ASSIST News Service (ANS) –
PO Box 609, Lake Forest, CA 92609-0609 USA
Visit our web site at:
www.assistnews.net — E-mail:
danjuma1@aol.com
Człowiek, który powrócił ze śmierci John McNeil
Tłum.:Adasko
29/04/2007
Christchurch, NZ (ANS)- Russ Woolcock nie wierzył w Boga ani życie po śmierci, nie miał czasu dla chrześcijan ani kościoła. Kiedy biznesmen pochodzący z Christchurch „umarł”, doświadczył wielkiego szoku odkrywając , że to nie był koniec.
Russ Woolcock nie wychowywał sie w chrześcijańskim domu. Religię postrzegał jako iluzję.”Gdybyście mnie spytali”, mówi, „potrafiłbym bardzo jasno wyjaśnić jak ludzie stworzyli religijne przekonania i Boga w kroku wiary.
Cała chwała dla nich, ale to nie wystarczy, aby coś było prawdą. Wierzyłem,że religia jest stekiem bzdur. Życie, myślałem, to trudny proces – jest jak chodzenie poprzez mglistą dolinę, grząską u podnóża. W każdym momencie możesz trafić na ogień zaporowy artylerii, ziemia usuwa się pod twoimi stopami, jest to dolina łez, jest ciężko. Nasza egzystencja jest czysto przypadkowa, myślałem. Wiem, że ludzie religijni wymyślają sobie brednie o nagrodzie, którą otrzymasz po śmierci, w ten lub inny sposób, ale ewidentnie to nie może być prawdą, nie ma w tym sensu. W gruncie rzeczy nie wiemy, po co tu jesteśmy. Możemy tylko starać, aby było tu przyjemnie.
„Dla mnie istniały dwie rzeczy, które sprawiały uprzyjemniały życie.
Pierwsza to miłość do ludzi. Jeśli kochasz i jesteś kochany, światło rozświetla ciemności, twoje stopy są wyrwane z grzęzawiska. Jestem takim farciarzem.
Jestem szczęśliwym, szczęśliwie zakochanym człowiekiem. Druga rzecz to prawda.
Byłem zaślubiony prawdzie. Byłem małym chłopcem głoszącym, że „król jest nagi”, lecz nie powstrzymywało mnie to. Stałem się wyjątkowo niepopularny poprzez częste wytykanie prawdy.”
Russ Woolcock mówi, że wierzył w te rzeczy blisko 50 lat. W rezultacie, oczekiwał, iż kiedy umrze, absolutnie nic się nie stanie. Wszystko zmieniło się 10 lat temu, zaledwie kilka tygodni przed jego pięćdziesiątymi urodzinami.
Pewne poważne renowacje domu zbiegły się z luźnym czasem w jego interesach, tak więc pozostał w domu aby pomóc budowlańcom.
„Miałem bóle w klatce piersiowej, ale zignorowałem je. Pozostawałem w tyle z pracą, więc w poniedziałek zabrałem się za zaległości. Było zimno a ja zrobiłem wszystko czego nie powinno się robić.”
Rezultatem stał się atak serca, niezbyt poważny jak sądził.
„Byłem w domu sam, telefon poza zasięgiem na ścianie, tak więc główna walka o to jak wezwać pomoc, zużyłem więcej pomysłów niż miałem. Zanim pomoc dotarła, umarłem. Kilkakrotnie w przeszłości byłem w stanie nieświadomości.
Miałem wstrząśnienie mózgu, zemdlałem, byłem usypiany anestezjologicznie i hipnotyzowany. Byłem mistrzem medytacji transcendentalnej, miałem zastrzyk morfiny w szpitalu, więc wiem, co to działanie leku. Ale to było inne. Byłem martwy. Jest pewna stanowczość w śmierci. Ona zapowiada samą siebie. Nie można jej z czymś pomylić. Cała moja koncentracja była skupiona na moim oddechu i biciu serca. Stawały się coraz rzadsze i rzadsze, a ostatni był już ledwo wyczuwalny. Kiedy przekonałem się co się ze mną dzieje, byłem wściekły. To za wcześnie?, pomyślałem. Mam tyle rzeczy do zrobienia, a ta szczerze mówiąc, nie jest na mojej liście. Potem popadłem w bezwładność. Jedna z miłych rzeczy umierania – nie wiem czy jest to prawdziwe w stosunku do wszystkich – nie masz nad tym władzy. Czy jesteś przestraszony czy zły, nie ma to żadnego znaczenia.
