Category Archives: VanCronkhite David

Miłość? Miłość do kościoła?

Logo_VanCronkhite

David VanCronkhite

Szczerze mówiąc, jak często w dzisiejszym religijnym środowisku słyszysz te słowa: „Kocham Kościół”?

No tak, ja to słyszę często i często tuż przed wielkim słowem „ALE”, kiedy ktoś zaczyna mi wyliczać, co jego zdaniem jest złe w nim, co powinno być, a czego nie. Czasami tym kimś jestem ja sam, lecz chcę być zapisany jako ten, który kocha Kościół. Głupio byłoby nie kochać. Jeśli wierzymy w słowa Jezusa, to mamy kochać to, co On kocha a On kocha Swój Kościół, nawet w tej niedoskonałe podróży ku objawieniu Jego doskonałego, niewzruszonego Królestwa. Czasami ta nieodwołalna zmiana może nas bardzo poruszyć, zmiana, które zachodzi w tym, co znane jest jako „Kościół” daje wielu ogromną nadzieję.

Kościół miał być największą relacyjną społecznością znaną człowiekowi. (To bardzo odważne stwierdzenie.) Nie mówię tu o niedzielnym nabożeństwie z nauczaniem i uwielbieniem czy nawet o sposobie organizacji nabożeństwa, lecz o ludziach między którymi zachodzą relacje, o tych, którzy stali się sobie bliscy. Przez upadki i powodzenia, ciężkie czasy i trudności trzyma się mocno, zachęca i daje nadzieję. Jak można nie kochać tego? Ludzie, którzy są w kościele znani są w sąsiedztwie jako jednostki i rodziny, które troszczą się nie tylko o siebie, lecz i swoich przyjaciół, o sąsiadów i wrogów. Ta miłość naznacza ich jako uczniów Jezusa i buntowników systemu, a przyciąga ku nim świat.

Kto nie kochałby tego Kościoła, który jest nadnaturalnym wyrazem nadnaturalnych ludzi, zakochanych w nadnaturalnym Bogu, który posłał nadnaturalnego Syna, aby głosił nadnaturalne Królestwo? A to wszystko jest oferowane i do przyjęcia przez prostą dziecięcą wiarę.

Czego można nie kochać w Kościele, który jest tak różnorodny, że świat dziwi się, jak my wszyscy możemy razem żyć w tej samej społeczności i w ogóle zbierać się razem? Czarni, biali, brązowi, żółci i czerwoni; bogaci i biedni, młodzi i starzy, małżeństwa i samotni, zwycięzcy i przegrani, normalni i geje decydują się zbierać razem, ponieważ jesteśmy tak nadnaturalnie wypełnieni miłością, która przekracza wszelkie uprzedzenia i domysły, pozostawiając naszemu Bogu wolną rękę, aby był sędzią.

Tak, bardzo kocham ten Kościół, w którym ludzie znają prawo, lecz są świadomi swojej nieustannej potrzeby łaski, pragnąc w posłuszeństwie Jego władzy podobać się Ojcu. Gdzie ludzie rozumieją Jego miłosierdzie, wiedząc, że jeśli złamią choćby jedno prawo, są winni złamaniu stek pozostałych pozostałych.

W tym Kościele, który On kocha, nigdy nie musimy bać się zawstydzenia i pogardzenia, swobodnie możemy opowiadać nasze historie o tym, co naprawdę się zdarzyło, zawsze wykazując wierność Bożą. Jest to środowisko, gdzie jest bezpieczeństwo i zaufanie, w którym możemy zacząć radzić sobie z naszymi sprawami, nie obawiając się, że zostaniemy wyrzuceni jak śmieć.

Gdzie indziej, jak nie w tym Kościele, można znaleźć wzajemnie połączonych w relacjach ludzi z mocą i darami Bożym, udzielonymi za darmo i „bez pokuty” (nieodwołalnie – przyp.tłum.). Pan mówi, że daje nam wszystko, czego potrzebujemy, aby zmienić środowisko, przemienić sąsiedztwo, w miarę jak On nas przemienia. Pan nasyca nas swoim DNA, tym wiecznym ziarnem z nieba i mówi: „Teraz naśladujcie mnie i bądźcie moimi ambasadorami!” i sąsiedztwo zmienia się, dojrzewając we współczuciu, miłosierdziu, łagodności, prawdzie, wierności w przymierzu i przebaczeniu.

O tak, bardziej niż cokolwiek innego kocham Kościół. Jest to najczystszy wyraz społeczności wierzących czyniących dobro sobie nawzajem, który nie podnosi plotek i pomówień, nie odgryza się i nie mówi bzdur o sobie nawzajem; gdzie polityka nie jest problemem czy odpowiedzią, lecz jest nią dominacja Królestwa Bożego; gdzie kochamy się nawzajem jak gdyby nasze życie zależało od tego, ponieważ miłość składa się praktycznie na wszystko.

Oczywiście, kocham ten Kościół, żadnych 'jeśli’, 'i’ ani „lecz” jeśli o to chodzi. Kto może oprzeć się takiej miłości takiego Boga ku takim ludziom?

David VanCronkhite

продвижение сайта в mail ru

Zderzenie królestw: Najbardziej niebezpieczne pytanie

Logo_VanCronkhite

David VanCronkhite

Miej się na baczności, gdy zadajesz pytanie Jezusowi a On odpowiada ci pytaniem. Zazwyczaj znaczy to, że coś trzeba zmienić, najprawdopodobniej ciebie.

