Category Archives: Brogden Chip – artykuły

O pastorach wprost


Fragment z książki: „The Church in the Wilderness”

Chip Brogden

http://theschoolofchrist.org/books/the-church-in-the-wilderness.html

Kiedyś, jeszcze jako pracownik pewnej denominacji, byłem zaangażowany w służbę dla wypalonych pastorów. Jakże wspaniała służba: nigdy nie brakuje wypalonych pastorów. Zajmowałem ich kazalnice na jedną czy dwie niedziele, aby dać im chwilę wolnego czasu i spędzenia go z rodziną, aby mogli udać się po poradę duszpasterską czy cokolwiek co było im potrzebne, a czego nie mogli zrobić z powodu braku czasu, gdyż tak bardzo byli pochłonięci prowadzeniem swojego kościoła. To otworzyło mi oczy na dużo spraw.

Pamiętam telefon od pewnego pastora z kościoła o średniej wielkości, który chciał mnie zabrać na obiad. Zgodziłem się, ponieważ pochlebiło mi to i naprawdę oczekiwałem tego spotkania, ponieważ uważałem go za człowieka  „sukcesu”. Jego kościół wzrastał, mieli ładny budynek, jeździł porządnym autem i nosił solidne ubrania. Zmagałem się z tym wszystkim, ponieważ patrzyłem na tego mężczyznę jako na wzór dla mnie. Miałem nadzieję, że uda mi się usłyszeć kilka słów mądrości i kilka myśli, które pomogą mnie samemu zdobyć takie powodzenie.

Więc spotkaliśmy się na obiedzie i wszystko szło dobrze. Był przyjacielski i już miałem na końcu języka pytanie: „Co jest tajemnica twojego sukcesu?” – a słowa te jeszcze nie wyszły z ust – gdy ten pastor załamał się wprost przy mnie. Jego osobiste życie było w całkowitym zamieszaniu, jego kościół był w nieładzie, a on chciał, abym ja przejął jego nabożeństwa a kilka tygodni, aby mógł ze swoją żoną spędzić trochę wolnego czasu i poskładać swoje małżeństwo.  Kiwałem głową i słuchałem, lecz w środku myślałem sobie: „Mój Boże! Oto patrzę na mężczyznę, przykład powodzenia, a oto on jest nerwową ruiną”. To spotkanie nauczyło mnie czegoś: aby nie osądzać powodzenia na podstawie zewnętrznego wyglądu. Zobaczyłem, że ci pastorzy poruszają się równie bez tropu jak wszyscy inni, lecz muszą się wykazywać wobec samych siebie i wszystkich innych wokół, że to wszystko trzymają w ręku. Przeważnie tak nie jest, ale możesz być hipokrytą tylko do chwili, gdy to wszystko zwali ci się na głowę.

Bardzo lubię nauczać i mam wielkie serce dla pastorów, i gdyby to ode mnie zależało to prawdopodobnie pracowałbym z wypalonymi pastorami dalej. Lecz Bóg miał dla mnie coś innego na myśli: „Zostaw ich samych, Chip, są ślepymi przywódcami, którzy prowadzą ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj wpadną do dołu”. Bóg pokazał mi, że dopóki ślepy lider nie wpadnie do dołu, nie może zostać uzdrowiony. Nie otworzy swoich oczu dopóki nie zda sobie spraw z tego, że jest ślepy i że nie ma nic mu do prowadzenia innych. Moje starania, aby im pomóc, przejmując ich kazalnicę na tydzień czy dwa były jak leczenie raka plastrem.
Pastorzy nie są złymi ludźmi. Pastorzy są najczęściej dobrymi ludźmi, którzy zostali złapani w pułapkę złego systemu. To religijny system jest zawodny. Jednak to ten religijny system został stworzony przez ludzi o dobrych intencjach, którzy myśleli, że robią coś dla Boga. A teraz to coś, zwane „kościelnictwem” (dosł.: churchianity) stało się potworem, groteskowym tworem naszych własnych rąk, nad którym straciliśmy kontrolę; To ON nas kontroluje. On panuje nam, cały czas zwodząc nas, że gdy TEMU służymy, służymy Bogu. Praca dla Pana staje się ważniejsza Pana Pracy.

Jak daleko odpadliśmy od tych dni, kiedy ludzie patrząc na uczniów Jezusa i zauważali, że ci byli z Nim. Oni byli z Jezusem. Teraz patrzymy na wystrojonych religijnych gości, wychodzących w niedzielę zjeść obiad i wszystko co możemy powiedzieć o nich to tyle, że byli w kościele.

продвижение сайта

Brakujący składnik

Chip Brogden

http://theschoolofchrist.org/articles/the-missing-ingredient.html

Ja zaś sam JAK NAJCHĘTNIEJ sam na koszta łożyć będę i samego siebie wydam za dusze wasze, CZ tak ma być, że im więcej ja was miłuję, tym mniej przez was mam być miłowany? (2Kor. 12:15).

Poza modlitwą nie ma takiego przedmiotu, który byłby tak często omawiany I szkolony jak miłowanie siebie nawzajem. Wszyscy dobrze wiemy, że mamy miłować jedni drugich, słyszeliśmy to z kazalnic tysiące razy, lecz między poznaniem Drogi, a chodzeniem Drogą jest istotna różnica.

Chciałbym w szczególny sposób zająć się tym w odniesieniu do „służby”. Sam wyraz „służba” jest teraz bardzo naładowany i naprawdę należy pytać się każdego kto go używa, aby dowiedzieć się jakie rzeczywiście nadaje mu znaczenie. Myślę, że większość ludzi zgodzi się co do tego, że to, co jest podawane dziś jako „służba” jest bardzo odległe od modelu służby jaki widzimy w nowotestamentowej praktyce. Nie myślę tutaj o pewnych technikach czy metodach, których wówczas używali. Ten „brakujący składnik” to nie jest coś tak powierzchownego jako spotykanie się w domach kontra w budynkach. Jak bardzo upadliśmy, że sądzimy iż tajemnica nowotestamentowego życia daje się znaleźć w jakimś sposobie prowadzenia spotkań.

Przywództwo istnieje w Biblii i przywództwo istnieje w Kościele. Nie da się tego obejść. Jezus pokazał nam, zarówno w słowie jak i w uczynku, że Jego idea przywództwa opiera się na służbie Bogu i innym. Pytaniem, które musimy sobie zadać jest takie: co stanowi pobożne, prowadzone przez Ducha, skupione na Chrystusie, usłużne przywództwo? Co sprawia, że ktoś jest duchowym ojcem? Co tak naprawdę kwalifikuje kogoś na apostoła, proroka, ewangelistę, pastora czy nauczyciela?

Można powiedzieć, że jest to powołanie Boże. Być może, lecz wielu jest powołanych, a nieliczni wybrani. Wielu jest powołanych, lecz zawodzą jeśli chodzi o reakcję na powołanie. Potrzeba czegoś więcej niż powołanie.

Można powiedzieć, że jest to Boże obdarowanie. Powiem wam coś, bracia i siostry: Nie rejestrują już więcej darów. Obdarowanych braci i sióstr naprawdę jest na pęczki. Mówię szczerze. Często spotykam ludzi I odchodzę myśląc, jakże są obdarowani, a jednak pozostawiają we mnie wewnętrzną pustkę. Mają ogromny potencjał, lecz nie zaufałbym im pilnowania mojego psa, a co dopiero czuwania nad ludzkimi duszami. Wielu z nich twierdzi, że mają jakiegoś rodzaju pastorską, proroczą czy apostolską służbę, lecz to, samo w sobie, nie daje nikomu kwalifikacji. Widziałem obdarowanych braci i siostry całkowicie pozbawionych mądrości, dojrzałości i duchowego rozeznania, którzy wprowadzali prawdziwy zamęt w życiu ludzi.

Można powiedzieć, że to objawienie od Boga kwalifikuje człowieka. Bezwzględnie wierzę w to, że objawienie jest konieczne do nauczania innych, ponieważ nie można wskazywać na miejsce, w którym się nie było. Niemniej, objawienie samo w sobie, nie daje kwalifikacji nikomu.

Przyszedł taki czas w moim życiu, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że byłem powołany, obdarowany, miałem dane mi przez Boga objawienie i ciągle czegoś mi brakowało. Kiedy byłem młodszy, wierzyłem, że posiadanie powołania i obdarowania to było wszystko czego mi trzeba. Wtedy zacząłem uczyć się przez objawienie pewnych rzeczy i myślałem, że spoczywa na mnie pieczęć Bożej aprobaty.

Nawet wtedy nie mogłem pozbyć się faktu, że na świecie oprócz mnie byli wtedy i są obecnie tłumy ludzi, którzy są powołanie przez Boga, mają duchowe dary i cieszą się obfitym objawieniem, lecz Bóg nie może im zaufać żadną miarą posługi przywództwa (servant leadership). Mogą posiadać tytuły czy służby, lecz nie mają kwalifikacji, ponieważ nie posiadają tego brakującego składnika. Zauważyłem, że czegoś im brakuje, a co gorsza, mnie brakowało tego samego. Ostatecznie odkryłem czego brakowało każdemu w tym również mnie.

