Category Archives: Strom Andrew

Przemyślenia o papieżu

W wielkim wylaniu żalu

PRZYMYŚLENIA O PAPIEŻU?

Andrew Strom.

W wielkim wylaniu żalu i mów pochwalnych, które towarzyszyły śmierci Papieża, jest coś takiego, co mnie bardzo niepokoi. Nienawidzę być „deszczem, który pada na paradę”, lecz jest coś ogromnie podstawowego, co, wierzę, wymaga tutaj przyjrzeniu się. Nie ma wątpliwości co do tego, że ostatni papież był człowiekiem wielkich osiągnięć. Złamał wiele barier i był rzeczywiście jednym z najskuteczniejszych liderów Kościoła Katolickiego współczesnych czasów. Nie sądzę, żeby ktokolwiek to kwestionował.

Lecz to co chcę zakwestionować to organizacja której przewodniczył i „ewangelią”, którą reprezentował. Naprawdę niepokoi mnie, gdy słyszę o ewangelicznych liderach wychwalających jego ogólne przesłanie a nawet nazywających go „wielkim ewangelistą” czy „wielkim chrześcijańskim liderem”. Czy Reformacja jest więc nieważna? Czy powinniśmy po prostu zwinąć namioty i wrócić do Rzymu? Jest coś bardzo niepokojącego w tej reakcji, która nadeszła z tych kwater – również „proroczych”, zielonoświątkowych, „protestanckich” (tak zwanych). To powoduje we mnie wielki niepokój.

Wiele zrobiono dla około 100 milionów katolików, którzy zostali ochrzczeniu w Duchu Świętym, z tego warto się radować, lecz co z ponad 900 milionami, które są zamknięte wewnątrz systemu, który nie głosi „nowego narodzenia” i nawrócenia – lecz raczej zbawienie z uczynków, rytuały i „sakramenty” kościoła? Czy taka „ewangelia” jest do przyjęcia?

Czy to jest do przyjęcia „kropić” małe dzieci a potem mówić im, że są „zbawione” tak długo dopóki chodzą na msze i do „konfesjonału”, i przyjmują inne „sakramenty”? Czy to jest do przyjęcia, aby modlić się do Marii („Królowej Niebios”) czy świętych, czy posągów z kości słoniowej? Czy to jest do przyjęcia, aby nazywać człowieka „Ojcem Święty”? Czy jest do przyjęcia, aby zabraniać duchownym małżeństw, doprowadzając do zalewu seksualnego wykorzystania i skandali? Czy w jakiejkolwiek część katolickiego systemu, tak jak jest on obecnie ustanowiony, jest w cokolwiek ogóle do przyjęcia? Czy cokolwiek z niego ma choćby najmniejsze podobieństwo do Nowego Testamentu? Fundamenty katolicyzmu nie zmieniły się od dni Lutra. Ostatni papież zmienił niewiele lub wcale w tych fundamentach. Oni nie zmienili się od czasów Wieków Ciemności i stworzyli system, który wysyła miliony ludzi do wiecznego piekła. Oni po prostu NIE OFERUJĄ ZBAWIENIA JAKIEGOKOLWIEK, lecz to co oferują jest „fałszywą” wersją zbawienia – która trzyma miliony w łańcuchach ciemności.

Odwiedź Amerykę Łacińską kiedyś i zobacz ciemne przesądy, które często uchodzą za katolicyzm w tych krajach. Zobacz jak paradują ze swoimi figurami po ulicach, aby tłumy mogły klękać przed nimi. To nie jest „chrześcijaństwo” wcale i trzyma w swych rządach MILIONY.

Musimy pamiętać, że, gdy został wybrany na papieża w 1978 roku, Karol Wojtyła oddał swoje papiestwo Marii i miał słowa oddania się jej wyhaftowane na swych papieskich szatach. W swej autobiografii z 1994 roku napisał: „W czasie Drugiej Wojny Światowej, gdy byłem zatrudniony w fabryce jako ropbotnik, zostałem pociągnięty od oddania Marii… Maria jest nową Ewą, umieszczoną przez Boga w relacji do Chrystusa, nowego Adama”.

Jan Paweł II czcił Marię przy każdej okazji, prywatnie i publicznie. To był jego zwyczaj, aby modlić się na różańcu przed obrazem Marii w pierwszą sobotę każdego miesiąca. Nieustannie wywyższał Marię w czasie swych usług. Mówi się, że w czasie swej podróży do Ameryki Łacińskiej w 1996 roku „każdą mowę kończył wywyższaniem Marii” (Christianity Today, April 8, 1996, p. 94).

 

Znam wstawienniczkę z Nowej Zelandii, która była katoliczką. Była on jedną z najbardziej antykatolickich osób jakich znałem. Dlaczego? Ponieważ spędziła ponad 20 lat swego życia w tym systemie – żarliwie szukając Boga, chodząc na msze, odmawiając różaniec, chodząc do konfesjonału itd., a przez cały ten czas znajdowała się w całkowitej duchowej CIEMNOŚCI, dopóki nie wyszła i nie uchwyciła się prawdziwej ewangelii. Gdyby nadal tam była, prawdopodobnie byłaby ciągle NIE ZBAWIONA.

Przepraszam, że muszę na to wszystko wskazywać, lecz jak to jest, że obecna kupa liderów wydaje się zdolna do tego, aby porzucić 500 lat prawdy Reformacji po to, aby być „poprawna politycznie” i znaleźć „jedność” z katolickim systemem? Otrzymałem w ostatnim tygodniu poniższy email, który pomoże to wszystko sprowadzić do puenty.

 

(Od byłego księdza katolickiego):

 

Gdy człowiek klęka przed bałwanem z kości słoniowej, błaga o zbawienie a ty mówisz mu, że on nie może usłyszeć – czy to jest nienawiść?

Gdy czyjaś mała dziewczynka… musi powiedzieć w knfesjonale o swoich myślach, o swoich emocjach i pokuszeniach wobec nieżonatego księdza a ty mówisz jej, że musi wyznawać tylko Jezusa – czy to jest nienawiść?

Gdy biedna zasmucona wdowa płaci ze swego skromnego utrzymania za mszę z jej nieżyjącego męża, desperacko żywiąc nadzieję, że zakończy jego męki w czyśćcu, a ty mówisz jej, że nie ma czyśćca – czy to jest nienawiść?

Gdy milion dusz, dla których umarł Chrystus, ufa dobrze wykarmionemu papieżowi ubranemu w złoto i dobre materiały, że da im klucze do Niebios, a ty mówisz im, że oni nie potrzebują nikogo poza Jezusa – czy to jest nienawiść?

Czy, gdy Jezus, Boży dar miłości dla całej ludzkości, wskazał palcem na faryzeuszy i nazwał ich wężami – czy to była nienawiść?

Czy, gdy ap. Paweł stanął na Areopagu i miał odwagę powiedzieć filozofom pogańskiej tajemnej religii, że są zbyt przesądni – czy to była nienawiść? 

NIE! 

Aby uwolnić człowieka od łańcuchów Szatana musisz mu najpierw powiedzieć, że jest więźniem. Ty musisz go przekonać, że jest zgubiony i bez nadziei…

Są tacy, którzy nazywają ewangeliczną literaturę „literaturą nienawiści”, lecz oni nie wiedza jakie jest prawdziwe znacznie nienawiści.

Prawdziwa nienawiść ukrywa ewangelię w pięknych słowach, które nie martwią nikogo a zatem nikomu nie dają przekonania o grzechu.

Prawdziwa nienawiść stoi z milczącym egoizmem, gdy populacja piekła rośnie.

 

[Źródło: 'Battle Cry’, May-June 1993].

—————————————

(jeśli chcieci przekazać nam wasze uwagi napiszcie do):

prophetic@revivalschool.com 

Niech was Bóg błogosławi, moi przyjaciele.

 

 -Andrew Strom.

 

topodin

Widzieć piękno kościoła

Trudno jest dziś twierdzić, że kościół nie jest zniekształcony. Ciało Chrystusa przeznaczone do tego, aby być Jego czystą, lśniącą Oblubienicą, często jest słaby i chory.

Chłopiec został straszliwie zniekształcony w wyniku porodu. Trudno było patrzeć na jego zniszczoną twarz. Serce matki zostało nagle złamane widokiem i złymi słowami. Gospodarz TV programu zapytał jej:

– Kiedy patrzysz na swego syna, co widzisz?

Ze łzami spływającymi po twarzy odpowiedziała:

– Widzę pięknego chłopca.

Nie była ślepa na jego deformację, lecz mocno postanowiła patrzeć ponad ciało syna. Zdecydowała patrzeć na niego oczyma miłości. Ostatnio słyszałem ostre słowa krytycyzmu wobec kościoła. Wiele kościołów jest straszliwie podzielonych, beznadziejnie bezpłodnych i bez ratunku prowadzonych na manowce. Pewien emerytowany pastor był zły na kościół widząc każda nowość jako zwiedzenie i destrukcję. Młody człowiek, który deklaruje chodzenie z Jezusem, gardzi kościołem, który jest jego zdaniem niedostosowany, pełnym hipokryzji a nawet głupi.

Problem w tym, że muszę zgodzić się wieloma krytycznymi punktami. Trudno jest dziś twierdzić, że amerykański kościół nie jest zniekształcony. Ciało Chrystusa przeznaczone do tego, aby być Jego czystą, lśniącą Oblubienicą, często jest słaby i chory.

Spójrzmy na dowody. Niektóre kościoły są dziś rozrywane przez walki, a prawdziwie zjednoczonych kościołów jest zawstydzająco mało. Zbyt wielu chrześcijan ignoruje nauczanie Słowa Bożego a skoro Biblia jest ignorowana kościół dryfuje na rozhuśtanym morzu zwiedzenia jak statek bez steru czy kotwicy.

Ciało Chrystusa jest zbyt często również nieczyste. Rozwody są niemal tak samo powszechne jak w świecie. Niewiele jest tego, co odróżnia życie wielu odkupionych od zgubionego świata. Mnóstwo kościołów zatraciło swój cel. Zostaliśmy powołani do tego, aby być solą i światłem w rozpadającym się, ciemniejącym świecie, aby czynić uczniów z tych, którzy w nim żyją, lecz często jesteśmy rozpraszani i kościół Jezusa Chrystusa staje się bardziej klubem socjalnym niż ewangelizacyjną armią. Nawet jeszcze nie wspomniałem o materializmie, rasizmie i innych poważnych sprawach. Trudno zaprzeczyć, że kościół daje swoim krytykom zbyt wiele amunicji, lecz jest coś, o czym krytycy zapominają, a o czym nam zapomnieć nie wolno. Bez względu na to jak bardzo zniekształcony jest kościół Jezusa Chrystusa, ciągle jest to kościół Jezusa Chrystusa.

To jest Jego ciało, odkupione Jego krwią, zbudowane Jego rękoma i podtrzymywane Jego mocą. Jezus patrzy na Swój kościół oczami miłości. Jego kościół może być chory i źle funkcjonować, lecz Jezus kocha go – z całego serca. Ciągle jest zbyt wcześnie, aby zrezygnować z niego. Przez 2000 lat podlegał wpływom fałszywych nauczycieli, wrogich despotów, wewnętrznej cielesności i kapryśności. Jezus powiedział: “Na tej skale wybuduję mój kościół”. Pan nigdy zdania nie zmienia i zawsze dociera do celu. Jezus patrzy na nas oczyma miłości, podobnie jak ta matka. Lecz jest pewna różnica. Matka kocha swoje dziecko, lecz nic nie jest w stanie zrobić wobec jego stanu – Jezus dysponuje wszelką mocą. On pracuje nad oczyszczeniem Ciała, wzmocnieniem, uzdrowieniem i umocnieniem go. Pan nigdy nie rezygnuje i nigdy nie męczy się tą pracą. On nigdy nie porzuca Swojego suwerennego celu.

My jesteśmy ciałem Chrystusa – Chrystusa ręką, Jego nogami, głosem. Z przyczyn, które są daleko poza moim zrozumieniem, Bóg zdecydował się na pracę w tym świecie poprzez kościół.

My jesteśmy Jego planem A. On nie ma planu B.

Przyjmijmy zatem do wiadomości to, że kościół nie jest taki jaki powinien być, czy mógłby być, lecz nigdy nie pogardzaj kościołem Żywego Boga. On kocha Swój kościół i nigdy z niego nie zrezygnuje. On widzi piękna oblubienicę, jaką pewnego dnia będzie, bez względu na obecny stan spraw. Prośmy Boga o to, aby dał nam oczy Chrystusa, gdy patrzymy na kościół. Możemy zauważać jego niepowodzenia, choroby, dysfunkcję, lecz musimy patrzeć ponad nimi oczyma wiary. Cudowną nowiną jest to, że nie jesteśmy określeni przez naszą przeszłość czy nawet teraźniejszość, lecz przez przeznaczenie wyznaczone nam przez Boga. Dla kościoła to przeznaczenie to piękno, połysk i czystość. Dostrzegasz to? Czy widzisz piękno kościoła, pomimo jego zniekształcenia? Jest zbyt wcześnie, by zrezygnować z kościoła Jezusa Chrystusa. Pan nadal pracuje i On dokończy tego dzieła – On sprawi, że kościół będzie dokładnie taki, jakiego On pragnie. Pośród tej niedoskonałej teraźniejszości nigdy nie zapominajmy o wspaniałej przyszłości błyszczącej Oblubienicy Chrystusa!

David L. Miller


сайта

Fajne chrześcijaństwo – Rozdział 1

„COOL” CHRISTIANITY ODPOWIEDNIK CZY KOMPROMIS?

Copyright (c) Andrew Strom, 1998. – można swobodnie ściągać, kopiować, kserować tą książkę. Jeśli jednak chciałbyś ją wykorzystać w jakiś inny sposób (publikacja) w całości czy fragmencie – wszelkiej innej formie, należy najpierw otrzymać na to zgodę autora

Spistreści :

WSTĘP

“FAJNE CHRZEŚCIJAŃSTWO” – CO TO TAKIEGO?

Rozdział 2.Czy kryzys młodzieży chrześcijańskiej?.

Rozdział 3.Scena chrześcijańskiej muzyki.

Rozdział 4.Na świecie, lecz nie ze świata.

Rozdział 5.Pokolenie 'X’ – Stracone dzieci.

Rozdział 6. Dominujące kłamstwo.

Rozdział 7.Nadchodzące “uliczne przebudzenie”.

Rozdział 8.Pokonać Goliata

Rozdział 9.Zakończenie – myśli.

Zalecane do dalszych studiów tematu.

Referencje i źródła cytatów

WSTĘP

Pamiętam, jak kilka lat temu kręciłem video klip dla lokalnego chrześcijańskiego zespołu stojąc na scenie i nagrywając jak dzieciaki podskakują i drepczą w tak muzyki. Cały czas miałem przekonanie, że to jest wspaniałe – w końcu chrześcijaństwo stało znalazło swój odpowiednik do młodzieżowej kultury naszych dni i nie był to odosobniony przypadek. W rzeczywistości dzięki mojej działalności w zarządzaniu chrześcijańskim zespołem i przy promocji koncertów byłem świadomy tego, że istnieje potężna część młodzieżowej chrześcijańskiej kultury, która była bardzo oddana szaleńczemu „imprezowaniu” oraz alternatywnej modzie niemal całym swoim chrześcijańskim życiem. W końcu, czyż taki „odpowiednik” nie był jedynym sposobem, dzięki któremu mogliśmy dziś zdobyć tych młodych ludzi?Od tej pory cały ten duch „chrześcijańskiego imprezowania” w ciągu roku rozrósł się i rozlał na całe pokolenie chrześcijańskich zespołów, które były całkiem szczęśliwe mogąc zaspokajać imprezowe zachcianki swoich młodych fanów. Faktycznie można było powiedzieć, że całe pokolenie chrześcijan (poniżej 35 roku życia) wzrasta obecnie w wierze, że jest to „normalne” i zdrowe chrześcijaństwo.

Oboje zżoną byliśmy muzykami przez wiele lat i zaczęliśmy naszą własną chrześcijańską alternatywną grupę mniej więcej w tym samym czasie (około pięciu lat temu) z wyraźnym celem dostania się do świeckich klubów i grania tam naszej muzyki. Jednak, żeby to osiągnąć, wiedzieliśmy o tym, musieliśmy „wyciszyć” teksty,zatuszować biblijne odniesienia itd. W tamtym czasie ja sam nie miałem z tym żadnego problemu. W końcu znaliśmy wiele innych zespołów, które robiły to samo. Były też i takie w kolejce chrześcijańskich zespołów, które nigdy (bądź prawie nigdy) nie mówiły o tym, że narodził się Jezus. No i tak osiągnęliśmy sukces, którego tak bardzo pragnąłem, grając w świeckich klubach. Pytanie: „Gdzie w tym wszystkim jest Bóg?” nigdy nie przeszło mi przez myśl w tym czasie.

Zajęło Bogu sporo miesięcy (a mnie potrzeba było serii mniejszych nieszczęść), aby mnie wyhamować na tyle, abym mógł usłyszeć, co On usiłował do mnie powiedzieć.

Gdy w końcu pozyskał całą moją uwagę to już nie potrzeba było wiele, aby zaczął punktować motywacje stojące za tym, co robiłem. Stało się dla mnie niemal natychmiast oczywiste, że w samym sercu tego wszystkiego, co robiliśmy leżała jedna, ogromna i śmiertelna zasada: KOMPROMIS! Faktycznie, właśnie to było istotą wszystkiego, co robiliśmy.

Jak można sobie łatwo wyobrazić, gdy Bóg pokazał mi to tak wyraźnie, byłem zrujnowany. Byłem oddanym chrześcijaninem od wielu lat, studiowałem historię przebudzeń i wierzyłem, że trzeba coś zrobić, aby zdobyć młodych ludzi, lecz oto okazało się, że uległem kompromisowi, aby przebić się z muzyką i wiedziałem dobrze, że znaczna część kościelnych służb młodzieżowych zmierzała w tym samym kierunku tyle, że różnymi sposobami. W końcu wróciliśmy do grania muzyki w zespole (i nadal jesteśmy GŁOŚNI!), lecz teraz jest już zupełnie inaczej. Więcej na ten temat będzie dalej.

Tę książkę napisałem, aby podjąć się odpowiedzi na kilka pytań, które, jak wierzę, są najważniejsze jeśli chodzi o współczesną służbę wśród młodzieży i chrześcijański przemysł muzyczny.

Wierzę, że generalnie zachodni kościół zmierza w dół ścieżką, która jest tak chora i obfitująca w niebezpieczeństwa, że ma potencjalne możliwości, aby podkopać wszystko, za czym stoi historyczne chrześcijaństwo. Dzisiejsza młodzież to w przyszłości liderzy. Jakiego więc chrześcijaństwa uczą się oni w praktyce w dzisiejszym środowisku i co osiągnęliśmy jeśli naszą zdobyczą jest chrześcijaństwo, które jest cool, lecz wychowaliśmy pokolenie, które nie wie niczego o głębokim szukaniu Boga? Czy jest jeszcze miejsce na „branie krzyża” i „umieranie dla siebie” wraz ze światowością, hedonizmem i cielesnością? Czy Bóg jest wielkim zabawnym „imprezowiczem”, czy też oczekuje On od nas czegoś więcej niż hedonistycznej płycizny? Czym jest dziś właściwie stawanie się dzieckiem i czego Bóg od nas oczekuje w tej dziedzinie? Te wszystkie pytania oraz wiele więcej zostaną w omówione na następnych stronach.

