Category Archives: Brogden Chip – artykuły

Błogosławieni rozczarowani

Chip Brogden

Naprawdę powinniśmy być Bogu wdzięczni i wielbić Go za to, że ludzie czasami odczuwają co nieco z Pańskiego niezadowolenia z tego, jak się rzeczy mają. Dzięki Bogu za rozczarowanie. Ludziom wydaje się, że rozczarowanie jest czymś złym, lecz być rozczarowanym, oznacza, że być odartym ze złudzeń. Żyłeś w świecie fantazji, fałszywych wrażeń, a teraz zostało to ujawnione. Zobaczyłeś prawdę, więc zostałeś pozbawiony złudzeń (ang. dis-illusioned, w j.polskim można by użyć: roz-czarowany lub od-czarowany – przyp.tłum.).

Gdy przychodzą do mnie ludzie i mówią, że są rozczarowani kościołem, mówię: „Chwała Panu, teraz możesz ruszyć do przodu!”. A gdy przychodzą i mówią „Jestem tak zniechęcony Bogiem, że nie ma dla mnie żadnego sensu moje chrześcijaństwo. Jestem tak rozczarowany”. Mówię im: „To wspaniale, teraz jesteś gotów na duchowy wzrost”. Nie jesteś w stanie dostrzec prawdy o Bogu czy kościele, o sobie samym dopóki nie przestaniesz żyć w świecie iluzji. Przeciwieństwem iluzji jest rzeczywistość i prawda. To, co autentyczne jest przeciwieństwem hipokryzji. Już wspominaliśmy o tym, jak bardzo Jezus nienawidził obłudy i to sam Jezus pozbawia iluzji ludzi, aby zobaczyli prawdę stojącą za tymi iluzjami.

Niestety, niektórzy tak bardzo kochają swoje iluzje, że nie są wstanie rozpoznać prawdy,  nawet gdy ją usłyszą. Nauczałem kiedyś na pewnej grupie domowej i mówiłem około 45 minut o różnicy między Zorganizowaną Religią, a Kościołem, który buduje Jezus. Kiedy skończyłem, nastąpiła długa cisza, po czym starsza pani siedząca po prawej stronie, powiedziała: „W porządku, lepiej jednak by było, gdybyś nie mówił nic przeciwko Kościołowi, ponieważ jest domem Bożym”. Pomyślałem sobie, że chyba muszę być straszliwym nauczycielem, skoro 45 minut nie wystarczyło mi, aby pokazać ludziom różnicę między kościelnym budynkiem, a domem z żywych kamieni. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że problemem nie były moje usta, lecz jej uszy. Jezus powiedział: „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”.

Wszystko, cokolwiek nie daje pierwszeństwa Chrystusowi, staje na drodze tego pierwszeństwa, bądź odrywa ludzi od tego pierwszeństwa, podlega sądowi. 1Ptr. 4:17 mówi: „Nadszedł bowiem czas, aby się rozpoczął sąd od domu Bożego; a jeśli zaczyna się od nas, to jakiż koniec czeka tych, którzy nie wierzą ewangelii Bożej”. Czy ktokolwiek traktuje Biblię poważnie? Piotr powiedział, że sąd zaczyna się od domu Bożego. Właśnie dlatego Bóg nie może i nie osądzi tego świata ani ludzi, którzy Go nie znają, dopóki nie osądzi tych, którzy twierdzą, że Go znają.  Gdy Bóg osądza własne domostwo, oczyszcza i uszlachetnia Swój własny lud, świat w końcu zobacz, że Bóg jest poważny, że jest sprawiedliwy, święty, prawy, dobry, w porządku i bezstronny. Gdy zaś Jego domostwo jest oczyszczane, świat zobaczy to i zostanie zbawiony. Bóg osiągnie więcej w 2 sekundy, niż my byliśmy w stanie osiągnąć przez 2 tysiąclecia.

A teraz, jeśli cię to niepokoi, jeśli jest to troszkę więcej niż możesz znieść na teraz to proszę módl się o to i zastanawiaj nad tym w sercu, jak Maria. Badaj Pisma i po prostu przynoś przed Boga teraz.

Istotą mojego przesłania jest to:  cokolwiek dobrego jesteś w stanie znaleźć w Zorganizowanej Religii nie zmienia faktu, że Jezus nadal wyraża swoje niezadowolenie z tego, z czego nie jest zadowolony. Albo wszystko będzie miał na własnych warunkach, albo nie będzie miał z tego  zupełnie nic. Nazywa się to bezwarunkowym poddaniem: żadnych negocjacji, żadnych warunków.  Pan nie dopuści do tego, abyś utrzymywał cokolwiek z ciała, z tradycji czy odrobinkę legalizmu. Ani odrobiny z tego. Sąd zacznie się od domu Bożego. Zostałeś ostrzeżony.

Jezus powiedział: “Karcę tych, których kocham, gdy widzę, że zbaczają” (Obj. 3:19). Mówi więc: „pokutujcie” i ja mówi do was: „pokutujcie”. Zmieńcie serca, zmieńcie myślenie, zmieńcie swoje postawy i sposób postrzegania różnych rzeczy. Właśnie tym masz się przejąć, a nie zmianą sposobu „prowadzenia służby”. Konieczna jest zmiana tego, jak postrzegasz Boga, jak widzisz kościół i siebie samego.

Nie obchodzi mnie to czy jesteś w kościele, czy poza; zupełnie się to dla mnie nie liczy. Dla mnie ważne jest to czy ty pamiętasz, czy będziesz pamiętał o tym, że Ostatecznym Bożym Celem i Zamiarem jest, aby Chrystus miał pierwszeństwo we wszystkim. A powód tego, że muszę mówić głośno i przekazywać twarde słowo o tym, co jest złego w kościele, jest taki, że Chrystus nie ma pierwszeństwa w Zorganizowanej Religii. W najlepszym przypadku Zorganizowana Religia jest odrywaniem uwagi od Chrystusa, a w najgorszym jest Jego substytutem. Proś Boga, aby pokazał ci prawdę, proś Ducha Świętego, aby objawił ci te sprawy.

Jeśli zostało powiedziane coś, aby cię zachęcić, to chwała Bogu, a jeśli coś, co cię zaniepokoiło, to pytaj samego siebie, dlaczego tak jest. To przesłanie może być narzędziem, którego Bóg chce użyć, aby cie nieco roz-czarować. Bądź gotowy się temu poddać. Nie opieraj się Duchowi Świętemu, nie zatwardzaj swego serca, nie myśl, że to Chip Brogden ma jakiś problem z kościołem. Odłóż na bok swoje poglądy, otwórz serce na Boga, badaj Pisma i pozwól Jemu Samemu pokazać ci prawdę.

–          – – – – – – – –    –

Jest to fragment zaczerpnięty z książki Brogden’a: „The Church in the Wilderness”

aracer

Zwycięstwo jest Człowiekiem

Chip Brogden

http://theschoolofchrist.org/articles/victory-is-a-man.html

Każdy, kto patrzy, nie widzi. Każdy, kto słucha, nie słyszy. Czego szukamy? Co musimy zobaczyć? Co Bóg może nam objawić? Jest tylko jedno pragnienie Boże dla nas i jest nim to, abyśmy zobaczyli Chrystusa. Bóg nie objawia nam setki, tysiąca czy miliona rzeczy. Panu upodobało się dać nam Swego Syna i sprawia mu radość, gdy patrzymy tylko na Niego. Nawet nie na te rzeczy, które daje, lecz na Niego, który jest Darem. Możemy modlić się o objawienie bardzo wielu rzeczy, lecz wyłącznie jedno jest ważne dla Boga, to jest, abyśmy mieli objawienie w Synu.

Jeśli znamy Syna, jeśli posiadamy Syna, jeśli widzimy Syna, znamy i posiadamy, i widzimy wszystko, co Bóg ma i czym jest, ponieważ on złożył całego Siebie w Swoim Synu i wszystko, co jest w Jego Synu, zostało złożone w nas.

W miarę rozwoju zaczynamy szukać i prosić o duchowe „rzeczy” po to, aby prowadzić zwycięskie życie. Uczymy się tego, obserwując jak wszyscy inni to robią. Szukamy wielu błogosławieństw Bożych, modlimy się licznymi modlitwami i wznosimy dużo próśb. Czasami wydaje się, że otrzymujemy to, o co prosiliśmy, a czasami wydaje się, że nic się nie zmienia. Więc walczymy, zawsze szukając czegoś na zewnątrz, tysiące kilometrów stąd, co zmieni nas z pokonanych w zwycięzców.

Cały problem polega na tym, że postrzegamy zwycięstwo jako coś zewnętrznego znajdującego w mrocznej strefie Ducha, podczas gdy walczymy tutaj na Planecie Ziemi, trudząc się i pocąc w walce z mocnym przeciwnikiem. Dla nas zwycięstwo jest czymś, czego nie mamy, czego nie możemy zobaczyć, czego nie doświadczamy, czego musimy szukać i cierpliwie wypatrywać, aż znajdziemy. Rutyna codziennego życia starzeje się, mamy nadzieję na znalezienie zwycięstwa w kolejnej nowej książce, kasecie, nauczaniu, służbie, kościele grupie, filmie wideo, seminarium, u jakiegoś szczególnego mówcy, na jakiejś stronie, w jakiejś formie dyscypliny czy duchowego reżymu. Przechodzimy przez nie kolejno, jedno po drugim. Niektóre z tych metod wydają się być skuteczne na krótką metę, lecz ostatecznie lądują na wewnętrznej półce umysłu, gromadząc na sobie kurz, nigdy nie wprowadzone do praktyki poza tym początkowym podnieceniem, wynikającym z poznania nowej rzeczy czy jazdy na fali ostatniego duchowego kaprysu.

Bóg nie daje nam czegoś, co nazywa się zwycięstwo, lecz daje nam Swego Syna, aby był naszym Zwycięstwem. Chrystus jest Zwycięstwem. Nie jest to kwestia ruszenia na wojnę w Imieniu Jezusa i domagania się zwycięstwa na zapas. Mogę powiedzieć, że Zwycięstwo nie zależy od tego czy ty 'ogłaszasz’ cokolwiek czy nie. Zwycięstwo jest Człowiekiem! Zwyciężanie to wchodzenie do Samego Zwycięstwa, to bycie ubranym w Zwycięstwo, to współdzielenie Życia z Tym, który zwyciężył. Tak więc, nasze zwycięstwo jest całkowicie związane z Samym Panem. Nie jest to jakaś oddzielna łaska czy dar, udzielany przez Pana wybranym, którzy nauczą się pewnych zasad duchowej walki.