Jezus uwielbiał zadawać pytania, szczególnie chłopakom specom od Prawa. Księga opowiada nam historię (Łk. 10:25) o ekspercie z jednej z najbardziej konserwatywnych, religijnych i legalistycznych partii, który zadał Jezusowi odwieczne pytanie, ciągle dyskutowane po dziś dzień: „Nauczycielu, powiedz, jak osiągnąć żywot wieczny?

Jezus nie dyskutował z nim, lecz zamiast tego wystrzelił z powrotem: „Ty jesteś ekspertem. Znasz zakon. Co myślisz?” Legalista szybko odpowiedział: „To jest łatwe. Znam Księgę dobrze, studiuję ją całe moje życie. Aby mieć życie wieczne jednego trzeba i tylko jednego: kochać Boga wszystkim”, po czym szybko dodał, być może mamrocząc: „I kochać bliźniego jak siebie samego„.

Wspaniale jest być specjalistą i wiedzieć, a nawet czynić, a to wszystko 'sprawiedliwe rzeczy’ w towarzystwie miłującego Boga. Jestem przekonany, że, gdzieś tam głęboko, większość legalistów usiłuje podążać za setkami praw, aby zapracować na Bożą miłość, tęskniąc równocześnie za wiarą, że jest Bóg, który jest Bezwarunkową Miłością. Chcą przyjmować Bożą miłość i w jakiś sposób zwracać ją. . . gdyby tylko życie wieczne było wyłącznie sprawą ludzkiej relacji z Bogiem.

Niemożliwa do wykonania Część Druga

Lecz ten ekspert wiedział, że była Druga Część równania Prawa i ogłoszenie przed Jezusem drugiej część udzielonej przez Boga prawdy musiało być dla niego trudne. Miłujący Bóg jest nierozerwalnie związany z tym, jak on kochał bliźnich. Kochanie człowieka nie jest łatwym zadaniem. Tak naprawdę, jako znawca prawa mógł wiedzieć o tym, że nie można kochać drugiego człowieka bez jakiegoś nadnaturalnego wydarzenia, które musiałoby zajść w życiu.

Innemu tak zwanemu ekspertowi Jezus powiedział: „Będziesz miłował Boga swego z całego serca, z całej duszy i z całej myśli swojej. To jest pierwsze, największe przykazanie, a drugie podobne do tego: Miłuj bliźniego jak siebie samego„. Na tych dwóch przykazaniach opiera się cały zakon i prorocy” (Mat. 22:37-40). Łatwo jest twierdzić, że się Boga kocha, lecz stwierdzeniem, które tego dowodzi jest odpowiedź na pytanie: „Czy kochasz swego bliźniego?”

Pierwszy ekspert był bardzo podekscytowany tym, że prawidłowo odpowiedział na pytanie o kwalifikacje do życia wiecznego. Mógł sobie już darować wtedy, gdy jeszcze 'był do przodu’ i zanim zdał sobie sprawę z tego, że to następne pytanie do Jezusa, będzie wymagało od niego samego zmiany. Po prostu musiał usprawiedliwić siebie i swoją pewność posiadania życia wiecznego zadając następne pytanie, kamień potknięcia: „A kto jest bliźnim moim?

To było znakomite miejsce dla Jezusa, który był gotów dokonać bolesnego naderwania teologii tamtych dni i zmienić miejsce przyłożenia pręta mierniczego prawdziwej religii. Miał to zrobić przy pomocy opowiadania o odrzuconym podróżniku z Samarii, który zdecydował się być miłosiernym opiekunem Żyda, którego zignorowali przez krajanie.

Jezus podejmuje opowiadanie o skomplikowanym życiu kręcącym się wokół miłości Ojca, łaski i miłosierdzia Syna, oraz głębokości miłości obu ku tym najbardziej odrzuconym przez legalistów tamtych czasów. Czy Bóg może kochać tak zwanych bezwartościowych nieudaczników współczesnego społeczeństwa równie bardzo jak robił to w ten czas?

Czy kocha tych, których tak szybko spisujemy na straty, ponieważ postrzegają życie nieco inaczej, czy też są w innym miejscu podróży w odkrywaniu Jego wierności, miłosierdzia, łaski, Boga nieskorego do gniewu, współczującego, przebaczającego, prawdziwej miłości, agape?

Zgodnie ze słowami Jezusa: TAK!

Miej odwagę być bliźnim

Czy Pan śmiał nas pouczać, abyśmy kochali bliźniego (sąsiada), a szczególnie wtedy, gdy jest on pogardzany i ma inny system wiary? W szczególności tak! Nasz bliźni może być uważany przez kościelne kręgi za szumowinę, podobnie jak ten Samarytanin. Może mieszkać po drugiej stronie ulicy z partnerem tej samej płci; może to call girl w twoim bloku, czy aborcjonista, rozwiedziony, cudzołożnik, bądź nielegalny emigrant. Tym Samarytaninem z sąsiedztwa może być baptysta , katolik, charyzmatyk bądź buddysta czy muzułmanin. Może nasz sąsiad usiłuje znaleźć nadnaturalnego Boga w ruchu New Age, a tym najbardziej pogardzanym może być bezdomny, którego staramy się ominąć na ulicy.

Nasi sąsiedzi mogą być ludźmi, którzy wcale nie chcą być kochani ani żeby się o nich troszczono; mogę być to ludzie, którzy nie chcą, aby inwestować w nich czas i pieniądze. Rzadko kiedy taki „samarytański” bliźni pojawia się w naszym życiu po to, aby zmieniać jego, lecz raczej po to, aby odkryć ciemność naszego własnego serca wobec tych, których Bóg kocha.

