Category Archives: Autor

Autorzy artykułów

Świadectwo Barb i Johna Fenn – część 2

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Rozwód sprawia, że dzieci zaczynają myśleć o różnych rzeczach.
Odejście taty wpłynęło na nas – czwórkę dzieci, w różny sposób. Mieliśmy wtedy odpowiednio 11, 9, 7 i 5 lat i idealnie wpisywaliśmy się w role dzieci z rodzin dysfunkcyjnych: byliśmy bohaterem, klaunem, kozłem ofiarnym, a nasza najmłodsza siostra była maskotką – w takiej właśnie kolejności. Ale w głębi serca szukałem ojca. Moje życie właśnie się zawaliło. W gronie naszych znajomych byli chłopcy w moim wieku: Emerson i Trip, z który przyjaźnię się do dzisiaj. Ich rodziny były na tyle uprzejme, że często zapraszały mnie do wspólnych aktywności rodzinnych. Rodziców Tripa nazywaliśmy „wujek Del i ciocia Betsy” i byliśmy naprawdę blisko.

Wszyscy moi przyjaciele mieli ojców obecnych w ich życiu, więc ja czułem się bardzo niepewnie i samotnie. Kiedy tata powiedział: „Rozwodzę się z twoją mamą i z wami, dzieciakami” – cały kontekst, przez który patrzyliśmy na świat, zawalił się. Przestałem interesować się szkołą, zrezygnowałem z harcerstwa, lekcji rysunku, perkusji, pływania (nauczyciel chciał, żebym trenował wyczynowo), a później także z kursu nurkowania i lekcji pilotażu. Po prostu nic już mnie nie obchodziło. Tkwiłem w apatii, w głębi duszy pragnąc ojca.

Gdy miałem 14 lat, gdy w sklepie zoologicznym w centrum handlowym zobaczyłem małą małpkę na sprzedaż i bardzo jej zapragnąłem. Była najmniejsza z kilku dostępnych, najbardziej wątła i przestraszona, kurczowo trzymająca się innych – emocjonalnie była jak ja. Utożsamiałem się z nią. Na początku lat 70. można było jeszcze kupować egzotyczne zwierzęta w sklepach zoologicznych. Mama zauważyła, że cierpię, i później powiedziała, że miała nadzieję, iż opieka nad nią choć trochę mnie ukoi. I miała rację.

Nazwałem ją Tilly. Sąsiad (ojciec mojego przyjaciela) zbudował dla niej dużą klatkę. Tilly i ja staliśmy się nierozłączni. Szybko nauczyłem ją załatwiać się do klatki, a na zewnątrz wyprowadzałem ją w uprzęży i na smyczy. Uwielbiała wspinać się na drzewa, a wieczorami jeść ćmy i chrząszcze krążące wokół światła na ganku.

Z perspektywy czasu widzę, że to Ojciec (Bóg) zatroszczył się o mnie, stawiając na mej drodze ojców moich przyjaciół, oraz także Tilly.

Ona dała mi powód, by żyć. Miałem ją tylko przez około rok. Padła na moich kolanach w drodze do weterynarza. Weterynarz później powiedział, że miała wrodzoną wadę jelit, które z czasem się skręciły i to doprowadziło do jej śmierci. Kilka tygodni później, w maju, skończyłem 15 lat.

Był już rok 1973 – początek mojego drugiego roku liceum, a Barb zaczęła pierwszy. Nadal byłem apatyczny – w pierwszym semestrze dostałem z algebry ocenę niedostateczną i wciąż szukałem ojca. Chodziłem na lekcje niemieckiego – to był jedyny przedmiot, który naprawdę mnie interesował, bo prawie urodziłem się w Niemczech. Tata służył w pobliżu Stuttgartu w latach 1957–58, gdy mama wróciła do USA, żeby mnie urodzić, a tata w tym czasie kończył służbę. W tamtym czasie młodzi mężczyźni musieli odsłużyć obowiązkowo dwa lata w wojsku. Kiedy rodzice chcieli powiedzieć coś, czego nie powinniśmy słyszeć jako dzieci, przechodzili na niemiecki – dlatego bardzo chciałem się go nauczyć.