Jako to jest ten brakujący składnik? Brakującym składnikiem jest MIŁOŚĆ.

Chciałbym się z wami podzielić ilustracją, aby pokazać, o co mi chodzi. Pewien pastor opowiedział mi o tym, co się wiele lat temu wydarzyło się między nim, jako pastorem, a jego zastępcą. Pracowali obaj w kościele i na szczęście byli również dobrymi przyjaciółmi. Powiedział, że pewnego dnia jego zastępca przyszedł do niego ze łzami w oczach i powiedział mu: „Jesteś najlepszym kaznodzieją i nauczycielem Słowa jakiego kiedykolwiek w życiu słuchałem, ale ty zwyczajnie nie kochasz ludzi”.

Gdy dzielił się tym ze mną, również miał łzy w oczach. Było to dla niego bardzo silnym wspomnieniem i jest ważną lekcja dla nas. Możemy być wezwani, obdarowani i pełni objawienia, a jednak dalej zawodzić, ponieważ nie chodzimy w miłości do ludzi.

Możemy teraz przejść do licznych przykładów miłości czy to zademonstrowanej czy nakazanej w Nowym Testamencie, wszyscy je dobrze znacie, lecz gdy zwracam się do tego jednego zwyczajnego wersu z 12 rozdziału Drugiego Listu do Koryntian, znajdują tam coś co bardzo często jest przeoczane. Paweł pisze: „Ja zaś sam JAK NAJCHĘTNIEJ sam na koszta łożyć będę i samego siebie wydam za dusze wasze, czy tak ma być, że im więcej ja was miłuję, tym mniej przez was mam być miłowany?” To jest właśnie to, co nadaje kwalifikacje człowiekowi. To jest ten brakujący składnik.

Paweł napisał to do Koryntian. Wiecie, że koryncki kościół sprawiał mu więcej problemów niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Większość ludzi zrezygnowałaby, lecz nie Paweł. Paweł miał serce ojca. To jest prawdziwy apostoł. To jest prawdziwy pastor, Wiemy, że był powołany, wiemy, że był obdarowany i z pewnością wiemy, że miał głębokie objawienie. Moglibyśmy zrozumieć, gdyby czuł, że traci czas na ten Korynt i chciał zwrócić swoją uwagę gdzieś indziej.

Widzisz, tego rodzaju myślenie jest wszędzie powleczone ciałem. Dawno temu czytałem coś, co początkowo przyjąłem jako mądrość, lecz od tamtej pory zmieniłem zdanie. Pewien człowiek napisał: „Idź tam, gdzie jesteś czczony, a nie tolerowany”. W tamtym czasie czułem się bardzo niedoceniany, więc myślałem, że to była zdrowa rada, lecz Bóg był dla mnie miłosierny i pomógł mi zobaczyć postawa była całym problemem w dzisiejszej „służbie”. Kochamy ludzi, którzy kochają nas i służymy tym, którzy służą nas, dziękujemy tym, którzy nam dziękują, i jeśli podrapiesz mnie w plecy, ja ciebie również. Co to za chrześcijaństwo? Co by były, gdyby Paweł szedł tylko tam, gdzie był znany a unikał miejsc, w których był tylko tolerowany? Cóż za głupia wypowiedź, lecz taka postawa dziś przeważa wśród „duchownych”.

Paweł dał nam przykład do naśladowania. Nie patrz tylko na jego powołanie, obdarowanie i objawienie. Spójrz na jego pełne miłości serce. On dał wszystko, nie tylko Panu, lecz ludziom Pańskim, a ci byli najbardziej cielesną, niewdzięczną grupą. Jednak widoczne jest serce ojca i taka jest przyczyna autorytet, który posiadał. Powiadam wam, że jego autorytet nie był w tytule, pozycji czy statusie założyciela tego kościoła. Jego autorytet nie opierał się na powołaniu, obdarowaniu czy objawieniu: jego autorytet polegał na obfitej miłości, którą okazywał.

Nie mylcie się, jeszcze tam nie dotarłem. Ciągle zmagam się z tym, jak być dobrym bratem, a tym bardziej dobrym duchowym ojcem, obfitującym w miłość do każdego. Oczywiście, mam długą drogę do przejścia, lecz teraz widzę już ten brakujący składnik i podążam za miłością. Co z tobą?

Wiecie, czasy, gdy ktoś po prostu „pojawia się”, aby funkcjonować w darach i wykonać swoją małą służbę mają się ku końcowi. Sam jestem winny tego, myślę że wszyscy robiliśmy to, lub widzieliśmy u innych. Czy do tego powołał nas Jezus? Czy to jest wzór do naśladowania? Poprowadzić jakieś spotkania, trochę pogadać, potrząsnąć rękami I iść do domu? NIe ma to żadnego znaczenia, jeśli się nie kochamy wzajemnie. To wszystko tylko miedź i cymbały brzmiące.

Paweł uważał siebie za ojca, który troszczy się o potrzeby swoich dzieci. Wszedł w samo serce Boga, ponieważ dokładnie tak widzi to Bóg. To właśnie dlatego Paweł mógł kochać ich więcej, podczas gdy oni kochali go mniej. We współczesnym Ciele Chrystusa istnieje próżnia jeśli chodzi o tego typu przywództwo. Mamy ludzi, którzy nawet nie potrafią być dobrymi braćmi i siostrami choć aspirują do roli duchowych ojców i przywódców, apostołów i proroków, pastorów i nauczycieli. Zamiast służyć ludziom darami, oczekują, że ludzie będą im służyć, ZE WZGLĘDU na ich dar. Widoczne jest to w tak pozornie nieznaczących rzeczach jak miejsce do parkowania dla pastora na wprost frontowych drzwi.

W ostatnich miesiącach modlę się tak: „Boże, weź ode mnie moje powołanie, weź moje dary, weź moje objawienie, lecz daj mi serce pełne miłości”. Prawdziwi przyjaciele, mamy całe mnóstwo obdarowanych braci i sióstr, lecz gdzie są Pawłowie i Piotrowie, gdzie Janowie naszego pokolenia? Gdzie są duchowi ojcowie przywódcy, starsi i ci, którzy dają pobożny przykład, tym, którzy mają naśladować? Przykład jest czymś, co zdecydowanie się daje, lecz zbyt często jest to przykład tego, jak NIE należy robić.

Gdzie są ci, którzy chętnie na koszta łożyć będą i samych siebie wydadzą w służbie Bożej i dla innych, którzy będą obficie kochać nawet wtedy, gdy nie otrzymają w zamian miłości? Jeden ojciec wart jest więcej niż dziesięć tysięcy nauczycieli.

Ci z was, którzy jesteście powołani i obdarowani, posłuchajcie mnie. Miłość jest tym zgubionym składnikiem. Podążajcie za miłością, a powołanie, dary i objawienie znajdą swój najgłębszy i najpełniejszy sposób wyrazu.

Jestem waszym bratem,

Chip Brogden

продвижение сайта

Doskonalenie świętych

Chip Brogden

http://theschoolofchrist.org/articles/the-perfecting-of-the-saints.html

I On ustanowił jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych pasterzami i nauczycielami, aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej” (Ef. 4:11-13).

W jakim celu Bóg dał apostołów, proroków, ewangelistów, pastorów i nauczycieli? Wers 12 mówi nam: „aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego”. (W j. ang. Jest tutaj aby „doskonalić świętych” – przyp. tłum)

Oczywiście, to nie znaczy, że ci święci mają być doskonali w tym sensie, że nigdy się nie mylą czy nie zrobią nic złego. „Doskonałość” tutaj oznacza „dojrzałość” i dobrze zrobi nam abyśmy po prostu pamiętali o tym, że za każdym razem, gdy widzimy słowo „doskonały” w tym kontekście, powinniśmy myśleć „duchowo dojrzały”.

Doskonalenie świętych oznacza dojrzewanie świętych, wskazuje na proces prowadzenia świętych z duchowej niedojrzałości ku duchowej dorosłości. To jest celem darów usługiwania. Nie jesteśmy jeszcze w pełni rozkwitu; musimy „wzrastać w łasce i poznaniu naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa (2Ptr. 3:18a). W Biblijnym języku „doskonały” znaczy w pełni rozwinięty. Co to znaczy na przykład: “Moc moja doskonali się w słabości”? (ang. 2Kor. 12:9 in.) Znaczy, że: “Moja moc dojrzewa w twoich słabościach i w pełni rozwija się w tym, kto dochodzi do końca swoich własnych możliwości”.

Po ponad 20 latach chrześcijańskiego życia Paweł wyjaśnia, że ani jeszcze nie osiągnął tego, ani już nie jest doskonały (Flp. 3:12a). Wyraźnie oczekuje na to, że któregoś dnia będzie doskonały, lecz jeszcze tego nie osiągnął. Lecz do czego zmierzał? Do doskonałości bezgrzesznej? Nie. Walczył o duchową dojrzałość, którą sam definiuje jako praktyczną, intymną w pełni rozwiniętą relację z Jezusem Chrystusem („aby poznać Go”). Dalej mówi nam, że ten kto jest doskonały (tj. duchowo dojrzały) będzie podobnie myślał w swym dążeniu do poznania Chrystusa.