Ludzie szukają sposobów czy metod, dzięki którym mogą dokonać zwycięstwa na rzecz Chrystusa. Nie jest więc dziwne, że każdy ma swój własny sposób wojowania. Niektórzy podkreślają wagę modlitwy wstawienniczej i wierzą, że tajemnicą jest skupienie setek ludzi, którzy modlą się o to samo. Inni zwracają się ku uwielbieniu i chwale, inni podkreślają wagę związywania i rozwiązywania, jeszcze inni wierzą, że kluczem jest zlokalizowanie i nazwanie pewnych szczególnych duchów, które podobno kontrolują różne obszary świata. Są jeszcze tacy, którzy sądzą, że musi nastąpić jakiś prorocze działanie czy wygłoszona prorocza deklaracja.

Problem z tymi wszystkimi rzeczami jest taki: to są tylko RZECZY, metody, techniki, nauczania, strategie, lecz nie są one Chrystusem. Zwycięstwo nie jest tym czy tamtym, nie jest duchową rzeczą. Zwycięstwo jest Bogiem Człowiekiem. Ten, kto jest w Chrystusie, jest posadzony wraz z Nim w niebie. Jeśli widzimy siebie samych w Nim, to można dojść tylko do jednego wniosku, że bitwa jest już wygrana a Zwycięstwo należy do nas, a skoro tak to nie są nam potrzebne żadne metody czy techniki przeznaczone do 'osiągania’ zwycięstwa, które już należy do nas.

Problemem z „metodą” duchowej walki jest to, że okłamuje nas, abyśmy myśleli, że mamy coś przy pomocy czego możemy pokonać przeciwnika. Nie mamy. Jeśli masz „metodę” to ta metoda zawiedzie. Nie ma żadnej metody na Zbawienie, ponieważ Chrystus jest Drogą. On nie pokazuje nam drogi, On jest Drogą. Obecność Chrystusa w nas nie jest po to, aby nam pokazał drogę do zwycięstwa, On jest Zwycięstwem. Jeśli mamy nadzieję na to, że zwyciężymy biorąc jakiś drobny kawałek Chrystusa i wcielając go do naszego programu duchowej walki to nasz upadek nastąpił, zanim jeszcze zdążyliśmy zacząć.

Musimy zdać sobie sprawę z tego, ze naszym gruntem i podstawą zwycięstwa jest Chrystus. Liczne plany, schematy, formuły i strategie, które wymyślamy, aby zyskać nieco przewagi nad przeciwnikiem, są tylko drewnem, sianem i słomą. Dlaczego szukamy takich metod? Ponieważ nie postrzegamy siebie, jako tych, którzy wraz z Chrystusem zasiadają w niebie.

Zwycięstwo w wojnie pomimo straty bitwy
Spójrzmy na niektóre z tych duchowych metod walki. Charakterystyczne jest dla nich to, że ciemność jest gloryfikowana, mówi się o ciemności i ciemność jest wywyższana. Takie nauczania są przeważnie zorientowane na przeciwnika. Gdzie jest objawienie Chrystusa? Nie da się go tam znaleźć. Zamiast tego często mówi się nam, że szukamy objawienia na temat szatana, demonów, działania ciemności i tego, jak ich pokonać.

Mówi się nam na przykład, że musimy rozeznać imiona zwierzchności i mocy nad różnymi obszarami po to, aby je związać, zgromić i wypędzić. Jak taka metoda wysławia ciemność?|
W taki sposób, że przekonuje ludzi, aby szukali objawienia w innych „rzeczach”, a nie w Chrystusie. Gdy angażujemy się w takie poszukiwania, nie modlimy się już o ducha mądrości i objawienia ku poznaniu Chrystusa, lecz modlimy się o ducha mądrości i objawienia ku poznaniu szatana. Ponieważ Bóg nie objawi nam niczego oprócz Swego Syna to skąd przychodzi „objawienie” szatana?

Mamy jako chrześcijanie całe mnóstwo duchowej frazeologii, której prawdziwego znaczenia nie rozumiemy. Na przykład, mówimy: „Bitwa już jest wygrana”. Co to oznacza? Jeśli weźmiemy to tak, jak jest napisane to znaczenie jest takie, że nie ma już żadnej walki i już jesteśmy zwycięzcami. Znaczy to, że albo zwycięstwo zostało nam wręczone, albo już walczyliśmy w tej bitwie i zwyciężyliśmy. W rzeczywistości w obu tych przypadkach zostało to zrobione dla nas w Chrystusie. Wręczono nam zwycięstwo jak też walczyliśmy już w bitwie, w której osiągnęliśmy zwycięstwo. Z jednej strony nie zrobiliśmy w tej sprawie niczego, a z drugiej strony już walczyliśmy w tej bitwie, choć jednak nie sami, lecz przez Chrystusa. Ponieważ Chrystus zwycięża a ja jestem w Nim, Ja zwyciężam tak, jakbym ja sam walczył w bitwie.

Powinno to być dobrą wieścią dla nas, lecz większość naszego chrześcijańskiego doświadczenia wygląda tak, że jest to zwyciężanie w wojnie, lecz tracenie bitwy. Niektórzy przyjmują taką sytuację jako nieuchronną dopóki żyjemy na tej ziemi. Nie widzą zwycięstwa po tej stronie nieba. Wierzą, że Chrystus rzeczywiści już pokonał diabła i zniszczył wszelkie dzieła przeciwnika, lecz patrzą na swoje własne upadki i przegrane, i zastanawiają się dlaczego tracą te bitwy, skoro już wygrali wojnę. No tak, to jest dobre pytanie. Oto jeszcze jedno do przemyślenia: jeśli wojna jest już wygrana to dlaczego w ogóle ciągle zmagamy się w bitwach? Dlaczego borykać się, gdy możemy stać? Czy widzisz różnicę między walką o zwycięstwo, którego nie mamy, a staniem w Zwycięstwie, które już do nas należy? Jak dostrzec różnicę we własnym doświadczeniu? Dość łatwo jest oznaczyć miejsce, w którym jesteśmy jeśli żyjemy i chodzimy w prawdzie. Jeśli walczymy według ciała to nie ma żadnego innego wyboru, jak tylko zmagać się, lecz jeśli przeciwnik ma duchową naturę, to zmagamy się STOJĄC, a nie walcząc.

Jeśli uważamy, że zwycięstwo jest czymś, o co musimy walczyć z diabłem to znajdziemy się pod ogromnym uciskiem ducha, duszy i ciała, szukając diabła pod każdym kamieniem i w każdym ciemnym rogu. Najmniejszy dyskomfort czy przykrość będą uważane za przeciwnika, który znowu chce dopaść. Konsekwencją jest obsesja na punkcie ciemności, demonów i diabłów. Im częściej uderzasz packą w szerszenia tym większe prawdopodobieństwo, że cię ukąsi. Pewne jest, że im więcej uwagi poświęcasz diabłu, z tym większą cierpliwością niepokoi cię.

Będę przeżywał mnóstwo upadków i nieliczne zwycięstwa, a te zwycięstwa, będą krótkie i szybko znikać. Jak tylko pomyślę o tym, że związałem diabła, on znowu się uwalnia i znowu biorę udział w następnej rundzie. Moje sny niepokoją mnie w nocy a przemykające myśli niepokoją w dzień. Ponieważ walczę z diabłem muszę poświęcić czas na to, aby „stanąć przeciwko” każdej pojedynczej myśli. Muszę odpowiedzieć na każde jedno oskarżenie, najdrobniejsza nawet pokusa staje się ogromnym ciężarem. Nie cieszę się, brak mi pokoju i prawdziwej pewności. Tylko strach: strach przed upadkiem, strach przed oddaniem pola diabłu, strach przed tym czym może następnym razem we mnie rzucić.

Takie coś właśnie wielu nazywa duchową walką. Tak nie jest. To co powyżej opisałem jest zmaganiem się osoby z ciała i krwi, która podąża za ciałem i krwią. Ponieważ….

Zwycięstwo jest człowiekiem, a nie metodą
Gdy Bogu upodobało się objawić nam Swego Syna, On uczy, że Zwycięstwo nie jest rzeczą, lecz Osobą, że Zwycięstwo nie jest doświadczeniem, lecz Mężczyzną, że Bóg nie daje nam czegoś zwanego zwycięstwem, lecz że daje nam zamiast zwycięstwa Swego Syna, aby był naszym Zwycięstwem. Wtedy Zwycięstwo nigdy nie będzie w czasie przyszłym, lecz Zawsze Teraźniejsze i Teraz. Ponieważ Zwycięstwo jest Chrystusem. A Zwycięstwo żyje w tobie. Zatem Zwycięstwo nie ma zupełnie nic do rzeczy z diabłem, a wszystko z Chrystusem. Ponieważ większość chrześcijan ma więcej wiary, przekonania i szacunku dla diabła niż dla Pana Jezusa, wydaje się, że łatwo zrozumieć dlaczego jest tak wielu pokonanych.

Bóg objawił mi Swego Syna dopiero po tym, gdy upadłem jako pastor, gdy mój kościół został zamknięty i gdy wyrzuciłem wszystkie książki, taśmy, magazyny i notatki na temat duchowej walki i zostałem wyłącznie z Chrystusem. Szukałem zwycięstwa w duchowej walce, skupiając uwagę na diable, lecz Bóg nigdy nie uczył mnie niczego na temat duchowej walki, ani nie objawił mi niczego na temat diabła. Bóg uczył mnie o Swoim Synu.
Nigdy nie pokazał mi, jak być zwycięzcą, lecz po prostu objawił mi Zwycięstwo Swego Syna. Gdy objawił mi Syna to wystarczyło zupełnie, aby uczynić ze mnie zwycięzcę.