Na lekcji niemieckiego poznałem Janny, katoliczkę, z którą nadal się przyjaźnimy. Pracując razem nad projektami klasowymi, zaprzyjaźniliśmy się. Pewnego dnia porównywaliśmy nasze kościoły – ona była katoliczką, ja episkopalnym – i zauważyliśmy, że nasze niedzielne nabożeństwa mają tę samą liturgię. Jednego dnia powiedziała: „Znam Boga, który stoi za tą liturgią”. Zaintrygowało mnie to. Pragnąłem poznać Boga Ojca, ale nie byłem pewien, jak. Obserwowałem, jak Janny i jej chłopak Vic (późniejszy mąż) modlili się o różne sprawy, i wszystkie modlitwy były wysłuchiwane – jedna po drugiej. Po pewnym czasie, widząc to wszystko, oddałem swoje serce Panu i Ojcu.

Stojąc w swoim domu, upewniwszy się, że jestem sam, powiedziałem na głos:
„Jezu, jeśli to Ty masz ostatnie słowo w moim życiu, to sensowne jest, abym zaczął Ci teraz służyć. Nieważne, co inni o mnie pomyślą – ostatnie słowo należy do Ciebie i stoisz po mojej stronie, to oddaję Ci swe życie. Zrób ze mną, co chcesz”.

Continue reading

Świadectwo Johna i Barb Fenn – część 1

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Czuję potrzebę, by podzielić się naszym świadectwem i doświadczeniami, jakie mieliśmy z Panem, a także dobrymi i złymi decyzjami, które podejmowaliśmy, by inni mogli się z nich wyciągnąć jakąś naukę.

Znamy się z Barb od dziecka
Nasi rodzice należeli do tej samej grupy towarzyskiej i znali się, gdy dorastaliśmy w połowie lat 60., więc wszystkie rodziny miały dzieci w podobnym wieku. Dodatkowo, mój dziadek był lekarzem rodziny Barb i mieszkał zaledwie dwie przecznice od nich.
Bycie częścią tej samej grupie towarzyskiej oznaczało, że Barb i ja bywaliśmy razem na tych samych urodzinach naszych wspólnych przyjaciół. Pamiętam ją dopiero od około ósmego roku życia, ale w tym czasie była tą „okropną dziewczyną”, więc nie zwracałem na nią uwagi.

Przenieśmy się do czasu, gdy mieliśmy po 12 lat. Barb miała najlepszą przyjaciółkę – Margaret, która mieszkała obok mnie i chodziła do tego samego kościoła co ja (do dziś jesteśmy bliskimi przyjaciółmi). Barb uczęszczała do innego kościoła. Tak więc ja i Margaret przyjaźniliśmy się, lecz Barb jeszcze wtedy bliżej nie znałem — pozostawała tylko we wspólnym kręgu towarzyskim.

Barb i Margaret były bardzo psotne i znane z tego w okolicy. W niedziele po nabożeństwie często chodziliśmy do dziadków na obiad, a widzieliśmy, jak Barb i Margaret bawiły się na podwórku. Moi dziadkowie uważali je za niegrzeczne dziewczyny i nie pozwalali mi wychodzić na zewnątrz, by się z nimi bawić. Jednak widziałem je przez okno. Ważne jest, by zrozumieć, że Barb była „niespodzianką” dla swojej mamy, urodzoną w wieku 40 lat – więc tak naprawdę nie była chciana. Miała siostrę i brata starszych od niej odpowiednio o 9 i 12 lat. Rodzice Barb zaczynali dzień od picia alkoholu i robili to aż do późnej nocy. W tym domu było wiele dysfunkcji i przemocy, więc Barb była bardzo nieszczęśliwa.

Moi rodzice zbudowali dom na wsi, około 4 mile (6,4 km) na zachód od dzielnicy Barb, w innym okręgu szkolnym. Jestem najstarszym z czwórki rodzeństwa, a mój tata odziedziczył po swoim ojcu i dziadku zakład pogrzebowy. W tamtych czasach Fenn Funeral Home prowadził także pogotowie ratunkowe, więc w naszym domu był oddzielny telefon służbowy. Gdy ten telefon dzwonił, wszyscy musieliśmy uciszyć się, jakby tata był w biurze. Odbierał telefon swoim „biurowym głosem”: „Zakład pogrzebowy Fenn, w czym mogę pomóc?” Po zakończeniu rozmowy mogliśmy znów się bawić, oglądać telewizję lub rozmawiać.
Tata był wymagający i chodził do naszego kościoła episkopalnego (anglikańskiego), bo było to dobre dla jego interesów. Mama chodziła, bo naprawdę wierzyła. Mieszkaliśmy w dwupoziomowym domu, gdzie dolna kondygnacja miała drzwi prowadzące na zewnątrz. Tata miał warsztat w piwnicy i tam strzygł nam włosy. My, trzej chłopcy, mogliśmy mieć dowolną fryzurę — pod warunkiem, że była to fryzura wojskowa. Wyglądaliśmy jak żołnierze na szkoleniu podstawowym. Nasza siostra była najmłodsza i doskonale to wykorzystywała.