Paweł mówi do kaznodziei Chrystusa: „…napominając i nauczając każdego człowieka we wszelkiej mądrości, aby stawić go doskonałym w Chrystusie Jezusie” (Kol. 1:38).

W istocie to właśnie jest celem każdej służby czy to będzie służba apostolska, prorocza, ewangelizacyjna, pastorska, czy nauczycielska. Celem jest głosić CHRYSTUSA i doprowadzić każdego człowieka do duchowo dojrzałej relacji z Nim. Chrystus jest centrum wszystkiego; On jest w centrum wszelkiej działalności; zaczynamy od Niego i kończymy na Nim.

Gdy zostajemy wprowadzeni do nowej służby i chcemy sprawdzić jej autentyczność oraz duchową wartość musimy zadać sobie tylko dwa pytania: czy ta służba jest skupiona na Jezusie Chrystusie oraz czy wprowadza ona ludzi głębiej, bardziej praktycznie w poznanie Go!

Jeśli chcemy sprawdzić kogoś kto twierdzi, że jest apostołem, prorokiem, ewangelistą, pastorem czy nauczycielem, możemy zastosować ten sam sprawdzian: czy ta osoba jest skupiona na Jezusie Chrystusie? A jeśli tak to czy to, co robi (głoszenie, nauczanie, proroctwo, śpiew, zakładanie kościołów itp.), prowadzi ludzi głębiej, bardziej praktycznie do poznania Go?

Niektórym może się wydawać, że tego rodzaju sprawdzian jest zbyt surowy, ponieważ gdybyśmy zastosowali te kryteria do każdego duchownego i każdej służby na świecie to prawdopodobnie zdyskwalifikowalibyśmy większość pracowników i uczynków, które tworzą kościół i te wspaniałe służby. Prawdopodobnie tak by było. Niemniej jeśli chodzi o wartość tego wszystkiego dla samego Królestwa Bożego to jeśli jakieś dzieło nie jest skupione na Chrystusie i nie ma nic wspólnego z prowadzeniem ludzi do głębszej relacji z Nim, to nie ma żadnej wartości dla Boga i jest bezwartościowe w Jego oczach. Jeśli nie głosimy Chrystusa to głosimy coś lub kogoś innego a jeśli nie prowadzimy ludzi do głębokości Chrystusa naszym życiem i dziełem to pozostawiamy ich w takim stanie w jaki są lub w gorszym, niż byli wtedy, gdy ich poznaliśmy. Stajemy się wtedy przeszkodą na drodze duchowego wzrostu innych. Jeśli duchowny bądź służba nie głoszą Chrystusa i nie prowadzą ludzi do duchowej dojrzałości to robią coś przeciwnego do Bożego planu, a mianowicie skupiają ludzi na sobie i uzależniają ich od siebie, gwarantując w ten sposób brak duchowej dojrzałości u tych, którzy z nimi są związani. Zgromadzenie, które jest uzależnione od pastora, aby dla nich słuchał Boga, przekazywał im przesłanie, modlił się za ich potrzeby i brał na siebie odpowiedzialność za ich duchowy wzrost, jest skazane na trwanie w niemowlęcym stanie i duchowej niedojrzałości. Jeśli pastor akceptuje taką sytuację to wymusza poleganie zgromadzenia na sobie. Zamiast wskazywać im na Chrystusa jako ich Pasterza i dać im możliwość stawania na własnych nogach, staje się zastępczą matką. Niestety, dokładnie tak dzieje się dziś w wielu kościołach. „Gdy bierzemy udział w zgromadzeniu, duchową pracę zostawiamy pastorowi”.

Równie winna jest służba prorocza. „Prorok” czy „prorokini” i ich „słowo” stają się centrum wszystkiego. Zamiast prowadzić ludzi do Chrystusa i uczyć ich, w jaki sposób sami mają słuchać Pana na swój użytek, biorą na siebie  odpowiedzialność za przekazywanie im słowa od Boga. Ludzie więc biernie polegają na proroczej służbie co do kierunku swego życia, zamiast wzrastać w Chrystusa i rozwijać swoje własne rozeznanie i zdolność do słuchania cichego głosu Pana. Czytałem ostatnio o pewnym  „proroku”, który ogłosił, że w ciągu jednego tygodnia przekazał osobiste prorocze słowo 500 ludziom. Nie muszę wiedzieć, co zostało powiedziane, abym wiedział, że pogląd tej osoby na „służbę proroczą” będzie przyczyną trwania ludzi w duchowej głuchocie i braku umiejętności słyszenia Boga na własne potrzeby. Po co mają rozwijać jakiekolwiek duchowe zmysły, jeśli mają „proroka”, który da im „słowo” za każdym razem, gdy tego zechcą?

Tylko dlatego, że MOŻESZ dać słowo, nie znaczy, że POWINIENEŚ je dawać.  Celem nie jest przekazywanie ludziom słowa, lecz celem musi być dać im Chrystusa, jako ich Słowo. Mówiąc innymi słowy: celem służby nie jest dawanie ludziom każdego dnia bochenka chleba, lecz pokazanie w jaki sposób można zdobyć cały chleb w CHRYSTUSIE, który jest Chlebem Żywota. Czy rozumiesz jaka jest różnica? Jeśli jedynym moim celem jest powiedzenie co tydzień kazania, bądź codziennie przekazanie proroczego słowa to zarówno ja sam, jak i oni, mijamy się z Bożym Celem, którym jest duchowa dojrzałość i praktyczne poznanie Chrystusa. Jeśli tłum przychodzi do mnie po bochenek chleba za każdym razem, gdy są głodni to w zaspokajaniu tego głodu są uzależnieni ode mnie. Jest to dopuszczalne tak długo dopóki są dziećmi i nie potrafią nakarmić się sami, lecz jeśli pokażę im, jak mogą zdobyć chleb sami to nie będą już po to przychodzić do mnie: i TO jest celem. Mogą zostać zaspokojeni bezpośrednio u źródła, którym jest Sam Chrystus. Prawda jest tak, że sprzedaż chleba jest znakomitym biznesem, a służby, których przetrwanie zależy od sprzedaży chleba, CHCĄ, aby ludzie stale i wciąż przychodzili do nich po pożywienie!

Obyśmy przed Bogiem zobaczyli, że CHRYSTUS jest celem i przyczyną wszelkiej służby. Naszym celem nie jest to, aby ktokolwiek uzależnił się od nas, naszej służby, pracy, słowa, naszym celem nie jest dawać po bochenku, lecz raczej zachęcać ich do tego, aby poszli i przeżywali głębokości Jezusa Chrystusa praktycznie i osobiście, aby pokazać im, gdzie jest Chleb Żywota.

Wasz brat,

Chip Brogden

продвижение сайта

Jak zachowywać sabat


Chip Brogden

http://theschoolofchrist.org/articles/how-to-keep-the-sabbath.html 


Syn Człowieczy jest Panem sabatu” (Mt. 12:8).

Sabat (jak wszystko inne w Starym Przymierzu) wskazuje na duchowe wypełnienie w Chrystusie. Jezus nie jest związany żadnym prawem, regułą czy tradycją, które mówią ‘będziesz…’ czy ‘nie będziesz’. On jest Panem Sabatu; Sabat nie jest panem nad Nim.

My, którzy jesteśmy w Chrystusie zachowujemy Sabat, lecz Sabat nie jest dla nas dniem tygodnia. Z pewnością nie jest dniem uczestnictwa w religijnych nabożeństwach. Nie ma nic wspólnego z kalendarzem. Jeśli chcemy zachowywać sabat musimy tylko przebywać, trwać i mieszkać w Chrystusie,  tak jak winorośle przebywają, trwają w Krzewie Winnym. Ponieważ winorośl odpoczywa w Krzewie. Winorośl ani nie zmaga się ani nie martwi, ani nie zmusza sama siebie, wysilając się, aby wydać owoc, lecz po prostu żyje w jedności z Krzewem i w tym sensie odpoczywa. Winorośl ufa Krzewowi, że wyda owoc i to jest zasada sabatowego odpoczynku.

Widzimy to odpocznienie w Chrystusie. Mogłoby się wydawać, że jako Syn Boży miał wolność i swobodę mówić i czynić cokolwiek Mu się podobało. Lecz on szczerze stwierdził: „Niczego nie czynię sam o od Siebie. To Ojciec, który mieszka we mnie czyni uczynki, które ja czynię”.

To jest, przyjacielu, odpoczynek. Jezus był mistrzem sztuki zachowywania sabatowego dnia. Co to znaczy? To znaczy, że ja niczego nie czynię z siebie. Moje nauczanie nie jest moim własnym, lecz należy do Tego, który mnie posłał. Ja nie robię niczego, z wyjątkiem tego co widzę, że mój Ojciec czyni i nie mówię niczego, oprócz tego co słyszę, że Ojciec mówi. To jest nadzwyczajne i to właśnie znaczy odpocząć w Panu.