Andrew Strom

Rozdział pierwszy

“FAJNE”
CHRZEŚCIJAŃSTWO – CO TO TAKIEG?

Zanim przejdę do tego trochę kontrowersyjnego tematu, chciałbym powiedzieć nieco więcej o sobie i moim wychowaniu. Jak już mogliście się zorientować ze wstępu do tej książki, prawdopodobnie nie mógłbym być zaliczony do ciasno myślących czy też „konserwatywnych” chrześcijan. W rzeczywistości jestem przekonany, że pewna miara radykalizmu jest konieczna, aby dzisiejszy kościół doprowadzić do takiego stanu, w którym będzie on miał rzeczywisty wpływ na świat i przyniesie chwałę Bogu. Naprawdę wierzę nie tylko w potrzebę prawdziwej pokuty i przebudzenia w kościele, lecz również w gruntowną „Reformację”, aby dzisiejszy kościół mógł stać się tego rodzaju zagrożeniem dla diabła, którym miał zawsze być. Jestem współczesnym, długowłosym muzykiem i wierzę, że oryginalne przesłanie ewangelii musi być związane z każdym nowym pokoleniem.

Niemniej jednak, powiedziawszy to, muszę również dodać, że ostatnimi czasy głęboko jestem zaniepokojony większością tego, co nazywamy „odpowiednim” w kościele, a co faktycznie jest czymś więcej niż „łykiem” światowości, kompromisu, desperackiej próby zrobienia wrażenia na świecie, bardziej w ich własnych, płytkich, hedonistycznych terminach, niż czymkolwiek pobożnym.

W 1993 roku dobrze znany ewangeliczny kaznodzieja John MacArthur wydał książkę zatytułowaną „Zawstydzony Ewangelią” (z podtytułem: „Gdy kościół staje się podobny do świata”).  Oczywiście, ponieważ zostało to napisane przez znanego Konserwatystę, wielu nowoczesnych przywódców może z łatwością pominąć wgląd i ostrzeżenia zawarte w tej książce. Lecz kiedy sam przeczytałem ją ostatnio po raz pierwszy, odkryłem, że w cięty i skuteczny sposób demaskuje wiele z tego, co się dzieje dziś w chrześcijaństwie. Pisze w niej autor: „Tradycyjna metodologia – najczęściej zauważalne kaznodziejstwo – jest odrzucane lub bagatelizowane na rzecz nowych środków takich jak pantomima, taniec, komedia, rozmaitość, uboczne pokazy, pop-psychologia i inne rozrywkowe formy… W ciągu poprzednich pięciu lat, niektóre z największych amerykańskich ewangelicznych kościołów wprowadziły światowe sztuczki, komedie slapstkickowe, wodewile, pokazy zapasów, a nawet imitację striptizu, aby przyprawić swoje niedzielne nabożeństwa. Wydaje się, że żaden rodzaj dzikich harców nie jest zbyt oburzający, aby go nie można było wprowadzić do świątyni. Bardzo szybko burleska staje się liturgią pragmatycznego kościoła”.

Wielu chrześcijan czytając to może
zapytać:

A cóż w tym złego? Cóż złego jest w zabawieniu ludzi po to, aby zabiegając o ich względu doprowadzić ich do Królestwa?

Wydaje się, że jest to właściwe pytanie, lecz chciałbym podnieść inne kwestie, które osobiście wydają mi się jeszcze bardziej adekwatne:

Jaki ma to wpływ na naszą ewangelię, nasze ogólne przesłanie i styli życia chrześcijan, gdy zaczynamy skupiać nasze zgromadzenia bardziej wokół przedstawień niż ostrej jak brzytwa duchowej prawdy? (Oczywiście to młodzież jest dziś najbardziej poddana wpływom tego).


Jaki ma to skutek, gdy zaczynamy używać technik marketingowych i robić muzyczny szum, aby „sprzedać” Jezusa, zamiast historycznej ewangelicznej prawdy,?


Czy jest to bezbolesna zabawa, czy też jest to część trendu, który podkopuje każdą prawdę ewangelii, za którą chrześcijanie walczyli i umierali w poprzednich stuleciach? (Proszę, pamiętajcie, że piszę to jako ktoś, kto był w tym wszystkim od wewnątrz zaangażowany)

Wydaje się, że dziś, w wielu kościołach jest już zbyt „pozytywnie” (w nowoczesnym TV-marketingowym sensie tego słowa), aby podkreślić krzyż, głęboką pokutę, świętość, „śmierć siebie” i te wszystkie mięsne składniki podstaw chrześcijaństwa, które Nowy Testament zaznacza nieustannie.Zmieniliśmy zatem wszystko (nawet samą istotę ewangelii), aby wpasować się w ducha wieku, w którym żyjemy.  „Dochodzimy do wniosku, że ludzie nie chcą być faszerowani tym całym negatywizmem „grzechu”. Lepiej będzie, jeśli będziemy głosić tak, aby ich zdobyć w pozytywny, nowoczesny sposób”.Stąd też epidemia kaznodziei, którzy co tydzień coraz bardziej przypominają telewizyjne reklamy: „Przyjdź do Jezusa, On uczyni cię szczęśliwym, On spełni pragnienia twojego serca, On pocieszy cię, On sprawi ci satysfakcję, itd., itd., itd.”.Nie ma tutaj niemal różnicy w stosunku do tkliwości wyrażanej w przeciętnej reklamie pasty do zębów, lecz najbardziej alarmujące w tym wszystkim jest to, że zdaje się, iż wielu kaznodziejów nie przejęłoby się, nawet gdyby nie było. Nie są w stanie dostrzec tego, jak ogromy wpływ takie „marketingowe” podejście ma na samą naturę i zawartość ewangelii, którą głoszą, a zatem na życie chrześcijan wokół nich. Wydaje się, że ich postawa wyraża się w:

Cokolwiek doprowadzi ich do drzwi, jest według mnie OK.

Jest to takie samo podejście, jakie doprowadziło do kryzysu kolosalnej ilości współczesnych młodych chrześcijan.

Jak już powiedziałem, dziś ten błąd wlewa się do kościoła pod pozorem „odpowiedniości”.W imieniu „odpowiedniości” śpieszymy się usiłując sprawić, aby nasza muzyka była „fajna” (cool), nasz styl przewodzenia był „fajny”, nasza ewangelia była „fajna’ i nasze młodzieżowe działania były „fajne” itd., itd., itd. – cały wysiłek jest wkładany w to, aby przyciągnąć świat na jego własnych warunkach. Nic z tego nie pochodzi od Boga, wcale. Niemal całkowicie opiera się to na „cielesnym ramieniu”. Jest to tylko  światowość i kompromis w nowej w bardzo subtelnej (a jednakśmiertelnej) formie.

Wydaje się, że zamiast być „bardziej święci niż oni” teraz oczekuje się, że będziemy „fajniejsi od nich”. Cały nasz wysiłek jest skierowany na przekonanie świata, że chrześcijaństwo jest równie fajne, jest równie płytką zabawą i równie zabawne, jak to, co ma do zaoferowania świat. Aby więc to udowodnić musimy zabawiać i zabawiać, i zabawiać. Czujemy, że musimy stać się tacy jak świat, aby zrobić na tym świecie wrażenie i to na jego własnych warunkach. Trzeba, zatem, aby nas widziano w modnych (czy jeszcze lepiej „wyskokowych” bądź alternatywnych) ciuchach. A spotkania naszej młodzieży stają się wymówką do „imprez”. Nasze prezentacje stały  się zabawami z multimedialnymi ekstrawagancjami, a to wszystko po to, aby dorównać lub prześcignąć w świat w byciu cool. To dlatego można zobaczyć ‘krzykliwe’ głowy, wściekłe tańce oraz skakanie po scenie i to na naszych młodzieżowych  koncertach- które dopasowywane są do bezmyślnych, hedonistycznych warunków świata. “Bardziej miłują rozkosze niż Boga”. Jak powiedziano, fajna duma, światowość i bunt i to wszystko w imię “dopasowania”.

PO PROSTU WE WSZYSTKIM TAK JAK ŚWIAT. Czy brzmi to dla ciebie jak Bóg?

Oczywiście wielu z tych, którzy promują (często nieświadomie) „fajne” podejście ma wyłącznie jak najlepsze intencje. Widzą to, że chrześcijaństwo nie jest już w społeczeństwie tą siłą, którą powinno być, że kościół jest w dużej mierze wyśmiewany i wykpiwany jako nie liczący się w dzisiejszym świecie. Skoro tak, podświadomie usiłują zając się tym, robiąc swoje chrześcijaństwo „fajnym” na światowych warunkach. Niestety, wielu z tych „fajnych” chrześcijan nie zdaje sobie sprawy z tego, że aby wywrzeć wrażenie na świecie na tych warunkach, musza iść na kompromis z najbardziej żywotnymi elementami nowotestamentowego chrześcijaństwa. Podobnie jak kiedyś ja sam, nie zdają sobie sprawy z tego, aż do chwili, gdy jest już za późno. A do tej pory, światowe wartości zaleją kościół. Faktem jest, że to właśnie to, co jest INNE w chrześcijaństwie czyni je tak atrakcyjnym (jeśli kościół wykonuje swoje zadanie właściwie), a nie to, co jest takie samo jak w świecie. Niemniej z tego, co widać obecnie w kościele, musimy dojść do wniosku, że duch tego wieku coraz bardziej i skuteczniej przejmuje dominowanie nad przesłaniem kościoła i już samo to nie może być dalej kontynuowane.

Historia pokazuje w wyraźny sposób, że jeśli diabeł nie może związać ani zwieść kościoła spychając go w skrajności jednego kierunku, to z radością zrobi to popychając go w przeciwną stronę. Jeśli nie może związać kościoła legalizmem i duchową pychą (tj. kwasem faryzeuszy) to być może bardziej skutecznym sposobem będzie skrajna duchowa „rozwiązłość”, zrzucenie zahamowań itp. Wierzę, że właśnie to dzieje się przez ostatnie 15 lat w sporej części zachodniego kościoła (szczególnie w ewangelicznych, charyzmatycznych i „trzeciofalowych” kręgach). Lata siedemdziesiąte były okresem ciężkiego, autorytarnego przywództwa i legalizmu w wielu kościołach (z nauczaniem o „przykryciu – poddaniu itd.), lecz w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych niebezpieczeństwa legalizmu, dominacji pastorskiej, duchowej pychy zostały obnażone sporej części chrześcijaństwa (szczególnie wśród młodzieży) i pojawiło się nowe niebezpieczeństwo, przechylenia w przeciwną stronę, co jest równie śmiertelne jak wykazuje wyraźnie historia.

Wierzę, że w ostatnich latach wielu młodych chrześcijańskich przywódców zasadniczo zareagowało przeciwko staremu surowemu stylowi przywództwa i w zamian poszli w przeciwną skrajność, tzn. stali się nadmiernie życzliwi, całkowicie anty-autorytarni, chcąc być postrzegani jako otwarci, odjazdowi, dynamiczni i w ten sposób słowo „autorytet” stało się nieczyste. Jak zwykle stworzyło to ogromną próżnię rzeczywistego autorytetu, którą diabeł wykorzystał szybko. Jak już powiedziałem, owoce nowoczesnego, „fajnego” chrześcijaństwa to: światowość, bunt, kompromis, duszewność, cielesność itp.

Pismo: „usiedli, aby jeść, pić i powstali, aby się bawić” w ostatnich latach stało się bardzo właściwe dla wielkiej grupy nowoczesnych kościołów. Wielu z naszych młodych ludzi nigdy nie poznało niczego poza płytkim chrześcijaństwem „dobrego czasu”. Często można ich spotkać szalejących na nowoczesnych młodzieżowych imprezach i koncertach, nie dlatego, że pasjonują się głębokim uwielbieniem dla Boga, lecz raczej dlatego, że cieszą się płytkim „brzęczeniem” muzyki itd. Bardzo wyraźnie widać, że ta „fajna” rzecz pochodzi z „ducha tego świata”, a nie od Boga. To nie młodzi poddali się temu płytkiemu „imprezowemu” duchowi. Wyraźnie widać, że to wielu z pośród starszych oddało mu się. Każdy kto sprzeciwia się temu „imprezowemu” naciskowi w kościele, wkrótce zostaje z uśmieszkiem określony jako „legalistyczny” lub osądzający. Podobnie jak młodzieży lat sześćdziesiątych, mówi się nam, aby „popuścić” (jeśli dobrze się z tym czujesz, rób to) itp. Mówi się nam, że robiąc to wyłamujemy się z tradycji i religii, lecz, jestem o tym przekonany, w zasadzie to wszystko jest zamianą jednego zestawu duchowych łańcuchów na inny. Pamiętajcie o tym, że piszę to sam jako całkiem „liberalny” współczesny muzyk. Zupełnie nie jestem przeciw rockowej muzyce, młodzieżowej kulturze, lecz jestem zdecydowanie przeciwko rodzajowi płytkiego „popuszczania hamulców”, co widzimy we dzisiejszym kościele. To może prowadzić tylko do głębokiego duchowego zwiedzenia.

To zielonoświątkowy pionier, Frank Bartleman, lamentował nad wczesnym ruchem zielonoświątkowym: „Gdy ruch zaczął rezygnować z tego, w co wierzył, nastał czas budowania coraz wyższych platform, noszenia coraz dłuższych płaszczy, organizowania chórów i wprowadzania zespołów strunowych, aby „ożywić” ludzi. Powrócili znowu królowie do swoich tronów i odrestaurowano suwerenność. Nie byliśmy już więcej „braterstwem”. Potem rozmnożyły się podziały….” Jak mądrze stwierdził Samuel Chadwick: „Religia zwykłych emocji i uczuciowość jest najgorszym przekleństwem, jakie może się ludziom przydarzyć”.

Było faktycznie takie proroctwo w czasie przebudzenia na Asuza Street w 1906 roku, które mówiło, że: „w czasach ostatecznych Wielki Ruch Zielonoświątkowy doświadczy trzech rzeczy: 1) będzie nadmierny nacisk na moc, zamiast na prawość; 2) będzie nadmierny nacisk na uwielbienie, dla Boga, do którego już się nie będą modlić; 3) będzie nadmierny nacisk na dary Ducha Świętego, zamiast na Panowanie Chrystusa”.

Wyraźnie ta prawda jest w tragiczny sposób widoczna dla wszystkich i to właśnie młodzież przeważnie najbardziej odczuwa upadek Laodycejskiego kościoła (choć nie zdają sobie z tego sprawy).

Mam nadzieję, że dla tych, którzy zastanawiają się dlaczego wielu popularnych chrześcijańskich muzyków bardziej chce być postrzeganych jako goście, którzy są „cool” niż rozmawiać o szukaniu Boga (z pewnymi wyjątkami), powyższy tekst dał pewne zrozumienie tego zjawiska. Kościół przegrywa bitwę o serca i umysły dzisiejszej młodzieży a nawet ci, których mamy, często nie są zachęcani czy nauczani prawdziwej Chrystusowej DYSCYPLINY, lecz raczej zwykłego przylgnięcia (często również tylko z nazwy). Diabeł wyrywa nam grunt pod nogami a duch tego wieku dominuje w kościele, czujemy więc, że musimy dostosować się do światowych wzorców stając się „centrum rozrywkowym” (jak każdy świecki klub czy grupa) po to, aby przyciągać członków. Czy coś takiego robił pierwszy kościół? Czy właśnie tego naprawdę chce Jezus?

продвижение и раскрутка сайтов в москве

Fajne chrześcijaństwo – Rozdział 2

CZY MAMY KRYZYS MŁODZIEŻY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ?

Jestem całkowicie przekonany, że ogromne zmiany, jakie zaszły we współczesnej służbie młodzieżowej w ciągu ostatnich piętnastu lat, już zaczęły wydawać gorzkie owoce. I będzie tak jeszcze przez wiele lat, jeśli nie zostaną podjęte drastyczne kroki. Z mojego punktu widzenia jest już tak źle, że to, czego jesteśmy świadkami, może być określone jako ogromnych rozmiarów „kryzys” chrześcijańskiej młodzieży.

Dlaczego kryzys?! Czyż nie jest prawdą, że wciąż przyciągamy spore ilości młodzieży na różne chrześcijańskie imprezy młodzieżowe, koncerty itp.? Tak, lecz jest pewien problem – z JAKOŚCIĄ. Jeśli chodzi o grę w „liczby” to nie jest tak źle. Cóż to jednak za osiągnięcie, jeśli wszystko co faktycznie robimy, to zabawianie dużych grup młodych ludzi, spośród których tylko nieliczni stają się prawdziwymi UCZNIAMI Jezusa Chrystusa? Jezus powiedział: „idźcie na cały świat i czyńcie uczniami wszystkie narody…”. Z pewnością to właśnie powinno być miernikiem rzeczywistej skuteczności służby. Z takim kryterium każda służba, która nie wydaje prawdziwych UCZNIÓW Jezusa musi być postrzegana jako nieudana, prawda?

Mówiąc o ogromnym festiwalu odbywającym się regularnie w Anglii, zwanym „Christian Greenbelt Festival” („Chrześcijański Festiwal Zielonej Strefy”), muzyk John Allen, stwierdził:

Wydaje się faktem nie do odrzucenia, że większość publiczności jest tutaj po prostu po to, aby cieszyć się muzyką, a nie zastanawiać poważnie nad czymkolwiek; występuje rzeczywiste niebezpieczeństwo pojawienia się „greenbeltowych chrześcijan”, niby-nawróconych, płytko oddanych nastolatków, dla których chrześcijaństwo nie oznacza nic więcej niż radość z chodzenia na festiwale.

Jakże ogromnie ważny zarzut! I jak tragiczny fakt, że tacy „greenbeltowi chrześcijanie”, obecnie w wielu tysiącach, znajdują się na całym globie. I to nie tylko wielkie festiwale poddały się temu „duchowi zabawiania”. To założenie dla służby młodzieżowej – „zabawiajmy ich za wszelką cenę” – jest realizowane teraz wszędzie, począwszy od młodzieżowych grup w lokalnych kościołach, aż do ogromnych regionalnych zgromadzeń. Ten duch przeniknął wszystko, ale szczególnie te dziedziny, które mają jakiś związek z młodzieżą. W rzeczywistości coraz rzadziej można teraz trafić na zgromadzenia młodych chrześcijan, gdzie takie postawy nie przeważają.