Continue reading

Spotkaj się z nami

Northwestprophrtic

6 rozdział Księgi Nehemiasza zaczyna się tak (w. 1-4):
Gdy tedy do Sanballata, Tobiasza, Geszema Araba oraz pozostałych naszych wrogów dotarła wieść, że odbudowałem mur i że nie pozostała w nim żadna wyrwa, a do tego czasu jedynie wrót nie wstawiłem do bram,   przysłał do mnie Sanballat i Geszem takie wezwanie: Nuże, zejdźmy się razem na naradę w Kefirim w dolinie Ono. Lecz oni mieli złe zamiary wobec mnie.  Wyprawiłem przeto do nich posłów z taką odpowiedzią: Wielkiej pracy się podjąłem i nie mogę przybyć. Po cóż by miała ustać ta praca, gdybym ją przerwał, aby przybyć do was?   Wtedy oni po czterykroć przysyłali do mnie takie samo wezwanie, a ja tak samo im odpowiadałem.

(Przetłumaczono z DeepL.com )
W tym sezonie jeden z ataków wroga na lud Boży, a zwłaszcza na tych, którzy budują Królestwo, przypomina to, co próbowali zrobić ci prostacy: odciągnąć od pracy, aby zamiast tego spędzali czas ze nimi.
Ta pokusa może pochodzić od nieznajomych; na forach publicznych, takich jak to, nie jest to niczym niezwykłym. Ale może też pochodzić od przyjaciół, którzy sami zboczyli z drogi. Widziałem, jak tego rodzaju pokusy pojawiają się w postaci samotnych wdów potrzebujących męskiej perspektywy lub przystojnych młodych mężczyzn, którzy nagle zwracają uwagę na kobietę (lub mężczyznę). Mogą one również przybierać formę uznania ze strony ważnych, wpływowych lub znanych osób lub organizacji. Zaproszenie do recenzowania artykułu przed publikacją może mieć bardziej za zadanie odwrócenie uwagi od celu niż uzyskanie opinii.
W rozmowie z bratem Ojciec pokazał mi ostatnio, że jest to jedna z największych rzeczy motywujących ludzi, którzy „towarzyszą” nam, aby nas „naprawić”, „skorygować” lub „pokazać nam nasze błędy”. Ich celem – celem demonów, które nimi kierują, a nie celem samych ludzi! – jest odciągnięcie ludzi Królestwa, od pracy dla Królestwa. Wykorzystać ich, jeśli to możliwe, ale odciągnąć od pracy polegającej na odkrywaniu Królestwa i dzieleniu się tymi odkryciami.
Widziałem również, jak ten atak przybiera formę okazji biznesowej, oferty pracy lub awansu.
Istnieje tu kilka zagrożeń. Pierwszym z nich jest to, o co martwił się Nehemiasz: że oddzielą nas od ludu Bożego, od naszej społeczności, a tam wyssą z nas żarliwość, pasję i cel. Innymi słowy, zabiją nas.
Drugim jest to, że praca, którą wykonujemy – zakładając, że faktycznie wykonujemy pracę dla Królestwa, a nie tylko budujemy własne królestwo – zostanie zniweczona. W pewnym sensie jest to dla nich równie cenne: „Róbcie, co musicie, ale powstrzymajcie się przed budowaniem Królestwa!”.
Strzeżcie się, przyjaciele. Opierajcie się im. Opierajcie się im wielokrotnie. Nehemiasz musiał ich przepędzać cztery razy. Nie zdziwcie się, jeśli więcej niż jedna grupa ludzi będzie próbowała was rozpraszać, odciągać od zadania, które powierzył wam Ojciec.
Wykonujecie dobrą pracę, pracę, której nikt inny nie potrafi wykonać tak jak wy. Dlaczego ta praca miałaby zostać wstrzymana tylko po to, żebyście mogli spotkać się z kimś?
Nie powinna.
Nie dajcie się na to nabrać.

