James Ryle
„Ojciec wasz wie czego potrzebujecie, zanim go poprosicie!” (Mat. 6:8, Living Bible).
Jedno z moich najwcześniejszych doświadczeń wiary przyszło w bardzo dziwny sposób. Był rok 1973. W tym czasie staraliśmy się uruchomić uliczną służbę Coffee House zwaną The True Vine. Było to powtórzenie służby, w którą byliśmy zaangażowani w Teksasie a jej przywódcy posłali nas do Kolorado na misję. „Róbcie tam to, co Bóg robi tutaj”. W tym leżał problem. Próbowaliśmy robić Boże dzieło, bez Bożego błogosławieństwa. Nasi liderzy myśleli, że skoro Bóg błogosławi tę służbę w Teksasie, to z pewnością chce 'skopiować’ to wszędzie w kraju. Zmieniono nawet nazwę służby: The True Vine teraz nazywała się – jesteście gotowi na to? – True Vine Ministries for Christ International, Incorporated.
Zostaliśmy wysłani jako pierwsi w tej ambitnej sprawie i przyszłość całej służby ciężko spoczywała na naszych ramionach. Gdyby udało nam się skutecznie powtórzyć to, co Bóg robił w Teksasie to rozprzestrzeniło by się to na całą Amerykę,.. na Świat! Lecz, jak powiedziałem, Bóg nie popierał naszych wysiłków, więc po roku bezskutecznego tłuczenia głową w mur postanowiliśmy wyłączyć i zresetować system.
Spakowanie nielicznych rzeczy i wrzucenie ich do małej przyczepki, zaczepionej do naszego zużytego już samochodu było względnie łatwe, niemniej, lecz podejście do naszego chudego konta bankowego było bardziej wyzywające. Nasze zapisy i bankowe dane nie zgadzały się. Okazało się, że w związku z niewidocznymi opłatami, którymi bank obciążył nasze konto, brakowało nam 10 dolarów. Zdaje sobie sprawę, że dziś nie brzmi to jako duża kwota, ale w tamtym ciężkim czasie to było ogromnie dużo. Poskarżyłem się w banku, lecz nic to nie pomogło. Narzekałem całą drogę i tylko Belinda słyszała moje sfrustrowane deklaracje, ale to również było bezcelowe. W końcu umilkłem i gotowałem się wewnętrznie nieuczciwością całej sytuacji.
Jadąc do domu w Denver, w stanie Teksas, mieliśmy przejeżdżać przez Kim, w Kolorado, rolniczą społeczność na południowym wschodzie stanu. Pewien mój przyjaciel był tam pastorem i poprosił, abym głosił u nich, gdy będę przejazdem. Możesz sobie wyobrazić moją dezorientację, gdy po zjechaniu z międzystanowej autostrady na stanową drogę po godzinie jazdy szosa nagle skończyła się. Koniec, brak dalszej drogi. Przed nami nic oprócz żwiru ciągnącego się przez pastwiska z krowami. Nie mogliśmy się wrócić, ponieważ prawie kończyło się paliwo i nie dojechalibyśmy do miejsca, gdzie ostatnio widzieliśmy stację benzynową, kilometry za nami.
Tak więc pojechaliśmy przed siebie. Dalej i dalej, i dalej, dziesiątki kilometrów z paliwem ubywającym z minuty na minutę.
To, co się wydarzyło na tej niebukowanej długiej drodze pozostało ze mną na wszystkie następne lata. O tym opowiem wam jutro.