To zastanawiające, że w tym wszystkim co robimy, naśladujemy świat, którym przecież wielu młodych ludzi jest coraz bardziej zmęczonych. Żyjemy dziś w społeczeństwie, w którym nastolatki są niemal na śmierć zabawiane od chwili gdy wstają z łóżka, aż do momentu gdy kładą się spać. Wielu z nich staje się coraz bardziej znudzonymi i cynicznymi. Każdego roku kino i telewizja konkurują ze sobą coraz bardziej spektakularnymi efektami; twórcy gier wideo pokazują nowe grafiki, które są jeszcze bardziej realistyczne, niż te z poprzedniego. I każdego roku dzieci z wielką pompą są namawiane, aby kupowały i konsumowały w ogromnym tempie zabawki i gry, które są bardziej kolorowe, śmieszniejsze, szybsze i bardziej widowiskowe. A wszystko co my wierzący robimy, próbując ukształtować nasze chrześcijaństwo, to wejście do gry na światowym boisku według jego własnych, paraliżujących umysł reguł. Ostatecznie, zawsze będziemy przegrywać. Jestem przekonany, że to na co młodzi ludzie dziś zareagują, to nie chrześcijaństwo, które „angażuje” więcej świata, więcej zabawy, więcej zaskakującej promocji i jeszcze więcej wysiłku, aby być „fajniejszym niż oni”. Mają tego wszędzie pełno. To, co jest atrakcyjne w chrześcijaństwie, to te rzeczy, które są INNE/ODMIENNE – jak prawdziwa czystość, wieczne przebaczenie, intymna relacja z Bogiem, walka o rzeczy sprawiedliwe i prawda. Wszystko to, czego NIE MOŻNA ZNALEŹĆ NIGDZIE INDZIEJ. To są właśnie te wartości, które z dzisiejszych młodych ludzi uczynią prawdziwych UCZNIÓW. Tylko czy odważymy się, aby ogłosić to w taki sposób?

To, co faktycznie robimy, usiłując uczynić chrześcijaństwo bardziej światowym, to stawiamy je w ogromnie niekorzystnym świetle. Odzieramy je z tych rzeczy, które historycznie czyniły chrześcijańską wiarę tak powabną i pełną mocy. Jestem tak bardzo przekonany, że bardziej niż na cokolwiek innego, dzisiejsza znudzona młodzież odpowie na WYZWANIE. Co więcej, jestem przekonany, że im większe wyzwanie, tym stanie się pożyteczniejsze i spowoduje wyższy poziom uczniostwa. To czego współczesna „na śmierć zabawiona” młodzież potrzebuje, to powodu do podjęcia walki, a nawet poniesienia śmierci – przyczyny, dla której  wyrzekną się siebie i zaczną żyć w radykalnym posłuszeństwie wobec Boga. Jezus Chrystus jest taką przyczyną i jeśli nie dostarczymy tego wyzwania współczesnemu, znudzonemu pokoleniu, to nie bądźmy zdziwieni jeśli wkrótce pojawi się jakaś „ciemna” motywacja, która wykradnie ich lojalność. Na wiele sposobów, dzisiejsza młodzież wychowana w duchowej i moralnej próżni jest rzeczywiście dojrzała do żniwa i diabeł też o tym wie bardzo dobrze. Jeśli my nie będziemy chcieli dostarczyć młodzieży czegoś wartego podjęcia walki, to on to zrobi z pewnością.

Efekty światowego czy „fajnego” chrześcijaństwa wśród naszej młodzieży są wyraźnie widoczne dla wszystkich. Wystarczy, że odwiedzisz jakiekolwiek z większych zgromadzeń młodzieży chrześcijańskiej na zachodzie, a zobaczysz, że wielu z nich nie traktuje swego chrześcijaństwa poważnie. Często są tutaj tylko z powodu „brzęku”, tego co mogą stąd wynieść. Zostali tak uwarunkowani, że nie chcą, aby im ktokolwiek „głosił kazania”. Większość z nich jest o wiele bardziej zainteresowana surfowaniem, ubraniami, imprezami, skatebordem, samochodami, muzyką, snowboardem czy modą, niż fundamentalnym nauczaniem o Jezusie. W tej chwili „uodparniamy” wielu z tych młodych ludzi na prawdziwą ewangelię i pełne uczniostwo. (Oczywiście, tych, którzy zostali wychowani w kościele przesiąkniętym etosom „fajnego chrześcijaństwa” i robią teraz wszystko, co mogą, aby pokazać chrześcijaństwo „fajnym” w oczach świata).

Zawsze istniał „socjalny” aspekt zachodniego kościoła, który przyciągał poszczególne „kluby” członkowskie. Tym razem jest inaczej. To jest epidemia a zachęta do tego spływa z samej góry w dół. Wielu pastorów i młodzieżowych liderów doszło do wniosku, że najlepiej jest dać młodzieży to, czego, jak im się wydaje, potrzebują, aby postawić odpowiednie ilości ludzi u drzwi. Sytuacja pogarsza się. Dopóki nie zostanie uczynione coś drastycznego, to wszystko co dostrzegam na horyzoncie, to niezliczone lata ciągłej płycizny, która pozostawi kościoły pełne ludzi, którzy nie pragną niczego więcej niż „łaskotania ucha”, zabawnego kaznodziejstwa i miłego tłumowi (zamiast Bogu) uwielbienia. W rzeczywistości dzieje się to już teraz w tak ogromnej skali w zachodnim kościele, że powstaje pytanie, czy prawdziwe, historyczne chrześcijaństwo jest w stanie dłużej przetrwać bez zatopienia w bagnie przeważającego hedonizmu i egoizmu. Pomimo tego wszystkiego, co się nam mówi, sytuacja jest naprawdę poważna. Prawdziwe, historyczne chrześcijaństwo jest w ogromnym niebezpieczeństwie na wielu frontach. Dopóki nie wydarzy się coś dramatycznego, widzę przed nami tylko nadciągające lata letniości, płycizny i kompromisu.

Co to znaczy być prawdziwym uczniem Jezusa? Ewangelie bardzo wyraźnie mówią o tym. Jezus stwierdził wielokrotnie, że aby być uczniami, musimy „wyrzec się siebie samych, wziąć krzyż i iść za Nim”. Wymagany standard oddania serca, wiary i odwagi jest WYSOKI, nie niski. Wyraźnie Pan stwierdził: „Jeśli nie wyrzekniecie się wszystkiego, co macie, nie możecie być uczniami moimi” (Łuk 14:33). Z pewnością nie był to „najmniejszy wspólny mianownik” całego posłania, lecz nigdy nie dowiesz się tego na podstawie standardów, które przeważają na wielu współczesnych chrześcijańskich zgromadzeniach młodzieżowych. Kiedy ostatni raz brałeś udział w młodzieżowym wydarzeniu i słyszałeś posłanie o głębokim poszukiwaniu Boga, odrzuceniu siebie, wzięciu krzyża, prawdziwej świętości? (Faktycznie, poza główną częścią nowotestamentowego chrześcijaństwa, z wielu tych tematów szydzi się wśród adwokatów „fajnego chrześcijaństwa” – nie dość jeszcze światowego i pełnego „przedstawień”).

Muszę być szczery i powiedzieć, że gdy patrzę na zewnętrzną sytuację dzisiejszego kościoła, przypomina mi się wiele wersetów ostrzegających o odstępstwie i letniości w dniach ostatecznych:

„Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według SWOICH POŻĄDLIWOŚCI nazbierają sobie NAUCZYCIELI, ŻĄDNI TEGO, CO UCHO ŁECHCE (2 Tym 4:3).

Jezus ostrzegał ostatni kościół w Laodycei w Księdze Objawienia: „a ponieważ jesteś letni, przeto WYPLUJĘ CIĘ Z MOICH UST. Ponieważ mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się i niczego nie potrzebuję… (Obj. 3:16-17). A mówiąc o Dniu Sądu Jezus powiedział: „Wielu powie do mnie tego dnia; Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w twoim imieniu, czyż nie wypędzaliśmy demonów i nie czyniliśmy wielu cudów w twoim imieniu. A wtedy im powiem: ODEJDŹCIE ODE MNIE, WY KTÓRZY CZYNICIE NIEPRAWOŚĆ” (Mat. 7:20-21).

Płacz podniesiony przez Jezusa w Ew. Mat 15:8 jest dziś równie obecny jak wówczas: „Lud ten czci mnie tylko wargami, lecz jego serce jest daleko ode mnie”

Gdzie, wśród dzisiejszych służb młodzieżowych są ci, którzy powstaną i będą liczyć się z Panem i Jego prawdą?

раскрутить сайт самостоятельно mail ru

Fajne chrześcijaństwo – Rozdział 3

CHRZEŚCIJAŃSKA
SCENA MUZYCZNA

W ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci, współczesna muzyka chrześcijańska stała się kolosalnym PRZEMYSŁEM, mającym swoje własne firmy płytowe, “gwiazdy”, artystów, stacje radiowe, festiwale rockowe, rozgłos, podpisywanie autografów, ilustrowane magazyny, obrót towarowy itd., itd.

Oczywiście, wiele z tego, jest potencjalnie niszczące dla prawdziwej duchowości, choć nie wszystko. Jak napisał Tom Marton (wówczas pełnoetatowy muzyk w brytyjskim oddziale Youth for Christ): „Co się stało w ciągu ostatnich piętnastu lat w Wielkiej Brytanii w formacji chrześcijańskiej „sceny” muzycznej… to zamiast subkultury zakorzenionej w chrześcijańskich standardach z samej nazwy, okazało się, częściowo sub-chrześcijaństwem. Niektórzy chrześcijańscy muzycy wydają się skrajnie zainteresowani sławą i swym image’m; niektóre firmy płytowe są zorientowane na dochody kosztem swojego artystycznego usługiwania, a ponieważ cały ten „pakiet” opakowany jest w pseudo-ewangeliczny język i usprawiedliwienie,

przeto niewielu zdaje siebie sprawę z tego, co się dzieje”. Napisał również tak: „Przemysł muzyki rockowej jest być może jednym z najbardziej zepsutych w całym świecie i bezmyślne przenoszenie tych technik do sfery chrześcijańskiej spowodowało, że niektóre niepokojące mieszaniny ewangelii (gospel) i śmieci przeszły pod nazwą „koncertów gospel…”

Wielu chrześcijan w Ameryce może nie zdaje sobie sprawy z tego, że każda większa chrześcijańska firma muzyczna jest obecnie w posiadaniu świeckiej korporacji.EMI jest właścielem Sparrow, Starsong, Forefront and Gospocentric, Gaylord Entertainment posiada Word Records, Zomba Group – Benson Music, Brentwood Music i Reunion label. Może nie byłby to tak poważny problem jak się to na pierwszy rzut oka wydaje, lecz z pewnością powstaje pytanie czy te chrześcijańskie etykiety są zasadniczo wiedzione chęcią zysku, czy służby. Daje nam to też wskazówkę jak wiele PIENIĘDZY, jest zaangażowanych w chrześcijański przemysł muzyczny dziś.

Oczywiście, są rzeczywiste pieniądze do zarobienia na chrześcijańskiej scenie muzycznej i z pewnością musi to być pokuszeniem do wielu, odwracając być może ich uwagę coraz bardziej i bardziej na sprawy materialne niż duchowe. Na przykład, początkowo mogło wynikać z czystej miłości do Boga to, że muzycy wybierali się ze swoją muzyką i przesłaniem w tourne, lecz teraz wiedzą, że można w ten sposób zarobić tysiące dolarów i pomóc sobie w sprzedaniu tysięcy płyt. Czyż nie może to mieć osłabiającego wpływu na duchowość i motywacje jakimi ci artyści się kierują?

Dobrze jest wiadome w całym chrześcijańskim świecie, że w tragiczny sposób okazywało się, że życie wielu „supergwiazd” kaznodziejskich czy muzycznych sław, często nie było tym, czym wydawało się być. Niestety, wielu uległo pokuszeniom pieniędzy, kobiet i pychy i ich życie jest pustą parodią tego, co prezentowali publiczności. Mamy pokaźną ilość świadectw tego, że chrześcijańscy artyści nagrywający płyty również nie są odporni na niebezpieczeństwa, a życie w trasie ma wiele pułapek wobec tych, którzy nie są zakotwiczeni w Skale Chrystusa. W rzeczywistości wokaliści i muzycy mogą być narażeni na większą ilość pokuszeń w tym, że są „idolizowani” przez swoich chrześcijańskich fanów, w sposób, który jest prawdziwie obrzydliwy (szczególnie pochodzący od wierzących) i z pewnością bardzo niezdrowy jeśli chodzi o artystów.

Bardzo dobrze znany proroczy muzyk Keith Green napisał: „Jedynymi sługami muzykami, którym Pan powie: „Dobrze sług dobry i wierny” są ci, których życie udowodni to, co mówią ich teksty i dla których muzyka jest najmniej ważną częścią życia – uwielbienie Tego, który jedynie jest godny musi być najważniejsze w życiu”.

Napisał również: „Kto ma wygodniejsze życie i ma więcej „fanów” niż ostatnia jasna i świecąca gwiazda muzyki Gospel?… zostaw robienie bożka ze służby muzycznej i zostaw staranie o to, aby być jak te bożki. Pan nakazuje ci „Zaprzyj się siebie samego, weź krzyż swój codziennie i naśladuj mnie”. Wszyscy wiemy, jak bardzo Bóg nienawidzi bałwochwalstwa, a jednak wiele współczesnych chrześcijańskich „gwiazd” muzycznych jest traktowanych w sposób równoznaczny z „uwielbieniem herosa”. Zadam ci pytanie, czy Bóg lekko potraktuje tak rażące bałwochwalstwo i grzech? Nie sądzę.

Poniższy surowy raport sporządzony przez Stacy Saveall w rocznicę „Stworzenia”, chrześcijańskiego festiwalu muzycznego, został przysłany do mnie w lipcu 1997 roku:

Wróciłem wraz z rodziną z naszych corocznych wakacji spędzanych w wiejskim okręgu górskim w Pensylwanii, gdzie co roku odbywa się największy chrześcijański festiwal muzyczny na świecie. Około 50-60 tysięcy ludzi zbiera się na obozie i słucha mówców, muzyków przez cztery dni festiwalu “Stworzenie 97”…

w festiwalach od kilku lat to szczególnie ostatnie dwa byłem bardzo zaniepokojony w duchu tym, co zaobserwowałem… a najbardziej niepokojącym aspektem tego całego wydarzenia była szerząca się komercjalizacja i bezapelacyjne bałwochwalstwo związane z chrześcijańską muzyką. Gdy chodziłem w czasie koncertów w ogromnym tłumie i przyglądałem się, widziałem domokrążców przebijających się wśród młodzieży sprzedających ośmiocalowe jarzące się o zmroku zielone krzyżyki. Nastolatki stawały w kilometrowej kolejce, aby zdobyć autografy chrześcijańskich gwiazd, a napis umieszczony na froncie głosił: „No, hugging” i „No pictures” („Bez przytulania i „Bez zdjęć”). Jak na ironię, jednego wieczoru, gdy Michael W. Smith skończył śpiewać i opowiadał ze sceny o poruszającym przeżyciu w biednym afrykańskim szpitalu dla dzieci, odezwały się setki nastoletnich dziewcząt, które piszczały w ekstazie na drugim końcu koncertowego pola, gdy grupa Jars of Clay przyszła na sesje podpisywania autografów. To był rzeczywiści punkt zwrotny. To było tak, jakby Pan pokazał obecnym, że mają do podjęcia wybór.

Później kilkuset nastolatków skręcających się i rzucających na siebie podczas koncertu Supertones i niecała setka biorących udział w konkurencyjnej sesji uwielbienia.

Dla pewności, wiele z tych grup podejmowało wysiłki przekazania, że to nie oni są tutaj wielbieni. Niemniej, niektórzy kierowali się w stronę stoisk, gdzie rozdawali autografy. Ich T-shirt’y, płyty CD i plakaty znajdowały się na widocznych miejscach i w ogromnych ilościach na sprzedaż. Zostałem nawet zaczepiony przez młodego biznesmena w wieku około 12 lat sprzedającego karty „zbawienia” („Redemption” cards), chrześcijańską alternatywę „magicznych” kart, które zalały świecki rynek.

Gdyby Chrystus był obecny to jestem pewien, że powywracałby stoły…

Kończąc, muszę powiedzieć, że były podejmowane szczere wysiłki ewangelizacyjne. Greg Lauri zakończył ostatni wieczór i setki przyjęły Chrystusa. Ponad 1000 dzieci otrzymało możliwość pobytu za darmo na Międzynarodowym Obozie Współczucia (Compassion International booth). Były pewne młodzieżowe grupy, które zostały ostrzeżone przed gwiazdorskimi zapędami i dążyły do prawdziwego muzycznego uwielbienia (Caedmon’s Call na przykład), lecz konieczne jest okazania większego rozeznania w tej dziedzinie”.

W Dniu Reformacji 31 października 1997 roku, znany amerykański wokalista Steve Camp wypuścił swój kontrowersyjny „Call for Reformation for the Conteproary Christian Music Industry” („Wezwanie do reformacji współczesnego przemysłu chrześcijańskiej muzyki), który umieścił jako plakat w magazynie „Amerycan CCM Update” wkrótce po tym festiwalu. W swym „Wezwaniu do Reformacji” Camp argumentuje, że współczesna muzyka chrześcijańska odrzuciła swoje pierwotne powołanie od Pana i pozostawiła biblijne standardy służby. Stwierdza, że wierzy, „że zwinięty w kłębek wróg kompromisu najechał na obóz przez lata specjalnego trybu życia, wykrzywionych doktryn a całkiem ostatnio świeckiej własności chrześcijańskich służb muzycznych”.

Choć przyznaje, że są pobożni mężowie i niewiasty, którzy kochają Pana, pracują i nagrywają dla chrześcijańskich producentów, stwierdza również, że chrześcijański przemysł muzyczny „znajduje się na śliskiej równi pochyłej odjeżdżając z przyspieszaną prędkością od Zbawiciela”. Mówi, że w początkowym okresie współczesnej muzyki chrześcijańskiej bez zawstydzenia teksty ogłaszały Jezusa Chrystusa Panem, lecz teraz rządzi „biblijny analfabetyzm”. Wyraża zdecydowanie zdanie, że „odstępstwo od Słowa Bożego jest teraz wyraźnie widoczne w naszej muzyce, tekstach, praktykach biznesowych i sojuszach”. Wzywa przemysł muzyczny do pokutowania z grzechów lub stanięcia przed Bożym osądem. „Ruszmy razem ponownie wpływać na historię, robić współczesną muzykę chrześcijańską,… chrześcijaństwo”. Camp poczynił kilka oburzających na ówczesne czasie stwierdzeń, jak: „chrześcijańska muzyka, oryginalnie zwana Muzyką Jezusa (Jezus Music), kiedyś bez strachu i wyraźnie śpiewała o ewangelii. Teraz jodłuje o pozbawionej Chrystusa, rozwodnionej, papkowatej pozytywnej alternatywie, w atmosferze kremu pszenicznego, brei, napuszenia, i filozofii: Bóg-jako-moja dziewczyna…

CCMI (współczesny chrześcijański przemysł muzyczny) popełnił duchowe cudzołóstwo przyłączając się do krnąbrnego świata usiłując przekazać posłanie ewangelii. To musiało być i okaże się fatalne dla muzyki Gospel, jak to dziś wiemy…

Nie możemy łączyć się z niewierzącym światem we wspólnych duchowym przedsięwzięciu czy służbie. Sprzężenie niewierzącego z wierzącym w Chrystocentrycznym przedsięwziciu staje się nierównym jarzmem…Wierzący, którym brak rozeznania myślą, że jest to głęboka strategia, aby połączyć siły z nieodrodzonymi ludźmi, aby przekazać ewangelię. W ten sposób, nieświadomie, sprzęgają Jezusa Chrystusa, Tego, który jest Godzien z Bealem, Szatanem, bezwartościowym, w nieświętym sojuszu, samej istocie nierównego jarzma.