Nie znacie Pism ani mocy Bożej


Northwest prophetic
https://www.facebook.com/NorwestProphetic


Przez kilkadziesiąt lat byłem pilnym, analitycznym i intelektualnym nauczycielem Biblii, zanim Bóg w swoim miłosierdziu mnie poruszył.
Nie porzuciłem umiejętności analitycznych, ale zmniejszyłem ich znaczenie, tak jak nauczał sam Jezus (w Ewangelii Marka 12:24): „Jezus odpowiedział im: «Czyż nie mylicie się, ponieważ nie znacie Pisma ani mocy Bożej?».
Jezus zwraca się do profesjonalnych analityków Księgi i mówi, że pierwszym powodem, dla którego się mylą, jest to, że nie znają Księgi [Mk 12:24]. Zauważam, że dostrzega On różnicę między studiowaniem i analizowaniem Księgi a znajomością Księgi.
Ale drugim źródłem ich błędu (i, szczerze mówiąc, mojego) był brak empirycznej wiedzy o mocy (tak, to dunamis) Boga.
Wydaje się, że Jezus mówi, iż ich wiedza przeszkadza im w poznaniu prawdy. Wydaje się, że zachęca ich do przejścia od studiowania (wiedzy umysłu, funkcji duszy) do empirycznej wiedzy zarówno o objawieniu, jak i mocy (która w rzeczywistości może być wiedzą w moim duchu, ponieważ odnosi się do Jego ducha).
Jeśli więc chcę podzielić się tą nową wiedzą, jak mam to zrobić? A konkretnie, jak dzielić się wiedzą, nie skupiając się na umyśle (na czym skupiała się cała moja edukacja)? Jak pomóc innym doświadczyć życia z Bogiem, do którego sam dotarłem po dziesięcioleciach bycia chrześcijaninem „studiującym księgi” (do czego nigdy nie wrócę!)?
Cóż, po pierwsze, staram się znacznie rzadziej niż kiedyś pokazywać swoją wiedzę i znacznie rzadziej niż kiedyś mówić: „Hej, spójrz na to! Co o tym sądzisz?”. W rzeczywistości [nieoficjalnie] ludzie uczą się znacznie lepiej, gdy odkrywają prawdę, często rozmawiając o niej, a nie mogą o niej rozmawiać ze mną, jeśli ich nie słucham. Kiedy podchodzę do kogoś z podejściem „Tak właśnie jest!” (jak to zwykle bywa w przypadku stwierdzeń analitycznych), typową reakcją nie jest przyjęcie tego, co mówię, ale raczej wysuwanie argumentów przeciwko temu.
Po drugie, odkrywam, że uczę się o wiele więcej, kiedy przestaję uważać się za eksperta, kiedy przestaję słuchać tylko ludzi, którzy mają więcej dyplomów niż ja. W ciągu ostatnich kilku dekad spotkałem ludzi, którzy nie mają wyższych wykształceń (niektórzy z nich nie ukończyli nawet gimnazjum), a których doświadczenie Boga zawstydza moją „wiedzę”.
Przyznaję, że najuważniej słucham ludzi, których doświadczenia są zgodne z ich wypowiedziami, a przede wszystkim tych, którzy poświęcili czas, aby mnie poznać. Ale więcej uczę się, słuchając, niż mówiąc o tym, co już wiem.
Moglibyśmy rozmawiać o tym, dlaczego tak się dzieje, ale sprowadza się to do oceny Jezusa: „Czyż nie mylicie się, ponieważ nie znacie Pisma Świętego ani mocy Bożej?”. I za każdym razem musiałem odpowiadać: „Tak”. Tak, mylę się i tak, właśnie dlatego.