W końcu ekspert prawny otrzymuje odpowiedź na swoje własne pytanie. Bliźni to ten, który okazuje miłosierdzie. Historia Jezusa pozwoliła mu rozpoznać to, że największym pytaniem nie było to, kto jest moim bliźnim lecz to czy on sam jestem bliźnim.

Czy staramy się być bliźnimi tylko wtedy, gdy zgadza się to z naszym stylem życia i w granicach naszej strefy bezpieczeństwa? Czy jesteśmy gotowi być bliźnimi dla tych, których Bóg postawi na naszej drodze? Ekspert otrzymał właściwą odpowiedź, lecz nie mogła ona zbliżyć go do wypełnienia dwóch największych przykazań, tych które jedynie się liczą, jeśli nie posłuchał Jezusa czyniąc podobnie.

Nie będzie też ta odpowiedź miała większego wpływu na nasze życie. Czy mamy odwagę zapytać na nowo: „Jak osiągnąć żywot wieczny?” Tak, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy gotowi poddać się takiej zmianie, aby nauczyć się kochać Boga ze wszystkich sił i bliźniego swego jak siebie samego.

Jak kochamy naszych bliźnich?

Podobnie jak Samarytanin, okazuj miłosierdzie tam i wtedy, gdy jest potrzebne. Jeśli zaś mamy okazywać miłosierdzie, czemu by nie wyrazić pełnej głębokości Jego miłości i współczucia, łaski, opowiedzieć o tym, że Pan nie gniewa się prędko i zademonstrować prawdę, wierność przymierza i przebaczenie? Podobnie jak Ojciec jest miłosiernie pokazuje nam.

Kto jest moim bliźnim (sąsiadem)? Nie pytaj Jezusa, dopóki rzeczywiście nie chcesz wiedzieć i nie chcesz poddać się zmianie w tego, który kocha.

David VanCronkhite

topodin.com

Zderzenie królestw – powrót do tematu.

Logo_VanCronkhite

David VanCronkhite

Kilka lat temu napisałem do cyklu „Rozmyślając o drodze” („Pondering the Journey”) artykuł pt.: „O kilka stopni w bok”. Chodziło mi o to, jak daleko możemy odejść od podstawy, jeśli zaczynamy nasze życie prostą prawdą, która jest prezentowana i praktykowana w taki sposób, że ustawia nasz kompas odrobinę w bok. Tak było właśnie z moją podróżą.

Zostałem „zbawiony” i natychmiast pouczono mnie, abym zaczął uczyć się na pamięć wersów. Nic w tym złego, jakże ktoś pragnący poznać Boga i iść za Nim może spierać się z zapamiętywaniem wersów? Lecz nie wszystko było całkiem w porządku. No bo co wtedy, jeśli wszystko czego się uczymy i co czerpiemy, jak to było ze mną, to pozbawione życia prawa i drewniane słowa, a tracimy podróż po zdumiewających historiach Bożych spotkań?

Dla mnie Księga stała się zwykłym zbiorem wersów. Zajęło mi kilka dziesięcioleci zanim zdałem sobie sprawę z tego, że jest to zbiór historii prawdziwych ludzi, próbujących znaleźć prawdziwego Boga w środku prawdziwego życia. Życie zawsze było i jest poważnym doświadczeniem; parę sukcesów i mnóstwo niepowodzeń oraz to jak radzimy sobie z bardzo relacyjnym Bogiem, który pragnie mieć dwukierunkowe, zasilające życiem konwersacje. Zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli pominiemy te historie to nigdy nie znajdziemy niezgłębionej miłości Bożej. Na przykład, nigdy nie była mi znana głębia historii Boga i Mojżesza. Och, byłem w stanie zacytować wszystkie kluczowe wersy wokoło interakcji tych dwóch, aby dowieść swojej teologii o Bogu i człowieku. Lecz co z opowiadaniem?

W 34 rozdziale Księgi Wyjścia spotykamy Mojżesza zdesperowanego, aby poznać Boga i Bóg zdesperowanego, aby Mojżesz poznał Go. Stwórca Wszechświata opowiada temu upadłemu człowiekowi, jak odnosić zwycięstwa, jak poznawać Jego i jak stać się w pełni człowiekiem takim, jakiego Bóg zaplanował. Celem spisanych słów i opowiadań jakie tutaj znajdujemy, opowiadających o tym jak Bóg chce nasycić całą ludzkość Swoim DNA, nigdy nie było wprowadzanie teologiczny twierdzeń, lecz bieżąca, epicka opowieść dająca nadzieję i wiarę zmieszanemu światu.

Mojżesz powiedział: „Boże, objaw mi siebie”, na co Bóg odpowiedział, objawiając Swoje DNA, niezmienny charakter „Jestem, który Jestem”. „Patrz i powiedz ludziom, kim jestem, aby mieli nadzieję na przyszłość”. Bóg, w Swym najbardziej zdumiewająco-inspirującym momencie zaczął pokazywać Siebie mordercy, na którym położył swoją rękę, tak samo jak pragnie ją położyć na każdym z nas.

Stwórca w nas

Stwórca pomału, uważnie zaczyna opisywać, co to znaczy mieć Go na zawsze żywego nie tylko pośród nas, lecz również w nas. Szczegółowo wyjaśnia naturę Ziarna, które obiecuje włożyć w nas, nie w naturalny sposób, jak sądził Nikodem wiele pokoleń później, lecz w najbardziej nadnaturalny sposób; a to wszystko na tysiące lat wcześniej zanim pośle Tego Jednego, który będzie miał wyjaśnić tajemnicę i dostępność Ziarna.