Pamiętam dzień, w którym to się stało. Siedziałem w ogrodzie pewnego poranku z różnymi tłumaczeniami Biblii otwartymi na Liście do Efezjan i myślałem nad dwoma tekstami. Pierwszym był: „….i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy Jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego, jaką okazał w Chrystusie, gdy wzbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie ponad wszelką nadziemską władzą i zwierzchnością, i mocą, i panowaniem, i wszelkim imieniem, jakie może być wymienione, nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym; i wszystko poddał pod nogi jego, a jego samego ustanowił ponad wszystkim Głową Kościoła, który jest ciałem jego, pełnią tego, który sam wszystko we wszystkim wypełnia” (Ef 1:19-23).

Byłem wdzięczny za ten fragment, lecz on sam jakoś nie wpisywał się we mnie. Chwała Panu za to, że Chrystus został wzbudzony z martwych i jest wywyższony ponad wszystkim zwierzchnościami, mocami, demonami i diabłem. Z tym się zgadzałem, w to wierzyłem, lecz nie znajdowałem w tym pocieszenia dla mnie w mojej szczególniej bitwie. Nie wątpiłem w zwycięstwo Jezusa, wątpiłem w MOJE zwycięstwo. Nie rozumiałem więc znaczenia pierwszego fragmentu, dopóki nie przeczytałem drugiego, który był przede mną:

ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem – łaską zbawieni jesteście – i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie” (Ef 2:4-6).

Wiecie, przeczytałem List do Efezjan prawdopodobnie ze 100 razy, lecz tego dnia coś przykuło moja uwagę. Promień światła uderzył mnie i słowa, wydawały się wyskakiwać ze strony i bić mnie w twarz. Zatrzymałem się na chwilę i przeczytałem ponownie pierwszy fragment, a następnie drugi:

zbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie ponad wszelką nadziemską władzą i zwierzchnością, i mocą, i panowaniem, i wszelkim imieniem, jakie może być wymienione, …… i nas wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie„.

Wraz, wraz, wraz, wraz . . .
Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem Chrystusa, siedzącego po prawicy Bożej i zobaczyłem siebie posadzonego z Nim. Jego zwycięstwo jest moim zwycięstwem. RAZEM zostaliśmy wzbudzeni z martwych, RAZEM jesteśmy posadzeni po prawicy Bożej w niebie, RAZEM jesteśmy posadzeni ponad WSZELKIMI zwierzchnościami, wszelką mocą, siłą i panowaniem, ponad wszelkim imieniem, jakie może być wymienione. Zacząłem śmiać się z własnej głupoty. Co jeszcze pozostaje tutaj dla mnie teraz do zrobienia, skoro jestem daleko ponad tym wszystkim? Co jeszcze zostało do zwalczenia? Nie jestem w stanie znaleźć niczego do zrobienia, prócz przyjęcia tego, że po prostu mieszkam w Chrystusie i pozwalam Jemu być moim Zwycięstwem, podobnie jak pozwalam Jemu być moim Zbawicielem.

Nie doszedłem do tego wniosku po latach badania Pisma, nie nauczyłem się tego od żadnego biblijnego nauczyciela, przyszło to do mnie z zewnątrz, z błękitnego nieba. Było właśnie tam, w mojej Biblii. Jak mogłem tego nie zauważyć? Nie zauważyłem, ponieważ patrzyłem, a nie widziałem. Przeglądałem te wersy oczyma, zapamiętywałem je, lecz nigdy nie powaliły mnie na ziemię, nigdy nie pokonały we mnie oporu. To były listy w księdze, dobre listy, wspaniałe słowa, lecz nic z tego nie żyło we mnie, ani tym nie oddychałem. Nie widziałem Chrystusa w tej Księdze, aż do tej chwili.

Patrzyłem w górę z tego miejsca, gdzie siedziałem, nie sądzę, abym był w Duchu, i nie wydaje mi się, żebym miał wizję, lecz było tak, jakbym mógł widzieć poza niebo aż do samych Niebios. Wszystko, od Krzyża do Tronu było przede mną. Teraz, gdy wyraźnie widziałem siebie zasiadającego z Chrystusem, wszystko poukładało się tak jak trzeba. Ponieważ jeśli ja zostałem posadzony z Nim to znaczy, że musiałem być również z Nim wzbudzony! A jeśli zostałem z Nim wzbudzony to musiałem umrzeć razem z Nim! A jeśli razem z Nim umarłem to musiałem być razem z Nim ukrzyżowany! Wszystko natychmiast otworzyło się przede mną. Nie jestem pewien czy widziałem to oczyma umysłu czy serca, lecz widziałem Chrystusa na krzyżu i mnie ukrzyżowanego z Nim (Gal.2:20). Widziałem siebie pogrzebanego z Nim przez chrzest w śmierć (Rzm. 6:3). Widziałem siebie wzbudzonego z martwych do nowego życie (Rzm 6:4). Widziałem siebie wyniesionego z Nim i posadzonego wraz z Nim w niebie. Widziałem wstecz i wprzód, do góry nogami i wprost. Nie jestem w stanie znaleźć odpowiednich słów, aby to opisać. Nawet dziś trudno mi to wyjaśnić.

Wszystko, co mogę powiedzieć to, że „widziałem to”. Brzmi to tak prosto i nieciekawie powiedziane w ten sposób, ponieważ nie twierdzę, że miałem prawdziwą wizję, a jednak rzeczywiście widziałem, zdecydowanie było to jakieś przyjmowanie.

W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że zwycięstwo nad przeciwnikiem nigdy więcej nie będzie już dla mnie problemem. Od tego dnia zrozumiałem, że moje zwycięstwo zostało zapewnione przez Samego Chrystusa i nie ma już dla mnie nic do zrobienia czy osiągnięcia, lecz mogę tylko przyjąć Jego skończone dzieło i zaakceptować Jego Zwycięstwo jako moje. Jak pewne jest to, że Chrystus nie zmaga się z diabłem, jak pewne jest to, że zwycięstwo należy do Niego, tak pewne jest moje zwyciężanie w Nim. Dziękuję Bogu i uwielbiam Go za to, że Chrystus jest Zwycięstwem.

Chrystus jest naszym odpocznieniem od pracy
Przez objawienie zrozumiałem, że możemy realizować polecenie „stójcie więc” tylko wtedy, gdy nauczymy się siedzieć z Chrystusem, że bardziej chodzi tu o odpocznienie i wiarę, niż o walczenie i zmagania. Widzieć siebie w Chrystusie po raz pierwszy było takim przeżyciem, jak przejście z jednego pokoju do innego, jak zamknięcie za sobą drzwi. Otrzymałem na mgnienie oka możliwość wejrzenia w inny świat, który był poza mną. Ostatecznie zobaczyłem niespójność twierdzenia tego, że Chrystus jest moim 'zwycięstwem’ czy nawet proszenie Chrystusa, aby dał 'zwycięstwo’, a następnie podejmowanie walki na swój sposób, jakby ciągle było jeszcze coś do zrobienia, aby je zyskać. Ponieważ Zwycięstwo jest MOJE to nie pozostaje już nic do, jak tylko wielbić Boga za to i żyć zgodnie z tym.

Nie ma we Wszechświecie miejsca, które byłoby wyżej niż to, gdzie jesteśmy posadzeni z Chrystusem w niebie. I rzeczywiście, ponieważ Chrystus jest większy niż ten Wszechświat, zatem być posadzonym z Chrystusem to być ponad i poza wszelkim czasem i przestrzenią, i wymiarem jaki znamy. Być posadzonym z Chrystusem to zwyciężać tak, jak On zwycięża; jest to wchodzenie w Jego zwycięstwo. Nie jest to walka o zdobycie zwycięstwa, lecz jest to stan, w którym już zostało się uczynionym zwycięzcą. Jest to odpocznienie, lecz nie 'odpocznienie’ w tym sensie, że nic się nie robi. Ten odpoczynek oznacza, że odpoczywamy od swoich dzieł i dalej działamy już tylko zgodnie z Jego mocą, która działa w nas i przez nas.

Bóg nie dał nam zwycięstwa, Bóg umieścił nas w Chrystusie, który jest naszym Zwycięstwem. Ponieważ jesteśmy jedno z Nim, nie ma już więcej kwestii możliwości, talentów, darów czy mocy. Wszystko czym JESTEŚMY jest wchłonięte, przyćmione i przewyższone przez wszystko czym ON JEST. Dziś zwyciężam w Chrystusie nie dlatego, że cokolwiek znaczę. Wręcz przeciwnie, jestem niczym, lecz skoro jestem w Chrystusie, który jest Wszystkim Boga, Jego zwyciężanie jest moim zwyciężaniem. Jeśli Głowa zwycięża, to również Ciało, które jest przyłączone do tej Głowy. Jeśli krzew winny zwycięża to również winorośle, które są do niego przyłączone zwyciężają. Rozumiesz to? Weź najsłabszy członek i połącz go w jedno z Głową, a pójdzie wszędzie tam, gdzie idzie głowa. Weź najdrobniejszą gałązkę i przyłącz ją w jedno z Krzewem Winnym, a będzie robić to, co robi Krzew.

Gdy zaczniemy patrzyć na Syna jako na Sumę Wszystkiego to dajemy Chrystusowi pierwszeństwo. Wchodzimy do samego serca, umysłu, zamiaru, celu i planu Boga: Sam Chrystus wypełni wszystko a Jego chwała będzie odbijać się we wszystkim. Jeśli korzystamy z metody to metoda przyciąga uwagę, a człowiek, który ją stworzył zyskuje uznanie, zaś ludzie, którzy tą metodę stosują, odbierają chwałę. Lecz jeśli „metodą” jest Chrystus to Chrystus odbiera wszelkie zaszczyty i Chrystus odbiera wszelką chwałę W ten sposób Chrystus jest wysławiany, serce Boga jest usatysfakcjonowane, a my sami jesteśmy dostrojeni do Jego Woli w Chrystusie.

Chip Brogden

сайт

Czy tej kobiety nie należało uwolnić?

Chip Brogden

A czy tej córki Abrahama, którą szatan związał już od osiemnastu lat, nie należało rozwiązać od tych pęt w dniu sabatu?„(Łk. 13:16).

