John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Cud definiuje się jako „zaskakujące i pożądane wydarzenie, którego istnienia nie można wytłumaczyć prawami naturalnymi lub naukowymi i dlatego przyjmuje się je za nadnaturalne działanie”. Dla nas cud to po prostu działanie Boga. Czyż nie było by miło żyć w realności cudów, zamiast przeżywać wzloty i upadki, jak na kolejce górskiej? Co by było, gdybyśmy żyli od cudu do cudu w takim tempie, że stało by się to naszą codziennością?
Autorytet i moc
Greckie słowo „cud” to „dunamis” co oznacza „moc”. To stąd pochodzi słowo „dynamit”. „Autorytet” to słowo „exousia”. Dla zobrazowania: policjant działa w autorytecie prawa, a jego broń jest mocą aby wyegzekwować ten autorytet.
Mamy autorytet (exousia), aby użyć mocy (dunamis) imienia Jezusa. Jeśli jednak w danej sytuacji Ojciec pierwszy nie zadziała przez Swojego Ducha, to gdy użyjemy imienia Jezus nie będziemy mieli żadnej mocy. Innymi słowy, możesz wypowiadać „w imieniu Jezusa” tyle razy, aż zsiniejesz na twarzy, lecz jeśli Ojciec nie poruszy się w swoim autorytecie w danej sytuacji, nic się nie wydarzy. Obie rzeczy – autorytet jak i moc muszą być obecne.
W Dziejach Apostolskich 19: 13-17 widzimy siedmiu żydowskich niewierzących próbujących wyrzucić demona używając imienia Jezus. Duch odpowiedział im „Jezusa znam, wiem kim jest Paweł, ale wy kim jesteście?” po czym zaatakował ich i uciekli pobici i zakrwawieni. Nie mieli autorytetu do używania imienia Jezusa; nie mieli więc mocy.
Brak namaszczenia (manifestacji obecności) Boga
Kiedyś byłem przy umierającym przyjacielu. Gdy wydał ostatni dech jego żona zaczęła krzyczeć „w imieniu Jezusa żyj!”. Nie było żadnego rezultatu. Powiedziałem jej: „Słuchaj, nie ma tu namaszczenia do tego, więc musimy pozwolić mu odejść”.
Jako Boże dziecko miała autorytet, aby używać tego imienia, jednak Duch Święty, który przynosi moc, nie był z nią zgodny w jej pragnieniu ujrzenia męża wzbudzonego z martwych. W Duchu była po prostu pustka – nie było tam żadnej Obecności. Tak więc używanie imienia Jezusa w tej sytuacji nie miało mocy.
W Ewangelii Łukasza 5: 17 czytamy, że gdy Jezus nauczał; „… moc (dunamis) Pana była po to, aby ich uzdrawiać”. Moc i osoba Jezusa, który mógł nakazać uzdrowienie.
Jaka jest Boża wola w tej sytuacji
Kiedyś byłem w Meksyku na krótkiej wycieczce misyjnej w Saltillo. Pewnego wieczoru przyszły do mnie do domu dwie kobiety prosząc, abym następnego dnia przyjechał do ich wioski, aby pomodlić się za małą dziewczynkę imieniem Fedra, która urodziła się głucha i niema. Zanim podjąłem ostateczną decyzję poprosiłem o chwilę na modlitwę. Byłem trochę zdenerwowany gdyż wiedziałem, że mają wielkie oczekiwanie cudu.
Siedząc po drugiej stronie pokoju, podczas gdy kobiety rozmawiały (po hiszpańsku) z misjonarzem, szybko powiedziałem Ojcu: „Ojcze, nie położę ręki na tej dziewczynie, jeśli masz jej nie uleczyć. Zgodzę się na to tylko pod warunkiem, że mi powiesz, iż ją uleczysz.” Natychmiast odpowiedział: „Uzdrowię ją. Idź z ufnością”.
Kontynuowałem: „Ale nigdy wcześniej tego nie robiłem. Co mam zrobić?” Pan odpowiedział: „Przestudiuj przykłady w Ewangeliach, w których uzdrowiłem głuchych lub niemowy”. I to był koniec rozmowy. Wstałem i powiedziałem misjonarzowi, że pojadę. Tej nocy studiowałem bardzo nieliczne przykłady Jezusa napotykającego ludzi niesłyszących i / lub ludzi, którzy nie mogli mówić (jeden był ślepcem). W większości przypadków były to sprawy demonów i Jezus je wyrzucił. Ale w jednym było to proste uzdrowienie … Jezus włożył palce w uszy i kazał im się otworzyć. (Mar 7: 32-35, 9: 17-25, Mat 9: 32-33, 12:22, Łuk 11: 14)
Nie miałem rozeznania, czy miałem do czynienia z demonem, ale trzymałem się mego schematu „kiedy nie wiem to i tak wypędzam” 😊, więc przygotowałem się że wykorzystam wszystkie możliwości. Kiedy przyjechaliśmy, rodzice dziewczynki postawili ją na krześle. Cała rodzina, około 10 osób stała po obu stronach Fedry. Nas, z USA było około 11 osób i staliśmy naprzeciwko nich. A po środku bardzo przestraszona 7-letnia niesłysząca dziewczynka, która nie mówiąc wpatrywał się w nas.