Zgodnie z tą historią, która kroczy przez oba testamenty i przerasta wszelką teologię, Bóg mówi, że możemy naśladować Go, jeśli pozwolimy Mu na zmianę nas od środka. Będzie to wymagało nadnaturalnego narodzenia, lecz gdy Ziarno zostanie już zasiane, gdy zostanie zapłodnione, świat będzie wiedział, że coś stało się z tym człowiekiem.

Religia mówi: „Rób to, rób tamto” a nawet więcej, mówi: „Nie rób tego, nie rób tamtego”. Bóg mówi: „Bądź taki, ponieważ Moje Ziarno jest w twoim duchu. Będziemy razem podróżować a Ja wskaże ci, gdzie minąłeś się z celem. Twoje pragnienia będą się zmieniać od podobania się sobie ku podobaniu się Mnie. A oto jak możesz mi się podobać: bądź taki jak Ja jestem, działaj tak, jak Ja działam”.

Bóg objawił Mojżeszowi sekret, tajemnicę przemiany. Zakładamy na siebie Jego naturę i musimy stać się podobni do Niego, ponieważ istota i charakter Boga mieszka teraz w nas. „Jestem współczujący, łaskawy, nie wybucham gniewem, jestem miłosierny, prawdziwy, wierny i przebaczający” powiedział Bóg Mojżeszowi. „Chcę tak być przedstawiany ludziom, chcę, aby oni znali mnie w taki sposób. A jeśli taki Ja jestem, to tacy muszą być ci, którzy mnie reprezentują”.

Ponieważ często bardziej skupiamy się na teologicznej pewności niż na relacyjnej wierności staliśmy się pokoleniem, które jest w stanie ciskać tak zwanymi prawdami w siebie nawzajem, lecz nie potrafi żyć ze sobą nawzajem. Niemniej jednak w naszych relacjach z ludźmi czy to przyjaciółmi, czy obcymi, czy wrogami Bóg wzywa nas, abyśmy przejawiali Jego charakter, abyśmy przybrali Jego własną naturę.

Księga jest historią miłosną (dosł.: 'love story’) stuleci. Bóg opowiada Mojżeszowi o tym, że On jest Zazdrosny o Siebie, a nie o niego. Bóg chce całej Swojej miłości. Opowiada nam dziś o tym, że to czego pragnie najbardziej, to abyśmy zobaczyli, poczuli, usłyszeli, dotknęli, zakosztowali i spróbowali tej zdumiewającej miłości i kochali Go w zamian.

Jak można tak kochać? Nie przez teologię czy prawo, lecz przez Agapę, przez kiełkowanie i wykwit Ziarna, które jest w nas i które jest skoncentrowane na podobaniu się Ojcu, wyrażając siebie w ten sposób, że czyni dobro bliskim, obcym i wrogom. Mówiąc prosto: to zgoda na to, aby Ziarno, które jest wewnątrz, zaczęło podróż codziennej przemiany naszego ducha, co ostatecznie doprowadzi do przemiany umysłu, duszy i ciała.

Dziś, zbyt wielu ludzi zna nas jako uczniów Boga, ponieważ cytujemy wersy i bronimy teologii. Już czas na to, abyśmy byli rozpoznawani jako uczniowie Chrystusa, ponieważ jesteśmy ludźmi wywołującymi problemy, ponieważ naszym jedyny cele jest podobać się Ojcu, pozwolić DNA Jego Ziarna wzrastać i dojrzewać. Obyśmy byli znani jako ci, którzy są współczujący, miłosierni, łaskawi, wierni, przebaczający, nie wybuchający gniewem czyli bogaci w agape.

Czy może to rzeczywiście wydarzyć się w naszym życiu? Tu chodzi o Ziarno, o nadnaturalne Ziarno i nadnaturalne zapłodnienie z wysokości. Bóg, w Swej największej tajemnicy, przemieni nas w jednej chwili i zaczniemy podróż ku dojrzałemu Ziarnu. Będzie do podróż z powrotem do początków historii wieków.

A skoro zmiana jest nieodwołalna, ja sam, wolę raczej siedzieć z sąsiadem na ganku i opowiadać 'love story’ niż przekonywać go o mojej teologicznej niepewności.

David VanCronkhite

topod

Zderzenie królestw – nieodwołalna zmiana

Logo_VanCronkhite

Część pierwsza

Nasze życie kończy się w dniu, gdy przestajemy mówić o ważnych sprawach; Martin Luther King, Jr.

Oto jestem tutaj!  ; Martin Luther

Był taki czas, gdy Marcin Luter i Martin Luther King Jr byli szaraczkami, którzy pewnego dnia powiedzieli: „Basta! Wystarczy!” Szaraczkami, którzy zrobili tylko tyle, że zajęli stanowisko, ponieważ zobaczyli coś, co nie było w porządku. Publicznie zaczęli wygłaszać to, o czym wielu wiedziało, lecz bało się mówić. Mieli poczucie tego, że Bóg był blisko i był z nimi. Poznali niesprawiedliwość i więzy, w których znaleźli się ludzie, których kochali, a stawką była reputacja ukochanego Boga. Zrobili jedyne, co mogli zrobić: stanęli przeciwko rządzącym królestwom swego świata.