W dalszej części tej książki będziemy więcej mówić o pułapkach oraz możliwościach tego
mieszanego małżeństwa między świeckimi i chrześcijańskimi firmami płytowymi. Przypadkowo, dokładnie dwa tygodnie po ukazaniu się odważnego „Wezwania do Reformacji” Camp’a, zostało ogłoszone przez organizatorów zakończenie organizowania festiwalu o 21 letniej tradycji pn. „Jesus Northwest festival” (który przyciągał do 30.000 ludzi co roku), jak podano, z przyczyn duchowych. W prasowym wydaniu decyzji dyrektor naczelny festiwalu, Randy Campbell, powiedział:

W ciągu ostatnich trzech lat odczuwaliśmy nieustannie wzrastający niepokój, który dotyczył kierunku Jesus Northwest. Pod koniec 1996 roku Pan zaczął wzywać nasz kościół do głębszego chodzenia w wierze i świętości. W miarę jak Pan objawiał nam coraz więcej swojej obecności i charakteru wiele z naszych służb i kierunek kościoła zaczęło się zmieniać.

Ponieważ festiwal Jesus Northwest jest tak wielką służbą ludzi kościoła, został w oczywisty sposób dotknięty tymi zmianami. Początkowo zakwestionowaliśmy jego wartość, co wynikło ze wzrastającej w nas troski o światowość i bałwochwalstwo jakie oglądaliśmy, dopuszczaliśmy a nawet ułatwialiśmy. Wiedzieliśmy, że Pan pobudza w nas coś w stosunku do Jesus Northwest, lecz przez wiele miesięcy nie rozumieliśmy wyraźnie tego, co to było. W miarę jak zbliżał się termin festiwalu zaczęliśmy dostrzegać przelotnie fakt, że jego problemy nie tkwią w samym jego środowisku, lecz wiele z tych problemów dotyczy nas jako kościoła…

Nasza troska o pojawiające się na festiwalu bałwochwalstwo takie jak egzaltacja wierzących artystami i mówcami teraz została przesłonięta przez rzeczywistość faktu, że Jesus Northwest stał się bałwanem dla naszego kościoła. Stanął on pomiędzy nami a kierunkiem i sercem Pana.

W niedzielę 17 lipca 1997 roku Pan skierował naszego pastora seniora do poprowadzenia naszego zboru do czasu zbiorowej i publicznej pokuty za to, co zrobiliśmy. Odczuliśmy, że Pan wzywa, abyśmy złożyli tę służbę u Jego stóp i zaczęli naprawdę ufać Mu, Jego woli i celowi. Nadal trwamy w tym procesie, lecz odczuwamy w obecnym czasie, że Pan chce, abyśmy pokutowali przed tymi w ciele Chrystusa, którym usiłowaliśmy służyć.

Pokornie pokutujemy przed Panem i prosimy o przebaczenie ciało Chrystusa za niewłaściwe reprezentowanie Chrystusa w naszej służbie, posłaniu i metodach działania. Uruchomiliśmy służbę, która była dla niektórych błogosławieństwem, lecz innym dała sposobność do komercjalizacji, koncentracji na człowieku a nie na Chrystusie i bardziej podobała się ciału niż duchowi.

Pokutujemy z krytykowania zarówno publicznie widocznego uwielbienia artystów jak i widocznej niechęci artystów do zajęcia się tym problemem. W arogancki sposób oskarżaliśmy o problemy, właściwe dla służby festiwalu, wszystkich nigdy nie dopuszczając Pana do tego, aby zwrócił swoje światło na nas. Naszymi grzechami były domniemanie i ignorancja. Nie zamierzaliśmy błędnie prowadzić ciała Chrystusa czy obrażać imię Chrystusa. Byliśmy sercem przy tej służbie, lecz nasze metody były błędne. Naszą zachętą dla ciała jest to, aby nie traktować żadnej służby według zewnętrznych (powierzchownych) wartości lecz rozeznać Jego Ducha i ludzkie motywy. To, że coś lub ktoś pojawia się na festiwalu w imieniu Pana, nie gwarantuje, że jest to skierowane tam przez Pana. Niestety, staliśmy się tego przykładem.

Byliśmy zachęcani przez wielu, aby przyjąć to, co Pan czyni w naszym życiu i wrócić do służby Jesus Northwest z nowym sercem i kierunkiem. Pomimo, że Pan nas zmienia to wiele problemów nadal istnieje w większych pracach współczesnego chrześcijańskiego przemysłu muzycznego, wydawniczego i niezależnych służb, z którymi przez lata pracowaliśmy.

Te sprawy powstrzymują nas przed zaangażowaniem się w tego typu festiwal, który robiliśmy. Czujemy, że w tych przemysłach i służbach wiele z tego, co się robi (tj., kierunek służby, podejmowanie decyzji, metody, a nawet samo przesłanie) często jest wynikiem marketingu – a nie myśli Pana. Jest to wynik analizy demograficznej, a nie Jego namaszczenia; zasad produkcji audio-video, a nie Jego mocy czy obecności.

Pieniądze, sukces i biznes stały się istotą sprawy. Przez pewien czas patrzyliśmy w inną stronę i usprawiedliwialiśmy to, co się działo, ponieważ służba szła dobrze, lecz teraz, gdy zostaliśmy przekonani o tym, że ten sam grzech jest w naszym życiu, wiemy, że Pan nie pozwala nam więcej na kontynuowanie marszu w tym kierunku”.

Niech Pan obficie błogosławi ludzie Peoples Church (organizatorów Jeusu Northwest) za ich wierność wobec Niego i za postępowanie zgodne z przekonaniem serca! Niech będzie ich postawa również wzorem dla innych. Randy Campbell rozmawiał później z Lindy Warren z The CCM Update, która napisała: „Campbell wierzy, że faktyczna służba miała miejsce od samego powstania festiwalu. Szacuje, że około 10.000 ludzi zostało zbawionych w czasie Jesus Northwest. Jednak spekuluje, że „dziesiątki tysięcy uległo przeciwnym wpływom. Stworzyliśmy środowisko sprzyjające światowości i wpłynęliśmy w negatywny sposób na ludzi”.

Campbell nie sądzi, aby samowystarczalność i pycha jakie on i jego zgromadzenie napotykają były specyficzne wyłącznie dla nich. Widzi je w kościele w całym kraju, w chrześcijańskim przemyśle muzycznym, u autorów tekstów i muzyki.

Nie wskazujemy palcem na nikogo. Nie uważamy, że już skończyliśmy, lecz naszą odpowiedzialnością jest mówić prawdę. Wiemy, że służby w ogóle – a festiwale są szczególną pułapką – muszą napotykać na te same szczegóły. To wszystko prowadzi do pytania: „Czy chodzi tutaj o nas, nasze pragnienia, nasze wizje?”


To wspaniałe, że życie 800 osób zostało zmienione, lecz inne 10-20.000 przechodzi obok mówiąc: „Czyż Jesus Northwest nie jest doskonały?” Gdyby mówili „Czyż Jezus nie jest doskonały?” byłoby w porządku, lecz tak nie mówią. Robimy na nich wrażenie sobą. Jeśli ludzie odchodzą spod sceny będąc bardziej pod wrażeniem człowieka niż Jezusa to coś jest źle.

To, co jest prawdą o chrześcijańskiej scenie muzycznej dotyczy również rynku wydawniczego. Oto fragment z artykułu Gene Dward Veith opublikowanego w chrześcijańskim magazynie informacyjnym „World” w czerwcu 1997:

Odwiedzający zjazd Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Księgarzy (Christian Booksellers Association) odbywający się w Atlancie, 14-17 czerwca wejdą do największego handlowego show. Zaprezentowane zostaną najnowsze T-shirt’y, tablice, płyty CD i oprogramowanie. Sławni pisarze będą podpisywać książki. Właściciele księgarni będą świętować w gościnnych jadalniach. Osoby dobrze poinformowane z kręgów wydawniczych będą prowadzić nieformalne rozmowy i ubijać interesy. Zeszłoroczna konwencja sprowadziła 13.663 uczestników, włączając w to 2.801 przedstawicieli sklepów i 419 wystawców, co składa się, zgodnie z raportem wydawców, na 3 miliardowy przemysł. Lecz tak wielki sukces materialny nie jest bez ceny. Dziś najwięksi chrześcijańscy wydawcy są w posiadaniu świeckich korporacji czy współudziałów trzymanych przez inwestorów z Wall Street. W miarę jak służby przeradzają się w wielkie przedsiębiorstwa, teologiczna integralność może z łatwością ustąpić miejsca marketingowym rozważaniom…

Chrześcijański rynek w ten sposób idzie za światową pop kulturą. Popularnym w tym przemyśle powiedzeniem jest: „Gdy tylko jakiś trend pojawi się na świeckiej scenie, poczekaj pół roku, a schrystianizowana wersja pojawi się w religijnych księgarniach”. Romanse, horrorystyczne nowele, książki o zarządzaniu i inne popularne gatunki pisane bardziej zgodnie z łatwymi do naśladowania formułami niż prawdziwym wglądem, wszystkie mają swoje odpowiedniki w chrześcijańskiej literaturze. Nasza kulturowa obsesja związana z fizycznym pięknem powoduje powstawanie chrześcijańskich diet czy chrześcijańskich filmów wideo z ćwiczeniami. Nawet w dziedzinach religii chrześcijańskie publikacje często raczej naśladują powszechne trendy niż prowadzą, jak w przypadkach serii książek o aniołach i przeżyciach bliskich śmierci inspirowanych przez książki New Age na te same tematy…”

Należy zwrócić uwagę na cytowane powyżej, znane w przemyśle powiedzenie: „Gdy tylko jakiś trend pojawi się na świeckiej scenie, poczekaj pół roku, a schrystianizowana wersja pojawi się w religijnych księgarniach”. Z pewnością jest to również prawdziwe na rynku muzyki chrześcijańskiej. Jeśli ostatnio byłeś w księgarni muzycznej czy słuchałeś młodzieżowego radia to możesz zauważyć, że ostatnie trendy w muzyce świeckiej mają swoje odpowiedniki i były wprowadzane na rynek wkrótce po tamtych.  Istnieje zatem nieustanny przepływ „produktu”, bardzo imitującego świat, który znajduje swoją drogę na pułki chrześcijańskich sklepów i jest mnóstwo pieniędzy do zarobienia dzięki takiej polityce, ponieważ rady nadzorcze wiedzą, że jest mnóstwo chrześcijańskich dzieciaków, które jeśli nie kupią nagrań świeckich artystów to z pewnością będą przekonani do kupienia chrześcijańskiego ekwiwalentu.

Powyższy komentarz może brzmieć cynicznie, lecz faktem jest to, że współczesny, chrześcijański przemysł muzyczny jest potężnym wielo milionowym biznesem i nadal ma doskonały biznesowy sens kreowanie chrześcijańskich „gwiazd” (bez względu na to jak ich osobista droga z Bogiem wygląda), aby chrześcijańskie dzieciaki ciągle kupowały ‘produkty’ tego przemysł w taki czy inny sposób.

Przemysł muzyczny spędza wszystkie dzieci zewsząd, zaczynając od „death metal” do oddanych chrześcijan, fanów Amy Grant.

Tak czy inaczej pieniądze nadal się toczą i współczesny chrześcijański rynek jest również bardzo łatwy do prowadzenia. Aby znaleźć nowego artystę, wszystko co zasadniczo musisz zrobić to znaleźć zespół, który brzmi jak chrześcijańska wersja ostatnich świeckich zespołów i wypromować go w chrześcijańskim świecie.

To, co powoduje, że chrześcijańska scena młodzieżowa jest tak łatwa do zdobycia to fakt, że istnieją ustabilizowane kręgi promocyjne, chrześcijańskie radiostacje, chrześcijańskie magazyny muzyczne a nawet wielkie chrześcijańskie festiwale muzyczne. Cała scena jest zestawiona w sposób bardzo podobny do świeckiej – a w rzeczywistości niemal identycznie. Problem z tym jest taki, że scena muzyki świeckiej jest z punktu widzenia chrześcijańskich standardów skrajnie skorumpowana – oddana bałwochwalstwu „gwiazd”, materializmowi, duchowemu rozluźnieniu i ponad wszystko niezmordowanemu pościgowi za wszechmocnym DOLAREM.

Lecz czy to wszystko ma głęboki wpływ na chrześcijański przemysł muzyczny? Bezwzględnie! Wystarczy, że przyjrzysz się różnym mediom, które popadły w dzisiejsze sfery chrześcijańskiej młodzieży, aby odkryć jak wszystko stało się straszliwie świeckie. Jeśli otworzysz chrześcijański magazyn młodzieżowy, znajdziesz tam album i przeglądy koncertowe, które po prostu cuchną tania świecką imitacją – niekończące się artykuły opisujące chrześcijańską muzykę jako „gęste, podziemne, wirujące gitary” i „wysublimowany, gwałtownie wzrastający atak wokalny”, itd., itd. Lecz to jeszcze nic wobec opisu głębokości wiary chrześcijańskich artystów (Zawstydzony, aby o tym mówić? Nie jest to
zbyt „cool”? czy też po prostu nie ma żadnej głębokości duchowej u artystów?). W rzeczywistości nie jest niczym rzadkim w dzisiejszych
dniach, znaleźć młodzieżowe magazyny chrześcijańskie, w których dobrze trzeba się naszukać, aby przekonać się, że jest to w ogóle chrześcijańska publikacja! Cały magazyn pełen wszelkiego rodzaju nie stroniących od przyjemności przeglądów omawianych powyżej jak też wywiadów z chrześcijańskimi „gwiazdami”, które bardzo często bardzo niewiele mówią o Jezusie, o ile w ogóle (być może zostało wycięte?). Cały sposób pisania i grafika z pewnością tworzą z tego fajny  magazyn, w świeckim sensie. Lecz, powiedzcie mi, czy Bóg jest w tym wszystkim? I dlaczego tak gorliwie Go ukrywamy?

Niestety, tak samo wygląda chrześcijańskie radio młodzieżowe. Osobiście znam co najmniej jedną chrześcijańską, młodzieżową stację radiową, której polityka polega na tym, aby jak najmniej mówić o Jezusie, a całą „robotę” (często w sposób nie do zauważenia) dać do wykonania muzyce. Prowadzą oni zatem w eterze zawody snow-boardowe, lecz bardzo rzadko imię Jezusa jest wymieniane (i jestem pewien, że nie jest ona w tym odosobnione).

Tak, z pewnością widoczne jest to, że wielu zaangażowanych w chrześcijańskie media młodzieżowe jest zakłopotanych tymi „chrześcijańskimi związkami” i poświęcają wiele czasu i energii na ukrycie się. Biedny Jezus! Ciekaw jestem jak długo to już trwa, gdy musi On znosić pokolenie chrześcijan, którzy wydają się być zawstydzeni publicznym łączeniem się z Jego imieniem.

Skutki chrześcijańskiego przemysłu naśladującego świecki można również zobaczyć w wielu innych aspektach współczesnej muzyki chrześcijańskiej. Wokół chrześcijańskich zespołów rutynowo robi się szum w podobny sposób do tego, jak to się dzieje w świecie (wraz z pisarzami i gośćmi od reklamy wpadającymi na siebie, aby znaleźć pochlebne superlatywy na opisanie „następnej wielkiej rzeczy”). Warte jest również zwrócenie uwagi na to, że gwiazdorskie traktowanie oraz rozrywkowy czy „imprezowy” składnik chrześcijańskiej muzyki wydają się przybierać na sile i korzysta się z tego jako z czegoś ułatwiającego sprzedaż. Subtelna presja, aby nie mówić zbyt wiele o Jezusie czy głębokich duchowych sprawach wydaje się również jaśnieć.

Chciałbym w tej chwili zadać kilka oczywistych pytań:

Czy ktokolwiek szczerze może sobie wyobrazić apostołów czy któregokolwiek ze sług NT, że dopuściliby chore „gwiazdorskie” traktowanie, które jest tak powszechne dziś.

Czy możesz sobie wyobrazić ich jak tworzą sprytne przedstawienie zaznaczające ich własne centralne miejsce zamiast wskazywać na Boga? Czy możesz sobie wyobrazić któregokolwiek z nich klęczącego przed bożkiem przedstawienia – dążącego bardziej do wykonania przedstawienia niż zaszczepienia prawdy? Czy też usiłującego tak bardzo być „cool”, że „wyciszającego” duchową zawartość ich posłania? W końcu, czy możesz sobie w ogóle wyobrazić, aby którykolwiek z apostołów pobierał pieniądze przy drzwiach zanim dopuszczą ludzi do wejścia i usłyszenia ewangelii?

To ostatnie pytanie pojawia się jako fundamentalna sprawa w odniesieniu do znacznej części współczesnego chrześcijaństwa, ponieważ stało się całkowicie powszechne, nie tylko na młodzieżowych koncertach, lecz na spotkaniach z nauczaniem i seminariach, pobieranie od ludzi pieniędzy za wejście.

Tak nigdy wcześniej nie było. W rzeczywistości, powiedziałbym, że nie słyszano o takich pobierający pieniądze u drzwi w całym okresie chrześcijaństwa, aż do około 30 lat temu. Jest tak dlatego, że ta praktyka niezaprzeczalnie jest całkowicie sprzeczna z duchem Nowego Testamentu. Czyż Jezus nie powiedział: „Darmo wzięliście, darmo dawajcie” (Mat. 10:8)? Czy możesz sobie w ogóle wyobrazić Jezusa pobierającego u drzwi pieniądze, zanim ludzie będę wpuszczeni, aby wejść i posłuchać Go? Oczywiście, że nie! Jakże śmieszna sugestia! Dlaczego więc, my współcześni chrześcijanie czujemy, że możemy wyrywać się z tego typu działaniem? Czy nie zdajemy sobie sprawy z tego, że bardzo biedni ludzie, których Jezus zapraszał zostaną poza naszymi spotkaniami tylko dlatego, że nie będą w stanie zapłacić ceny wstępu? Jakąż to jest hańbą!

Jedną z głównych przyczyn tego, że ta praktyka wyrasta jak grzyby po deszczu w kościele, jest to, że jeśli zaprosisz wędrownego kaznodzieję do usługi, to w ten sposób możesz mu zagwarantować co najmniej pokrycie kosztów i zapewnić mu wypchany portfel. Nie potrzeba zbierać na tacę, opłata przy wejściu zapewni wpływy.