Poprosiłem misjonarza, aby wyjaśnił jej rodzicom w języku hiszpańskim, co zamierzam zrobić. Potem podszedłem do przodu, włożyłem palce w jej uszy, w imieniu Jezusa przejąłem władzę nad głuchym i niemym duchem, po czym nakazałem jej, aby została uzdrowiona w imieniu Jezusa. Zrobiłem to wciąż nie wiedząc, czy jest to sprawa demoniczna czy nie. Zabrałem palce. Początkowo Fedra nadal wpatrywała się w nas, ale doświadczona pielęgniarka, która była z nami, zauważyła zmianę – jej oczy z wahaniem podążyły za tym, który właśnie mówił.
Pielęgniarka zbadała ją i powiedziała, że jest przekonana, że dziewczynka słyszy, ale myśli, że ona się boi, bo nigdy wcześniej nie słyszała dźwięków. Rodzice spojrzeli jej w oczy i przemówili do niej delikatnie: „Fedra”. Nagle, jak trzask gromu, wszystko nabrało dla niej sensu – podskoczyła, a jej rodzina obejmując ją zaczęła do niej mówić. W domu wybuchła radość. Dziewczynka wskoczyła mi w ramiona i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie tuż za drzwiami natychmiast spojrzała na stojące drzewo, bo usłyszała świergot ptaka. Ktoś powiedział jej po hiszpańsku „pajaro” (ptak). Natychmiast zrozumiała i zaczęła wskazywać na drzewo, a potem mówiła po hiszpańsku, co to jest, potem wskazywała kwiatek i tak dalej. Chłonęła wszystko jak sucha gąbka na deszczu.
Zaczęła mówić, co musiało być jakimś rodzajem zniekształconego hiszpańskiego, naśladując brzmienie słów, próbując po raz pierwszy w życiu je wypowiadać.
Dzieciaki z wioski otoczyły nas, wiec postawiłem ją pośród nich a one obejmowały ją piszcząc radośnie. Jedno dziecko za nią zawołało „Fedra”, a ona natychmiast odwróciła się i wskazała na nie. Potem inne dzieci bawiły się w ten sam sposób wołając jej imię a ona odwracała się wskazując osobę, która wypowiedziała jej imię.
Następnie jej wzrok przykuł stary mini-van na zakurzonym, okrągłym dziedzińcu wioski. Odsunęła dzieci na bok, jak ktoś, kto próbuje przejść przez wysoką trawę, rozsuwając źdźbła na boki i podbiegła do furgonetki. Poszedłem za nią wraz z dziećmi. Zaczęła walić otwartą ręką w drzwi od strony kierowcy i mówiła coś, co nie miało dla mnie sensu. Widać jedna było, że chce, abym otworzył jej drzwi. Gdy to zrobiłem, szybko wspięła się na siedzenie kierowcy i zaczęła mocno walić w klakson. Gdy zabrzmiał to po raz pierwszy, podskoczyła wysoko do góry. Przestraszyła się, lecz za chwilę naciskała klakson chichocząc jak dziecko w świąteczny poranek.
Od razu to zrozumieliśmy: przez całe życie widziała, jak samochody wjeżdżają na plac z kierowcami walącymi w coś, co wydawało jej się tylko kierownicą. Widziała reakcję ludzi na to bicie, ale nie wiedziała dlaczego tak się dzieje. Teraz już wiedziała! Przez kilka minut trąbiła klaksonem, podskakując i piszcząc za każdym razem aż się zmęczyła. Potem poszła gdzieś dalej z dziećmi, wszyscy radośnie pokrzykując a jej rodzice po prostu stali we łzach, patrząc na to wszystko. To był naprawdę dobry dzień.
Chcę powiedzieć przez to jedno: Ojciec musiał być najpierw obecny w tym miejscu, aby uwolnić swą moc, gdy wypowiedziałem imię Jezus. Bez tego nic by się nie wydarzyło.
To, czego chcemy, to żyć w prawdziwej społeczności z Ojcem, że kiedy coś nas zaskakuje możemy znać Jego zdanie na temat tej sytuacji, ponieważ z Nim chodzimy. WTEDY możemy wymawiać imię Jezus i dzieją się cuda.
Mówiąc cuda nie mam na myśli wyłącznie uzdrowienia – to też, ale także zaopatrzenie w naszym życiu, podpowiedzi w podejmowaniu decyzji, gdy potrzebujemy mądrości, łaskę, błogosławieństwo finansowe, przychylności ludzi. Musimy wiedzieć, dokąd On zmierza i wtedy, wypowiadając imię, które jest ponad innymi imionami, zdarza się cud.
Chcemy żyć w realności cudów, nie zaś na kolejce górskiej doświadczając wzlotów i upadków, nigdy nie wiedząc, czego On chce, gdzie On prowadzi. Więcej na ten temat kolejnym razem.
John Fenn