Obaj rozumieli to, że tu nie chodzi o ludzi, ciało i krew, lecz, że coś dzieje się wtedy, gdy kontrolujące w ich czasach systemy starają się zapędzić ludzi do niszczącego życie status quo. Historia potwierdza fakt, że gdy tylko ludzie zajmują stanowisko systemu podnoszą swoje szpetne głowy. Zmiana staje się katalizatorem niebezpiecznej, zmieniającej życie konfrontacji, zmiana dokonuje się na stałe i nie bierze jeńców.

Luter i King i ci, którzy stanęli po ich stronie nie byli głupimi ludźmi. Zważyli koszty i zdecydowali, że nie będą dalej żyć w milczeniu. Zobaczyli coś, i z tego względu zajęli stanowisko. Zobaczyli ludzi, biednych materialnie i ubogich w duchu, w więzach, i wytrwali najciemniejsze godziny sprzeciwu wobec nich powszechnej opinii, która w obu przypadkach była napędzana przez doktryny ustanowione przez Kościół.

Obaj, Luter i King, kochali Kościół, lecz kochali Ojca ludzi kościoła jeszcze bardziej, nie mogli więc dłużej milczeć. Kochali na tyle mocno, aby powiedzieć o tym, co było złe. Musieli sprzeciwić się systemom, które obiecywały wolność, po czym zniewalały. Musieli pokazać ratunek. Najpierw ratunek duchowy i rozwiązania mówiące: „jak więc teraz mamy żyć?” Potępili to, co robiono ludziom w imieniu Jezusa, w Imieniu Boga Ojca, jako zło!

Milcząca mniejszość

Niewątpliwie usłyszeli drwiny w stylu: „A co ty sobie myślisz? Kim jesteś? Jaką szczególna łaskę masz? Skąd wiesz, że masz rację?” zarówno od rówieśników, przyjaciół jak i przeciwnych frakcji. I nie chodziło o to, że wszystko jest źle. Wystarczyła tylko próba korekty fundamentalnego systemu wierzeń w miejsce tego, co wyglądało dobrze, lecz niosło ludziom śmierć. Religijne systemu, komercja i polityka zeszły się razem, aby zdyskredytować ich i zakneblować.

Marcin Luther i Martin Luther King, Jr. zwyciężyli, ponieważ ta sprawa była ważna. Idąc przeciwko dominującym wartościom, opiniom i wierzeniom ówczesnego kościoła, zaryzykowali wszystko. Zobaczyli coś straszliwie złego, zobaczyli systemy, w których jedni ludzie twardą ręką rządzili wolnością innych i tak nią zarządzały, aby było to dobre dla tych systemów dobrze. Zobaczyli biednych i ubogich w duchu, którzy byli systematycznie więzieni w systemach; zbyt wielu ludzi tkwiących w niewolnictwie.

Tak więc, Luther, jeden mały wierzący słowu, rozpoczął reformację. Jedną akcją, kawałkiem papieru wyliczającym błędy kościoła przybitym na drzwiach, ogłosił, że nadszedł czas. Pytano go czy nie mógłby się skupić na tym co dobre w Kościele i zapomnieć o złu. Odpowiedział młotkiem, gwoździem i wyliczeniem 95 rzeczy, które straszliwie źle zostały przez establishment kościoła poprowadzone. To uruchomiło kolejny ruch, Reformację, a raczej była to rewolucja.

Kosztowała dużo, bardzo dużo. Zawsze wielkimi kosztami obarczone było ruszanie jako pierwszy ze zmianami; powiedzieć, że coś złego jest w tym, co sam wszystkim dawałeś. Księga mówi, że nikt nie chce nowego, wierząc, że stare jest lepsze. Łatwo to zobaczyć 500 lat później, lecz wtedy nieliczni chcieli prowadzić tą walkę.

Dziś, dla mnie i wielu innych liczy się to, aby życiowi nieudacznicy, pozbawieni praw i zhańbieni usłyszeli o Królestwie Bożym i o wszystkim, co ono oferuje. Już dłużej nie wystarczy obiecywać ludziom nieba dzięki jednej modlitwie (grzesznika – przyp.tłum.) i piekło bez niej. Nie wystarczy już więcej opierać całego chrześcijaństwa na kodzie postępowania moralnego, bez nadziei, gdy ktoś upadnie.

Liczy się to, że ktoś może zostać uwolniony od więzów podobania się ludziom, wiarą, że podoba się Bogu. Liczy się to, że mamy tak niewiele respektu dla kochającego Boga, który posłał Syna, aby czynił wyłącznie wolę Ojca i reprezentował Jego królestwo.

Liczy się to, że biedota i ubodzy w duchu, a szczególni ci, którzy wydają się wyrzutkami systemów, wiedzą, że są bardzo głęboko kochani przez Boga, lecz uczy się ich, że są nienawidzeni z powodu swoich upadków czy wiary, która jest sprzeczna z przyjętymi normami religii.

Ważne jest to, że samotni znajdują Króla, znajdują Jego Królestwo i osobiście, doświadczalnie przyjmują Jego obietnice, wieczne Ziarno; są przemieniani tak głęboko, że całe sąsiedztwo, gdy ludzie widzą miłość wychodzącą z każdego pora ich ciała, chce wiedzieć, co się stało.

Ważne jest, aby to co nadnaturalne, zostało odnowione w ciele wierzących, abyśmy porzucili wreszcie bezsensowne przedstawianie Boga, który nagle odbiera całą nadnaturalną rzeczywistość. Ważne jest to, że twoja młodzież, aby oglądać nadnaturalność w działaniu, musi oglądać Hollywood, zamiast oglądać to w Kościele, prawnym spadkobiercy nadnaturalności, relacyjnego Ojca i Syna.