Pozwólcie, że namaluję wam pewien obraz. Jezus mówi do zgromadzenia wypełniającego jedną z lokalnych synagog. Ludzie słuchają uważnie tego, co mówi do nich o Królestwie Niebios i planie Jego Ojca dla nich. W środku nauczania Jezus zauważa w tej grupie kobietę. Nie jest w stanie stać prosto, lecz jest zgięta wpół, stoi twarzą do ziemi. Pomimo że nikt mu tego nie powiedział, rozpoznał, że w takim stanie jest już od 18 lat. Jezus poczuł poruszenie Ojca, które pobudziło Go wewnątrz. Jego słowa zamierają, milknie, wygląda tak, jakby się zamyślił, stoi z oczyma skierowanymi na nią. Ludzie czekają. Czemu On się tak przygląda? Spoglądają po sobie i idą za wzrokiem Jezusa na sam koniec synagogi a tam jest zgarbiona kobieta, z twarzą zwróconą ku ziemi, nieświadoma tego, że całe zgromadzenie zwraca na nią uwagę, lecz zdziwiona ciszą, która nastała.

Jezus wzywa ją do Siebie! Dlaczego? Tak, droga kobieto, to o ciebie chodzi. Idź za Moim Głosem i przyjdź tu do Mnie. Powoli, z trudem idzie w stronę źródła tego łagodnego, lecz silnego Głosu, nadal zgięta w pół, drżąc ze strachu. Co On zamierza zrobić?

Kobieto, uwolniona jesteś z choroby swojej!„.

Tuląc jej twarz w Swoich dłoniach, delikatnie zaczyna podnosić ją tak, aby móc spojrzeć jej w oczy. Po raz pierwszy od osiemnastu lat staje prosto!  „Jestem uzdrowiona!” szepcze i wtedy, w miarę jak realność tej chwili do niej dociera, znajduje w sobie głos, którego nigdy wcześniej nie było; zaczyna krzyczeć, początkowo niezdecydowanie, a potem coraz głośniej:  „Chwaaaała,… Bogu Izraela! Hosanna . . . Synoooowi Dawidaaa! Błogosławione niech będzie imię Pańskie! Chwała Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba!!!”

Lecz ta uroczystość trwa krótko.

Zarządca synagogi (człowiek, który zaprosił Jezusa, aby przemawiał) wstaje ze swego siedzenia, patrzy na Jezusa następnie na ludzi: „Jest sześć dni roboczych. – syczy do tłumu. – Przyjdźcie znowu innego dnia, aby być uzdrowieni. W sabat nie wykonuje się żadnej pracy, nawet jeśli to są cuda!” Nastaje niewygodna cisza. Uzdrowiona kobieta zaczyna powoli giąć się ponownie ze wstydem, jakby została uderzona w brzuch, lecz Jezus łapie ją, potrząsa głową, „Nie”, i z uśmiechem zachęca ją, aby stanęła prosto i wysoko podniosła głowę, co ona robi. Otacza ją ramieniem, aby wskazać, że powinna pozostać tutaj z Nim.

Wtedy zwraca się do zarządcy synagogi.

Twarz Jezusa jest nie do opisania, lecz spróbuję to zrobić: wygląd Jego podobny jest do Dobrego Pasterza, który zauważa wilka próbującego porwać jedną z Jego owieczek. Oczy napełnia pasja, wzrok staje się przenikający i zdeterminowany jak „płomienie ognia”.

Obłudnicy! – Jezus mówi do mężczyzny odpowiedzialnego za synagogę. – Czy nie każdy z was odwiązuje w dzień sabatu swego wołu czy osła od żłobu i nie wyprowadza ich do wodopoju? A czy tej córki Abrahama, którą szatan związał już od osiemnastu lat, nie należało rozwiązać od tych pęt w dniu sabatu?” (Łk. 13:15,16).

Przywódca otwiera usta, aby zaprotestować, lecz nie jest w stanie wydać z siebie dźwięku. Krew napływa mu do twarzy, zaciska pięści sfrustrowany, lecz nie może zrobić ruchu. Może tylko zająć z powrotem swoje miejsce, w milczeniu nienawidząc siebie za to, że zgodził się na to, aby Jezus mówił w jego zgromadzeniu i przysięgając sobie, że nigdy więcej go już nie zaprosi.

A gdy On to mówił, zawstydzili się wszyscy przeciwnicy jego, natomiast lud cały radował się ze wszystkich chwalebnych czynów, jakich dokonywał” (Łk. 13:17).

To nie jest zwykły cud.  To jest znak i jest w tym prawda na obecne czasy,  dzisiejszy dzień, na ten okres.

Widzimy, że Jezus jest po stronie wolności, uwolnienia, uzdrowienia, odnowienia tego, co związane. Z drugiej strony mamy religię, która jest po stronie wiązania, tradycji, wygodnictwa, uniformizmu, kontroli i manipulacji.

Ta kobieta naprawdę była „córką Abrahama”, dzieckiem przymierza i miała prawo do duchowego bogactwa w Chrystusie! Lecz osiemnaście lat „religii sabatowego dnia” nie zmieniło jej. Brała udział w nabożeństwa, śpiewała pieśni, dawała datki, słuchała kazań, lecz każdego tygodnia wychodziła w takim samym stanie jak weszła – zgięta w pół. Co trzymała ją w tych więzach? Czym właściwie jest „duch niemocy”? Niektórzy powiedzieliby automatycznie, że miała demona, który musiał być wypędzony i że TO właśnie był duch niemocy.

Byś może …

Lecz nie zawsze tak się sprawy mają, jak na to wygląda.

W większości przypadków Jezus gromił demona i uwalniał związanych, a w tym przypadku, uwolnił kobietę, a następnie zgromił demona. Dlaczego? Poddaję wam taką myśl, że ta kobieta rzeczywiście była związana przez szatana przez 18 lat, ducha, który naprawdę trzymał ją w niewoli, lecz nie żył w NIEJ, lecz żył w religijnym przywódcy, który chciał utrzymać ją w tym samy miejscu.

To zarządca synagogi miał demona, a nie ta kobieta.

Wszyscy ludzie cieszyli się, lecz ich duchowy przywódca był oburzony! Duch stojący za nim wyraźnie ujawnia się w podjętej przez niego próbie kontrolowania ludzi, ostudzenia nowej radości, sprawienia, aby uzdrowiona kobieta czuła się winna, a nawet zgromienia Samego Pana, cały czas ukrywając się za czymś religijnym, za „tym Sabatem”, jako wymówce. Tylko szatan cieszy się, trzymając ludzi w więzach. Tylko złe duchy oburzają się, gdy są uwalniani ludzie. Wyłącznie religijny demon nienawidzi tego, gdy ktoś staje prosto i spogląda mu w twarz. Tak więc boi się i sprzeciwia wszystkiemu, czego nie jest w stanie kontrolować, usilnie działa, aby utrzymać swoją dominację w oczach ludzi. Mamy tutaj do czynienia z czymś więcej niż tylko fizycznym uzdrowieniem: zachodzi tu również duchowa konfrontacja. Tak więc, gdy demon w religijnym przywódcy zaprotestował, że nie należało jej uwolnić, Jezus powiedział do jego całej ochoczej hordy bezpośrednio:

Wy obłudnicy! Czy tej kobiety nie należało uwolnić?

Uwolnić nie tylko od tego, co kontrolowało jej ciało, lecz również od tego, co kontrolowało jej ducha i dusze przy pomocy religijnej hipokryzji, demonicznej manipulacji i pragnienia, aby ona siedziała cicho. „Czy tej kobiety nie należało uwolnić?” Dla Jezus cokolwiek poniżej tego, było nie do przyjęcia. Musiała zostać uwolniona! Nie mogła dalej żyć w ucisku ani chwili! Nie mogła już dłużej być zgięta! 18 lat więzów to wystarczająco długo! Uwolnij ją i pozwól odejść wolno! W kilka sekund Jezus dokonał tego, czego 18 lat religii nie było wstanie zrobić, ani nie chciało zrobić.

W czasie moich podróży obserwuję w Ciele Chrystusa wielu tych, którzy są „zgięci wpół” taką samą chorobą, trzymani w więzach przez „ducha niemocy”, który uniemożliwia im wyprostowanie ciała, tylko dlatego, że są związani religią i trzymani w tym stanie przez tradycje ludzi, przez ich własnych „duchowych przywódców”. Lecz widzę również, że Jezus woła do tłumów zgiętych ludzi, wzywając ich do Siebie (podobnie jak zawołał ta kobietę), aby zostali uwolnieni z tego, co ich od tak dawna wiąże.

Jakże trudno musi być usłyszeć głos Pan a następnie zignorować przywództwo i iść bezpośrednio do Jezusa, wiedząc, że przyniesie to natychmiastowe potępienie i krytycyzm ze strony ducha Antychrysta. Gdyby ona najpierw „skonsultowała się z przywództwem”, nadal byłaby zgięta wpół, ponieważ ci powiedzieliby jej, że uzdrawianie ludzi przez Jezus w dzień sabatu jest bezprawiem. Jej pierwszym aktem buntu były drobne kroki ku Jezusowi, z dala od religii i ludzkiej czci. Lecz podejmując ten pierwszy krok zrzuciła kajdany, które wiązały ją przez prawie dwa dziesięciolecia. Gdy odpowiedziała na wezwanie Pana, On uwolnił ją z więzów, zarówno duchowo jak i fizycznie. Niemniej to ONA musiała podjąć ten pierwszy krok, jakkolwiek niezdecydowane, bolesne i niewygodne musiało to być.

Cieszę się z tego, że znalazła wolność w Chrystusie i martwi mnie to, że ów religijny przywódca poszedł do domu dalej związany.  To jest słowo Pańskie skierowane do każdego z nas indywidualnie, i jest to również słowo Pana do Oblubienicy Chrystusa. Słyszmy, jak mówi:

Czy tej kobiety nie należało uwolnić?

i mówimy: TAK!

Niech tak będzie i niech wszyscy Jego przeciwnicy zostaną zawstydzeni. Amen.

topod.in

List do niechętnego proroka

Wyjątki: Chip Brogden.

Drogi Przyjacielu.