Niemniej jednak chciałbym powtórzyć ponownie, że taka praktyka jest absolutnie przeciwna duchowi Nowego Testamentu i przeciwko wyraźnym poleceniom Jezusa pozostawionym Jego uczniom. Jeśli służba jest namaszczona to ludzie chętnie dadzą i w ten sposób usługujący będzie zaopatrzony we wszystko. Po co uciekać się do pobierania opłat przy wejściu? Ja po prostu nie mogę się z tym zgodzić zupełnie

Poza kosztami, następną przyczyną tego, że współczesne chrześcijańskie wydarzenia mają tendencję do zbierania opłat za wejście jest tak zwana „wycena przedstawienia”, co oczywiście wraca nas do samego sedna problemu, który już dyskutowaliśmy. Podobnie jak John Blanchard (autor książki „Pop goes the Gospel”), postrzegam termin „ewangelizacja przez przedstawienie” (ang. „entertainment evangelism” – przyp. tłum.) jako całkowicie wewnętrznie sprzeczny. Nie ma czegoś takiego jak zabawianie kogoś do królestwa (dopóki nie dzieje się to w królestwie Disneyland’u). Jak już widzieliśmy prawdziwe uczniostwo wymaga głębokiego i poważnego oddania. Nie jest to błaha czy lekko traktowana decyzja. Widzieliśmy również jak poważny wpływ może mieć na samą ewangelię łączenie jej z bezmyślną rozrywką. Czysta nowotestamentowa ewangelia nigdy nie była przeznaczona do wykorzystania w rozrywce, a raczej zupełnie przeciwnie. Ona wysuwa na czoło sprawy wieczności, natomiast wszelka rozrywka ma w zwyczaju trywializować sprawy, którymi się zajmuje. Zatem próby łączenia ewangelii z rozrywką zawsze powodują, że cierpi na tym ewangelia. Niemniej nie dziwi mnie, że w dzisiejszym klimacie pobiera się od ludzi opłaty wejściowej za „wartość przedstawienia” naszych chrześcijańskich wydarzeń. W rzeczywistości mówi to bardzo wiele o faktycznej zawartości takich wydarzeń, prawda?

Wierzę, że dzisiejsi chrześcijańscy wokaliści i zespoły muzyczne muszą zdecydować czy zamierzają zabawiać czy usługiwać. Nie mogą robić tych dwóch rzeczy równocześnie. Jeśli zamierzają zabawiać to niech po prostu bawią ludzi nie roszcząc sobie pretensji do chrześcijańskiej służby, lecz jeśli zamierzają to, co robią nazywać „chrześcijańskim” lub „służbą” to niech lepiej przestają pobierać od ludzi pieniądze za przyjście i posłuchanie ich! „Darmo wzięliście, darmo dawajcie”. Jest to jedyny sposób działania jeśli prawdziwie zamierzamy służyć Jezusowi w miejscach publicznych.

Mówiąc powyższe na temat rozrywki itd. chcę wielokrotnie podkreślić, że z pewnością jest rzeczywiste miejsce dla muzyki (włączając w to muzykę rockową i wszelką inną) jako chrześcijańską formę wyrazu Bożego serca, jak i naszego serca wobec Boga. To nie korzystanie z tej muzyki niepokoi mnie, lecz raczej motywacje, podejście i zamiary serca wobec tej muzyki (Więcej na ten temat będzie później, wraz z moimi osobistymi doświadczeniami).

Oczywiście, mówiąc w ten sposób na temat chrześcijańskiego przemysłu muzycznego nie chcę wrzucić wszystkiego do jednego worka. Są setki chrześcijan, którzy są w tym przemyśle zatrudnieni i wielu z nich ma tylko najwyższe motywacje wobec tego, co robią. Należy również powiedzieć, że pomimo ich własnej wewnętrznej integralności i dobrych intencji, dzieje się wiele niezadowalających rzeczy na chrześcijańskiej scenie młodzieżowej. Podobnie, oczywiście, nie wszystkie służby muzyczne uległy światowej presji i poddały się płytkiej cool’owej filozofii, lecz niestety wielu tak. Kompromis, wydaje się, szybko staje się czymś na porządku dziennym.

Inna główną przyczyną wzrostu tego kompromisu, o którym jeszcze nie dyskutowaliśmy, jest przekraczanie barier – potencjał dzisiejszych zespołów chrześcijańskich. Innymi słowy, we współczesnym przemyśle jest możliwe dla chrześcijańskiego artysty „wkroczyć” (przekroczyć barierę) do głównej listy przebojów ze swoją muzyką i kilku z nich zrobiło to. Lecz jakim kosztem?

Osobiście wierzę, że irlandzka grupa rockowa U2 była jednym z najważniejszych, widocznych wpływów na chrześcijańskiego rocka w ciągu ostatnich piętnastu lat (choć już teraz nie tak bardzo). Od samego początku było wiadomo w młodzieżowych kręgach chrześcijańskich, że ten nowy, ekscytujący zespół – ta „nowa wielka sprawa” był niemal chrześcijańskim zespołem. (Trzech członków było nieortodoksyjnie, charyzmatycznie wierzących, włączając w to czołową postać, autora tekstów Bono). Dobrze pamiętam ich album z połowy lat osiemdziesiątych „War” (Wojna) z ich zawoalowaną proroczą symboliką. Nawet raz było wymienione imię Jezus (w „Sunday Bloody Sunday!”)! Było to wielkie nagranie pod wieloma względami – któremu już nigdy nie dorównali (pomijając późniejszy szum wokół nich). I był to hitowy album na świeckiej scenie! Nagle okazało się, że można być „cool” w oczach świata i równocześnie utrzymać swoje chrześcijaństwo.

Wielu młodych chrześcijańskich muzyków wówczas podniosło się i zanotowało ten fakt. Tak samo zrobił w ogólności cały przemysł. Subtelne (na wpół ukryte) chrześcijaństwo sprzedaje płyty w nurcie głównym! Pokuszenie, aby ukryć lub zanurzyć pod powierzchnia czyjeś chrześcijaństwo nagle stało się bardzo realne dla mnóstwa młodych chrześcijańskich autorów pieśni. No, przede wszystkim, czy nie lepiej jest zdobyć powszechny sukces przez połowiczne ukrycie swego chrześcijaństwa niż pozostać jawnym chrześcijaninem i sprzedawać płyty tylko chrześcijanom? To było wielkie pokuszenie i wielu popadło w nie (razem ze mną kilka lat temu). Cała idea przekraczania barier (i kompromisu) nagle stała się bardzo realna i bardzo zwodnicza. Wielu z nas było gotowych do kompromisu wobec zawartości w tekście naszych chrześcijańskich pieśni na rzeczy świeckiego sukcesu. To właśnie wtedy słowo „Jezus” zaczęło się pojawiać wśród pojawiających się chrześcijańskich grupy coraz mniej i mniej.

Na początku lat 90-tych, gdy wraz z moją żoną założyliśmy nasz nowy, alternatywny zespół byłem świadomy całej idei przekraczania barier i wiedziałem dokładnie, że jest to ta polityka, która zaprowadzi nas do świeckich klubów. Gdy przychodziło do pisania nowej partii pieśni dla naszego zespołu, wiedziałem, co trzeba robić. Doprowadzałem do tego, że ta odrobina „chrześcijańskiej” zawartości była tak dobrze ukryta, że w końcowym rezultacie nikt na podstawie naszych pieśni nawet nie wiedział, że jesteśmy chrześcijanami! A najbardziej wstrząsające ze wszystkiego było to, że ja sam sądziłem, że robię Bogu przysługę ukrywając wszystko w taki sposób. Szczerze myślałem, że mamy większą szansę na zdobycie ludzi dla Boga robiąc w ten sposób. Jakże ślepi i zwiedzeni przez samych siebie my, ludzie, możemy być czasami. Mówimy o wstydzie wywoływanym przez imię Jezusa!

Jak już wcześniej wspomniałem, potrzeba było serii niezwykłych (choć pomniejszych) nieszczęść zanim zwolniłem na tyle, aby Bóg mógł doprowadzić mnie do zrozumienia, że to, co robiłem było złe i dopiero wtedy byłem w stanie zobaczyć jak niewiarygodną stratą czasu i wysiłków było to wszystko. To nie była Boża droga! Pójście na kompromis ze wszystkim tylko po to, aby „to zrobić”. Cóż miałem nadzieję osiągnąć? Głębokie poczucie żalu i przekonanie o grzechu zalały mnie i wiedziałem, że muszę pokutować przed Bogiem.

Niestety, wierzę, że jest ogromna ilość młodych, chrześcijańskich autorów pieśni, którzy przyjęli to samo kłamstwo co ja. Radiowe fale młodzieżowych stacji są pełne pieśni, które tryskają poetycką i fajną mądrością, lecz jak często możesz usłyszeć coś, co brzmi tak, jakby pochodziło z samego serca człowieka, żyjącego w bliskiej relacji z Bogiem? Gdzie są współcześni Dawidowie? – szukający, wołający duchowi psalmiści i prorocy naszego pokolenia? Czy to możliwe, aby się głęboko duchowo zanurzyli po to, aby znaleźć się w płytkim, popularnym centrum uwagi? Osobiście wierzę, że obecnie płacimy bardzo słoną cenę za to podejście „kompromisu i przekraczania barier, ponieważ pomogło to zatruć wszystko, co dotyczy współczesnego chrześcijaństwa młodzieży. Jak powiedział sam Jezus: „Kto bowiem wstydzi się mnie i słów moich przed tym cudzołożnym i grzesznym rodem, tego i Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swego z aniołami świętymi” (Mk. 8:38). Nie chodzi o to, że jestem przeciwko chrześcijańskim pieśniom, które pojawiają się wysoko na świeckich listach przebojów, jestem w pełni za tym (więcej na ten temat później), lecz musza one być otwarcie CHRZEŚCIJAŃSKIMI pieśniami; nie na wpół ukrytym, subtelnym chrześcijaństwem w przebraniu świeckiego hitu.

Jeśli nie wielbimy Boga bez zawstydzenia to nie powinniśmy śpiewać w cale – tak to teraz widzę i obawiam się, że nie jestem już więcej chętny do podejmowania kompromisów w tej dziedzinie. Nie znaczy to, że chcę z tego powodu słyszeć na chrześcijańskiej płycie tekst „Alleluja, chwalmy Pana!” co pięć sekund. O ile fajne (cool) gitarowe zespoły nie robią na mnie wielkiego wrażenia, muszę powiedzieć, że nie robi również tego wrażenia cukierkowe brzmienie gospel z Nashville tak często puszczane przez starsze chrześcijańskie radiostacje. (Czy to Bóg pragnie, aby taka mdła, bezbarwna muzyka reprezentowała Jego Syna?). Nie mówię więc, że powinniśmy napełnić nasze pieśni oklepanym komunałem „alleluja, chwalmy Pana”, lecz wierzę, że powinniśmy napełniać nasze pieśni otwartym, niezawstydzonym i głębokim wyrazem naszych serc wobec Boga i Jego serca i powołania dla nas. I choć powinno to być poetyckie to nie powinno być w tym nic „ukrytego”.

Innym aspektem jest stare powiedzenie: „Środek wyrazu jest przesłaniem” (The medium is the message), które bardzo często jest prawdziwe w stosunku do muzyki w ogóle. Innymi słowy, uczucie, nastrój i rodzaj muzyki, która jest używana (medium) bardzo często wpływa na ogólne „posłanie” pieśni, często nawet przeważając nad tym, co ma do powiedzenia tekst. Dla przykładu, jeśli usiłujesz połączyć radosny tekst chwały z smutną, pogrzebową pieśnią, ludzie zawsze będą bardziej pod wrażeniem muzyki niż tekstu i będą pamiętali, że to smutna pieśń. Jest to bardzo ważny aspekt w muzyce. Nastrój i czucie, które tworzy często mówi więcej niż sam tekst. To dlatego mamy wiele wątpliwości dotyczących współczesnych typów muzyki i ich faktycznej przydatności w zastosowaniu do chrześcijaństwa.

Na przykład w ostatnich latach występowała seria wiedzionych niepokojem, depresyjnych alternatywnych zespołów, które bardzo znacznie urosły na świeckiej scenie muzycznej. Nawet pewna liczba „zachwaszczonych” zespołów (teraz już przeminęły) miała ten posmak przenikający ich muzykę. (Wiodący wokalista Nirvany doprowadził to do skrajności strzelając sobie w głowę z pistoletu). Ten rodzaj muzycznego uczucia jest całkiem właściwy jeśli wszystko, co chcesz osiągnąć to promocja umysłowo zdrętwiałego nihilizmu, samobójstwa i depresji. Lecz pomódl się i powiedz, które chrześcijańskie wartości czy atrybuty pasują do takiej muzyki? Czy jest jakikolwiek fragment chrześcijańskiego posłania czy przeżycia, który może być właściwie przekazany poprzez tego rodzaju brzmienia? Muszę poważnie powiedzieć, że wątpię w to (chyba, że jest to pieśń o Bogu ignorowanym i odrzucanym. Lecz nawet wtedy wątpię czy pastowałoby to dobrze). A w końcu, czy nie jest prawdą, że są chrześcijańskie zespoły, które usiłują imitować to brzmienie?

Jest wiele współczesnych świeckich zespołów, które grają pieśni przeznaczone, i szczególnie nadające się, do doprowadzenia tłumu do szaleńczego tańca, w którym uczestnicy rzucają się na siebie. Czy ktokolwiek może mi wskazać, które dokładnie wartości czy atrybuty dobrze pasują do tej muzyki? Czy bezmyślny hedonizm ma jakiekolwiek miejsce w chrześcijaństwie? Nie sądzę. A jednak znajdują się chrześcijańscy artyści, którzy usiłują dziś dopasować „chrześcijańskie” sentymenty do tego rodzaju brzmienia. Jak już wcześniej powiedziałem, szczególnie prawdziwe jest w stosunku do muzyki to, że „medium (środek wyrazu) jest przesłaniem”. Innymi słowy, brzmienie, odczucie pieśni zazwyczaj więcej mówią niż sam tekst. Przekazywany nastrój jest tym, co zazwyczaj przemawia najgłośniej, a dopiero później słowa pieśni (w tej kolejności).

A zatem wierzę, że jest to krytyczne miejsce dla piszących teksty pieśni, aby nauczyli się dopasowywać chrześcijańskie odczucia i przesłanie naszych tekstów do odpowiedniego muzycznego odczucia. Nie jest dobrze medytacyjnie czcić Boga używając siekącej, grzmiącej muzyki.

Nie jest również dobre używanie cichej, natchnionej muzyki, gdy wzywamy Boży lud od walki! Muszę powiedzieć, że również mam wątpliwości co do tego czy współczesne hip-hopowe czy „trance’owe” rytmy nadają się do powiedzenia czegokolwiek z rzeczywistą duchową głębią (przypuszczam, że tak samo było na początku rock ‘n’ roll’owego stylu Bill Heley’a). Pewne style muzyczne wydały się oddać siebie pustocie i powierzchowności bardziej niż inne.

Są też skrajne przykłady, lecz musimy być bardzo świadomi tego, że pisząc pieśni, musimy duchową zawartość tekstu faktycznie dopasować do muzyki, ponieważ zbyt często wydaje się nie być tak współcześnie i to, co chrześcijańskiego tam jest cierpi z powodu muzyki, z którą zostało połączone (to również pomaga „ukryć” te chrześcijańskie aspekty). Powiem nieco więcej na temat praktycznych warunków tego, co to wszystko znaczy dla naszego obecnego zespołu nieco dalej w tej książce.

W tym rozdziale długo i dokładnie przyglądaliśmy się chrześcijańskiemu przemysłowi muzycznemu i pewnym odpowiadającym im mediom. Wierzę, że ten przemysł jest tak ważny, ponieważ dla wielu młodych ludzi jest to okno, przez które widzą oni chrześcijaństwo i ewangelię. Ma on również niewiarygodny wpływ na wartości i standardy młodych chrześcijan. Doradza im również rozróżniać w tym, co jest „normalne” wśród młodzieży chrześcijańskiej, co jest dla Boga do zaakceptowania oraz to jakiego rodzaju motywacje i zachowania są we współczesnym chrześcijańskim świecie nagradzane. Zatem te media są obecnie niezwykle ważne, szczególnie dla naszej młodzieży.

Jak widzieliśmy, wiele aspektów chrześcijańskiego przemysłu młodzieżowego pozostawia wiele do życzenia w wielu aspektach. W rzeczywistości, jak stwierdziłem, wierzę, że obecna sytuacja jest bardzo realnym „kryzysem”, którego reperkusje będą miały niszczący wpływ na wiele najbliższych lat, dopóki nie zostanie coś drastycznego zrobione. Nie mam żadnego przekonania co do tego, że chrześcijański przemysł muzyczny zreformuje się sam, nie licząc jakichś kosmetycznych zmian. W grze jest po prostu zbyt wiele pieniędzy i jest zbyt łatwo żyć trwając w obecnym status quo. Właśnie dlatego wierzę, że Sam Bóg jest bliski potężnego potrząśnięcia i reformacji tego przemysłu. Ponieważ to Bóg wyraźnie w Piśmie pokazał, że On nie może mieszkać w letnim kościele i jest oczywiste, że szczególnie ten przemysł jest wyjątkowo oddany letniości przenikającej chrześcijaństwo (być może jest po prostu przesadzonym jego odbiciem?).

Na całym świecie w ostatnich latach jest nieustannie przekazywane modlącym się chrześcijanom słowo prorocze o tym, że Bóg jest bliski nawiedzenia Swojego kościoła i odpowiednich instytucji potężnymi „wstrząsami”.  Jako pisarz wyspecjalizowany w badaniu minionych Reformacji i poruszeń Bożych, powiedziałbym, że nie jest to pusta pogróżka, ponieważ Bóg wielokrotnie poruszał się w historii z potężnym hukiem i bezwzględnością, gdy letniość przytłaczała Jego ludzi – burzył i budował. Wierzę, że dzisiejsza sytuacja dojrzała do takiego działania. Nie dziwi mnie, że modlący się i proroczy ludzie na całym świecie słyszą od Boga to samo w tej sprawie. Muzyczny przemyśle – uważaj! Ponieważ wyraźnie nadszedł czas, jak to już było wiele razy w historii, na Sąd ‘nad domem Bożym” (1 Ptr. 4:17)

продвижение сайта

Fajne chrześcijaństwo – Rozdział 4

Światowość jest grzechem zgody na to, aby czyjeś pragnienia, ambicje czy sposób życia były kształtowane zgodnie ze światowymi wartościami.

W SWIECIE LECZ NIE ZE SWIATA.

 

 

W swej książce “Zawstydzeni Ewangelią” John Mac Arthur pisze:

„Światowość nawet nie jest wymieniana dziś, a jeszcze mniej rozpoznawana, czym tak naprawdę jest. Sam „świat” zaczyna brzmieć atrakcyjnie. Światowość jest grzechem zgody na to, aby czyjeś pragnienia, ambicje czy sposób życia były kształtowane zgodnie ze światowymi wartościami. „Wszystko, co jest ze świata, pożądliwość ciała, oczu i pycha życia, nie są z Ojca lecz ze świata. A świat przemija wraz z pożądliwością jego; ….(1 J2:16,17)…

A jednak mamy dziś nadzwyczajne przedstawienia kościelnych programów przeznaczonych właśnie do tego, aby zatroszczyć się o cielesne pragnienia, zmysłowe apetyty i ludzką pychę – „pożądliwość ciała, oczu i pychę życia”.

