Witajcie.
Poprzednio dzieliłem się z wami uwagami na temat poznania „całej rady Bożej”, czyli poznania Jego charakteru i sposobów działania w Jego Słowie. Dziś, opowiem o „kontekście”.
Rzucanie kamieniami zza naszych pleców
Kiedy po raz pierwszy przeprowadziliśmy się z Barbarą do Boulder, w stanie Kolorado, w maju 1980 roku, przyłączyliśmy się do kościoła i poznaliśmy pastora i jego żonę. Dziś, ponad 30 lat później, moglibyśmy się spotkać i zacząć w tym samym miejscu, w którym zakończyliśmy ostatnio, gdy rozstaliśmy się jako przyjaciele, choć nie widzieliśmy się od 1992 roku. Ta informacja jest ważna dla dalszego toku opowiadania.
Zaprzyjaźniliśmy się też z małżeństwem, które należało do przywództwa w tym kościele. Często po niedzielnym nabożeństwie organizowali obiady, które przeszły do legendy. Polegało to na tym, że każdy gość coś ze sobą przynosił (tzw. potluks – przyp.tłum.), lecz ta siostra, którą będę nazywał dalej „E”, zawsze robiła tak wspaniałe meksykańskie dania, że bez względu na to, co kto przyniósł., wszyscy sięgaliśmy po jej przysmaki.
Gdy 10-15 osób rozmawia ze sobą, konwersacje w nieunikniony sposób zwracały się ku kościołowi. Dla chrześcijan niemal obowiązkowe jest mieć zdanie na każdy temat dotyczący kościoła, zaczynając od kazań, poprzez kreację żony pastora do tego, jak brudno było w łazienkach i, oczywiście, wszystko pośrodku.
Nie było w tym nic krytycznego, złośliwego czy w jakikolwiek sposób niewłaściwego, ot, po prostu rozmowy o tym, jak tu poprawić kościół, zwykłe rozmowy przy posiłku, jak to u przyjaciół.