Z pewną obawą odpowiadam na twoje zapytanie, ponieważ nie jestem autorytetem w tych sprawach. Rozumiem też twoją niechęć do tego, aby być utożsamianym z towarzystwem proroków, kiedy tak wielu fałszywych apostołów, proroków i nauczycieli wokół. Chciałbym móc wskazać ci właściwy kierunek, lecz mogę wskazać wyłącznie na Pana. To On wybiera Swoich posłańców a ja nie mam ci nic do zaoferowania jeśli chodzi o to, co robić?

Przede wszystkim to prawdopodobnie możesz zobaczyć we mnie przykład tego, czego NIE należy robić i przyjąć kilka słów porady od słabego brata, który popełnił mnóstwo błędów i zniósł wiele upadków po drodze. Być może ty również będziesz popełniał te same błędy po to, aby się uczyć, jednak zaufanie na mojej radzie może pomoże ci uniknąć niepotrzebnych ran i okrucieństwa wymierzanego sobie i innym, myśląc, że wypełnia się Bożą służbę. Przede wszystkim radziłbym ci, abyś był chrześcijaninem. Nie poświęcaj zbyt wiele czasu na to, aby być proroczym człowiekiem. Nie chodź do innych jako prorok, lecz bądź dzieckiem. Niech Chrystus będzie twoją obsesją, a nie prorocze słowo. Ponieważ „świadectwem Jezusa jest duch proroczy”. Nie może być zamieszania w twym sercu co do twojego powołania; jasne jest to, że jesteś wśród tych, „którzy są Powołanie, zgodnie z Jego celem„. A jaki to cel? Abyś był „ukształtowany na obraz Jego drogiego Syna„. To jest przede wszystkim twoje pierwsze powołanie. Wielu chciałoby gorliwie nosić płaszcza proroka, lecz nie chcą nieść chrześcijańskiego krzyża. Tak nie można. Mając do wyboru dwie możliwości: chrześcijanin czy prorok, wybieraj chrześcijanina. Służ Bogu jako ziemskie naczynie, którym jesteś, w miejscu w którym się znajdujesz.

Być może Pan rzeczywiście użyje cię w jakiś proroczy sposób, lecz jeśli nie, to okaże się, że byłeś wierny co najmniej w tym „jednym talencie”, który ci został dany. Bóg nie da pięciu talentów tym, którzy nie będą wierni mając jeden, jak i nie da dziesięciu tym, którzy nie potrafią być wierni, mając pięć. Jeśli jesteś przede wszystkim chrześcijaninem, będziesz pamiętał o tym, że powinieneś być łagodny, cichy i pokorny, szanujący innych bardziej od siebie. Wtedy prorocze słowo, gdy przyjdzie, będzie zaprawione odpowiednią ilością miłosierdzia i łaski.

Pamiętaj o tym, że bez miłości, będziesz nieodwołalnie cymbałem brzmiącym, kimś całkowicie osądzającym. Jeśli nie możemy czy nie będziemy trzymać się Miłości, Bóg upokorzy nas haniebnie przed braćmi i siostrami, abyśmy poznali głębokość naszej własnej hipokryzji i sprawiedliwości własnej. I to jest dowodem JEGO wielkiej miłości do nas.

Jeśli chodzi o samo słowo prorocze. Bóg da ci to „co” należy mówić, lecz „kiedy” i „jak” należy do ciebie. „Duchy proroków są poddane prorokom”. Możesz trafiać do celu tym „co” masz, lecz jeśli zawiedziesz w tym „kiedy” a w szczególności „jak”, sprawisz sobie i innym niepotrzebny ból…

Bądźmy nie tylko dobrze zaznajomieni z Jego Słowem, lecz również poznajmy Jego Drogi. Nie wystarczy zapamiętać to, co On powiedział, lecz musimy także wziąć Jego jarzmo na siebie i iść w tandemie razem z Nim. Ponieważ Chrystus zaprasza nas, mówiąc „Uczcie się ode Mnie”, strzeż się tych, którzy będą starali się pozyskać dostęp do twojego życia z przesadnym pragnieniem, aby mentorować czy prowadzić cię. Oczywiście, możemy szukać porady i modlitwy u innych dojrzałych wierzących.

Nawet małe dzieci mogą nas dużo nauczyć w Królestwie Bożym, lecz ludzie mogą nas doprowadzić tylko tak daleko… Czy wiesz, drogi przyjacielu, że Bóg jest bardziej zainteresowany posłańcem niż posłaniem? Czy wiesz, że sługa jest ważniejszy od służby?

Jeśli posłaniec jest zły to i przesłanie będzie złe. Jeśli sługa sługa jest zły to i służba będzie zła. Czy rozumiesz to, że Pan tej pracy jest ważniejszy niż praca Pańska? Rozważaj te sprawy. Tak naprawdę nie ma głodu Słowa Bożego. Jeśli tylko Bóg jest w stanie znaleźć właściwe naczynie to Słowo popłynie obficie. Tak więc, On poświęca czas na to, aby formować, modelować, trenować, oczyszczać, udoskonalać, niszczyć, budować, dyscyplinować i tworzyć Swoich proroków. Poddaj się temu procesowi. Nie da się tego przyspieszyć, lecz na pewno można utrudnić. Nie jesteśmy w stanie zmuszać Ducha, lecz na pewno możemy Go gasić. Ach, dary zostały ci dane w jednej chwili, lecz charakter, TY SAM, rozwija się przez wiele lat Bożego działania. Nie emocjonuj się swoimi darami, obserwuj tylko to czy jesteś owocny w Duchu, przynosząc dużo owocu, obfitując w miłość, radość, pokój, wierność, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, łagodność i wstrzemięźliwość. Możesz być tego pewien, że na świecie jest znacznie więcej ludzi obdarowanych niż ty, a jednak to owoc pozostaje, gdy dary przemijają. Nigdy nie lekceważ miejsca przebywania w Nim, a będziesz owocną winoroślą w Krzewie Winnym. Spodziewaj się braku zrozumienia, spodziewaj się prześladowań. Oczekuj na szyderstwo, złe traktowanie, cierpienie i odrzucenie, bo wtedy nie będziesz zaskoczony, gdy się pojawią. A gdy przyjdą, zamknij usta, idź na krzyż i umrzyj, abyś mógł żyć. Ucz się całować rękę, która przybija cię do krzyża, ponieważ wtedy, gdy ubywa ciebie, On wzrasta. Nie lepszego życie potrzebujemy, lecz lepszego umierania. Nie sięgniemy do Zielonych Świąt inaczej jak przez Paschę. Nie ma zmartwychwstania bez ukrzyżowania. . .

Strzeż się chwały i akceptacji innych, ponieważ staje się to nawozem dla wspaniałych myśli o własnej wadze, które i tak należą do twojej natury, a wytryskują na płytkim gruncie cielesnego umysłu. Noś Śmierć Pana tak, aby wielu mogło mieć Życie Pana, bądź gotowy cierpieć z Nim, abyś mógł razem z Nim panować. A teraz coś praktycznego: Na tyle, na ile to jest możliwe trzymaj się z dala od pieniędzy…

Nie gniewaj się prędko, szybko przebaczaj. Kiedyś nigdy nie przebaczałeś nawet jeśli wiedziałeś, że byłeś w błędzie, teraz chciej przebaczać nawet jeśli wiesz, że masz rację.

Taka jest moja rada, drogi przyjacielu, i być może coś z tego, co powiedziałem w tym krótkim liście znajdzie świadectwo w tobie. Tymi słowy oddaję ciebie trosce Pana Jezusa Chrystusa, który dokończy dzieła, które w obie zaczął i przeprowadzi cię ku dojrzałości, skoro jesteś zakorzeniony i ugruntowany w Nim, będąc całkowicie wyposażonym i wzmocnionym Jego Mocą, która działa w tych, którzy wzięli krzyż, aby znaleźć moc w słabości…

Chip Brogden.

aracer.mobi

Pozytywny i zachęcający?

Chip Brogden

Król izraelski odpowiedział Jehoszafatowi: Jest jeszcze jeden mąż, przez którego moglibyśmy zapytać się Pana, lecz ja go nienawidzę, gdyż nie zwiastuje mi nigdy nic dobrego, a tylko zło” (I Krl. 22:8).

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że nie ma nic złego w określeniu czegoś jako „pozytywne i zachęcające”. W mojej okolicy są trzy chrześcijańskie radiostacje i wszystkie twierdzą, że oferują pozytywny i zachęcający program dla całej rodziny. Podejście jest oczywiste: nikt przecież nie chce spędzać dużo czasu nad tym co negatywne i zniechęcające.

Niemniej odkryłem pewną słabość w tym pozytywnym, zachęcającym i przyjaznym rodzinie środowisku, którą trzeba się zająć. Chęć dostarczenia ludziom tych wrażeń (czy to przez radio, telewizję, kościół czy stronę internetową), tworzy nierealistyczne oczekiwania w sercach i umysłach słuchaczy, zgromadzeń, które przychodzą polegając na tym, że zostaną dobrze nakarmieni przez „tą usługą”. Zadowolenie jest pewnego rodzaju osądem, który nie kieruje się Prawdą, lecz samopoczuciem. Czy czuję się dobrze, pozytywnie, zachęcony, podniesiony i przede wszystkim szczęśliwy? Jeśli tak to wszystko jest w porządku. Czy tak? Musimy poważnie kwestionować to, co się samo reklamuje jako „służba”. Widać wyraźnie, że praktyka tzw. „służby”, czy to w formie kazania czy pieśni, staje się synonimem „chrześcijańskiej rozrywki”. Nie chodzi o to, co mówią, lecz o to czego, nie mówią. Najbardziej rażącym elementem, który jest pomijany w tej pozytywnej i zachęcającej chrześcijańskiej subkulturze jest nauczanie o braniu na siebie krzyża i wyrzekaniu się siebie. Wydaje mi się, że jest to główny brakujący współczesnemu chrześcijaństwu składnik. Nie chodzi mi tutaj o tęskne wspominane o tym, że Jezus umarł na krzyżu za nasze grzechy, ponieważ z tym jest OK. Chodzi mi o te „pozytywne i zachęcające” słowa Jezusa, które jakoś są pomijane:

I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie” (Mat. 10:38).