Nasza relacja do Chrystusa ma być dokładnie taka sama, jak Chrystusa relacja do Ojca. Niczego nie czynię bez Chrystusa. Niczego nie mówię bez Chrystusa. Niczego nie czynię i niczego nie mówię ze swej własnej mocy, lecz ufam życiu Pana Jezusa, że zrobi we mnie i przeze mnie to, czego ja zrobić nie mogę.

Jeśli chcesz, jest to takie miejsce, które Paweł opisuje w Gal. 2:20: „Żyję już nie ja, lecz Chrystus żyje we mnie”. Nie ja, lecz Chrystus.  To jest tajemnica chrześcijańskiego życia. Tak miało być od samego początku. Pamiętasz, że pierwszy dzień życia Adama, po tym, gdy został stworzony, był dniem odpoczynku. W ten sam sposób zaczyna się życie chrześcijanina. Jeśli ktoś jest w Chrystusie, to Biblia mówi, że jest nowym stworzeniem. Jesteś narodzony(a) na nowo; narodziłeś(aś) się z wysokości. Pierwszą lekcją jakiej się uczysz w tym duchowym życiu w Chrystusie nie jest działanie, lecz bycie; to nie pracowanie, lecz odpoczywanie.

Jakże rozczarowujące jest to, że ten wszeteczny kościół – religijne systemy – nie uczy cię tego, jak wejść do odpocznienia, lecz chce natychmiast zatrudnić cię do pracy. Tak więc, zamęczasz się, starając się być świętym, starając się być bardziej podobnym do Chrystusa, starając się bardziej podobać ludziom, pastorowi, starszym, innym członkom kościoła i czasami czujesz się tak, jakby tego nigdy nie było dość. Nidy nie jesteś w stanie dać wystarczająco dużo, nigdy nie możesz wystarczająco dużo udzielać się ochotnie, nigdy wystarczająco dużo uczestniczyć. A to poczucie winy, które odczuwasz za każdym razem, gdy mówisz: „nie” czy za każdym razem, gdy czujesz, że nie robisz na tyle dużo ile trzeba!

Twoim pierwszym dniem w Chrystusie był dzień odpoczynku. Nie pozwól się teraz związać kalendarzem. Pierwszy „dzień” w Chrystusie może zająć tygodnie czy lata. Postępujemy zgodnie z zasadą sabatowego dnia i nie mówimy tutaj o 24 godzinnym okresie. To jest coś, czego uczysz się i w czym chodzisz przez resztę swojego życia. Nieszczęściem jest to, że ludzie nie zaczynają od odpocznienia w Chrystusie. Zostają zbawieni i ruszają do pracy dla religii a skutek jest taki, że są podobni do niewolników żyjących w Egipcie, zamiast być podobni do Hebrajczyków żyjących w ziemi mleka i miodu. Po wielu latach niewolnictwa zostają zinstytucjonalizowani i myślą, że tak ma wyglądać chrześcijańskie życie.

No tak, tak jest dla wielu ludzi, lecz tak być nie musi. Twój pierwszy dzień w Chrystusie jest dniem odpoczynku. Praca przyjdzie, lecz twój pierwszy dzień jako nowego stworzenia w Chrystusie jest dniem odpoczynku.  Będzie też dniem odpoczynku dopóki nie nauczysz się tego, co to znaczy trwać w Chrystusie, przebywać w Chrystusie, odpoczywać w Jego skończonym dziele. To jest podstawą wszystkiego innego. Jeśli wyraz „sezon” pomoże ci to zrozumieć lepiej niż wyraz „dzień” to myśl o tym jako o sezonie sabatowym. Niemniej, pierwszą lekcją jest nauczyć się tego, jak odpoczywać. To jest zasada Sabatu.

Mam nadzieję, że zaczynamy dostrzegać, jak daleko to idzie. Z tej perspektywy widzisz jak głupie jest bicie piany na temat soboty, niedzieli, sabatowego dnia czy dnia Pańskiego, tego co możesz robić, a czego nie możesz. To są argumenty dla małych dzieci. Dojrzejmy. Odłóżmy na bok to co dziecinne i stańmy się mężczyznami i kobietami, ludźmi którzy posiadają duchową mądrość i rozeznanie. Bóg jest za twoim duchowym stanem, duchowym wynikiem i aby to uzyskać, wchodzi do pracy głęboko w twoim sercu. To jest podstawa Nowego Przymierza.

– – – – – – – – – – – – – –

** If you liked this message, check out the 4-part audio series:
http://theschoolofchrist.org/listen/the-lord-of-the-sabbath.html

Wasz brat,

Chip Brogden
http://TheSchoolOfChrist.Org
раскрутка

Błogosławieni rozczarowani

Chip Brogden

Naprawdę powinniśmy być Bogu wdzięczni i wielbić Go za to, że ludzie czasami odczuwają co nieco z Pańskiego niezadowolenia z tego, jak się rzeczy mają. Dzięki Bogu za rozczarowanie. Ludziom wydaje się, że rozczarowanie jest czymś złym, lecz być rozczarowanym, oznacza, że być odartym ze złudzeń. Żyłeś w świecie fantazji, fałszywych wrażeń, a teraz zostało to ujawnione. Zobaczyłeś prawdę, więc zostałeś pozbawiony złudzeń (ang. dis-illusioned, w j.polskim można by użyć: roz-czarowany lub od-czarowany – przyp.tłum.).

Gdy przychodzą do mnie ludzie i mówią, że są rozczarowani kościołem, mówię: „Chwała Panu, teraz możesz ruszyć do przodu!”. A gdy przychodzą i mówią „Jestem tak zniechęcony Bogiem, że nie ma dla mnie żadnego sensu moje chrześcijaństwo. Jestem tak rozczarowany”. Mówię im: „To wspaniale, teraz jesteś gotów na duchowy wzrost”. Nie jesteś w stanie dostrzec prawdy o Bogu czy kościele, o sobie samym dopóki nie przestaniesz żyć w świecie iluzji. Przeciwieństwem iluzji jest rzeczywistość i prawda. To, co autentyczne jest przeciwieństwem hipokryzji. Już wspominaliśmy o tym, jak bardzo Jezus nienawidził obłudy i to sam Jezus pozbawia iluzji ludzi, aby zobaczyli prawdę stojącą za tymi iluzjami.

Niestety, niektórzy tak bardzo kochają swoje iluzje, że nie są wstanie rozpoznać prawdy,  nawet gdy ją usłyszą. Nauczałem kiedyś na pewnej grupie domowej i mówiłem około 45 minut o różnicy między Zorganizowaną Religią, a Kościołem, który buduje Jezus. Kiedy skończyłem, nastąpiła długa cisza, po czym starsza pani siedząca po prawej stronie, powiedziała: „W porządku, lepiej jednak by było, gdybyś nie mówił nic przeciwko Kościołowi, ponieważ jest domem Bożym”. Pomyślałem sobie, że chyba muszę być straszliwym nauczycielem, skoro 45 minut nie wystarczyło mi, aby pokazać ludziom różnicę między kościelnym budynkiem, a domem z żywych kamieni. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że problemem nie były moje usta, lecz jej uszy. Jezus powiedział: „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”.

Wszystko, cokolwiek nie daje pierwszeństwa Chrystusowi, staje na drodze tego pierwszeństwa, bądź odrywa ludzi od tego pierwszeństwa, podlega sądowi. 1Ptr. 4:17 mówi: „Nadszedł bowiem czas, aby się rozpoczął sąd od domu Bożego; a jeśli zaczyna się od nas, to jakiż koniec czeka tych, którzy nie wierzą ewangelii Bożej”. Czy ktokolwiek traktuje Biblię poważnie? Piotr powiedział, że sąd zaczyna się od domu Bożego. Właśnie dlatego Bóg nie może i nie osądzi tego świata ani ludzi, którzy Go nie znają, dopóki nie osądzi tych, którzy twierdzą, że Go znają.  Gdy Bóg osądza własne domostwo, oczyszcza i uszlachetnia Swój własny lud, świat w końcu zobacz, że Bóg jest poważny, że jest sprawiedliwy, święty, prawy, dobry, w porządku i bezstronny. Gdy zaś Jego domostwo jest oczyszczane, świat zobaczy to i zostanie zbawiony. Bóg osiągnie więcej w 2 sekundy, niż my byliśmy w stanie osiągnąć przez 2 tysiąclecia.

A teraz, jeśli cię to niepokoi, jeśli jest to troszkę więcej niż możesz znieść na teraz to proszę módl się o to i zastanawiaj nad tym w sercu, jak Maria. Badaj Pisma i po prostu przynoś przed Boga teraz.

Istotą mojego przesłania jest to:  cokolwiek dobrego jesteś w stanie znaleźć w Zorganizowanej Religii nie zmienia faktu, że Jezus nadal wyraża swoje niezadowolenie z tego, z czego nie jest zadowolony. Albo wszystko będzie miał na własnych warunkach, albo nie będzie miał z tego  zupełnie nic. Nazywa się to bezwarunkowym poddaniem: żadnych negocjacji, żadnych warunków.  Pan nie dopuści do tego, abyś utrzymywał cokolwiek z ciała, z tradycji czy odrobinkę legalizmu. Ani odrobiny z tego. Sąd zacznie się od domu Bożego. Zostałeś ostrzeżony.

