nabożeństwie z nauczaniem i uwielbieniem czy nawet o sposobie organizacji nabożeństwa, lecz o ludziach między którymi zachodzą relacje, o tych, którzy stali się sobie bliscy. Przez upadki i powodzenia, ciężkie czasy i trudności trzyma się mocno, zachęca i daje nadzieję. Jak można nie kochać tego? Ludzie, którzy są w kościele znani są w sąsiedztwie jako jednostki i rodziny, które troszczą się nie tylko o siebie, lecz i swoich przyjaciół, o sąsiadów i wrogów. Ta miłość naznacza ich jako uczniów Jezusa i buntowników systemu, a przyciąga ku nim świat.
Kto nie kochałby tego Kościoła, który jest nadnaturalnym wyrazem nadnaturalnych ludzi, zakochanych w nadnaturalnym Bogu, który posłał nadnaturalnego Syna, aby głosił nadnaturalne Królestwo? A to wszystko jest oferowane i do przyjęcia przez prostą dziecięcą wiarę.
Czego można nie kochać w Kościele, który jest tak różnorodny, że świat dziwi się, jak my wszyscy możemy razem żyć w tej samej społeczności i w ogóle zbierać się razem? Czarni, biali, brązowi, żółci i czerwoni; bogaci i biedni, młodzi i starzy, małżeństwa i samotni, zwycięzcy i przegrani, normalni i geje decydują się zbierać razem, ponieważ jesteśmy tak nadnaturalnie wypełnieni miłością, która przekracza wszelkie uprzedzenia i domysły, pozostawiając naszemu Bogu wolną rękę, aby był sędzią.
Tak, bardzo kocham ten Kościół, w którym ludzie znają prawo, lecz są świadomi swojej nieustannej potrzeby łaski, pragnąc w posłuszeństwie Jego władzy podobać się Ojcu. Gdzie ludzie rozumieją Jego miłosierdzie, wiedząc, że jeśli złamią choćby jedno prawo, są winni złamaniu stek pozostałych pozostałych.
W tym Kościele, który On kocha, nigdy nie musimy bać się zawstydzenia i pogardzenia, swobodnie możemy opowiadać nasze historie o tym, co naprawdę się zdarzyło, zawsze wykazując wierność Bożą. Jest to środowisko, gdzie jest bezpieczeństwo i zaufanie, w którym możemy zacząć radzić sobie z naszymi sprawami, nie obawiając się, że zostaniemy wyrzuceni jak śmieć.
Gdzie indziej, jak nie w tym Kościele, można znaleźć wzajemnie połączonych w relacjach ludzi z mocą i darami Bożym, udzielonymi za darmo i „bez pokuty” (nieodwołalnie – przyp.tłum.). Pan mówi, że daje nam wszystko, czego potrzebujemy, aby zmienić środowisko, przemienić sąsiedztwo, w miarę jak On nas przemienia. Pan nasyca nas swoim DNA, tym wiecznym ziarnem z nieba i mówi: „Teraz naśladujcie mnie i bądźcie moimi ambasadorami!” i sąsiedztwo zmienia się, dojrzewając we współczuciu, miłosierdziu, łagodności, prawdzie, wierności w przymierzu i przebaczeniu.
O tak, bardziej niż cokolwiek innego kocham Kościół. Jest to najczystszy wyraz społeczności wierzących czyniących dobro sobie nawzajem, który nie podnosi plotek i pomówień, nie odgryza się i nie mówi bzdur o sobie nawzajem; gdzie polityka nie jest problemem czy odpowiedzią, lecz jest nią dominacja Królestwa Bożego; gdzie kochamy się nawzajem jak gdyby nasze życie zależało od tego, ponieważ miłość składa się praktycznie na wszystko.
Oczywiście, kocham ten Kościół, żadnych 'jeśli’, 'i’ ani „lecz” jeśli o to chodzi. Kto może oprzeć się takiej miłości takiego Boga ku takim ludziom?
David VanCronkhite