Godne uwagi jest to, że dziś jest wielu młodych wierzących, którzy przyswoili sobie etos „fajnego chrześcijaństwa” noszą krzykliwą światowość niemal jak znak honoru – oglaszajacą:  

Ej, my chrześcijanie nie jesteśmy nudziarzami. Jesteśmy modni, jesteśmy fajni – „cool”.

Wierzą szczerze, że reprezentując go w taki sposób i podążając stale za pragnieniem noszenia najnowszej mody czy alternatywnych ubiorów jakie panują wśród młodzieżowych kręgów, robią Bogu przysługę. Czują, że ich światowy obraz jest żywotną częścią ich chrześcijaństwa i że mówi to wiele o nich, jako o ludziach i chrześcijanach. Tak, mają rację – mówi lecz być może niedokładnie to, co zamierzali.

Porozmawiajmy więc nieco więcej o grzechu „światowości ”. Jak już wcześniej powiedziałem, jednym z najważniejszych (choć mało uświadomionych) podejść do całego tego „fajnego” chrześcijaństwa jest ogromy wpływ jaki ma ono na samą Ewangelię, którą głosimy. Bardzo trudno jest być „cool” i równocześnie demaskować grzech jako zło czy uwydatniać świętość, sprawiedliwość i „branie krzyża” czy potępiać pożądliwość cielesną czy materialną bądź szukanie przyjemności.

W rzeczywistości kształtując „fajne” chrześcijaństwo, musimy stworzyć całkiem nowego „Jezusa”, który będzie pasował do naszego nowego obrazu, ponieważ w dzisiejszym świecie nie jest „cool” bezkompromisowość wobec grzechu czy wzywanie ludzi do pokuty. „Cool” jest synonimem mówiącym, że ktoś jest ukształtowany na wzór tego świata i według ducha tego wieku. Nie możesz być cool” jeśli nie dostosujesz się do tego, czego oczekuje od ciebie świat, a to wpływa na absolutnie wszystko (jak mówisz, jak chodzisz, jakie ubrania nosisz, jakiej muzyki słuchasz i ewentualnie jak myślisz). A jedno, co jest całkowicie pewne jeśli chodzi o bycie „cool” – to powoduje, że jest BARDZO, BARDZO TRUDNO głosić przeciwko światowości i próżności ( ponieważ jest to własnie częścią i samą istotą bycia „cool”).

Mówiąc bez ogródek, bycie „cool” jest zdecydowanie przeciwne samemu duchowi prawdziwej Ewangelii i każdemu uczuciu wyrażanemu w całej Biblii. Bycie „cool” jest subtelną pychą. „Cool” to jawna światowość. Czy Bóg jest cool? Nie! On nie może być kształtowany według popularnych (frywolnych i pysznych) oczekiwań światowego człowieka. Światowość jest wszechstronnie potępiana w całym Nowym Testamencie.

Sądzę, że wielu młodych, współczesnych chrześcijan byłoby zszokowanych wiedząc, co Biblia ma do powiedzenia na temat poddawania się kształtowaniu przez świat.

Mówiąc o prawdziwych chrześcijanach Jezus powiedział: „Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego świat was nienawidzi” (J. 15:19).

Stwierdził również: „Wy jesteście solą ziemi; jeśli sól zwietrzeje czymże ją nasolą? Na nic więcej się już nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze (Mat. 5:13-14). Zwróć uwagę na to, że Jezus powiedział: „jeśli sól straci swój smak”. Dokładnie to dzieje się gdy chrześcijanie nie korzystają już więcej z wpływu jaki ma PRAWDA, lecz raczej poddają się kształtowaniu przez świat wokół nich. „Sól” zatem stała się bezużyteczna zarówno dla Boga jak i ludzi.

Ap. Jan napisał takie ostra słowa: „Nie miłujcie świata ani tych rzeczy, które są na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca” (1 Jn 2:15). Podobne zdanie miał Ap.Jakub (Jk 4,4): „Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga”. Nie sądzę, aby Pismo mogło być bardziej wyraźne w tej sprawie, a Ty? Pozwólcie, że będę bardzo jednoznaczny tutaj: całe to „fajne chrześcijaństwo” jest całkowitym zaprzeczeniem prawdziwej Ewangelii. Jak już widzieliśmy, prawdziwe posłanie Ewangelii zawiera: „umrzyj dla siebie, weź swój krzyż i idź za Jezusem”, lecz ta nowa ewangelia, która jest „cool” w zasadzie mówi: „dogadzaj sobie, ciesz się wszystkim, wyglądaj fajnie, bądź fajny (cielesna pycha ludzka we wszystkim to chwała typu „patrzcie na mnie”) i przy okazji miejcie również Boga”. Prawdziwy krzyż Jezusa mówi o śmierci dla siebie, śmierci dla szumu wokół nas, śmierci pychy i „światowego cool”, śmierci dla umiłowania przyjemności bardziej niż Boga. To właśnie dlatego prawdziwe posłanie Ewangelii i prawdziwe posłanie krzyża były zawsze „głupstwem” dla cielesnego człowieka. Mówią one o czymś PRZECIWNYM niż światowości – w rzeczywistości mówią o ŚMIERCI dla świata! Czy różnica jest bardzo wyraźna? („Cool” jest przede wszystkim, inną nazwą „pychy”).

Mówiąc to wszystko, chcę wyjaśnić, że nie zostaliśmy powołani przez Boga  do „oddzielenia” się od tego świata. Tutaj problemem jest DOSTOSOWANIE SIĘ do wzorców i postaw świata. Sam Jezus jadał z grzesznikami, żył i poruszał się wśród zwykłych ludzi tamtych dni, lecz nigdy nie dostosował się do ducha wieku, w którym żył.  Prawdziwie „BYŁ NA ŚWIECIE, LECZ NIE ZE ŚWIATA!”. Był w samym środku tego wszystkiego, lecz nie był tego samego ducha. W rzeczywistości On rzucał duchowi tego wieku wyzwanie i wzywa nas do tego samego w naszych czasach. Lecz czy to oznacza, że wszyscy mamy ubierać się i zachowywać jak „równo zasznurowany” dziwak? Wcale nie! Lecz znajdźmy tutaj jakąś równowagę. Zapomnijmy o tym, aby wyglądać „fajnie” i zamiast tego zacznijmy się koncentrować na prawdziwym chodzeniu w Chrystusowym duchu. Bycie fajnym jest bardzo, bardzo świadomą i zamierzoną decyzją, wymaga włożenia pewnej energii i podjęcia wysiłków (przeważnie zmarnowanych). Zatem zapomnijmy o tym, aby być „cool” i zacznijmy zamiast tego szukać „głębokiego chodzenia z Bogiem”. Nasze ubrania mogą być w pewnym stopniu symbolem tego kim jesteśmy, lecz zacznijmy bardziej skupiać się na Bożych sprawach niż światowych.

Mówiliśmy wcześniej o błędzie, który obecnie zalewa kościół w imieniu „odpowiedniości” (tj. usiłowania uczynienia naszego chrześcijaństwa „odpowiednim” dla ludzi z poza kościoła czy też dopasowania chrześcijaństwa do świata). Faktem jest, że ja sam jestem gorącym zwolennikiem „dopasowania”, lecz musi to być dopasowanie, które GŁOSI ORYGINALNĄ EWANGELIĘ Z JEJ ORYGINALNYM BEZKOMPROMISOWYM PRZESŁANIEM, przy użyciu nowoczesnych środków. Innymi słowy Ewangelia musi pozostać skupiona na krzyżu; równie przekonująca i radykalna w swych wymaganiach jak to było na początku, lecz środki wykorzystywane do przekazu mogą się zmienić (choć nigdy na rzecz bycia „cool”). Wierzę, że Bóg może w potężny sposób używać muzyki, video i każdej formy przekazu (nawet świeckiej telewizji) do zdobywania „zgubionych”, jeśli będziemy współpracować z Nim, aby robić to w zalecany przez Niego sposób. Nie odrzucam również pewnej odrobiny bycia „wszystkim dla wszystkich” ( w końcu Jezus przyszedł jako ubogi głosząc ubogim). Jeśli jednak naszą motywacją do robienia tego jest, aby okazać się „cool” czy stać się kimś w rodzaju modniś/alternatywny, czy pojawić się jako brygada pn.: „Bóg jest wesoły”, to wierzę, że zaszliśmy zbyt daleko i nasze skłanianie się przed duchem tego świata znacznie zniekształci przesłanie, które niesiemy.

Mam nadzieje, że rozumiesz to, że ja nie jestem za jakiegoś rodzaju prostym, klasztorny, pozbawionym radości chrześcijaństwem czy też do powrotu do dni konformistycznego konserwatyzmu w kościele.

To, za czym obstaję to żywe, ogniste zespoły PRAWDZIWEJ NOWOTESTAMENTOWEJ WIARY – unowocześnione stosownie do XXI wieku, lecz pełne istoty wszystkiego, co sprawiało, że pierwszy kościół był tym, czym był. Wydaje się, że jedynym sposobem w jaki wpłyniemy na obecne pokolenia to: życiodajna moc krzyża Jezusa Chrystusa.

Wierzę w chrześcijaństwo, które jest naprawdę „uwalniające” a jednak całkowicie skromne, praktyczne (a nie „ciuchowo-fajne” czy „imprezowo- zabawne”).

To zdeterminowana, żelazna wiara – prawdziwie „na świecie, lecz nie ze świata” – zdobywająca ludzi na ulicach i niesamowicie uwielbiająca Boga.

Prawdopodobnie obecnie, bardziej niż kiedykolwiek w historii, występuje ogromna potrzeba poszukującego, przekonującego do ‘pokuty’ kaznodziejstwa w naszych kościołach. Letni kościół dramatycznie potrzebuje czegoś dobrego – kaznodziejstwa w starym stylu na temat „grzechu, sprawiedliwości i sądu” (J 16:8). Nie wierzę w to, że Bóg chce mieszkać razem z kościołem pełnym kompromisu i umiłowania dla przyjemności. Wyraźnie widać, że dzisiejsi chrześcijanie powinni trwać na kolanach, błagając Boga o przebaczenie, a nie imprezować na wolności.

Podsumowując ten rozdział, chciałbym przyjrzeć się prostemu pytaniu, którego jeszcze nie przeanalizowaliśmy dogłębnie: Skąd dokładnie pochodzi koncepcja, że chrześcijaństwo powinno być sprzedawane jako „radosna” zabawa, a Bóg przedstawiany jako „fajny szef”? Co takiego wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu lat, że tak wielu młodzieżowych liderów zawstydziło się prawdziwą, nawołującą do pokuty z grzechów, historyczną Ewangelią? (A w wielu przypadkach słowo „zawstydzenie” nie jest przesadne). Z mojego punktu widzenia jest faktem, że diabeł i świat, potyczka za potyczką „okładał” kościół przez ostatnie 30 lat . (z kilku krótkimi akcjami wstępnymi, takimi jak ruch „Jezus” na początku lat ’70-tych).

Wpływy kościoła na dzisiejszy świat zachodni jest tylko częścią tego, co było na początku lat ’60-tych i wcześniej (choć należy wspomnieć, że Zachodnie społeczeństwo jak i kościół tego okresu były przeważnie konserwatywne) i ciągle spadają. Jest to jeden z głównych faktów, który dostrzegamy wśród dzisiejszej młodzieży. Tak długo przegrywaliśmy, że podświadome podejście może mówić nam: „jeśli nie możesz wroga pokonać to przyłącz się do niego”. Innymi słowy, więcej możesz zyskać odrzucając twoje historyczne posłanie (choć udowodnione i pełne mocy) i stać się jak świat (a nawet jeszcze „fajniejszy” – jeśli to możliwe) i w ten sposób przyciągać wielu. Nie wiem czy kiedykolwiek słyszałem bardziej samo-destrukcyjne podejście.

Dla mnie wydaje się bardzo widoczne to, że kościół przejmował coraz więcej i więcej światowych wartości, etosu i metodologii przez ostatnie dwadzieścia lat, aż do takiego stanu, że płycizna i pobłażanie samemu sobie osiągnęły rozmiary epidemii w wielu aspektach życia kościoła. Wynaleźliśmy na własny użytek bezpieczne, wygodne i poręczne chrześcijaństwo, które niemal w niczym nie przypomina odważnej, pełnej poświęcenia siebie wiary Nowego Testamentu. Rzeczywiście staliśmy się obrazem kościoła laodycejskiego, który tak zdecydowanie został zgromiony przez Jezusa w Objawieniu Jana; kościoła, który został przez Pana opisany jako „pożałowania godzien nędzarz, biedak, goły i ślepy” (3:17). Chory, egoistyczny i letni kościele – czy nie obchodzi cię to, że Bóg obiecał „wypluć” cię ze Swoich ust?

Kompromis, łatwizna i apatia są teraz na porządku dziennym w wielu dziedzinach chrześcijaństwa. (pomijając „pozytywne” rozmowy o tym, jak cudowne i „błogosławione” jest wszystko w naszych kościołach). W rzeczywistości należało by powiedzieć, że nasza „ewangelia” często wydaje się bardziej przypominać jedną z tych telewizyjnych maszyn reklamowych (wszyscy uśmiechnięci wśród błyskotliwych rozmów), niż historyczne posłanie o pokucie i wierze. Lecz kogo jeszcze obchodzi PRAWDA, skoro tylko zyskujemy FREKWENCJĘ – prawda??

Jak John MacArthur elokwentnie stwierdza, wydaje się, że „burleska szybko staje się liturgią w pragmatycznym kościele”. Z pewnością wiemy jak zrobić w tych czasach dobry „show” dla siebie, czyż nie? I wielu z nas jest widocznie zadowolonych po prostu z siedzenia i zabawiania się na śmierć.

Jestem zdecydowanie przekonany, że jeśli nie wydarzy się coś drastycznego, przyszłość prawdziwego, szczerego chrześcijaństwa jest w wielkim niebezpieczeństwie, nawet w okresie najbliższych 30 lat. Sprawy zaszły znacznie dalej (a raczej niżej) niż większość chrześcijan zdaje sobie sprawę. Istotne, przenikające podstawowe prawdy Ewangelii są obecnie nieustannie niszczone i pozbawiane ważności przez chrześcijaństwo, które staje się z roku na rok coraz bardziej i bardziej cielesne. i dopóki nasze uszy są łechtane, wydaje się, że wielu z nas nie chce o tym wiedzieć. Przyjaciele, kiedy słudzy Boży powstaną i zawołają: 

DOSYC!раскрутка

Fajne chrześcijaństwo – Rozdział 5

Wykonałem ogromną ilość badań w poszukiwaniu przyczyn i skutków rewolucji kulturalnej późnych.

Rozdział 5

POKOLENIE “X” – STRACONE DZIECI.

Nazywano ich pierwszym po-chrześcijańskim pokoleniem. Znani z wielu nazw takich jak “baby busters” (pokolenie, które przyszło po wielkim wyżu demograficznym lat ’50-tych), dwadzieściacośtam („twentysomething”) czy próżniacy („slackers”) – często też określani byli jako stracone pokolenie. Teraz są już wiekową grupą wychowaną w duchowości i moralności zachodu lat po ‘60-tych, gdzie żadne absoluty już nie rządziły a seksualne przyzwolenie i pościg za przyjemnością były dominującymi filozofiami głoszonymi nieustannie z każdego głośno grzmiącego telewizora i aparatu stereo. Są cyniczni, nihilistyczni i trudno się temu dziwić. Pokolenie urodzone między 1963-1977 Pokolenie 'X’ i ich młodsi bracia Pokolenie 'Y’ często pojawiają się jako znudzeni i zrażeni, choć sami nie wiedzą dlaczego. Wydaje się jednak wyraźne widoczne, że to, co czują, jest bezpośredni wynikiem zgiełku i egoizmu, które dostały się do Zachodniego świata poprzez kulturalną rewolucję pokolenia Woodstock/ Baby-boomers (dzieci wyżu demograficznego). Pamiętajcie, proszę, że piszę to sam jako członek Pokolenia 'X’ i mam nadzieję, że będziemy mogli otrzymać pewien wgląd w problemy na jakie napotyka moje pokolenie. Wykonałem ogromną ilość badań w poszukiwaniu przyczyn i skutków rewolucji kulturalnej późnych lat 60-tych na Zachodzie, która była prowadzona przez Baby-boomers, a która spowodowała taką duchową dewastację w następnym pokoleniu.

Powszechnie uznaje się, że Pokolenia 'X’ i 'Y’ wychowały się w czymś w rodzaju duchowej pustki – w wieku powszechnie uważanym za postmodernistyczny a nawet post-chrześcijański. Epidemia AIDS, MTV, masowa kultura narkotykowa, wzrastająca przemoc i pobłażliwość oraz przemysł rozrywkowy, który stawał się coraz bardziej skuteczny dzięki sprzedaży „buntowniczej” i alternatywnej kultury (z ciężarówek) każdego roku – to są składniki, z których każdy pozostawił swój znak. Lecz większość tego i tak wpada pod kategorię „symptomów” niż istotnych przyczyn.

Być może nieco bliżej celu jest fakt, że Pokolenie 'X’ to często dzieci rozwodów, które w 50% pochodzą z rozbitych domów. Jak pisze dziennikarz Christianity Today, Andres Tapia, w swym artykule z 1994 roku, są oni również dziećmi rodzin dwu-zawodowych, w których często rodziców nie ma w domu, a domy opieki, telewizja stały się opiekunkami z wyboru, często od bardzo wczesnego wieku.

„13th Gen” (ponieważ 13 pokolenia dorastało pod flagą USA), Neil Howe i Bill Strauss przewidują, że z powodu wychowania w źle funkcjonujących rodzinach X-ersi będą zamykani w więzieniach i skazywani na śmierć częściej niż jakiekolwiek poprzednie pokolenie Amerykanów. Zgodnie ze statystykami, każdego dnia 13 młodych Amerykanów popełnia samobójstwo, 16 jest mordowanych, 1.000 staje się matkami, 100.000 przynosi do szkoły broń, 2.200 porzuca szkołę, 500 zaczyna używać narkotyków, 1.000 zaczyna pić alkohol, 3.500 jest napadanych, 630 okradanych a 80 gwałconych. Składa się to wszystko na to, że jest to pokolenie niewiarygodnie cyniczne i pesymistyczne jeśli chodzi o przyszłość.

Spora liczba znanych pisarzy wydała książki zajmujące się tym problemem. Między nimi jest znany badacz George Barna, który napisał “Baby Busters: The Disillsioned Generation” (Baby Busters: Pokolenie pozbawione złudzeń).