I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie (Łk. 9:23).

Tak więc każdy z was, który się nie wyrzeknie wszystkiego, co ma, nie może być uczniem moim” (Łk. 14:23).

Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, i żony, i dzieci, i braci, i sióstr, a nawet i życia swego, nie może być uczniem moim. (27) Kto nie dźwiga krzyża swojego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim” (Luke 14:26,27).

I rzekł ktoś do niego: Panie, czy tylko niewielu będzie zbawionych? On zaś rzekł do nich: Starajcie się wejść przez wąską bramę, gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, ale nie będą mogli”  (Łk.13:23,24).

Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie” (Mat. 7:21).

Dlaczego mówicie do mnie: Panie, Panie, a nie czynicie tego, co mówię?” (Łk. 6:46).

Dlaczego nie słyszymy o tym, skoro podjęcie krzyża jest podstawą uczniostwa? Ponieważ ukrzyżowania nie są „przyjazne rodzinie”! Ci, którzy rozumieją krzyż w praktyczny sposób, to znaczy ci, którzy rzeczywiście idą za Panem Jezusem jako uczniowie, wiedzą o tym, że to wyrzeczenie się siebie trudno jest uznać za pozytywne i zachęcające doświadczenie. Umieranie nie jest łatwe! Zgoda na to, aby moja wola nie była realizowana i trzymanie się woli Kogoś Innego jest trudne! Codzienne krzyżowanie nie jest pozytywnym i zachęcającym zdarzeniem.

Tak więc chrześcijańscy artyści estradowi (pastorzy, kaznodzieje, prorocy i wykonawcy) muszą unikać tego tematu. Jeśli przyjrzymy się dokładniej i dłużej to znajdziemy jakieś dowody na występowanie jakiejś pieśń tu czy kazania tam, ot kilka słów rzuconych, aby wyglądało na to, że sprawa jest załatwiona. Dziękujmy Bogu i chwalmy Go za wszystko cokolwiek możemy odebrać, oprócz tych obowiązkowych wzmianek o prawdziwym koszcie uczniostwa podawane z taką częstotliwością, że mogą całkowicie zaginąć w potężnym oceanie chrześcijańskiej mowy, która skupia się na pozytywnych i zachęcających częściach Biblii, a ignoruje twarde, lecz niezbędne powiedzenia Jezusa.

Spójrzcie na to, co powiedział król Izraela o proroku Micheaszu: „… ja go nienawidzę, gdyż nie zwiastuje mi nigdy nic dobrego, a tylko zło„.  Tak, to właśnie jest istota sprawy. Dla cielesnego, światowego pokolenia prorocze słowo ma być zawsze pozytywne i zachęcające, zawsze mówiące o dobrych rzeczach co do mnie i zawsze łaskoczące moje małe uszka.

Tacy jak Micheasz nie są dopuszczani do chrześcijańskiej telewizji i nie są zapraszani do kościołów. W swym duchu odczuwam, że za każdym razem, gdy nie mówisz o tym, co jest uważane za pozytywne i budujące, ludzie wciskają palce do uszu, zaciskają powieki i krzyczą do siebie „lalallaalalala”. Może jak będziemy udawać, że nie słuchamy czy nie widzimy, to sobie pójdzie gdzieś? Nie chcemy słuchać Prawdy, ponieważ jest zbyt depresyjna! Powoduje, że źle się czujemy. A przecież to jest najważniejsze; nie to czy jest Prawdziwe, lecz czy potem czuję się lepiej!

Ci, którzy szukają wyłącznie drogi pozytywizmu i zachęcenia są ciągną ku szybkim rozwiązaniom i łatwym odpowiedziom; religijna aktywność nie wymaga wiele czasu i wysiłku, a raczej nie wymaga wysiłku w ogóle. Mamy specjalne utwory muzyczne przeznaczone na czas wezwania do przodu, do modlitwy, i mamy kaznodziejów, którzy mówią nam, co mówi Biblia, mamy chrześcijańskie księgarnie, które dają nam to, co należy czytać, mamy w też internet, aby mieć kontakt z innym chrześcijanami, chrześcijańską muzykę grającą w tle, a to wszystko, aby nas utrzymywać w dobrym nastroju. Cóż łatwiejszego! Pomyśl tylko o ileż bardziej skuteczny i pełen mocy mógłby być Pierwszy Kościół, gdyby tylko mieli ten sam pozytywny i zachęcający system, który mam dziś!

Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że niemal każdy fałszywy prorok wymieniony w Biblii był pozytywny i zachęcający? Nie chodzi o to, żeby powiedzieć, że fałszywy prorok będzie pozytywny i zachęcający, lecz aby zwrócić uwagę na fakt, że na coś to nam pokazuje. Mianowicie na słabość i wadliwość ludzkiej natury. W naturalny sposób chwytamy się tego, co nas podnosi i sprawia dobre samopoczucie, a odsuwamy od siebie myślenie o tym, co nie jest przyjemne. Fałszywy prorok może zwodzić ludzi właśnie dlatego, że jest w człowieku coś takiego co rozpaczliwie pragnie wierzyć wyłącznie w pozytywne i zachęcające rzeczy o sobie samej.

Czy sugeruję w ten sposób, abyśmy szukali tego tylko tej przeciwnej strony? Nie, nie powinniśmy tego poszukiwać, ale też nie powinniśmy tego automatycznie odsuwać. Mamy szukać Prawdy, bez względu na to jakie w nas wywołuje uczucia, pozytywne czy negatywne. Paweł mówi, że nie pokłada zaufania w ciele. Nadmierne zadufanie w sobie jest formą pychy a całkowite poleganie na tym co pozytywne i zachęcające jest receptą na nieszczęście. Być może jedyną nadzieją jaką masz jest utrata pewności siebie! Jeśli żyjesz w ciele to musisz zostać doprowadzony do miejsca zniechęcenia, im szybciej tym lepiej! Może tajemnicą zwycięstwa nie jest wykrzykiwanie zwycięstwa, lecz wołanie w desperacji do Boga i przyznanie się do porażki. Co by było, gdybyśmy, zamiast chwytać się tego, co pozytywne i zachęcające, udali się do Boga i przyznali, że pomimo całej pozytywnej i zachęcającej pomocy narobiliśmy całkowitego bałaganu i nie wiemy, co zrobić?

Powinieneś przewartościować nasz schrystianizowany system wartości i zadać sobie kilka twardych pytań. Co sprawia, że przesłanie jest „dobre”? Co sprawia, że nabożeństwo jest „budujące”? Co powoduje, że chrześcijańska pieśń jest „namaszczona”? Skąd się to bierze, że jakaś służba jest „pozytywna i zachęcająca”? Czy przed tronem sędziowskim Chrystusa, Bóg w ogóle te rzeczy uznaje za wartościowe kryteria? Czy ja sam osądzam te rzeczy sprawiedliwie, czy też według moich własnych uczuć?

Dlaczego pewne chrześcijańskie osobowością są popularne? Dlaczego czytam ich książki i słucham ich przesłania? Czy stała dieta składająca się z tego co pozytywne i zachęcające da mi właściwy obraz tego kim sam jestem, czy też będzie mi się wydawało, że jestem lepszy, niż jestem? Czy chcę być doprowadzony zabawą do duchowej głuchoty, czy chcę być wyzwany do duchowej dojrzałości? Czy przez resztę życia zamierzam objadać się cukiereczkami i gumą do żucia, czy poszukam twardego pokarmu?

Czasami, wbrew moim najusilniejszym staraniom, aby doprowadzić coś do szczęśliwego zakończenia, najbardziej pozytywną i zachęcającą rzeczą jaką mogę powiedzieć jest coś takiego: „Zachęcam cię do pokuty, ponieważ jeśli tego nie zrobisz, jestem pewny*), że będzie ci się działo coraz gorzej. Zachęcam cię do tego, abyś pozbył się całej swojej pewności siebie, wziął krzyż i złożył swoje życie w dobre ręce Kogoś Innego, ponieważ jestem pewien (positive), że bez Niego niczego nie możesz zrobić”. Im bardziej skupiony na sobie jesteś tym bardziej negatywnie i zniechęcająco to brzmi – i WŁAŚNIE tak powinno być.

*) tu ang. gra słów „positive” znaczy: pozytywny jak też bezwzględnie pewny.продвижение

Utożsamieni z Chrystusem

Chip Brogden

Paweł napisał w Liście do Galacjan 2:20 coś bardzo szczególnego: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany, żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus„. Czy miał na myśli to, że fizycznie był tam na Krzyżu z Chrystusem, gdy On umierał? Wiemy, że Jezus był ukrzyżowany między dwoma złoczyńcami i że Paweł prawdopodobnie nie był nawet na miejscu tego historycznego wydarzenia.

Więc, Paweł powiada, że choć został ukrzyżowany, nadal żyje. Czy chodziło mu o to, że został również wzbudzony z martwych wraz z Jezusem? Jeśli tak to dlaczego nie słyszeliśmy o tym wcześniej? Na koniec mówi, że tak naprawdę to on sam wcale nie żyje, lecz że Chrystus żyje w nim. Bardzo to dziwnie brzmi dla naturalnego umysłu. To dlatego musimy rozeznawać duchowe rzeczy w duchowy sposób.

Wydaje się oczywiste, że Paweł nie mówił o fizycznym ukrzyżowaniu i fizycznej śmierci, pogrzebie i zmartwychwstaniu. Pomimo że powiedział: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany”, nie chodziło mu o to, że był obecny z Chrystusem w ciele w chwili ukrzyżowania; lecz chciał nam pokazać coś znacznie bardziej głębokiego. Wkrótce odkryjemy, że doświadczenie ukrzyżowania z Chrystusem nie jest wyjątkowe dla apostoła Pawła, lecz jest prawdą w stosunku do każdego nowo narodzonego dziecka Bożego. Nie tylko Paweł, lecz każdy uczeń Jezusa został ukrzyżowany z Chrystusem.