Przez kilkadziesiąt lat byłem pilnym, analitycznym i intelektualnym nauczycielem Biblii, zanim Bóg w swoim miłosierdziu mnie poruszył.
Nie porzuciłem umiejętności analitycznych, ale zmniejszyłem ich znaczenie, tak jak nauczał sam Jezus (w Ewangelii Marka 12:24): „Jezus odpowiedział im: «Czyż nie mylicie się, ponieważ nie znacie Pisma ani mocy Bożej?».
Jezus zwraca się do profesjonalnych analityków Księgi i mówi, że pierwszym powodem, dla którego się mylą, jest to, że nie znają Księgi [Mk 12:24]. Zauważam, że dostrzega On różnicę między studiowaniem i analizowaniem Księgi a znajomością Księgi.
Ale drugim źródłem ich błędu (i, szczerze mówiąc, mojego) był brak empirycznej wiedzy o mocy (tak, to dunamis) Boga.
Wydaje się, że Jezus mówi, iż ich wiedza przeszkadza im w poznaniu prawdy. Wydaje się, że zachęca ich do przejścia od studiowania (wiedzy umysłu, funkcji duszy) do empirycznej wiedzy zarówno o objawieniu, jak i mocy (która w rzeczywistości może być wiedzą w moim duchu, ponieważ odnosi się do Jego ducha).
Jeśli więc chcę podzielić się tą nową wiedzą, jak mam to zrobić? A konkretnie, jak dzielić się wiedzą, nie skupiając się na umyśle (na czym skupiała się cała moja edukacja)? Jak pomóc innym doświadczyć życia z Bogiem, do którego sam dotarłem po dziesięcioleciach bycia chrześcijaninem „studiującym księgi” (do czego nigdy nie wrócę!)?
Cóż, po pierwsze, staram się znacznie rzadziej niż kiedyś pokazywać swoją wiedzę i znacznie rzadziej niż kiedyś mówić: „Hej, spójrz na to! Co o tym sądzisz?”. W rzeczywistości [nieoficjalnie] ludzie uczą się znacznie lepiej, gdy odkrywają prawdę, często rozmawiając o niej, a nie mogą o niej rozmawiać ze mną, jeśli ich nie słucham. Kiedy podchodzę do kogoś z podejściem „Tak właśnie jest!” (jak to zwykle bywa w przypadku stwierdzeń analitycznych), typową reakcją nie jest przyjęcie tego, co mówię, ale raczej wysuwanie argumentów przeciwko temu.
Po drugie, odkrywam, że uczę się o wiele więcej, kiedy przestaję uważać się za eksperta, kiedy przestaję słuchać tylko ludzi, którzy mają więcej dyplomów niż ja. W ciągu ostatnich kilku dekad spotkałem ludzi, którzy nie mają wyższych wykształceń (niektórzy z nich nie ukończyli nawet gimnazjum), a których doświadczenie Boga zawstydza moją „wiedzę”.
Przyznaję, że najuważniej słucham ludzi, których doświadczenia są zgodne z ich wypowiedziami, a przede wszystkim tych, którzy poświęcili czas, aby mnie poznać. Ale więcej uczę się, słuchając, niż mówiąc o tym, co już wiem.
Moglibyśmy rozmawiać o tym, dlaczego tak się dzieje, ale sprowadza się to do oceny Jezusa: „Czyż nie mylicie się, ponieważ nie znacie Pisma Świętego ani mocy Bożej?”. I za każdym razem musiałem odpowiadać: „Tak”. Tak, mylę się i tak, właśnie dlatego.

