Pastor J
Jest to jedna z najbardziej dotykających serca historii, coś, czego dawno nie słyszałem.

Jim głosi w kościele w slamsach Nowego Jorku. Opowiada taką historię:
Była Wielkanocna Niedziela. Pod koniec dnia byłem tak zmęczony, że po prostu podszedłem do krawędzi estrady, rozluźniłem krawat, siadłem i oparłem nogi na jej brzegu. Nabożeństwo było wspaniałe, wielu ludzi wyszło do przodu. Doradcy właśnie rozmawiali z nimi. Siedząc tam spojrzałem na środkową nawę i tam gdzieś w trzecim rzędzie siedział mężczyzna. Wyglądał na pięćdziesiątkę, był rozchełstany i brudny. Spojrzał na mnie raczej z zażenowaniem, jakby mówił: „Czy mogę porozmawiać z tobą?”
Przychodzi do nas wielu bezdomnych i proszą o pieniądze czy cokolwiek innego. Tak więc siedzę tam sobie i myślę, choć wstydzę się tego: „Cóż za zakończenie Niedzieli. Mieliśmy wspaniały czas głoszenia, usługiwania, a o to tutaj jest gostek, który prawdopodobnie chce pieniędzy na wino”.
Podszedł. Gdy zbliżył się do mnie na jakieś 1.5 poczułem potworny smród, jakiego nigdy w życiu nie wąchałem. Było to tak okropne, że gdy podszedł jeszcze bliżej oddychałem spoglądając w bok, po czym rozmawiałem z nim i spoglądałem w bok, aby zaczerpnąć powietrze, bo nie dało się oddychać na wprost. Zapytałem:
– Jak masz na imię?
– Dawid.
– Jak długo jesteś na ulicy?
– Sześć lat.
– Ile masz lat?
– Trzydzieści trzy. – wyglądał na pięćdziesiątkę; włosy zmierzwione, brak zębów z przodu, pijaczyna, oczy lekko szkliste.
– Gdzie ostatnio spałeś, Dawidzie?
– W porzuconej ciężarówce.