Jezus powiedział: “Karcę tych, których kocham, gdy widzę, że zbaczają” (Obj. 3:19). Mówi więc: „pokutujcie” i ja mówi do was: „pokutujcie”. Zmieńcie serca, zmieńcie myślenie, zmieńcie swoje postawy i sposób postrzegania różnych rzeczy. Właśnie tym masz się przejąć, a nie zmianą sposobu „prowadzenia służby”. Konieczna jest zmiana tego, jak postrzegasz Boga, jak widzisz kościół i siebie samego.

Nie obchodzi mnie to czy jesteś w kościele, czy poza; zupełnie się to dla mnie nie liczy. Dla mnie ważne jest to czy ty pamiętasz, czy będziesz pamiętał o tym, że Ostatecznym Bożym Celem i Zamiarem jest, aby Chrystus miał pierwszeństwo we wszystkim. A powód tego, że muszę mówić głośno i przekazywać twarde słowo o tym, co jest złego w kościele, jest taki, że Chrystus nie ma pierwszeństwa w Zorganizowanej Religii. W najlepszym przypadku Zorganizowana Religia jest odrywaniem uwagi od Chrystusa, a w najgorszym jest Jego substytutem. Proś Boga, aby pokazał ci prawdę, proś Ducha Świętego, aby objawił ci te sprawy.

Jeśli zostało powiedziane coś, aby cię zachęcić, to chwała Bogu, a jeśli coś, co cię zaniepokoiło, to pytaj samego siebie, dlaczego tak jest. To przesłanie może być narzędziem, którego Bóg chce użyć, aby cie nieco roz-czarować. Bądź gotowy się temu poddać. Nie opieraj się Duchowi Świętemu, nie zatwardzaj swego serca, nie myśl, że to Chip Brogden ma jakiś problem z kościołem. Odłóż na bok swoje poglądy, otwórz serce na Boga, badaj Pisma i pozwól Jemu Samemu pokazać ci prawdę.

–          – – – – – – – –    –

Jest to fragment zaczerpnięty z książki Brogden’a: „The Church in the Wilderness”

aracer

Zwycięstwo jest Człowiekiem

Chip Brogden

http://theschoolofchrist.org/articles/victory-is-a-man.html

Każdy, kto patrzy, nie widzi. Każdy, kto słucha, nie słyszy. Czego szukamy? Co musimy zobaczyć? Co Bóg może nam objawić? Jest tylko jedno pragnienie Boże dla nas i jest nim to, abyśmy zobaczyli Chrystusa. Bóg nie objawia nam setki, tysiąca czy miliona rzeczy. Panu upodobało się dać nam Swego Syna i sprawia mu radość, gdy patrzymy tylko na Niego. Nawet nie na te rzeczy, które daje, lecz na Niego, który jest Darem. Możemy modlić się o objawienie bardzo wielu rzeczy, lecz wyłącznie jedno jest ważne dla Boga, to jest, abyśmy mieli objawienie w Synu.

Jeśli znamy Syna, jeśli posiadamy Syna, jeśli widzimy Syna, znamy i posiadamy, i widzimy wszystko, co Bóg ma i czym jest, ponieważ on złożył całego Siebie w Swoim Synu i wszystko, co jest w Jego Synu, zostało złożone w nas.

W miarę rozwoju zaczynamy szukać i prosić o duchowe „rzeczy” po to, aby prowadzić zwycięskie życie. Uczymy się tego, obserwując jak wszyscy inni to robią. Szukamy wielu błogosławieństw Bożych, modlimy się licznymi modlitwami i wznosimy dużo próśb. Czasami wydaje się, że otrzymujemy to, o co prosiliśmy, a czasami wydaje się, że nic się nie zmienia. Więc walczymy, zawsze szukając czegoś na zewnątrz, tysiące kilometrów stąd, co zmieni nas z pokonanych w zwycięzców.

Cały problem polega na tym, że postrzegamy zwycięstwo jako coś zewnętrznego znajdującego w mrocznej strefie Ducha, podczas gdy walczymy tutaj na Planecie Ziemi, trudząc się i pocąc w walce z mocnym przeciwnikiem. Dla nas zwycięstwo jest czymś, czego nie mamy, czego nie możemy zobaczyć, czego nie doświadczamy, czego musimy szukać i cierpliwie wypatrywać, aż znajdziemy. Rutyna codziennego życia starzeje się, mamy nadzieję na znalezienie zwycięstwa w kolejnej nowej książce, kasecie, nauczaniu, służbie, kościele grupie, filmie wideo, seminarium, u jakiegoś szczególnego mówcy, na jakiejś stronie, w jakiejś formie dyscypliny czy duchowego reżymu. Przechodzimy przez nie kolejno, jedno po drugim. Niektóre z tych metod wydają się być skuteczne na krótką metę, lecz ostatecznie lądują na wewnętrznej półce umysłu, gromadząc na sobie kurz, nigdy nie wprowadzone do praktyki poza tym początkowym podnieceniem, wynikającym z poznania nowej rzeczy czy jazdy na fali ostatniego duchowego kaprysu.

Bóg nie daje nam czegoś, co nazywa się zwycięstwo, lecz daje nam Swego Syna, aby był naszym Zwycięstwem. Chrystus jest Zwycięstwem. Nie jest to kwestia ruszenia na wojnę w Imieniu Jezusa i domagania się zwycięstwa na zapas. Mogę powiedzieć, że Zwycięstwo nie zależy od tego czy ty 'ogłaszasz’ cokolwiek czy nie. Zwycięstwo jest Człowiekiem! Zwyciężanie to wchodzenie do Samego Zwycięstwa, to bycie ubranym w Zwycięstwo, to współdzielenie Życia z Tym, który zwyciężył. Tak więc, nasze zwycięstwo jest całkowicie związane z Samym Panem. Nie jest to jakaś oddzielna łaska czy dar, udzielany przez Pana wybranym, którzy nauczą się pewnych zasad duchowej walki.

Ludzie szukają sposobów czy metod, dzięki którym mogą dokonać zwycięstwa na rzecz Chrystusa. Nie jest więc dziwne, że każdy ma swój własny sposób wojowania. Niektórzy podkreślają wagę modlitwy wstawienniczej i wierzą, że tajemnicą jest skupienie setek ludzi, którzy modlą się o to samo. Inni zwracają się ku uwielbieniu i chwale, inni podkreślają wagę związywania i rozwiązywania, jeszcze inni wierzą, że kluczem jest zlokalizowanie i nazwanie pewnych szczególnych duchów, które podobno kontrolują różne obszary świata. Są jeszcze tacy, którzy sądzą, że musi nastąpić jakiś prorocze działanie czy wygłoszona prorocza deklaracja.

Problem z tymi wszystkimi rzeczami jest taki: to są tylko RZECZY, metody, techniki, nauczania, strategie, lecz nie są one Chrystusem. Zwycięstwo nie jest tym czy tamtym, nie jest duchową rzeczą. Zwycięstwo jest Bogiem Człowiekiem. Ten, kto jest w Chrystusie, jest posadzony wraz z Nim w niebie. Jeśli widzimy siebie samych w Nim, to można dojść tylko do jednego wniosku, że bitwa jest już wygrana a Zwycięstwo należy do nas, a skoro tak to nie są nam potrzebne żadne metody czy techniki przeznaczone do 'osiągania’ zwycięstwa, które już należy do nas.

Problemem z „metodą” duchowej walki jest to, że okłamuje nas, abyśmy myśleli, że mamy coś przy pomocy czego możemy pokonać przeciwnika. Nie mamy. Jeśli masz „metodę” to ta metoda zawiedzie. Nie ma żadnej metody na Zbawienie, ponieważ Chrystus jest Drogą. On nie pokazuje nam drogi, On jest Drogą. Obecność Chrystusa w nas nie jest po to, aby nam pokazał drogę do zwycięstwa, On jest Zwycięstwem. Jeśli mamy nadzieję na to, że zwyciężymy biorąc jakiś drobny kawałek Chrystusa i wcielając go do naszego programu duchowej walki to nasz upadek nastąpił, zanim jeszcze zdążyliśmy zacząć.

Musimy zdać sobie sprawę z tego, ze naszym gruntem i podstawą zwycięstwa jest Chrystus. Liczne plany, schematy, formuły i strategie, które wymyślamy, aby zyskać nieco przewagi nad przeciwnikiem, są tylko drewnem, sianem i słomą. Dlaczego szukamy takich metod? Ponieważ nie postrzegamy siebie, jako tych, którzy wraz z Chrystusem zasiadają w niebie.