Kolejne ludobójstwo, kolejny dżihadysta, kolejny sojusznik USA – ta sama stara historia

Raymond Ibrahim

Tłum.: Google.
Jedną z pozornie najdziwniejszych rzeczy, jakie u mnie występują, jest to, że gdy w mojej dziedzinie pojawiają się „najnowsze wiadomości”, zazwyczaj mam niewiele do powiedzenia.
Dlaczego? Bo to żadna nowość – przynajmniej nie dla mnie. To ta sama stara historia, którą opowiadałem dwie dekady temu i od tamtej pory powtarzałem niezliczoną ilość razy.

A jednak nic się nie zmienia .
Przyjrzyjmy się temu, co dzieje się w Syrii.

W ostatnich dniach mniejszość druzyjska w Syrii padła ofiarą fali terroru inspirowanego przez dżihadystów, w wyniku której zginęło ponad tysiąc osób, całe wioski zostały wyludnione, a wielu Druzów zastanawia się, czy są świadkami ostatecznej eksterminacji swojego ludu.

Przemoc rozpoczęła się na dobre, gdy sunnickie plemiona Beduinów – w pełni wspierane przez jednostki syryjskiego wojska – zaatakowały kilka wiosek druzyjskich w prowincji Swaida. Doszło do okrucieństw, które przypominały barbarzyństwo ISIS. W Al-Mazraa uzbrojeni mężczyźni, krzycząc „Allahu Akbar!”, podpalili domy, w których wciąż przebywały rodziny. W Sahwat al-Khudr kilku Druzów zostało ściętych, a ich ciała okaleczone i wystawione na widok publiczny na miejskim placu. Nagrania wideo krążące w proreżimowych kanałach Telegram pokazują napastników skandujących wersety Koranu usprawiedliwiające rzeź niesunnitów.

Ponad 262 cywilów, w tym kobiety i dzieci, zostało zamordowanych – niektórzy zostali ostrzelani, inni spaleni żywcem lub straceni w trybie doraźnym. W Suwara al-Kubra kilka druzyjskich dziewcząt zostało porwanych, zgwałconych i porzuconych – jedna z nich miała obcięty język i werset Koranu napisany krwią na piersi.

Lokalni świadkowie twierdzą, że żołnierze reżimu albo stali z boku, albo, co częściej miało miejsce, aktywnie pomagali w nalotach, zapewniając nadzór powietrzny i dostarczając amunicję.

Tak zwany „reformatorski” prezydent Syrii, Ahmad al-Sharaa — sam będący „byłym” dżihadystą i członkiem Al-Kaidy w Syrii (Al-Nusra) — obwinił Druzów o „podżeganie do niepokojów”, powtarzając tę samą dżihadystyczną logikę, którą posługiwały się ISIS i Al-Kaida, zabijając swoje ofiary.

Ponad 79 000 Druzów uciekło, wielu ukrywa się teraz w lasach, jaskiniach lub prowizorycznych obozach. Lokalny duchowny, szejk Hikmat al-Hijri, potępił działania reżimu, nazywając je „dżihadystyczną wojną na wyniszczenie”, deklarując: „Oni [nowy syryjski „rząd”] przychodzą z czołgami i dywanikami modlitewnymi. Zabijają nas w imię swojego boga, a świat oklaskuje ich jako umiarkowanych”.

Jeśli zastanawiasz się, skąd bierze się ta cała nienawiść, wystarczy spojrzeć na samego „szejcha islamu”: Ibn Tajmijję (1263–1328), jednego z czołowych teologów sunnickiego islamu, którego dzieła są nadal szeroko rozpowszechnione w szkołach i meczetach islamskich.

Koniec sprawiedliwości „splugawionych szat”!

Davida Servant
26 lipca 2025
Oryg.: TUTAJ

Albowiem wszyscy staliśmy się jak nieczyści, a wszystkie nasze dobre uczynki jak szata splugawiona (KJV: „brudna szmata”), a my wszyscy więdniemy jak liść, a nasze winy porywają nas jak wiatr.
Nie ma nikogo, kto by wzywał Twojego imienia, kto by się podniósł, by Cię uchwycić, bo zakryłeś przed nami swoje oblicze i wydałeś nas w moc naszych nieprawości
” (Iz 64,6-7).

Zawsze mi żal chrześcijan, którzy utożsamiają się ze słowami Izajasza powyżej, wyznając, że cała ich „sprawiedliwość jest jak szmata splugawiona”. Ich wyznanie pokazuje, że albo jeszcze się nie narodzili na nowo, albo bardzo odstąpili od Boga.
W powyższym fragmencie Izajasz przemawia w imieniu odstępczego Izraela, który przez pokolenia uparcie opierał się Bożemu wezwaniu do pokuty i w konsekwencji cierpiał z powodu dawno obiecanego sądu. Lud „czcił Boga wargami, ale serce jego było daleko od Niego” (zob. Iz 29,13). Zatem nawet ich „sprawiedliwe uczynki” były w oczach Boga niesprawiedliwe, niczym „splamiona szmata”.

Z pewnością nie jest to obraz prawdziwego chrześcijanina, czyli takiego, który odpokutował swój bunt, uwierzył w Pana Jezusa Chrystusa, narodził się na nowo, został uwolniony od grzechu i oczyszczony z niego, a teraz mieszka w nim Duch Święty Boży i może powiedzieć: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal. 2,20)! To jest chrześcijanin!