Nic dziwnego, że Richard Peace, profesor ewangelizacji na Fuller Therological Seminarium nazywa ich “pokoleniem klinicznie przygnębionym”. Z powodu niespotykanej ilości rozwodów ich rodziców, X-ersi są niezwykle cynicznie jeśli chodzi o małżeństwo i zobowiązania. Jak wskazuje Andres Tapia w artykule z Christianity Today, średni wiek zwierania związków małżeńskich przesunął się z 21 roku życia na 26 w ciągu ostatnich czterech dziesięcioleci i nadal idzie w górę. Tapia zwraca uwagę również na to, że: „dorastając wśród wiadomości o upadkach tele-ewangelistów i nieuczciwych polityków X-ersi mają bardzo wątłe zaufanie do autorytetów, a cynizm wobec wszystkiego, co zorganizowane, jak kościoły czy polityczne partie wysoki”. Działający wśród chrześcijańskiej młodzieży stwierdzają, że gdy upadają politycy czy kościelni liderzy to X-ersi nie są nawet wstrząśnięci, ponieważ doszli do tego, że spodziewają się tego. Nic dziwnego, że dzisiejsza młodzież uważa hitowy show telewizyjny pt.: „Beavis and Butthead’s”, przedstawiający cyniczny, lekceważący i nihilistyczyny pogląd na świat za tak urokliwy. Ogólny pesymizm i apatię wśród X-ersów doprowadził wielu ??Boomersów?? do narzekania na „tych zepsutych próżniaków”. Widzą oni wśród X-ersów przemożną chęć ucieczki, imprez, życia dniem dzisiejszym i zapominania o jutrze, jako banda, która została ukształtowana przez to, że podano im wszystko na tacy. Lecz Boomersi zapominają o tym, że X-ersi wyrośli na znacznie bardziej ponurej duchowej i moralnej pustyni niż oni sami kiedykolwiek doświadczyli. Boomersi potępiają apatię, branie prochów, trzepanie łbami (kudłami) i ich muzykę lecz zapominają o roli jaką sami Baby-boomers odegrali wprowadzając taki scenariusz. Jasne jest, że to całkowicie zmienione otoczenie, w którym wyrośli X-ersi w znacznym stopniu spowodowało, że stali się tym, czym są.

Aby to wszystko nieco lepiej zrozumieć już najwyższy czas, aby przyjrzeć się bliżej kulturalnej i duchowej rewolucji jaka miała miejsce wśród młodzieży z pokolenia wyżu (lat 50-tych) na Zachodzie trzydzieści lat temu oraz jej przyczyny i skutki.

Lata 1965-1969 był punktem zwrotnym masowej rewolucji młodzieży, który całkowicie zmienił nasz fundamentalny system wartości społecznych w niemal każdym aspekcie (przeważnie na gorszy, jak to się teraz stało jasne). Ta rewolucyjna filozofia nigdy nie była unieważniona i ciągle dominuje w Zachodnim myśleniu i systemie wartości wartościach do dziś i to znacznie bardziej niż wielu ludzi zdaje sobie sprawę. W rzeczywistości to właśnie w dziedzinie duchowych wierzeń, wartości i zachowań zrobiono najwięcej zniszczeń.

Nietrudno prześledzić prądy i wpływy, które poprowadziły do tej rewolucji, lecz ciągle zdumiewa wielu obserwatorów tego czasu jej całkowicie pożerająca i agresywna natura. Pomimo, że niektóre z korzeni sięgają wiele stuleci wstecz, najbardziej logiczny w prześledzeniu tych wpływów wydaje się późny okres drugiej połowy XIX w.

W 1859 roku Charles Darwin opublikował swoje znane dzieło „O pochodzeniu gatunków”, które promowało punkt widzenia jakoby człowiek pochodził od małpy. Ateiści i humaniści uchwycili się tego, jako wymówki do odrzucenia na zawsze koncepcji Boga jako Stwórcy a zatem i Ostatecznego Sędziego ludzkości.

Mniej więcej w tym czasie kościół coraz bardziej był osłabiany przez skoncentrowany atak na prawdomówność i inspirację Pisma zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz. Ateizm Bertranda Raussell’a, psychologia Freud, filozofia Nitzche’go itd., również zaczęły wywierać głębokie wpływy. Humanizm (filozofia mówiąca, że „człowiek jest centrum wszystkiego”) właśnie zaczynała swoją długą wędrówkę w kierunku całkowitej dominacji Zachodniej kultury. Niemniej potrzeba było pokoleń, zanim ziarno zasiane w tym okresie osiągnęło pełny rozkwit.

W 1933 Amerykańskie Stowarzyszenie Humanistów wydało swój pierwszy Humanistyczny Manifest. Wśród sygnatariuszy tego dokumentu był założyciel John Dewey, profesor Uniwersytetu Colombia i prawdopodobnie główny autor Manifestu.

Dewey został określona jako najbardziej wpływowy filozof i technolog kształcenia (educationalist) w historii Ameryki. Rzeczywiście, nikt inny nie uzyskał większego wpływu na teorię i praktykę publicznej edukacji w Stanach Zjednoczonych dwudziestego wieku. W 1973 roku Amerykańscy Humaniści ogłosili „uaktualniony” Manifest, który był podobny w swych zapatrywaniach do pierwszego, lecz tym razem o wiele bardziej szczegółowy.

W tym drugim dokumencie znalazły się następujące stwierdzenia: „…tradycyjne dogmatyczne czy autorytarne religie, które umieszczają objawienie, Boga, rytuał czy wyznanie ponad ludzką potrzebą czy doświadczeniem źle się przysłużyły gatunkowi ludzkiemu… Żadne bóstwo nas nie uratuje; my musimy ratować się sami. Potwierdzamy to, że moralne wartości mają swoje źródło w ludzkim doświadczeniu… W dziedzinie seksualności wierzymy, że postawy nietolerancji, często kultywowane przez ortodoksyjne religie i purytańskie kultury nadmiernie represjonują seksualne zachowania. Prawo do kontroli narodzin, aborcja i rozwody powinny być uznane”.

Potępienie dogmatycznej czy „kaznodziejskiej” religii, głoszenie ewolucji jako prawdy, twierdzenie, że moralność ma pochodzić bardziej z naszych doświadczeń niż z Boga i promowanie „tolerancji” (to wielkie humanistyczne 'brzęczące” słowo), abyśmy nie „represjonowali” perwersyjnych zachowań seksualnych czy nie odrzucali aborcji, itd…czy dostrzegasz jak bardzo dominujące są humanistyczne poglądy w naszej współczesnej kulturze? Lecz to jeszcze nie wszystko.

Ci, którzy nazywają siebie samych „humanistami” ciągle są wąską (lecz mającą wpływ na edukację) mniejszością w pierwszej połowie dwudziestego wieku, lecz jest wiele innych prądów, które płyną dokładnie w tym samym kierunku i wiele z nich jest bardzo silnych. Coraz bardziej modne staje się w intelektualnych kręgach (tj. na uniwersytetach i wyższych uczelniach) opowiadanie się za liberalną, humanistyczną filozofią i to właśnie z szeregów tych instytucji powstało wielu liderów w medycynie, nauczaniu, prawie, socjologii, biznesie, polityce i religii. Zatem, ukryta filozofia humanizmu, już zaczynała dominować intelektualne elity Zachodnie społeczeństwa i to właśnie oni uczyli młodzież.

Co więcej, to właśnie z tych liberalno-intelektualnych kręgów wyszli wiodący edytorzy wiadomości, producenci telewizyjni i filmowi, i dziennikarze. Tak więc, coraz więcej zachodniej twórczości pisanej, mediów audio i wideo zaczęło nabierać tego liberalnego humanistycznego skrzywienia i miało to przez lata ogromny wpływ.

Dla tych z was, którzy chcieliby więcej dowodów na to, że to, co mówię, jest prawdziwe, wskazałbym na kilka książek opartych na solidnych badaniach, takich jak książki Franics’a A. Schaeffer’a, „The Closing of the Amercan Mind” prof. Allan’a Bloom’a, What is Secular Humanism?” dr James’a Htichcock’a, „The Battle for the Mind” Tim’a Lahaye’a itp.,itp. (Są ich dziesiątki). Ważne jest, aby pamiętać o tym, że w na początku dwudziestego wieku były na świecie całe narody-państwa i bloki handlowe, które stawały się oficjalnie „humanistyczne” w swojej ideologii. (Co pokazuje tylko jak potężne te idee stały się w ciągu ostatnich stu lat). Mówię tutaj, oczywiście, o socjalistycznych i komunistycznych krajach, zainspirowanych przez ultra-humanistyczne nauczanie Marx’a, Engelsa, Lenina, Mao itd. O ile może się wydawać na pierwszy rzut oka, że miało to mały wpływ na Zachodnią kulturę, to w rzeczywistości pewna łagodniejsza forma tych humanistycznych idei z lewego skrzydła, rozpowszechniła się w wielu centrach wyższego kształcenia Zachodu. Jak już wspomniałem, stało się modne wśród wielu intelektualistów przyznawać się do liberalno-humanistycznego etosu. (Choć pamiętać należy, że humanizm jest nie tyle stanowiskiem politycznym, co towarzyskim i duchowym, przekracza większość politycznych granic).

Obecnie, w końcu dochodzimy do lat sześćdziesiątych. O ile humanizm jest już zdecydowanie mocno osadzone w Zachodnich instytucjach wyższego kształcenia, to potrzebne było coś na miarę trzęsienia ziemi, aby przenieść tę dominację na społeczeństwo na wolności. Możliwe było, aby takiej transformacji dokonać stopniowo na przestrzeni wielu dziesięcioleci lecz, aby humanizm stał się dominujący szybko, trzeba było, aby CAŁE POKOLENIE złapało ten buntowniczy humanistyczny etos. I właśnie dokładnie to się stało.

Ogólnie lata pięćdziesiąte były bardzo konserwatywnym okresem w Zachodnim społeczeństwie (pomimo powstania Elivis’a Presley’a i Rock 'n’Roll’a). „Nieszkodliwe zabawy” były tolerowane, lecz generalnie był to czas bardzo silnych wartości rodzinnych. Rozwody były względnie rzadkie, aborcja niemal nieznana, a kultura narkotykowa? A cóż takiego to było? Wielu chodziło do kościoła i Zachód był dość Bogobojny (co najmniej nominalnie). Tradycja i ciężka praca były w wielkim poszanowaniu i cały okres był pod znakiem konserwatywnych wartości rodzinnych. To wszystko może brzmieć nudno, choć większość ludzi wiedziała również jak rozpuszcza się włosy.

Dzieci tego okresu zostały ochrzczone terminem „Baby-boomers” (dzieci okresu wybuchu demograficznego). Przeważnie były to dzieci wojskowych, którzy wrócili w 1946 roku z II Wojny Światowej i podjęli bezprecedensową falę „płodzenia-dzieci”. Te dzieci, które w latach sześćdziesiątych stały się młodzieżą „hipisowską” rodziły się w pod koniec lat 40-tych, w latach 50-tych i na początku najbardziej wspaniałej ery powodzenia w całej Zachodniej historii. Ich rodzice walczyli na wojnie o ich kraj i teraz chcieli zapomnieć o tym wszystkim na chwilę. Kupowali samochody i domy; ich dzieci miały zagwarantowane pewne swobody i te dzieci były zamożniejsze niż jakiekolwiek wcześniejsze pokolenie. W rzeczywistości można by się sprzeczać, czy owa kulturalna rewolucja, która wybuchła w następnej dekadzie była wywołana przez luksusowe dzieci rozpieszczonych dzieciaków, które były w stanie sięgnąć wyłącznie po taką pobłażliwą dla siebie rewolucję z powodu dobrobytu jaki ich rodzice zbudowali. Lecz być może to nieco zbyt ostre?

Nie ma żadnych wątpliwości, że gdy dorośli, wielu Boomersów doszło do wniosku, że ich rodzice byli zbyt konserwatywni, materialistyczni i w jakiś sposób represyjni. Oczywiście jest w tym trochę prawdy. Przede wszystkim ich rodzice ciągle pamiętali ciężary lat wojny i dlatego stali się bezwstydnie materialistyczni kupując nowe „rzeczy”, które powinny byłby przynieść szczęście. Wydaje się być w tym trochę hipokryzji. Nie pozostawia też wątpliwości fakt, że większość tego pokolenia nie wywiązała się z obowiązku przekazania swym dzieciom rzeczywistej głębi chrześcijańskiej wiary czy duchowości. Już to samo w sobie miało mieć fatalne reperkusje w ciągu najbliższych lat i jest również prawdą, że powstająca fala materializmu została dopasowana do kościoła przy pomocy wzrastającej popularności doktryny „prosperity” (powodzenia), które nauczało, że jest w porządku dla chrześcijanina, aby stał się bogaty (czy ostatecznie dobrze sytuowany). Wielu, tego rodzaju hipokryzje pomogły związać kościół z wyższą sferą 'establishmentu’ klasy średniej znacznie bardziej niż powinno być w tym przypadku.

O ile z pewnością dość łagodny humanizm był nauczany w świeckich szkołach od 1950 roku (częściowo dzięki wpływowi John’a Dewey’a), nie wydaje się, aby gdziekolwiek było wystarczająco blisko do masowego przyjęcia rewolucji, która nastąpiła. To, co się stało w latach sześćdziesiątych było bezprecedensowe i nieoczekiwane – całe pokolenie oddające siebie tej buntowniczej humanistycznej filozofii, niemal w ciągu jednej nocy. (Oczywiście nie nazywali tego humanizmem. Używali terminów takich jak: „zrzucanie kajdan staromodnej moralności, tradycji, Boga itp.” „Jeśli czujesz, że coś jest dobre, zrób to”. „Śpij z kimkolwiek chcesz, wierz w jakiegokolwiek boga chcesz, czy bez boga, jak chcesz. Zrób coś swojego”). Co za zdumiewająca zmiana – literalnie „kulturalna rewolucja”, która w istotny sposób zdominowała Zachód od tej pory, bez względu na to czy wielu z nas zdaje sobie z tego sprawę czy nie.

Nie ma dla mnie wątpliwości, że rewolucja lat sześćdziesiątych było prowadzona przez muzyków (Beatles, Rolling Stones w szczególności) oraz przez nowych reżyserów filmowych i artystów. „Zmiana” wisiała już w powietrzu pod koniec lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych lecz nie musiała zajść aż tak daleko, jak zaszła. Niestety BUNT również wisiał w powietrzu i Beatlesi poprowadzili natarcie. (Lecz proszę nie myśleć, że jestem ant-yBeatlesowski. Kocham ich muzykę a w szczególności okres początkowy, szanuję Lennona i McCartneya jako największy tandem tworzący piosenki tego wieku. Niemniej musimy zdać sobie sprawę z tego jak ogromnie wpłynęli oni na bunt młodzieży lat sześćdziesiątych, a szczególnie po 1965).

W latach 1965-69 znajdujemy pochodzenie dzisiejszej masowej kultury narkotykowej, nowoczesnego ruchu New Age (“Wiek Wodnika”), współczesnego ruchu satanizmu/czarownictwa, rewolucji seksualnej, skrajnego ruchu feministycznego, wyzwolenia gejów i aborcji na życzenie (zalegalizowanej w Anglii w 1967 roku) itd., itd. Muzycy, artyści, filmowcy doprowadzili do zaakceptowania znacznej części tego wszystkiego. (oczywiście brytyjskie zespoły były również pod wpływem zespołów „Acid” z San Francisko).

Tak więc, na początku lat sześćdziesiątych odkrywamy, że The Sound of Music odbiera wszelką chwałę i zbiera nagrody, podczas, gdy pod koniec tego okresu Easy Rider i Graduate sięga niebios a nagie i pełne seksu sceny staja się coraz bardziej powszechnymi hitami kinowymi. Podczas, gdy na początku lat 60-tych John Lennon czuł się zobligowany do natychmiastowego ślubu ze swoją dziewczyną, gdy zaszła w ciążę to pod koniec tych lat mógł się tego pozbyć po prostu zostawiając swoją żonę i łącząc się ze swoją nową dziewczyną Yoko Ono, rozpoczynając w ten sposób trend, w którym „wspólne życie” było na porządku dziennym wśród młodych ludzi. Ci z nas, których tam nie było mają trudności z pojęciem tych niesamowitych zmian, które przyszły na Zachodnią kulturę (szczególnie młodzieżową) w ciągu zaledwie kilku lat. A te zmiany miały od tej pory ogromny wpływ.

Wielu ludzi patrz dziś na nasz świat i drogę, którą zmierza i potrząsając głowami mówi:

Co się dzieje? Czy zawsze było tak źle? Dlaczego jest coraz gorzej i gorzej z roku na rok?

Nie potrafią oni wskazać na to skąd pochodzi ten rozkład. Niektórzy oskarżają media, inni rząd.

Gdzie to wszystko się zaczęło?

Oczywiście, jako chrześcijanie, możemy wskazać na upadek człowieka i ogromną tendencję ludzkości do deprawacji i buntu. Możemy również wskazać na ukryte diabelskie wpływy stojące za sporą częścią tego, co widzimy. Lecz w dzisiejszym okolicznościach, wierzę, że jest ważne, abyśmy wskazali na lata sześćdziesiąte jako na przykład tego, co się dzieje, gdy całe pokolenie oddaje się otwartemu buntowi i truciźnie, która przenika całe społeczeństwo.

Jest oczywiste, że to nie młodzież Baby-boomers popychała te wszystkie liberalizujące pomysły w tamtych latach. Jak już wcześniej stwierdzono było już wielu intelektualistów na uniwersytetach i w mediach, którzy zasadniczo byli już całkowitymi humanistami i którzy wspierali młodzieżowy bunt od samego początku. Zatem młodzież nie była sama, lecz humanizm nigdy nie stałby się na Zachodzie tak szybko tak skrajnie dominujący, gdyby nie CALE POKOLENIE, które nagle przyjęło je jako swoje kredo.

Niektórzy ludzie (głownie Baby-boomers) głoszą, że młodzież lat sześćdziesiątych miała bardziej szlachetne motywacja do robienia tego, co zrobili. Twierdzą oni, że wszystkie ich „pochody”, marsze, okupacje były robione z czystych motywacji. Inni jednak zaznaczyli, że „powody” były raczej używane jako wymówka do buntu – aby „pokazać palucha” władzom i wartościom społecznym. Ze wszystkiego co przeczytałem, wierzę, że jeśli chodzi o większość młodzieży to takie podejście jest bliskie prawdy. W rzeczywistości, dla wielu w tej dziedzinie, cała rewolucja była jedną wielką wymówką – „seks, prochy i Rock 'n’ Roll” i to właśnie ich dzieci płacą cenę za wszystko.

Co się dzieje, gdy całe pokolenie odrzuca wszelką tradycję na jakiej mogą położyć swoją rękę? A co się dzieje, gdy odrzucają oni Boga i podstawy moralności na rzecz egoistycznego dreszczyku i buntu? Jak powiedziałem, powstanie ruchu New Age (nowych bogów), nowa pobłażliwość seksualna (przy akompaniamencie katastrofy socjalnej w postaci braku ojców i ubóstwa samotnych matek), masowe używanie narkotyków jako styl życia (wraz z wojnami gangów o kontrolę nad narkotykowym rynkiem), stwarzająca podziały polityka płci, itd., to wszystko stało się epidemią w naszym społeczeństwie po tym okresie 1965 – 69. To był punkt zwrotny rewolucji. W rzeczywistości wszelki egoizm, 'liberalizujące’ trendy ostatnich trzydziestu lat (takich jak aborcja ze względów wygodnictwa) stały się możliwe tylko dzięki temu, że pokolenie agresywnie prowadziło kampanię na ich rzecz. Od tego czasu można powiedzieć, że bunt coraz bardziej i bardziej stawał się establishmentem.