Zwycięstwo w wojnie pomimo straty bitwy
Spójrzmy na niektóre z tych duchowych metod walki. Charakterystyczne jest dla nich to, że ciemność jest gloryfikowana, mówi się o ciemności i ciemność jest wywyższana. Takie nauczania są przeważnie zorientowane na przeciwnika. Gdzie jest objawienie Chrystusa? Nie da się go tam znaleźć. Zamiast tego często mówi się nam, że szukamy objawienia na temat szatana, demonów, działania ciemności i tego, jak ich pokonać.

Mówi się nam na przykład, że musimy rozeznać imiona zwierzchności i mocy nad różnymi obszarami po to, aby je związać, zgromić i wypędzić. Jak taka metoda wysławia ciemność?|
W taki sposób, że przekonuje ludzi, aby szukali objawienia w innych „rzeczach”, a nie w Chrystusie. Gdy angażujemy się w takie poszukiwania, nie modlimy się już o ducha mądrości i objawienia ku poznaniu Chrystusa, lecz modlimy się o ducha mądrości i objawienia ku poznaniu szatana. Ponieważ Bóg nie objawi nam niczego oprócz Swego Syna to skąd przychodzi „objawienie” szatana?

Mamy jako chrześcijanie całe mnóstwo duchowej frazeologii, której prawdziwego znaczenia nie rozumiemy. Na przykład, mówimy: „Bitwa już jest wygrana”. Co to oznacza? Jeśli weźmiemy to tak, jak jest napisane to znaczenie jest takie, że nie ma już żadnej walki i już jesteśmy zwycięzcami. Znaczy to, że albo zwycięstwo zostało nam wręczone, albo już walczyliśmy w tej bitwie i zwyciężyliśmy. W rzeczywistości w obu tych przypadkach zostało to zrobione dla nas w Chrystusie. Wręczono nam zwycięstwo jak też walczyliśmy już w bitwie, w której osiągnęliśmy zwycięstwo. Z jednej strony nie zrobiliśmy w tej sprawie niczego, a z drugiej strony już walczyliśmy w tej bitwie, choć jednak nie sami, lecz przez Chrystusa. Ponieważ Chrystus zwycięża a ja jestem w Nim, Ja zwyciężam tak, jakbym ja sam walczył w bitwie.

Powinno to być dobrą wieścią dla nas, lecz większość naszego chrześcijańskiego doświadczenia wygląda tak, że jest to zwyciężanie w wojnie, lecz tracenie bitwy. Niektórzy przyjmują taką sytuację jako nieuchronną dopóki żyjemy na tej ziemi. Nie widzą zwycięstwa po tej stronie nieba. Wierzą, że Chrystus rzeczywiści już pokonał diabła i zniszczył wszelkie dzieła przeciwnika, lecz patrzą na swoje własne upadki i przegrane, i zastanawiają się dlaczego tracą te bitwy, skoro już wygrali wojnę. No tak, to jest dobre pytanie. Oto jeszcze jedno do przemyślenia: jeśli wojna jest już wygrana to dlaczego w ogóle ciągle zmagamy się w bitwach? Dlaczego borykać się, gdy możemy stać? Czy widzisz różnicę między walką o zwycięstwo, którego nie mamy, a staniem w Zwycięstwie, które już do nas należy? Jak dostrzec różnicę we własnym doświadczeniu? Dość łatwo jest oznaczyć miejsce, w którym jesteśmy jeśli żyjemy i chodzimy w prawdzie. Jeśli walczymy według ciała to nie ma żadnego innego wyboru, jak tylko zmagać się, lecz jeśli przeciwnik ma duchową naturę, to zmagamy się STOJĄC, a nie walcząc.

Jeśli uważamy, że zwycięstwo jest czymś, o co musimy walczyć z diabłem to znajdziemy się pod ogromnym uciskiem ducha, duszy i ciała, szukając diabła pod każdym kamieniem i w każdym ciemnym rogu. Najmniejszy dyskomfort czy przykrość będą uważane za przeciwnika, który znowu chce dopaść. Konsekwencją jest obsesja na punkcie ciemności, demonów i diabłów. Im częściej uderzasz packą w szerszenia tym większe prawdopodobieństwo, że cię ukąsi. Pewne jest, że im więcej uwagi poświęcasz diabłu, z tym większą cierpliwością niepokoi cię.

Będę przeżywał mnóstwo upadków i nieliczne zwycięstwa, a te zwycięstwa, będą krótkie i szybko znikać. Jak tylko pomyślę o tym, że związałem diabła, on znowu się uwalnia i znowu biorę udział w następnej rundzie. Moje sny niepokoją mnie w nocy a przemykające myśli niepokoją w dzień. Ponieważ walczę z diabłem muszę poświęcić czas na to, aby „stanąć przeciwko” każdej pojedynczej myśli. Muszę odpowiedzieć na każde jedno oskarżenie, najdrobniejsza nawet pokusa staje się ogromnym ciężarem. Nie cieszę się, brak mi pokoju i prawdziwej pewności. Tylko strach: strach przed upadkiem, strach przed oddaniem pola diabłu, strach przed tym czym może następnym razem we mnie rzucić.

Takie coś właśnie wielu nazywa duchową walką. Tak nie jest. To co powyżej opisałem jest zmaganiem się osoby z ciała i krwi, która podąża za ciałem i krwią. Ponieważ….

Zwycięstwo jest człowiekiem, a nie metodą
Gdy Bogu upodobało się objawić nam Swego Syna, On uczy, że Zwycięstwo nie jest rzeczą, lecz Osobą, że Zwycięstwo nie jest doświadczeniem, lecz Mężczyzną, że Bóg nie daje nam czegoś zwanego zwycięstwem, lecz że daje nam zamiast zwycięstwa Swego Syna, aby był naszym Zwycięstwem. Wtedy Zwycięstwo nigdy nie będzie w czasie przyszłym, lecz Zawsze Teraźniejsze i Teraz. Ponieważ Zwycięstwo jest Chrystusem. A Zwycięstwo żyje w tobie. Zatem Zwycięstwo nie ma zupełnie nic do rzeczy z diabłem, a wszystko z Chrystusem. Ponieważ większość chrześcijan ma więcej wiary, przekonania i szacunku dla diabła niż dla Pana Jezusa, wydaje się, że łatwo zrozumieć dlaczego jest tak wielu pokonanych.

Bóg objawił mi Swego Syna dopiero po tym, gdy upadłem jako pastor, gdy mój kościół został zamknięty i gdy wyrzuciłem wszystkie książki, taśmy, magazyny i notatki na temat duchowej walki i zostałem wyłącznie z Chrystusem. Szukałem zwycięstwa w duchowej walce, skupiając uwagę na diable, lecz Bóg nigdy nie uczył mnie niczego na temat duchowej walki, ani nie objawił mi niczego na temat diabła. Bóg uczył mnie o Swoim Synu.
Nigdy nie pokazał mi, jak być zwycięzcą, lecz po prostu objawił mi Zwycięstwo Swego Syna. Gdy objawił mi Syna to wystarczyło zupełnie, aby uczynić ze mnie zwycięzcę.

Pamiętam dzień, w którym to się stało. Siedziałem w ogrodzie pewnego poranku z różnymi tłumaczeniami Biblii otwartymi na Liście do Efezjan i myślałem nad dwoma tekstami. Pierwszym był: „….i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy Jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego, jaką okazał w Chrystusie, gdy wzbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie ponad wszelką nadziemską władzą i zwierzchnością, i mocą, i panowaniem, i wszelkim imieniem, jakie może być wymienione, nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym; i wszystko poddał pod nogi jego, a jego samego ustanowił ponad wszystkim Głową Kościoła, który jest ciałem jego, pełnią tego, który sam wszystko we wszystkim wypełnia” (Ef 1:19-23).

Byłem wdzięczny za ten fragment, lecz on sam jakoś nie wpisywał się we mnie. Chwała Panu za to, że Chrystus został wzbudzony z martwych i jest wywyższony ponad wszystkim zwierzchnościami, mocami, demonami i diabłem. Z tym się zgadzałem, w to wierzyłem, lecz nie znajdowałem w tym pocieszenia dla mnie w mojej szczególniej bitwie. Nie wątpiłem w zwycięstwo Jezusa, wątpiłem w MOJE zwycięstwo. Nie rozumiałem więc znaczenia pierwszego fragmentu, dopóki nie przeczytałem drugiego, który był przede mną:

ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem – łaską zbawieni jesteście – i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie” (Ef 2:4-6).

Wiecie, przeczytałem List do Efezjan prawdopodobnie ze 100 razy, lecz tego dnia coś przykuło moja uwagę. Promień światła uderzył mnie i słowa, wydawały się wyskakiwać ze strony i bić mnie w twarz. Zatrzymałem się na chwilę i przeczytałem ponownie pierwszy fragment, a następnie drugi:

zbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie ponad wszelką nadziemską władzą i zwierzchnością, i mocą, i panowaniem, i wszelkim imieniem, jakie może być wymienione, …… i nas wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie„.