Jeśli potrafisz utożsamić się ze słowami Izajasza, to coś jest nie tak. Kiedy Chrystus przychodzi, by zamieszkać w ludziach, to jest koniec „sprawiedliwości w splugawionych szmatach”. Mieszkający w nas Chrystus staje się naszą sprawiedliwością (zob. 1 Kor 1,30). Prawdziwi wierzący zostali „napełnieni owocem sprawiedliwości , który pochodzi przez Jezusa Chrystusa, ku chwale i czci Boga” (Flp 1,11, dodano podkreślenie). Kiedy Jezus przychodzi, by zamieszkać w wierzących przez Ducha Świętego, przynosi owoc „miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności” i „wstrzemięźliwości” (Gal 5,20). To cudowne. Tak, oczywiście musimy nieustannie „uśmiercać uczynki ciała Duchem”, ale czynimy to przez mieszkającego w nas Ducha!

Continue reading

Czym jest szabat – część 2

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Gdy uświadomimy sobie, że Chrystus jest w nas — a Chrystus JEST Szabatem — zyskujemy wtedy wielką wolność. Nie wszyscy jednak mają tę świadomość. Czują wewnętrzny przymus, wynikający z osobistych potrzeb emocjonalnych, aby zrobić coś dla Boga. To oczywiście jest w porządku, jak to wyjaśnia Paweł.

Kroczenie w miłości, przy jednoczesnym zrozumieniu postępowania innych ludzi przez pryzmat Nowego Testamentu
W Rz 14 Paweł mówi o tych, którzy jedzą lub nie jedzą mięsa, którzy oddają Bogu cześć w określony dzień lub w inne, lub którzy piją wino albo nie.
Rz 14:1–2: „A słabego w wierze przyjmujcie, nie wdając się w ocenę jego poglądów. Jeden wierzy, że może jeść wszystko, słaby zaś jarzynę jada. […]” Kontynuuje od wersetu 5: „Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo. Niech każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Kto przestrzega dnia, dla Pana to czyni, kto je, dla Pana je, dziękuje bowiem Bogu; a kto nie je, dla Pana nie je i dziękuje Bogu”.

Reszta 14 rozdziału to wezwanie do chodzenia w miłości, rozumiejąc, że każdy czyni to, co czyni, dla Pana, i że Pan go przyjmuje — zatem my również powinniśmy. Już w pierwszym wersecie Paweł pisze, aby przyjmować słabych w wierze, ale nie wdawać się w spory o poglądy. To przesłanie powtarza także w Kol 2:14–23, gdzie pisze o doskonałym dziele Chrystusa na krzyżu.
W wersetach 16-17 pisze:
Niechże was tedy nikt nie sądzi z powodu pokarmu i napoju albo z powodu święta czy nowiu księżyca, czy szabatu. Wszystko to są tylko cienie rzeczy przyszłych; rzeczywistością (tych rzeczy) natomiast jest Chrystus”.

(Odniesienie do nowiu księżyca wiąże się z ‘pochwyceniem’, które według tradycji żydowskiej związane jest z Świętem Trąb – jedynym świętem rozpoczynającym się podczas nowiu, kiedy księżyc jest niewidoczny. W judaizmie księżyc symbolizuje wierzących — tych, którzy rządzą nocą, odbijają światło słońca i zostaną ukryci w Mesjaszu podczas „natzal” — tego, co Kościół nazywa pochwyceniem.

Czego Ojciec nauczył mnie o osobistym szabacie
Kiedy poświęcamy jeden dzień w tygodniu na odpoczynek — czyli zaprzestajemy pracy, tak jak uczynił to Bóg — oddajemy Mu tym cześć. Każdy dzień odpoczynku jest obrazem naszego zbawienia, ponieważ to Jezus zapłacił za nasz pokój z Ojcem, zakupił nasz odpoczynek w relacji z Bogiem.

Przez wiele lat pracowałem bez przerwy. Próbowałem raz w tygodniu odciąć się od wszystkich wiadomości, ale zawsze kończyło się na tym, że siedziałem odpowiadając na e-maile, wiadomości, SMS-y. Nie potrafiłem naprawdę w pełni wziąć wolnego dnia. W Wj 20:8–11 — gdzie po raz pierwszy nakazane jest przestrzeganie szabatu — czytamy, że ‘nie będziesz pracował’. Hebrajskie wyrażenie oznacza dosłownie: „niczego nie uczynisz” tego dnia. Zarówno moja żona Barb, jak i Ojciec, coraz bardziej nalegali, abym nauczył się odpoczywać. Ale to nie leżało w mojej naturze, aby niczego nie robić przez cały dzień.

Continue reading