Nie może być żadnych wątpliwości, że sprawa „Roe kontra Wade’ (sądowa sprawa, która zalegalizowała aborcję w USA) nie miała by żadnych szans powodzenia w konserwatywnej Ameryce lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych. Lecz dzięki zliberalizowaniu całego pokolenia i wielu ludziom starszego pokolenia, którzy płaszczyli się przed nim każdy liberał na ziemi kuł żelazo póki gorące. Wiele z nowych praw, włączając w to prawa płci i aborcji, teraz mogły przejść, co wcześniej nigdy by się nie zdarzyło. Jednym ze znanych bastionów humanizmu w ostatnich dziesięcioleciach była Organizacja Narodów Zjednoczonych i wiele rezolucji NZ, które teraz rutynowo są wpisywane w prawodawstwo państw na świecie były tak humanistyczne i „politycznie poprawne”, że aż obrzydliwe. To samo dotyczy organizacji takich jak „Planned Parenthood” (Planowane rodzicielstwo). Rzeczywiście, jeśli zrozumiesz co znaczy termin „politycznie poprawny” to będziesz rozumiał wiele z podstawowej siły ciągu humanizmu. W licznych przypadkach Polityczna Poprawność to po prostu humanizm sprowadzony do chałtury.

Brak ojców (który wśród wielu miejskich blokowisk osiągnął ponad 70%), przyzwolenie na seks, przemoc gangów, narkotyki istniały wcześniej lecz teraz, po rewolucji lat 60-tych, uzyskały rozmiary epidemii i do tej pory niszczą nasze społeczeństwo i młodzież. Boomers pili truciznę ze swego kubka, po czym przekazali go następnym pokoleniom. Nic dziwnego, że jest coraz gorzej!„Sytuacyjna” etyka, amoralność, obsesja na swoim punkcie, awersja do autorytetu i kolosalna próżnia w dziedzinie duchowej (czy może zostało to zapełnione przez Archiwum X?) – jest to spadek, który pozostawiony został dzisiejszej młodzieży przez pokolenie Woodstock.

Muszę powiedzieć, że niewiele było pokoleń w historii, które tak umyślnie i egoistycznie pozostawiły jako dziedzictwo swoim dzieciom świat tak niewyobrażalnie gorszy niż ten, który sami odziedziczyli. Jeśli spojrzymy tylko na statystyki i porównamy świat sprzed 35 lat z naszym własnym to zobaczymy, że Baby-boomers nieźle się wykazali czyniąc ten świat dla swoich dzieci, zaledwie w ciągu jednego pokolenia, znacznie bardziej duchowo i moralnie piekielnym. A wszystko czego było potrzeba to masowy egoizm, hedonizm i bunt (zakamuflowany sloganami takimi jak „wolność” i „swoboda”). Lecz ta partia jest już skończona.

To, co zdumiewa mnie najbardziej to fakt, że wydaje się dziś nie istnieć niemal żadne rozeznanie, co do korzeni i przyczyn stojących za wieloma problemami Zachodu. (Być może niektóre partie nie chcą przyznać prawdy? Może wolą starą pieśń: “byliśmy prostą młodzieżą, usiłującą uczynić świat lepszym miejscem”?). Lecz prawda pomału przebija się. Jeśli kiedykolwiek będziesz miał możliwość przeczytania książki napisanej przez znanego Socjologa Davida Pepence’a zatytułowanej „Życie bez ojca” (1996), to zobaczysz jak wyraźnie pokazują się wyniki ostatnich trzydziestu lat w statystyce. Ksiażka Michael’a Medved’a „Hollywood przeciw Ameryce” jest podobnie cięta z punktu widzenia badania choroby atakującej sporą część mas mediów i pop kultury lat sześćdziesiątych i później.

Jak widzisz, każda jedna dziedzina człowieczeństwa skrajnie dominuje w naszym rządzie, w naszych mediach i edukacyjnym systemie, a dla wielu z nas już od dawna dominuje w naszych umysłach z powodu tej propagandy i to aż do miejsca, gdzie chrześcijanie literalnie „WSTYDZĄ SIĘ EWANGELII” i teraz stara się to „przybrać” tak, aby pasowało to do humanizmu nieco lepiej. Jak nadzwyczajnej rewolucji będzie teraz wymagało odwrócenie tego z powrotem.

Jednym z najbardziej oczywistych rezultatów dominacji humanizmu jest jego ogromny wpływ na jednostkę rodziny. Zniszczenie to jest ogromne, jasne więc jest, że nawet ci, którzy notorycznie atakowali rodzinę, zdumiewająco zamilkli. Zniszczenie jest wszędzie i dla wszystkich widoczne. Co się dzieje jeśli ułatwisz mężczyźnie być ojcem dziecka, po czym odbić się i robić to samo z inną partnerką? Co dzieje się, jeśli zliberalizujesz prawa rozwodowe, pozwalając na to, aby podobny scenariusz dział się nawet wśród par małżeńskich? Co się stanie jeśli feminizm ograbi mężczyzn z szacunku, autorytetu, odpowiedzialności i pozycji, oskarżając ich aż do poczucia większej marginalizacji w obrębie jednostki rodzinnej? A co dzieje się, gdy feminizm sugeruje, że kobiety mogą wychować dzieci nawet lepiej bez taty w pobliżu? (- katastrofa, dowiedzione kłamstwo). Wynikiem tego wszystkiego jest epidemia ojców zostawiających swoich partnerów i dzieci, tworzących takie sytuacje, gdzie setki tysięcy dzieci dorasta całkowicie bez swych ojców w coraz bardziej surowym świecie.

Statystyki jasno pokazują, że samotne matki i ich dzieci dziś (podobnie jak w całej historii) niemal zawsze żyją w ubóstwie. Ich dzieci mają znacznie mniejsze prawdopodobieństwo, że będzie im dobrze szło w szkole, że zdobędą tytuł w szkole pomaturalnej czy na uniwersytecie. Innymi słowy, zaczyna się tworzyć cykl ubóstwa. Na to, że dziewczynki wychowywane bez ojców są o wiele bardziej podatne na zajście w ciążę poza małżeńskimi więzami, jest przytłaczająca ilość dowodów statystycznych (innymi słowy, cykl ubóstwa powołuje następne ofiary). Chłopcy wychowani bez ojców są statystycznie znacznie bardziej podatni na brak zatrudnienia, słabe wykształcenie i większe zaangażowanie w działalność gangów itd. Chłopcy szczególnie potrzebują ojcowskiego autorytetu i dyscypliny w domu. W rzeczywistości ogromne statystyczne badania pokazały obecnie wyraźnie, że brak ojca sam w sobie jest tak ogromnym socjalnym kataklizmem, że jest prawdopodobnie głównym powodem wielu chorób społecznych Zachodu. (ponownie p. „Życie bez Ojca” David’a Popenoe). Faktycznie, ponad 70%-owy stopień braku ojców w wielu czarnych miejskich społecznościach jest bez wątpienia główną przyczyną licznych straszliwych problemów z gangami, jakie w tych obszarach występują. Obecnie jest to powszechnie rozumiane przez wielu socjologów i aktywistów (choć, czyż ostrzeżenia nie powinny być wysyłane trzydzieści lat temu?).

W relatywnie bogobojnym społeczeństwie, gdzie na rozwody, cudzołóstwo i seks pozamałżeński spogląda się ze zmarszczonymi brwiami i tam, gdzie jest szacunek dla ojcostwa oraz autorytetów generalnie, jest bardzo trudno, aby społeczeństwo stało się tak podzielone i chore ma to miejsce dziś na zachodzie. W rzeczywistości jest to niemal niemożliwe, aby zgnilizna zaszła tak głęboko. Lecz jeśli odrzucisz wiarę w Boga i stworzysz własną moralność to wtedy znajdziesz się na równi pochyłej do katastrofy.

Obecnie stało się bardziej jasne niż kiedykolwiek wcześniej, że Bóg stworzył rodzinę, aby była podstawową cegiełką społeczeństwa, jeśli więc rodzina jest chora to i samo społeczeństwo staje się chore. Struktura naszego społeczeństwa dziś jest rozluźniona, ponieważ jednostka rodziny rozpada się. To, co stało się przez ostatnie trzydzieści lat nazwać można rozradowanym i skoncentrowanym atakiem humanistów i liberałów przeciwko rodzinie, zarówno poprzez media, jak i system edukacyjny a nawet przy użyciu prawodawstwa. (Choć media udowodniły, że są najważniejszym narzędziem propagandowym ze wszystkich)

Oczywiście, w latach osiemdziesiątych Baby-boomers nagle „wyprostowali się” i wielu można zobaczyć w garniturach, prowadzących ostatnie modele samochodów a nawet handlujących obligacjami czy papierami wartościowymi.

O ile niektórzy mogą sądzić, że reprezentuje to znaczącą transformacje, to faktycznie pod powierzchnią tego wszystkiego niewiele się zmieniło. Humanistyczne kłamstwa dominujące w latach 60-tych, nigdy nie zostały zdetronizowane i ciągle dominują w naszej kulturze, prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Fakt, że Boomersi zaludniają w dniach dzisiejszych korporacyjne sale rad nadzorczych zamiast maszerować z protestami nie spowodowało wielkiej różnicy. Jeśli już, to spowodowało to, że owe kłamstwa stały się jeszcze mocniejsze. Wielu Boomers’ów przyznaje, że zmiany jakie zaszły w latach osiemdziesiątych były bardziej z pragmatycznych, samoobsługowych przyczyn, niż jakichś innych. Był to czas, aby zarobić nieco pieniędzy i ustatkować się finansowo. W rzeczywistości to pokolenie, które było ochrzczone jako pokolenie „Mnie” – to które spopularyzowało termin „obraz siebie” (self-concept), „samo-realizacja”, „poczucie własnej wartości”, „obraz siebie samego” – po prostu prawdziwie wraca do formy. Niemniej to „EGO” było w rzeczywistości motywacją większości tych życiowych zmian. Humanizm ciągle rządzi Zachodem i w rzeczywistości Boomersi, którzy teraz mają po czterdzieści, pięćdziesiąt lat znajdują się obecnie na pozycjach władzy w wielu sferach, włączając w to media, politykę i wykształcenie. Obskurne filmy zachęcające nastolatków do seksu, sugestywne pieśni i muzyczne wideoklipy, buntownicze, przeciwne autorytetom programy itd.,… idą i idą, stając się coraz gorsze i gorsze z roku na rok.

Czy jest w porządku, mimo wszystko, wskazywać palcem na jedno, szczególne pokolenie – nawet buntownicze? Tak, myślę, że tak. Przede wszystkim, Jezus zrobił wszystko w swoim czasie. Jestem najgłębiej przekonany, że musisz cofnąć się wstecz wiele stuleci, aby znaleźć pokolenie, które spowodowało tak straszliwe zniszczenia po prostu poprzez swój egoizm, hedonizm i rebelię. Zazwyczaj do tego, aby osiągnąć tak koszmarny rezultat w jednym pokoleniu, potrzebna jest wojna lub jakiś straszliwy kataklizm. Czemu jednak służy wskazanie na jedno pokolenie w ten sposób? Jest to moje głębokie przekonanie, że Bóg wzywa wielu Boomers’ów do rzeczywistej pokuty za udział, który mieli w tej rewolucji czy choćby w przyzwoleniu na nią, jak również za prawodawstwo, które pozostawili swoim dzieciom. Wierzę również, że, jak to mówi stare porzekadło: „Ci, którzy nie nauczyli się lekcji historii, będą musieli ją powtarzać”. Fakt jest taki, że nie wolno nam zignorować ani zatuszować tego, co się stało trzydzieści lat temu, ani nie wolno nam uciec przed powiedzeniem tego w taki sposób. Nie tylko musimy nauczyć się tych lekcji, abyśmy ich nie powtarzali, lecz do nas również należy, aby wykorzenić i zająć się wszystkim kłamstwami i zniszczeniami, jakie trwają ciągle do dziś. Jeśli nie wiemy dokładnie skąd się wzięły to będzie nam to niezwykle trudno zrobić.

Muszę powiedzieć, że wierzę, że Boży sąd z pewnością wisi nad pokoleniem Baby Boomers’ów z powodu ich działań. Dopóki nie będzie głębokiej pokuty to Bóg wezwie ich do rozliczenia z ich egoizmu. W pewnym sensie, dzieci „trzeciego i czwartego pokolenia” podobnie są pod przekleństwem z tego powodu.

Wierzę również, że ten przytłaczający, laodycejski stan współczesnego kościoła może być przypisany do wielu z tych przyczyn. Pokolenie X i Y spotyka się teraz z ogromnym zadaniem oczyszczenia tego zamieszania tak bardzo jak tyko możliwe (nie tylko z Bożą pomocą, lecz wyłącznie po tym, gdy wyjdą z tego duchowego odrętwienia, którym się znaleźli). Niech Bóg nam wszystkim pomoże.

Ważne jest, aby pamiętać, że jest wielu wśród Baby-boomers’ów, którzy nie trzymają się błędów swych rówieśników. Wielu chrześcijan, nawet z tej samej grupy wiekowej, sprzeciwia się egoizmowi i destruktywnym zmianom, jakie mają miejsce. Bóg zawsze ma swoją „resztkę” z każdego pokolenia. Zatem z pewnością nie możemy obsmarować każdego. Ważne jest również pamiętać o tym, że Baby-boomers niekoniecznie są RODZICAMI pokolenia X (wielu jest rodzicami pokolenia Y). X-ersi to pokolenie, które przyszło bezpośrednio po Boomers’ach, ale niekoniecznie muszą być ich dziećmi. Zatem wielu X-ersów (ze mną włącznie) nie mówi źle o swoich rodzicach, gdy jest mowa o pokoleniu Woodstock (Wydawało mi się, że to był ważny wniosek).

Muszę przyznać, że ogromna nadzieja dla naszego pokolenia wzbudzona została we mnie dzięki Pismu, które mówi o ogromnym przebudzeniu końca czasów, tuż przed powrotem Pana Jezusa Chrystusa. Jeden fragment jest szczególnie godny uwagi Mal 3:23-24 BT)

Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana, i zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom, abym, gdy przyjdę, nie obłożył ziemi klątwą.

Wydaje się, że ci, którzy mają powstać z Eliaszowym powołaniem w dniach ostatecznych, będą mieli to jako znaczącą cześć swego mandatu. Rodzice będą musieli być wezwani do pokuty za to, co zrobili swoim dzieciom, a dzieci będą musiały poradzić sobie z powtarzającym się buntem, uchwycić się i szanować swoich rodziców. Odmowa wykonania czegokolwiek po obu stronach będzie skutkowała Bożym „przekleństwem”. Jakże ogromnie ważne zadanie! Modlę się o to, aby nie trzeba byłoby bardzo długo czekać, gdy zobaczymy jak te służby powstają, ponieważ z pewnością są bardzo potrzebne w naszych czasach.

Coś, co wydaje się, że Bóg mówił do wielu ludzi to potrzeba, aby chrześcijanie z pokolenia X stali się duchowymi 'ojcami’ dla pokolenia Y. Wielu czuje to, że wśród chrześcijan pokolenia Boomers’ów, było względnie niewielu, którzy chcieli być prawdziwymi duchowymi 'ojcami’ dla młodych. Mnóstwo liderów, lecz za mało ojców. Istota w ojcostwie polega na tym, że często konieczne jest świadome wybranie trudniejszej a nie łatwiejszej drogi. Ojciec musi wziąć ODPOWIEDZIALNOŚĆ za młodych, którzy są pod jego kierownictwem. Odpowiedzialność za to rzeczywiście spoczywa na nim! Będzie odpowiedzialny za nich i BĘDZIE MUSIAŁ DZIAŁAĆ JAK ON ?, podejmować trudne decyzje, wypowiadać twarde słowa tam, gdzie to konieczne. Często jest tak, że to ojciec stosuje dyscyplinę wobec rodziny (choć zarządza wyłącznie z miłości i pragnienia tego, co najlepsze, oczywiście.) Paweł powiedział Tymoteuszowi: „karć, grom napominaj, z wszelką cierpliwością i pouczeniem” (2 Tym 4:2). Prawdziwy ojciec nie tyranizuje ani nie represjonuje, lecz jest z pewnością mężem prawdziwego (a nie fałszywego) autorytetu. Musi być również mężem poświęcenia, ojcowskiej miłości do dzieci. Musi być mocny, lecz czuły równocześnie, szukający stale wyzwań i postępu dla swoich dzieci i obserwujący ich rozwój. Dziś, mamy skarłowaciały, apatyczny kościół, pełen obdarowanych ludzi, którzy nigdy nie mają szansy na rozwój swego obdarowania. Muszę zadać pytanie:

prawdziwi ojcowie pozwoliliby na coś takiego?

Wierzę, że jest w tym realne ostrzeżenie również dla pokolenia X. To wszystko czego nam wokół nie dostaje jest bardzo dobrze przedyskutowane, lecz czy jesteśmy gotowi podjąć wyzwanie? Czy chcemy stać się prawdziwymi ojcami dla pokolenia Y, które teraz jest nastoletnie? Jest to ważkie pytanie, na które, my wszyscy z pokolenia X, natykamy się.

Zdaję sobie sprawę z tego, że byłem bardzo bezpośredni w tym rozdziale i podjąłem ryzyko obrażenia niektórych czytelników. Niemniej, mam nadzieję, że możecie przyjąć, że nie było to moim zamiarem, aby obrażać kogokolwiek, lecz raczej, aby przedyskutować bardzo otwarcie i szczerze wiele problemów, które dziś przeżywamy i ich pochodzenie. Proszę, bądźcie świadomi tego, że ja nie mam żadnego osobistego urazu do tego okresu (nie urodziłem się ani nie wychowałem jako Baby Boomers, na przykład) i naprawdę nie czuję, że mógłbym być oskarżony o uprzedzenia. Spędziłem ogromną ilość czasu na badaniach tego tematu, przeczytałem wiele na temat społecznych i kulturalnych aspektów lat 60-tych i muszę powiedzieć, że wszystko, co przeczytałem prowadziło mnie do tych samych wniosków.

Teraz powinno być oczywiste, że wiele z negatywnych cech pokoleń X i Y jest wynikiem głębokich zmian w naszym społeczeństwie w ciągu ostatnich 35 lat. Wyzwania, które stoją przed nami nie są powierzchowne. Mają one raczej swoje źródło głęboko zakorzenione w samej strukturze naszego społeczeństwa. W następnych rozdziałach będę przyglądał się tym sposobom, które, jak wierzę, Bóg wyznaczył nam, abyśmy walczyli i zwyciężyli wojnę o serca i umysły pokoleń X i Y.

Mam nadzieję, że, ewentualnie, poprzez pokutę zarówno młodych jak i starych, będzie głębokie pojednanie między wszystkimi pokoleniami w kościele oraz determinacja do wspólnej walki o Boże sprawy. Modlę się też o to, aby w bliskiej przyszłości sytuacja jeśli chodzi o pokolenia X i Y nie wyglądała nigdzie nawet odrobinę tak beznadziejnie jak teraz, lecz coś musi się zacząć zmieniać bardzo radykalnie jeśli mamy zobaczyć cokolwiek podobnego do zwycięstwa i o tym będą następne rozdziały.

deeo