Wraz, wraz, wraz, wraz . . .
Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem Chrystusa, siedzącego po prawicy Bożej i zobaczyłem siebie posadzonego z Nim. Jego zwycięstwo jest moim zwycięstwem. RAZEM zostaliśmy wzbudzeni z martwych, RAZEM jesteśmy posadzeni po prawicy Bożej w niebie, RAZEM jesteśmy posadzeni ponad WSZELKIMI zwierzchnościami, wszelką mocą, siłą i panowaniem, ponad wszelkim imieniem, jakie może być wymienione. Zacząłem śmiać się z własnej głupoty. Co jeszcze pozostaje tutaj dla mnie teraz do zrobienia, skoro jestem daleko ponad tym wszystkim? Co jeszcze zostało do zwalczenia? Nie jestem w stanie znaleźć niczego do zrobienia, prócz przyjęcia tego, że po prostu mieszkam w Chrystusie i pozwalam Jemu być moim Zwycięstwem, podobnie jak pozwalam Jemu być moim Zbawicielem.

Nie doszedłem do tego wniosku po latach badania Pisma, nie nauczyłem się tego od żadnego biblijnego nauczyciela, przyszło to do mnie z zewnątrz, z błękitnego nieba. Było właśnie tam, w mojej Biblii. Jak mogłem tego nie zauważyć? Nie zauważyłem, ponieważ patrzyłem, a nie widziałem. Przeglądałem te wersy oczyma, zapamiętywałem je, lecz nigdy nie powaliły mnie na ziemię, nigdy nie pokonały we mnie oporu. To były listy w księdze, dobre listy, wspaniałe słowa, lecz nic z tego nie żyło we mnie, ani tym nie oddychałem. Nie widziałem Chrystusa w tej Księdze, aż do tej chwili.

Patrzyłem w górę z tego miejsca, gdzie siedziałem, nie sądzę, abym był w Duchu, i nie wydaje mi się, żebym miał wizję, lecz było tak, jakbym mógł widzieć poza niebo aż do samych Niebios. Wszystko, od Krzyża do Tronu było przede mną. Teraz, gdy wyraźnie widziałem siebie zasiadającego z Chrystusem, wszystko poukładało się tak jak trzeba. Ponieważ jeśli ja zostałem posadzony z Nim to znaczy, że musiałem być również z Nim wzbudzony! A jeśli zostałem z Nim wzbudzony to musiałem umrzeć razem z Nim! A jeśli razem z Nim umarłem to musiałem być razem z Nim ukrzyżowany! Wszystko natychmiast otworzyło się przede mną. Nie jestem pewien czy widziałem to oczyma umysłu czy serca, lecz widziałem Chrystusa na krzyżu i mnie ukrzyżowanego z Nim (Gal.2:20). Widziałem siebie pogrzebanego z Nim przez chrzest w śmierć (Rzm. 6:3). Widziałem siebie wzbudzonego z martwych do nowego życie (Rzm 6:4). Widziałem siebie wyniesionego z Nim i posadzonego wraz z Nim w niebie. Widziałem wstecz i wprzód, do góry nogami i wprost. Nie jestem w stanie znaleźć odpowiednich słów, aby to opisać. Nawet dziś trudno mi to wyjaśnić.

Wszystko, co mogę powiedzieć to, że „widziałem to”. Brzmi to tak prosto i nieciekawie powiedziane w ten sposób, ponieważ nie twierdzę, że miałem prawdziwą wizję, a jednak rzeczywiście widziałem, zdecydowanie było to jakieś przyjmowanie.

W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że zwycięstwo nad przeciwnikiem nigdy więcej nie będzie już dla mnie problemem. Od tego dnia zrozumiałem, że moje zwycięstwo zostało zapewnione przez Samego Chrystusa i nie ma już dla mnie nic do zrobienia czy osiągnięcia, lecz mogę tylko przyjąć Jego skończone dzieło i zaakceptować Jego Zwycięstwo jako moje. Jak pewne jest to, że Chrystus nie zmaga się z diabłem, jak pewne jest to, że zwycięstwo należy do Niego, tak pewne jest moje zwyciężanie w Nim. Dziękuję Bogu i uwielbiam Go za to, że Chrystus jest Zwycięstwem.

Chrystus jest naszym odpocznieniem od pracy
Przez objawienie zrozumiałem, że możemy realizować polecenie „stójcie więc” tylko wtedy, gdy nauczymy się siedzieć z Chrystusem, że bardziej chodzi tu o odpocznienie i wiarę, niż o walczenie i zmagania. Widzieć siebie w Chrystusie po raz pierwszy było takim przeżyciem, jak przejście z jednego pokoju do innego, jak zamknięcie za sobą drzwi. Otrzymałem na mgnienie oka możliwość wejrzenia w inny świat, który był poza mną. Ostatecznie zobaczyłem niespójność twierdzenia tego, że Chrystus jest moim 'zwycięstwem’ czy nawet proszenie Chrystusa, aby dał 'zwycięstwo’, a następnie podejmowanie walki na swój sposób, jakby ciągle było jeszcze coś do zrobienia, aby je zyskać. Ponieważ Zwycięstwo jest MOJE to nie pozostaje już nic do, jak tylko wielbić Boga za to i żyć zgodnie z tym.

Nie ma we Wszechświecie miejsca, które byłoby wyżej niż to, gdzie jesteśmy posadzeni z Chrystusem w niebie. I rzeczywiście, ponieważ Chrystus jest większy niż ten Wszechświat, zatem być posadzonym z Chrystusem to być ponad i poza wszelkim czasem i przestrzenią, i wymiarem jaki znamy. Być posadzonym z Chrystusem to zwyciężać tak, jak On zwycięża; jest to wchodzenie w Jego zwycięstwo. Nie jest to walka o zdobycie zwycięstwa, lecz jest to stan, w którym już zostało się uczynionym zwycięzcą. Jest to odpocznienie, lecz nie 'odpocznienie’ w tym sensie, że nic się nie robi. Ten odpoczynek oznacza, że odpoczywamy od swoich dzieł i dalej działamy już tylko zgodnie z Jego mocą, która działa w nas i przez nas.

Bóg nie dał nam zwycięstwa, Bóg umieścił nas w Chrystusie, który jest naszym Zwycięstwem. Ponieważ jesteśmy jedno z Nim, nie ma już więcej kwestii możliwości, talentów, darów czy mocy. Wszystko czym JESTEŚMY jest wchłonięte, przyćmione i przewyższone przez wszystko czym ON JEST. Dziś zwyciężam w Chrystusie nie dlatego, że cokolwiek znaczę. Wręcz przeciwnie, jestem niczym, lecz skoro jestem w Chrystusie, który jest Wszystkim Boga, Jego zwyciężanie jest moim zwyciężaniem. Jeśli Głowa zwycięża, to również Ciało, które jest przyłączone do tej Głowy. Jeśli krzew winny zwycięża to również winorośle, które są do niego przyłączone zwyciężają. Rozumiesz to? Weź najsłabszy członek i połącz go w jedno z Głową, a pójdzie wszędzie tam, gdzie idzie głowa. Weź najdrobniejszą gałązkę i przyłącz ją w jedno z Krzewem Winnym, a będzie robić to, co robi Krzew.

Gdy zaczniemy patrzyć na Syna jako na Sumę Wszystkiego to dajemy Chrystusowi pierwszeństwo. Wchodzimy do samego serca, umysłu, zamiaru, celu i planu Boga: Sam Chrystus wypełni wszystko a Jego chwała będzie odbijać się we wszystkim. Jeśli korzystamy z metody to metoda przyciąga uwagę, a człowiek, który ją stworzył zyskuje uznanie, zaś ludzie, którzy tą metodę stosują, odbierają chwałę. Lecz jeśli „metodą” jest Chrystus to Chrystus odbiera wszelkie zaszczyty i Chrystus odbiera wszelką chwałę W ten sposób Chrystus jest wysławiany, serce Boga jest usatysfakcjonowane, a my sami jesteśmy dostrojeni do Jego Woli w Chrystusie.

Chip Brogden

сайт

Czy tej kobiety nie należało uwolnić?

Chip Brogden

A czy tej córki Abrahama, którą szatan związał już od osiemnastu lat, nie należało rozwiązać od tych pęt w dniu sabatu?„(Łk. 13:16).

Pozwólcie, że namaluję wam pewien obraz. Jezus mówi do zgromadzenia wypełniającego jedną z lokalnych synagog. Ludzie słuchają uważnie tego, co mówi do nich o Królestwie Niebios i planie Jego Ojca dla nich. W środku nauczania Jezus zauważa w tej grupie kobietę. Nie jest w stanie stać prosto, lecz jest zgięta wpół, stoi twarzą do ziemi. Pomimo że nikt mu tego nie powiedział, rozpoznał, że w takim stanie jest już od 18 lat. Jezus poczuł poruszenie Ojca, które pobudziło Go wewnątrz. Jego słowa zamierają, milknie, wygląda tak, jakby się zamyślił, stoi z oczyma skierowanymi na nią. Ludzie czekają. Czemu On się tak przygląda? Spoglądają po sobie i idą za wzrokiem Jezusa na sam koniec synagogi a tam jest zgarbiona kobieta, z twarzą zwróconą ku ziemi, nieświadoma tego, że całe zgromadzenie zwraca na nią uwagę, lecz zdziwiona ciszą, która nastała.