Ważne jest, abyśmy dali Duchowi Świętemu zgodę na nadnaturalne działanie w naszym życiu i pośród nas; abyśmy oddali całkowicie kontrolę w ręce Boga, aby był Bogiem, Jezusowi, aby był Jezusem i Duchowi Świętemu, aby był Duchem Świętym.

Liczy się to, że chrześcijaństwo znalazło się w otoczce politycznej partii konserwatywnych bezgrzesznych i ważne jest to, dlaczego ci, którzy nie poddają się politycznym agendom są uważani za antychrystów; i dlaczego jednym machnięciem ręki pozbywamy się ludzi, z którymi się nie zgadzamy, a z nieudacznikami się nie zadaje.

Liczy się to, że jakoś tak się stało, że doktryny są ważniejsze od relacji; liczy się to, że biblijne historie o niezmiernej, bezwarunkowej miłości Bożej do nieudaczników są zamieniane na potępienie ludzi, którym miały właśnie dać życie.

Ważne jest to, że Król ukochał, przebaczył i nadal przebacza na Swej dążąc do ustanowienia Królestwa zbudowanego na miłości, do którego wchodzi się z wiary przez łaskę; i że wiara wyraża się przez miłość, a nie przez jakiegoś gniewnego Boga.

Ważne jest to, że nasze życie zaczyna się kończyć wtedy, gdy milczymy, ponieważ boimy się człowieka i jego zawstydzających słów, bardziej niż Stwórcy tego człowieka.

Liczy się to, aby każdy z nas mógł szczerze, bez zawstydzenia opowiadać swoje historie i przejść swoją osobistą podróż szukając domu, szukając Królestwa i szukając Boga.

Po prostu to jest ważne!

David VanCronkhite

раскрутка

Zderzenie królestw – Wstrząśnięty Jego miłością

Logo_VanCronkhite

David VanCronkhite

Zmiany są nieuniknione, szczególnie wtedy, gdy zderzają się królestwa. Królestwa ludzkie są poddawane straszliwemu wstrząsaniu, a powód jest jeden: Ojciec Królestwa Bożego jest kocha Swój lud.  Te potrząsanie odbywa się dlatego, że nas kocha, a nie dlatego, że jest na nas zły. Księga mówi, że powoli rozpala się gniew Jego. Nie można Go zaskoczyć odrzuceniem i chęcią powrotu do niewoli, jak Izraelici, których pociągał smak i zapach czosnku i cebuli.

Zmiana jest konieczna, ponieważ, gdzieś po drodze my sami, podobnie jak Izraelici, przestaliśmy szukać Boga i ufać Mu. Straciliśmy Ojca, a tracąc Go zrzekliśmy się najcenniejszego daru, który przyszedł zapowiedzieć Jezus: „Przyszedłem głosić Królestwo, dlatego muszę chodzić od miasta do miasta”. On chciał uwolnić zniewolonych służeniu religijnym, ekonomicznym i politycznym systemom ludzkim, które okradają Go z naszych serc.  Bóg kocha na tyle, żeby zabrać mnie „na morze” na kilka lat, abym stracił swoją tożsamość, która ukrywała się w służbie, kościele, działalności, aby wykazać się przed Bogiem i człowiekiem. Kochał bardzo króla Nabukadnezara, tak bardzo, że zamienił go w zwierzę na siedem lat, na wyrzutka największego królestwa w historii, które sam stworzył i którym rządził. Ten wstrząs naprawdę należy do najbardziej dramatycznych, jakie zostały zapisane.

Nabukadnezar był świadkiem wspaniałej służby Daniela i wiedział, że widział Boga, który rządzi kosmosem:

Nebukadnesar, król, do wszystkich ludów, plemion i języków, które mieszkają na całej ziemi: Pokój wam! Postanowiłem oznajmić o znakach i cudach, których na mnie dokonał Bóg Najwyższy: Jakże wielkie są jego znaki, jakże potężne jego cuda! Jego królestwo jest królestwem wiecznym, a jego władza z pokolenia w pokolenie” Daniel 3:31-33.

Król ogłosił to pod wpływem siły chwili, w której obawiał się o swoje życie i zdumiał nad Bogiem, który zarówno daje sny i wizje, jak i ich wyjaśnienie, całkowicie wierzył w to, co powiedział. Wiedział dobrze, że ten Bóg jest znacznie potężniejszy od niego samego i że mógł czynić cuda i znaki, o których król mógł tylko śnić. Zrozumiał, że Królestwo Boże jest wieczne, że trwa z pokolenia w pokolenie, podczas gdy jego mogło się rozpaść wraz z jego śmiercią.  Problem polegał na tym, że Nebukadnezar nie znał Boga. On znał Boga Daniela, który jeszcze nie stał się Bogiem Nebukadnezara. Bóg umiał przejrzeć całą gadaninę króla, a inni nie. Bóg potrafił wejrzeć w serce i wiedział o tym, co tam widoczne. Król zbyt mocno pokładał zaufanie w moc i władzę swego własnego królestwa. Jakkolwiek wielki i potężne było, nie sięgało do pięt Królestwa Bożego.

Zbyt spoufaleni z Bogiem, którego nie znamy

Człowiek numer jeden na ziemi głośno twierdził, że zna Boga, a Bóg wiedział, że on kłamie. Jest to nieco podobne do tego, co Bobby Conner ogłosił kilka lat temu tłumowi zebranemu na wielkim zgromadzeniu: „Wy wszyscy za bardzo jesteście spoufaleni z Bogiem, którego nawet nie znacie”.