„Kiedy przebrzmiało ostatnie uderzenie serca, uświadomiłem sobie kilka rzeczy.
Po pierwsze, zdałem sobie sprawę z tego, że jestem świadomy, co strasznie mnie zaskoczyło. Zaintrygowało mnie to, ponieważ nie spodziewałem się niczego.
Nie oczekiwałem żadnego rodzaju istnienia. Inna sprawa, iż nie miałem ciała.
Praktycznie nigdy nie byłem zainteresowany przeżyciami na pograniczu śmierci, nigdy nie czytałem żadnych książek. Słyszałem jednak o dwóch rzeczach: jedną było widzenie swego własnego ciała a drugą podążanie wzdłuż tunelu, żadna z nich mnie się nie przytrafiła. Ciężko opisać, co stało się potem, ponieważ żaden z języków nie jest wystarczająco adekwatny. To inny świat i język tam nie dociera. Wiedziałem, że zostałem tam przeniesiony, albo też moje otoczenie się zmieniło. Nie miałem poczucia poruszania się.
Miałem świadomość obecności niesamowicie intensywnego światła, ale w odróżnieniu od słońca nie było tu nic nieprzyjemnego, ponieważ narząd wzroku nie był zaangażowany.
„Zdałem sobie sprawę, iż jestem w innym miejscu, lecz w jakiś sposób dziwnie mi znanym. Pojęcia czas i przestrzeń były zupełnie inne. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość były takie same. Z miejscem identycznie – ściśle określone i zawsze w tym samym czasie. Było to miejsce ze swą tożsamością, ale nie mam pojęcia jak się nazywa. Nie roszczę sobie żadnych praw, że byłem w niebie, po prostu nie wiem.
Właściwie nie interesowałem się samym miejscem, zostałem przykuty obecnością ludzi, ponieważ ci, którzy mnie spotkali, byli moją rodziną – moi zmarli rodzice, zmarła siostra i inne osoby. Wszystko co wiedziałem o tych ostatnich to to, iż znali mnie wystarczająco dobrze, a ja nie wiedziałem kim są. Silne uczucie miłości biło od nich. Nie było tam konwersacji. Żadne słowa nie zostały użyte, ale znaczenie i motywy były krystalicznie jasne.
Lecz nagle stali się drugoplanowi, ponieważ uświadomiłem sobie obecność ojcowskiego serca. Zostałem przez nią pochłonięty, przytłaczające poczucie miłości. Ta drgająca miłość była niewiarygodna. Ze względu na jego twórczą naturę, było jasne, że to mój Stwórca, stało się pewne, że mam do czynienia z wszystkim co nazywamy Bogiem.
„Nie rozmawiałem z Bogiem, nie twierdzę, że byłem w Bożej obecności. Chcę przekazać, że wiedziałem, iż jestem w namacalnej obecności Boga, ale nie twarzą w twarz. Najbardziej zwracało moja uwagę to, że w centrum stworzenia znajduje się przytłaczająca, obezwładniająca, kolosalna, nadmierna, cudowna, promieniująca miłość.
Może nie jest to szokujące dla ludzi wiary, ale dla kogoś kto jej nie posiada była to wstrząsająca niespodzianka. Zamiast niczego – jest miłość. Nie jakaś tam stara miłość, miłość o wymiarze i rodzaju przekraczającym nasze pojmowanie, przerastająca nasze wyobrażenia, wykraczająca poza moje umiejętności jej opisania, i oczywiście większa niż możemy sami wyprodukować.
„Sprzeciwiało sie to wszystkiemu, w co wierzyłem. Było to nowinką dla mnie.
Nigdy wcześniej nie umarłem. Byłem osłupiały. W tym momencie zdecydowano, że mogę wrócić, ponieważ mam coś do zrobienia. Nie miałem udziału w rozmowach, nie wyraziłem swojej opinii. Stałem oniemiały – to tak jakbym był znów dzieckiem. Chciałem zostać, ale miałem silne poczucie odpowiedzialności za moją rodzinę. Nie chciałem, aby wrócili do domu i znaleźli mnie martwego na podłodze. Zostało to zauważone i uszanowane.”