Jak to możliwe? Biblia mówi, że istnieje niewidzialna, lecz bardzo silna jedność między Jezusem a wszystkimi Jego uczniami; są oni jednym Ciałem. Jest to duchowa jedność. Ta duchowa jedność kształtuje się na podstawie naszej relacji i społeczności z Chrystusem. Jezus mówi: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym… trwajcie we Mnie, a Ja w was” (Jn 15:1,4a). Jezus porównuje to zjednoczenie do krzewu winnego, który ma wiele odgałęzień. Każda winorośl żyje zjednoczona z krzewem. Jako gałązki możemy wzrastać i wydawać duchowy owoc tak długo, jak długo jesteśmy żywi, mieszkamy, przebywamy, trwamy, jesteśmy częścią krzewu winnego. Tak więc, zjednoczenie z Bogiem nie jest nagrodą za bycie duchowym, lecz jest jego podstawą.

Mając tą analogię w pamięci, możemy zrozumieć, co Paweł miał na myśli, gdy patrzymy na niektóre jego stwierdzenia. Mówi Koryntianom, że „Kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem” (1Kor. 6:17). W Liście do Efezjan przyrównuje to duchowe zjednoczenie do jedności istniejącej między mężczyzną i kobietą, gdy stają się małżeństwem: „Tych dwoje będzie jednym ciałem, a ja odnoszę to do Chrystusa i kościoła [Ekklesia]” ((Ef. 5:31b,32).

Z całą pewnością jest to wielka tajemnica. Nie da się pojąć, jak Bóg może sprawić, abyśmy byli jednym duchem z Jezusem, lecz to jedno wiemy: jakkolwiek się to odbywa, ma swój początek na Krzyżu. Krzyż jest punktem początkowym naszego zjednoczenia z Chrystusem. Na Krzyżu Bóg widzi nas w miejsce Chrystusa i widzi Chrystusa na naszym miejscu. Chodzi o to, że na Krzyżu, cała nasza grzeszność jest przypisana Chrystusowi, a cała Jego sprawiedliwość jest przypisana nam.

Jakże cudowne jest to dla nas, ale jak straszliwe dla Niego! Jednak jest to Boży Sposób, i Biblia mówi o tym, jako o identyfikacji:

Tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy stali się sprawiedliwością Bożą” (2Kor. 5:21).

Biblia nigdy nie utożsamia nas z Jezusem w Jego preegzystencji w Bogu ani w Jego narodzinach, ani nawet w Jego bezgrzesznym życiu na ziemi. Lecz w chwili, gdy Jezus poddał się Krzyżowi, utożsamił się z nami, biorąc nasze grzechy i przyjmują karę dokładnie tak, jakby On Sam zgrzeszył. W podobny sposób, gdy my poddajemy się temu Krzyżowi, Bóg utożsamia nas z Chrystusem, tak jakbyśmy byli bezgrzeszni. Jezus stał się naszą mądrością, sprawiedliwością, poświęceniem i odkupieniem (1Kor. 1:30). Pismo nie mówi, że On nam te rzeczy daje, lecz że On jest tym dla nas.

Czy Jezus został ukrzyżowany za Swoje grzechy? Nie, został ukrzyżowany z nasze grzechy. Czy teraz jesteśmy mądrzy, sprawiedliwi, poświęceni i odkupieni ponieważ cokolwiek uczyniliśmy? Nie. Bóg po prostu utożsamił nas z Chrystusem, tak jakbyśmy byli ukrzyżowani razem z Nim. On traci wszystko, my wszystko zyskujemy. To dlatego nasze zbawienie zaczyna się od pokuty i wiary w Chrystusa i Jego skończone dzieło na Krzyżu. Nie da się tego osiągnąć w inny sposób. Jak cudownego Pana mamy!

Być „w Chrystusie”

Możesz się dziwić jak to zjednoczenie z Jezusem się odbywa. Nie potrafię na to odpowiedzieć, lecz uważam, że tak jest, ponieważ Bóg mówi, że tak jest. Bóg umieścił nas w Chrystusie. Naprawdę nie rozumiem tego, jak to zrobił, lecz wiem, że to zrobił i dziękuję za to Bogu. Biblia stwierdza, że „dzięki niemu (Bogu) jesteście w Chrystusie Jezusie” (1Kor. 1:30). Uczniowie Jezusa są jedno z Chrystusem, ponieważ Bóg nas tam umieścił. Jesteśmy w Chrystusie i Chrystus jest w nas. Możemy nie rozumieć tego, jak to się dzieje, lecz tak jest. Jesteśmy duchowo zjednoczeni z Chrystusem. Ta jedność, unia, partnerstwo i społeczność z Nim jest podstawą naszego duchowego życia i naszej drogi z Bogiem.

Pasażerowie linii lotniczych muszą ufać samolotowi, jeśli chcą dokądkolwiek polecieć. Wchodzą do odrzutowca i gdy już się tam znajdą, ich przeznaczenie (dobre czy złe) jest związane z tym samolotem. Jeśli samolot wznosi się na 1000m to pasażerowie również, jeśli samolot rozbija się, pasażerowie razem z nim. Gdy samolot dociera do celu pasażerowie są tam w tej samej chwili. Czy może się tak zdarzyć, że samolot doleci do Seattle, a pasażerowie z jego pokładu do Dallas? Albo czy to możliwe, aby część podróżnych jednego samolotu dotarła do Miami, a część do Denver? Oczywiście, że nie. Czy da się tak zrobić, aby samolot przybył na miejsce o godzinę, minutę czy choćby tylko jedną sekundę wcześniej czy później niż pasażerowie? W żaden sposób. Wszyscy podróżni, znajdujący się na pokładzie samolotu docierają tam gdzie dociera samolot i w tej samej chwili. W podobny sposób, gdy Bóg umieścił nas w Chrystusie, na zawsze połączył nas ze śmiercią, zmartwychwstaniem i wstąpieniem do nieba Chrystusa, oraz jako istoty posadzone w okręgach niebieskich. Tak więc, Bóg uważa nas za ukrzyżowanych, martwych, wzbudzonych z martwych i zabranych do nieba oraz zasiadających tam. Nie może być inaczej. Tak długo, dopóki trwamy w Nim (Jn 15:5) nasze przeznaczenia są połączone.

Wsadziłem kiedyś 20 dolarowy banknot do jakiejś książki, po czym książka gdzieś się zawieruszyła. Co stało się z banknotem? Zginął również, gdy zginęła książka. Banknot i książka były ze sobą związane, ponieważ umieściłem jedno wewnątrz drugiego. Aby znaleźć banknot musiałbym znaleźć książkę. Gdy już znalazłem książkę, znalazłem również te pieniądze. W podobny sposób Bóg umieścił nas w Chrystusie. Gdy Chrystus został ukrzyżowany, również my zostaliśmy ukrzyżowani, gdy Chrystus powstał z martwych to samo stało się z nami. Dwoje stało się jednym i to, co jest prawdą o Nim, jest również prawdą o tych, którzy są w Nim.

A teraz, posłuchajcie mnie uważnie. Zanim mój ojciec ożenił się z moją mamą i poczęli mnie, miał kilka poważnych wypadków samochodowych. Zapytasz: czy przeżył je? Wiesz o tym bardzo dobrze, ponieważ żyję i osobiście piszę te słowa, lecz gdyby mój tato zginął w wieku 16 lat, zginąłbym razem z nim, ponieważ byłem jeszcze wtedy w moim ojcu. Jego śmierć byłaby moją śmiercią; a nie tylko moją, lecz również śmiercią moich dzieci, ich dzieci i tak dalej. Wszyscy razem zginęlibyśmy w nim, nigdy nie mogąc przeżyć życia. Lecz jego życie, przetrwanie i zwycięstwo nad konsekwencjami tych wypadków było również moim życiem, przetrwaniem i zwycięstwem, moich dzieci i ich dzieci i tak dalej.

Mówiąc duchowo jest to coś podobnego do tego, co Bóg uczynił umieszczając nas w Chrystusie. Chrystus został ukrzyżowany, zmarł, powstał do życia, wstąpił do nieba i zasiadł na tronie; a ponieważ byliśmy w Nim, gdy to wszystko działo się, Bóg uważa, że stało się to samo również z nami. My, którzy jesteśmy Jego dziećmi mamy udział w samym życiu Chrystusa i każdy z nas jest świadectwem zmartwychwstania i zwycięstwa Chrystusa. Gdy Bóg wzbudził Go z martwych, wzbudził również nas z martwych.

Kluczem do tego wszystkiego jest zobaczenie siebie w taki sam sposób, w jaki widzi nas Bóg. Musimy widzieć, że Bóg uczynił nas jedno z Chrystusem; tylko wtedy możemy powiedzieć wraz z Pawłem: „Jestem ukrzyżowany z Chrystusem” i przeżywać realność tego faktu. Gdy już to zobaczymy, bardzo łatwo będzie dostrzec, że my, którzy zostaliśmy ukrzyżowani z Chrystusem, byliśmy martwi, pogrzebani, wzbudzeni z martwych i zostaliśmy posadzeni wraz z Nim. Niesamowite korzyści przypadają tym, których Bóg uczynił jedno z Chrystusem, ponieważ gdy zostaliśmy zjednoczeni z Nim, to nasza duchowa historia staje się powiązana z Nim. Jesteśmy „ubłogosławieni wszelkim duchowym błogosławieństwem … w Chrystusie” (Ef. 1:3). W sobie samych? Przenigdy? Wyłącznie w Nim!

сайт

Zasada poddania

Chip Brogden

05 stycznia 2010

W codziennym życiu natrafiamy stale na takie sytuacje z którymi nie możemy sobie poradzić przy pomocy naszej własnej siły czy mądrości. Potrzebujemy wzmocnienia i mądrości, które pochodzą z Góry, spoza nas, które przychodzą z Innej naszej strony, a jednak podnoszą się wewnątrz nas.