Lata później odkryłem to, że Bobby mówił do mnie, o mnie. Podobnie jak Nabukadnezar, ja sam używałem tego całego właściwego słownictwa i poznania o Bogu. Znaki i cuda miały miejsce, jak powiedział Jezus: ślepi odzyskiwali wzrok, głusi słuch, chorzy byli uzdrawiani, a dobra nowina (tak, jak ją rozumiałem) była głoszona ubogim. Ale w tym wszystkim nie miałem relacji z Bogiem, którego głosiłem.

Biorąc pod uwagę teologię, powinienem był znać Boga, ponieważ pomodliłem się „modlitwą grzesznika” gdzieś w latach 70tych, lecz dla mnie, i wielu innych, ta teologia stała się więzieniem. Nie zgadzała się z naszym doświadczeniem, choć twierdziliśmy że się zgadza, aby nie unikali nas przyjaciele, rodzina i zgromadzenie, zawstydzeni przez nasze własne religijne systemy za to, że nie wierzymy, we wszystko, w co oni wierzą. Nagle ten wykrzywiony religijno/polityczny zakręt stał się gruntem, na którym przestaliśmy jedni od drugich przyjmować zaproszenia do przyjaźni, przestaliśmy się przyjaźnić z tymi, których Bóg umieścił w naszym sąsiedztwie, abyśmy ich kochali.

Wielu z nas jest tak zamroczonych i bezpiecznych w swych współczesnych religijnych teologiach, że wygląda na to, że potrzeba łamania serca razy czy dwa, abyśmy w końcu odkryli kim jesteśmy przed Bogiem. Jego nie interesuje to, co człowiek myśli czy mówi, On jest zainteresowany tym, jaki jest stan naszych serc wobec Niego.

Nie ma miłości – nie ma respektu

Przeżywając swoje 'doświadczenie Nebukadnezara’ odkryłem to, jak bardzo mało bojaźni Bożej/respektu miałem, ponieważ nie miałem pojęcia o tym, jak bardzo mnie kocha. Och, bałem się Go i bałem się odebrać swój sąd za najmniejszy grzech i pomyłkę, lecz dla Niego przede wszystkim liczyła się moja relacja i tożsamość w Nim.

Moje domysły na temat Boga i brak zrozumienia Jego królestwa sięgały tak głęboko, że musiałem zaczynać grzebania w mojej teologii. Zastąpiłem respekt dla Boga i tajemnicę totalnie nadnaturalnego i relacyjnego Królestwa, jakimś dobry, choć nietrwałym, materiałem. Ewangelizacja, znaki i cuda, wzrost kościoła; proroctwa i uczniostwo; budowanie duchowej rodzin i takie tam. To wszystko dobre lecz spoczywające na wątpliwym fundamencie, który już trząsł się.

Gdy raz rozpoznałem Bożą miłość i dobroć dla mnie, w swoich własnych relacjach z innymi odkryłem tych, którzy potrafili dostrzec Boga we mnie wtedy, gdy ja nie mogłem. Kochali mnie pomimo niezgody w różnych sprawach i moich błędnych dróg, a Pan używał wszystkich do wypełnienia swego zadania. To czego chciał Bóg, to przyprowadzić mnie do domu, do miejsce wzrastającej relacji na fundamencie miłości nie tylko z wszechpotężnym Bogiem i Stworzycielem, lecz z moim Ojcem, Kochankiem mojej duszy.

Dni mojego pobytu na morzu kończyły się, a ja nie wiedziałem o tym. Skończyły się tak nagle i tajemniczo, jak zaczęły. W czasie tych samotnych lat, uświadomiłem sobie to samo, co dotarło do Nabukadnezara. PO siedmiu latach włóczenia się po pustyni jak zwierzę, na pastwiskach ziemi, którą kiedyś rządził, doszedł do wniosku:

jego władza jest władzą wieczną, a jego królestwo z pokolenia w pokolenie. A wszyscy mieszkańcy ziemi uważani są za nic, według swojej woli postępuje z wojskiem niebieskim i z mieszkańcami ziemi. Nie ma takiego, kto by powstrzymał jego rękę i powiedział mu: Co czynisz? …Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego dzieła są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. Tych zaś, którzy pysznie postępują, może poniżyć” (Daniel 4: 31,32,34).

Pierwszy krok ku wyjściu na wolność z morza to pierwszy krok ku naszej następnej podróży, ale czyż nie o to chodzi w życiu z naszym Bogiem? O podejmowanie kolejnych kroków wiary i spotykanie się z nieznanym? Jakże zdumiewająca jest podróż, do której nas powołał: obserwować Boga, jak objawia Siebie Samego jako Boga miłości i powierza nam Swoje Królestwo miłości na ziemi.

David VanCronkhite

продвижение сайта в интернете

Zderzenie królestw – nieoczekiwany bohater

Logo_VanCronkhite

Zderzenie królestw – królestwa i nieoczekiwani bohaterzy.