Pan Woolckok mówi, że powrót był trudny, nie ze względu na ból, ale ponieważ widział chwałę, a teraz jej już nie ma.
Od momentu, gdy odzyskał świadomość do chwili przybycia karetki odczuwał mieszankę ulgi i pustki. Mimo wielkiej intensywności tego przeżycia nikomu przez lata nie powiedział, nawet swojej żonie, myśląc, że nikt mu nie uwierzy. Dopiero ostatnio zaczął publicznie o tym opowiadać.
Kiedy został zwrócony swojej rodzinie, wewnątrz lamentował. „W obecności tej miłości, nigdy nie chciałbyś być poza nią ponownie. Pragnąłem jej każdego dnia-chciałem Boga w moim życiu codziennie.”
Mówi, że próbował każdej filozofii i religii, ale żadna nie zabrała go w to miejsce. Nie doświadczył jedynie wiary chrześcijańskiej, ponieważ nie miał wystarczającego doświadczenia z Jezusem.
„Było to biblijne, doszedłem do wniosku, ale nie chrześcijańskie. Nie było tam osoby Jezusa. Myślałem, że mogę zdyskredytować chrześcijaństwo, ponieważ go spróbowałem. Wszystko dotyczyło powierzchownych, pompatycznych, liturgicznych, teologicznych przeciwnych sobie prądów i było zbyt skomplikowane, za bardzo powiązane z władzą i polityką.”
Jednakże, 6 lat temu przyjaciel pana Woolcock?a zauważył jego duchowe rozterki, i zaczął czytać mu Ewangelię Jana.
„Kiedy doszedł do wersetu, „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”, wszystko znalazło się na swoim miejscu. Otworzyłem swoje serce dla Pana Jezusa i ta miłość natychmiast powróciła. Odczułem to jak język ognia w dniu Pięćdziesiątnicy. Zostałem pochłonięty przez żar-nigdy nie czułem takiego gorąca. Zawsze postrzegałem Jezusa w tradycyjny humanistyczny sposób, jako historyczną osobę, fajnego gościa, mądrego nauczyciela i tym podobne rzeczy, ale kiedy dostrzegłem jego boskość, wiedziałem, że to prawda i że on jest pomostem. Nie ma innej drogi, aby dotrzeć do Boga.”
Pan Woolcock mówi, że nie wszytko, co mu się przytrafiło zgadza się z tradycyjną ewangeliczną teologią, co wydaje się mu wyzwaniem, na przykład spotkał swoich rodziców, którzy według jego wiedzy nigdy nie wyznawali żadnych chrześcijańskich wierzeń. Jednakże nie sugeruje tutaj, iż ludzie mogą żyć bez zważania na Boga i potem mogą oczekiwać, aby wejść do nieba.
„To nie działa w ten sposób. Musisz być gotowym. Kiedy akceptujesz dar, kluczem jest rozpoznanie darczyńcy. Prezent ten jest dla nas dostępny tylko dzięki niewiarygodnej ofierze. Musisz zaakceptować dawcę i ofiarę.
Jeśli nie uczynisz tego, będziesz drwił, ignorował, nie możesz oczekiwać, iż otrzymasz dar.
W jedną rzecz wierzę w sposób absolutny, każde kolano ugnie się i każdy język wyzna, że Jezus jest Panem. Musiałbyś być upartym idiotą, aby odwrócić się od tej okazji. Prawdopodobnie są tacy ludzie, ale ja nie rozumiem jak ktokolwiek może preferować wieczną mizerotę ponad życie w tej miłości i odwzajemnianiu jej. Niektóre rzeczy, które wiem, są wyzwaniem wobec teologii, ale nie spotkało mnie nic czego nie ma w Biblii i to stało się wielką niespodzianką i radością.
Biblia była całkowicie zamkniętą księgą, zbiorem bajeczek, tak daleko jak się nad tym zastanawiałem. Lecz nie jest fikcją-każde słowo jest natchnione, każde słowo ma znaczenie i cel. O jakim aroganckim głupcem niegdyś byłem-czuję się taki skruszony. Nie mógłbym być w większym błędzie.
To czego się nauczyłem: nie jestem przypadkowym organizmem pływającym w oceanie ślepej przypadkowości!
Okazało się, że jestem ukochanym dzieckiem Stworzyciela, Boga, który uczynił mnie dla swego celu.”