Jeśli faktycznie jesteś narodzony na nowo, przeżyłeś to co najmniej raz w życiu, co najemnej w jednej dziedzinie życia. Co najmniej raz przyznałeś, że nie możesz zbawić siebie, więc poddałeś się Chrystusowi i zaufałeś Jemu, że zrobi w tobie i przez ciebie to, czego ty nie możesz sam z siebie zrobić. Takie poddanie było w istocie „wzięciem Krzyża” jeśli chodzi o zbawienie siebie. Umarłem dla sprawy zbawiania samego siebie, nie mogę siebie zbawić; a ponieważ nie mogę, nie będę próbował. Będę ufał wyłącznie Życiu Pana, że wykona to, o czym ja dowiedziałem się (wreszcie!), że nie jestem w stanie zrobić. To oznacza „uchwycić Krzyż” w dziedzinie zbawienia. Widzimy to wtedy, gdy śmierć dla Siebie jest całkowita i zupełna, to jest wtedy, gdy przestajemy starać się zbawić siebie i rzucamy się w ramiona łaski Bożej, a wtedy Bóg wzbudza nas z martwych. To, co było wcześniej niemożliwe, teraz jest osiągane przez Boga. Jesteśmy wdzięcznymi odbiorcami Jego łaski, a On przyjmuje wszelką chwałę i cześć, ponieważ my nie zrobiliśmy z naszej strony niczego, a On zrobił wszystko. To jest zasada Krzyża.

Nie ma żadnego znaczenia jaka to sytuacja, Krzyż wystarcza. Jeśli Krzyż jest mocą Bożą ku zbawieniu to Krzyż jest również mocą Bożą ku twoim relacjom, twojemu duchowemu wzrostowi i rozwojowi, celowi twego życia, twojej zachęcie, wzmocnieniu, zwycięstwu nad wszystkim, co utrudnia i hamuje i co staje przeciwko tobie. Pewnego razu w życiu dowiedziałeś się tego, że nie możesz zbawić samego siebie; to było dzieło Krzyża. Teraz, przyjmij dzieło Krzyża i naucz się tego, że jak nie mogłeś zbawić siebie samego, tak też nie możesz kochać Boga, kochać bliźniego, przebaczać tym, którzy zgrzeszyli przeciwko tobie, wypędzać demonów i być odważnym świadkiem Chrystusa czy wypełnić swego przeznaczenia swymi własnymi siłami. Podobnie jak już raz złożyłeś zaufanie w Chrystusie, że cię zbawi, tak teraz musisz zaufać Chrystusowi, że będzie żył przez ciebie każdego dnia. Podobnie jak polegasz na Chrystusie co do zbawienia, tak też musisz stale polegać na Chrystusie co do wszystkiego innego.

Jak przyjęliście Jezusa Chrystusa Pana,… ” – to jest Brama. „Tak w Nim chodźcie” – to jest Droga. Jeśli możesz przyznać się do porażki, jeśli możesz poddać siebie Bogu w dziedzinie „zbawienia” to możesz (i powinieneś) zrobić dokładnie to samo w każdej innej dziedzinie twojego życia. Chodź w Nim tak, jak Go przyjąłeś: przez bezwarunkowe poddanie się Jego Woli, Jego Celowi, Jego Mocy, Jego Panowaniu. Uchwyć się Krzyża! Im wcześniej tym lepiej!

Gdy przestajemy robić to, z czym nie możemy sobie poradzić, On zaczyna to robić. Jest to owoc wydawany przez zrodzonych na nowo. Nasze uczynki zupełnie nie są uczynkami religijnym, są to po prostu uczynki Tego, Który żyje teraz w nas. Gdy przestaniemy się zmagać i poddamy się ukrzyżowaniu, wtedy On wkracza z mocą i chwała, aby wzbudzić nas z martwych. Właśnie to oznacza być chrześcijaninem i uczniem Jezusa.

Przyszedł do mnie kiedyś pewien brat, który bardzo cierpiał z powodu pewnego złego nawyku. Próbował wszystkich możliwych znanych sposobów, aby przełamać go. Sprawdził wszystko. W pierwszej kolejności próbował wszystkich „chrześcijańskich” leków: modlitwy, postu, związywania i uwalniania, egzorcyzmu i pozytywnego wyznawania. Przysięgał Bogu i straszył samego siebie okropnymi konsekwencjami, które miały nastąpić, jeśli złamie przysięgi, lecz je łamał. Kiedy te wszystkie próby zajęcia się problemem duchowo zawiodły, próbował środków psychologicznych: wizualizacji, poradnictwa, psychoterapii, kursów samopomocy, leków naturalnych, przepisywanych przez lekarzy i bywał na wykładach motywacyjnych mówców. Nosił nawet gumową opaskę na nadgarstku, aby strzelać sobie w skórę za każdym razem, gdy jego myśli zaczynały wędrować w bok. W ten sposób (tak mu mówiono) ból będzie przerywał schemat myślowy i zostanie „trzaśnięty” z powrotem do rzeczywistości. Oczywiście ta opaska nie była skuteczna, a tak naprawdę zupełnie nic nie działało. Właśnie w takim stanie przyszedł do mnie.

„Próbowałem już wszystkiego, nie jestem w stanie złamać tego nawyku! Co jeszcze mogę zrobić? ” – zapytał.

„Pozwól, że powtórzę to, co właśnie usłyszałem. -odpowiedziałem. -Powiedziałeś, że nie możesz przełamać tego nawyku”.

Kiwnął głową.

„Po czym zapytałeś: 'Co jeszcze mogę zrobić?”

Znowu kiwną głową.

„Posłuchaj tego, co mówisz. Powiedziałeś: 'Nic nie mogę…. co jeszcze mogę zrobić?”

Nadal nie rozumiał, więc próbowałem wyjaśnić.

„Mówisz tak: „nie mogę, nie mogę, nie mogę,..” i równocześnie na tym samym oddechu pytasz „Co jeszcze mogę zrobić?” Odpowiedź jest prosta: nic. Nie więcej nie możesz zrobić. Zrobiłeś już wszystko. Jeśli więc naprawdę wierzysz, że nie możesz nic zrobić to przestań wreszcie próbować coś zrobić. Za każdym razem, gdy próbujesz, wyrażasz w ten sposób przekonanie, że ciągle coś możesz zrobić. Najwyraźniej nie możesz”.

Pomyślał nad tym i powiedział: „Tak, lecz jeśli przestanę próbować to na pewno ta słabość pokona mnie całkowicie”. Odpowiedziałem: „Już jesteś pokonany. Teraz musisz przyznać się do porażki, abyś mógł zwyciężyć. Co chcesz pokazać tym cały staraniem? Nic, tylko same zniechęcające porażki. Czy widzisz to, że jeśli nie możesz, to całe twoje zmaganie jest bezcelowe? Jeśli nie jestem w stanie podnieść 1500 kg to w ogóle nie powinienem próbować. A ten nawyk to 15.000 kilogramów. Możesz je podnieść? Ciągle uważasz, że możesz? Zatem Bóg pozwoli ci na kolejne próby podnoszenia i będzie czekał aż przestaniesz próbować. Wcześniej czy później musisz nauczyć się tego, aby nie walczyć z tym, czemu nie możesz dać rady. Celem tych licznych upadków jest nauczenie cię jednego: nie możesz. Jeśli nauczysz się tej lekcji, wtedy warto było upaść tysiąc razy. Jeśli rzeczywiście nauczyłeś się tego tym razem to idź do Boga i powiedz Mu, że rezygnujesz. Powiedz Mu, że próbowałeś zrobić to po swojemu, lecz jesteś bezsilny. Idź do Krzyża, niech umrze w tobie wszystko, co się wiąże z tą sprawą i patrz, co Bóg z nią robi”. Myślał nad tym i nie bardzo chciał się zgodzić ze mną, lecz jego własne doświadczenie dowodziło, że im bardziej próbował, tym częściej upadał. Wtedy coś się stało. W końcu zobaczył: nie ma żadnego pożytku z podejmowania prób wykonania czegoś, czego zrobić nie mógł.

„Nie mogę, – powiedział. – więc nie będę!” Zajaśniała mu nowa nadzieja, zobaczył, że „Co niemożliwe dla człowieka, możliwe jest dla Boga” (Łk. 18;27). Lecz teraz zrozumiał: aby Bóg mógł zrobić to, czego nie może człowiek, najpierw ten człowiek musi to sobie uświadomić! Po raz pierwszy zobaczył, że Bóg może zrobić więcej dla niego w ciągu pięciu sekund jego „poddania” niż on sam mógłby zrobić dla siebie przez całe życie „próbowania”.

Pomodliliśmy się więc wspólnie jakoś tak: „Panie, dziś jestem skończony. Rezygnuję. Próbowałem wszystkiego i nic nie było skuteczne. Jest to dla mnie niemożliwe, lecz nie dla Ciebie. Z Tobą wszystko jest możliwe! Tak więc, powierzam Tobie, abyś zrobił to, czego ja nie mogę. Jeśli Ty to zrobisz, ja zwyciężę; jeśli Ty tego nie zrobisz, będę pokonany na wieki. Po prostu tak jak ufam Ci co do zbawienia, tak ufam Ci co do pokonania tego nawyku. Ja nie mogę, lecz Ty możesz”.

Nie zdając sobie z tego sprawy ten brat uchwycił się Krzyża. „Umarł” dla wszystkich swoich starań, a Bóg „wzbudził go z martwych” przez wspaniałe uwolnienie.

Uchwycenie się Krzyża nie jest jednorazowym aktem, lecz jest to codzienna postawa, przez którą mówisz, że znasz swoją niewystarczalność i wiesz, że Chrystus wystarcza. Jezus mówi nam, abyśmy braku Krzyż „każdego dnia” (Łk. 9:23), a Paweł pisze; „tak ja umieram każdego dnia” (1Kor. 15:31). Ponieważ każdego dnia spotykamy się z pokuszeniami, próbami i sprawdzianami, musimy codziennie potwierdzać kim jesteśmy w Chrystusie: ukrzyżowana, martwa, pogrzebana, wskrzeszona z martwych, zabrana w górę i posadzona Winorośl ukrzyżowanego, zmarłego, pogrzebanego, wskrzeszonego z martwych, zabranego w górę i zasiadającego (na wysokości) Krzewu Winnego. Jako uczniowie bierzemy codzienne Krzyż, co oznacza, że zawsze jesteśmy w stanie poddania się i uległości Panu Jezusowi, nieustannie wyrzekając się własnych dróg na rzecz Jego Drogi. To poddawanie się z chwili na chwilę Jemu zostało podsumowane w powiedzeniu: „Nie ja, lecz Chrystus” (Gal. 2:20 in.)

сайта