Jezus wzywa ją do Siebie! Dlaczego? Tak, droga kobieto, to o ciebie chodzi. Idź za Moim Głosem i przyjdź tu do Mnie. Powoli, z trudem idzie w stronę źródła tego łagodnego, lecz silnego Głosu, nadal zgięta w pół, drżąc ze strachu. Co On zamierza zrobić?

Kobieto, uwolniona jesteś z choroby swojej!„.

Tuląc jej twarz w Swoich dłoniach, delikatnie zaczyna podnosić ją tak, aby móc spojrzeć jej w oczy. Po raz pierwszy od osiemnastu lat staje prosto!  „Jestem uzdrowiona!” szepcze i wtedy, w miarę jak realność tej chwili do niej dociera, znajduje w sobie głos, którego nigdy wcześniej nie było; zaczyna krzyczeć, początkowo niezdecydowanie, a potem coraz głośniej:  „Chwaaaała,… Bogu Izraela! Hosanna . . . Synoooowi Dawidaaa! Błogosławione niech będzie imię Pańskie! Chwała Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba!!!”

Lecz ta uroczystość trwa krótko.

Zarządca synagogi (człowiek, który zaprosił Jezusa, aby przemawiał) wstaje ze swego siedzenia, patrzy na Jezusa następnie na ludzi: „Jest sześć dni roboczych. – syczy do tłumu. – Przyjdźcie znowu innego dnia, aby być uzdrowieni. W sabat nie wykonuje się żadnej pracy, nawet jeśli to są cuda!” Nastaje niewygodna cisza. Uzdrowiona kobieta zaczyna powoli giąć się ponownie ze wstydem, jakby została uderzona w brzuch, lecz Jezus łapie ją, potrząsa głową, „Nie”, i z uśmiechem zachęca ją, aby stanęła prosto i wysoko podniosła głowę, co ona robi. Otacza ją ramieniem, aby wskazać, że powinna pozostać tutaj z Nim.

Wtedy zwraca się do zarządcy synagogi.

Twarz Jezusa jest nie do opisania, lecz spróbuję to zrobić: wygląd Jego podobny jest do Dobrego Pasterza, który zauważa wilka próbującego porwać jedną z Jego owieczek. Oczy napełnia pasja, wzrok staje się przenikający i zdeterminowany jak „płomienie ognia”.

Obłudnicy! – Jezus mówi do mężczyzny odpowiedzialnego za synagogę. – Czy nie każdy z was odwiązuje w dzień sabatu swego wołu czy osła od żłobu i nie wyprowadza ich do wodopoju? A czy tej córki Abrahama, którą szatan związał już od osiemnastu lat, nie należało rozwiązać od tych pęt w dniu sabatu?” (Łk. 13:15,16).

Przywódca otwiera usta, aby zaprotestować, lecz nie jest w stanie wydać z siebie dźwięku. Krew napływa mu do twarzy, zaciska pięści sfrustrowany, lecz nie może zrobić ruchu. Może tylko zająć z powrotem swoje miejsce, w milczeniu nienawidząc siebie za to, że zgodził się na to, aby Jezus mówił w jego zgromadzeniu i przysięgając sobie, że nigdy więcej go już nie zaprosi.

A gdy On to mówił, zawstydzili się wszyscy przeciwnicy jego, natomiast lud cały radował się ze wszystkich chwalebnych czynów, jakich dokonywał” (Łk. 13:17).

To nie jest zwykły cud.  To jest znak i jest w tym prawda na obecne czasy,  dzisiejszy dzień, na ten okres.

Widzimy, że Jezus jest po stronie wolności, uwolnienia, uzdrowienia, odnowienia tego, co związane. Z drugiej strony mamy religię, która jest po stronie wiązania, tradycji, wygodnictwa, uniformizmu, kontroli i manipulacji.

Ta kobieta naprawdę była „córką Abrahama”, dzieckiem przymierza i miała prawo do duchowego bogactwa w Chrystusie! Lecz osiemnaście lat „religii sabatowego dnia” nie zmieniło jej. Brała udział w nabożeństwa, śpiewała pieśni, dawała datki, słuchała kazań, lecz każdego tygodnia wychodziła w takim samym stanie jak weszła – zgięta w pół. Co trzymała ją w tych więzach? Czym właściwie jest „duch niemocy”? Niektórzy powiedzieliby automatycznie, że miała demona, który musiał być wypędzony i że TO właśnie był duch niemocy.

Byś może …

Lecz nie zawsze tak się sprawy mają, jak na to wygląda.

W większości przypadków Jezus gromił demona i uwalniał związanych, a w tym przypadku, uwolnił kobietę, a następnie zgromił demona. Dlaczego? Poddaję wam taką myśl, że ta kobieta rzeczywiście była związana przez szatana przez 18 lat, ducha, który naprawdę trzymał ją w niewoli, lecz nie żył w NIEJ, lecz żył w religijnym przywódcy, który chciał utrzymać ją w tym samy miejscu.

To zarządca synagogi miał demona, a nie ta kobieta.

Wszyscy ludzie cieszyli się, lecz ich duchowy przywódca był oburzony! Duch stojący za nim wyraźnie ujawnia się w podjętej przez niego próbie kontrolowania ludzi, ostudzenia nowej radości, sprawienia, aby uzdrowiona kobieta czuła się winna, a nawet zgromienia Samego Pana, cały czas ukrywając się za czymś religijnym, za „tym Sabatem”, jako wymówce. Tylko szatan cieszy się, trzymając ludzi w więzach. Tylko złe duchy oburzają się, gdy są uwalniani ludzie. Wyłącznie religijny demon nienawidzi tego, gdy ktoś staje prosto i spogląda mu w twarz. Tak więc boi się i sprzeciwia wszystkiemu, czego nie jest w stanie kontrolować, usilnie działa, aby utrzymać swoją dominację w oczach ludzi. Mamy tutaj do czynienia z czymś więcej niż tylko fizycznym uzdrowieniem: zachodzi tu również duchowa konfrontacja. Tak więc, gdy demon w religijnym przywódcy zaprotestował, że nie należało jej uwolnić, Jezus powiedział do jego całej ochoczej hordy bezpośrednio:

Wy obłudnicy! Czy tej kobiety nie należało uwolnić?

Uwolnić nie tylko od tego, co kontrolowało jej ciało, lecz również od tego, co kontrolowało jej ducha i dusze przy pomocy religijnej hipokryzji, demonicznej manipulacji i pragnienia, aby ona siedziała cicho. „Czy tej kobiety nie należało uwolnić?” Dla Jezus cokolwiek poniżej tego, było nie do przyjęcia. Musiała zostać uwolniona! Nie mogła dalej żyć w ucisku ani chwili! Nie mogła już dłużej być zgięta! 18 lat więzów to wystarczająco długo! Uwolnij ją i pozwól odejść wolno! W kilka sekund Jezus dokonał tego, czego 18 lat religii nie było wstanie zrobić, ani nie chciało zrobić.

W czasie moich podróży obserwuję w Ciele Chrystusa wielu tych, którzy są „zgięci wpół” taką samą chorobą, trzymani w więzach przez „ducha niemocy”, który uniemożliwia im wyprostowanie ciała, tylko dlatego, że są związani religią i trzymani w tym stanie przez tradycje ludzi, przez ich własnych „duchowych przywódców”. Lecz widzę również, że Jezus woła do tłumów zgiętych ludzi, wzywając ich do Siebie (podobnie jak zawołał ta kobietę), aby zostali uwolnieni z tego, co ich od tak dawna wiąże.

Jakże trudno musi być usłyszeć głos Pan a następnie zignorować przywództwo i iść bezpośrednio do Jezusa, wiedząc, że przyniesie to natychmiastowe potępienie i krytycyzm ze strony ducha Antychrysta. Gdyby ona najpierw „skonsultowała się z przywództwem”, nadal byłaby zgięta wpół, ponieważ ci powiedzieliby jej, że uzdrawianie ludzi przez Jezus w dzień sabatu jest bezprawiem. Jej pierwszym aktem buntu były drobne kroki ku Jezusowi, z dala od religii i ludzkiej czci. Lecz podejmując ten pierwszy krok zrzuciła kajdany, które wiązały ją przez prawie dwa dziesięciolecia. Gdy odpowiedziała na wezwanie Pana, On uwolnił ją z więzów, zarówno duchowo jak i fizycznie. Niemniej to ONA musiała podjąć ten pierwszy krok, jakkolwiek niezdecydowane, bolesne i niewygodne musiało to być.

Cieszę się z tego, że znalazła wolność w Chrystusie i martwi mnie to, że ów religijny przywódca poszedł do domu dalej związany.  To jest słowo Pańskie skierowane do każdego z nas indywidualnie, i jest to również słowo Pana do Oblubienicy Chrystusa. Słyszmy, jak mówi:

Czy tej kobiety nie należało uwolnić?

i mówimy: TAK!

Niech tak będzie i niech wszyscy Jego przeciwnicy zostaną zawstydzeni. Amen.

topod.in