David VanCronkhite

„Dawid, nie będziesz wyśmiany; wychodzisz w morze”. Spiąłem się. Jeśli Bóg to robił i On powiedział, że to robi, wiedziałam, że tego potrzebuję. Lecz w ten sposób zaprosiłem nieuniknioną zmianę w jedynym myśleniu jakie znałem – jako kara Boża. Z pewnością zrobiłem coś, co nie podobało się Jemu i teraz miałem zapłacić za to. Musiałem złamać któreś z Jego przykazań a nawet nie wiedziałem które. W sercu byłem uległy, lecz w arogancki sposób, tam gdzię w głębi, mamrotałem: no, Boże, to teraz czas na Twój najlepszy najlepszy numer. I zrobił to. Nie miałem najmniejszego pojęcia o tym, jak głębokie złamanie było przede mną, ani o tym, jakich wydarzeń Pan użyje, aby doprowadzić mnie do miejsca przyszłego przeznaczenia.

Początkowo miesiące, zamieniły się w lata, a to morze rozdzielało coraz bardziej moje relacje, aktywność życiową, a co najbardziej wyraźnie, służbę jaką do tej pory znałem. Nie mogłem już zrozumieć co się dzieje i dlaczego. Wydawało mi się kiedyś, że znałem Boga Ojca, ponieważ pomodliłem się modlitwą, głosiłem, że Królestwo Boże jest blisko, widziałem prawdziwe znaki i cuda, byłem zaangażowany w pewną formę pamiętania o ubogich, walczyłem z grzechem. Musiałem zapytać Boga: „Jak zły byłem?”

Odpowiedź zbliżała się powoli. Pan wchodził głęboko. Trzeba było więcej lat niż mogłem się tego spodziewać, aby zrozumieć, że „wychodzisz w morze” nie dotyczyło złamanych przykazań. Uczyłem się o Bogu i Ojcu, który kocha mnie tak bardzo, aby umieścić mnie w bezpiecznym dla zmiany środowisku i moich domysłów na temat Jego samego i Jego Królestwa.

Nebukadnezar – nieprawdopodobny bohater.

To dziwne, jak okazuje się, że nieprawdopodobny bohater pomaga ci przejść przez problemy, gdy lekarz mówi: „Masz kliniczną depresję”, Duch mówi: „Przepełniony jesteś strachem przed ludźmi”, a Bóg ogłasza: „Teraz będę uczył się o miłości i wierze”. W najciemniejszych chwilach podróży poznałem człowieka, o którym bardzo niewiele wiedziałem. Był jednym z największych królów wszystkich czasów, rządzącym jednym z największych królestw świata wszystkich czasów. Miał na imię Nebukadnezar, a jego królestwem był Babilon.

Chwila, Nabukadnezar? Bohaterem? Kiedyś znałem Nebukadnezara tylko jako butralnego mężczyznę, który został słusznie skazany za to, że oddał calego siebie „Babylonian Dream” i doprowadził do tego, że cały świat czcił ponad wszystko jego i jego królestwo. To był zły człowiek. Nie chcielibyśmy widzieć jak Bóg okazuje miłosierdzie i łaskę takiemu typowi; zasługiwał na karę, a nie zmianę, a z pewnością nie na odnowienie.

Bóg patrzył jednak inaczej. On zawsze widzie człowieka w innym świetle niż widzi człowieka człowiek i osądza inaczej niż nasze systemy. Najlepiej świadczy o tym panteon chwały z 11 rozdziału Listu do Hebrajczyków. Zamiast surowego osądu, Bóg zdecydował, że objawi Siebie królowi przez żydowskiego jeńca, Daniela, i jego przyjaciół.

Nebukadnezar był pod wrażeniem znaków i cudów. Nazwał nawet Boga Daniela, Bogiem bogów, i Królem królów. Niewątpliwie król miał już jakieś doświadczenie z Bogiem. Jego słowa zmieniły się, Jego wyznanie o Bogu, który jest ponad wszystkimi bogami zmieniło się, lecz jego serce nigdy nie drgnęło. Znał tego Boga przez innych, lecz sam nigdy Go nie spotkał, nigdy nie poznał jako relacyjnego, miłującego Boga, nie podobnego do żadnego z bóstw, którym kiedykolwiek służył. Jak się w końcu okazało, nie potrafił uznać większego, nadnaturalnego Królestwa nad tym, które stworzył własnymi rękoma.

Myślę, że wiemy o tym wszyscy, że uznanie Boga, nawet będąc poprawnym doktrynalnie i moralnie silnym, nie oznacza zmiany serca w środku człowieka. Możemy grać w ten sposób i nadal być równie podli wobec innych, jakbyśmy nigdy nie znali Boga.

Bóg dobrze wie, jak zdobyć naszą uwagę na najgłębszym nawet poziomie serca. W końcu to jest właśnie to, czego On pragnie – ludzkiego serca według Jego serca. Pan kocha nas tak bardzo, że pomoże nam dojść do miejsca, w którym kochamy Go, nie przez prawa, lecz przez współczucie, łaskawość, miłosierdzie, opanowanie gniewu i okazywanie przebaczenia – całkowite, nadnaturalne, siedemdziesięciokrotne, przebaczenie, które zdumiewa świat.

Bóg miał właśnie zabrać Nabukadnezara w podróż, której on sam wolałby nie zaliczać, do miejsc, do których wolałby nie udawać się. Potrzebne było 7 lat Bożej cierpliwości, Bożego łamania, Bożego kochania i kształtowania przemiany w najbezpieczniejszym dla niego środowisku, w którym można było dokonać totalnej przemiany; w czasie bezcelowych wędrówek po polach, jedzenia trawy jak dzikie zwierzę; sam na sam ze Stwórcą, gdzie uchwycił nie tylko ostateczny, kosmiczny autorytet Boga, lecz i Jego nieskończoną miłość. Bóg wiedział, że było to jedyny sposób na totalną przemianę.

Pod koniec tych siedmiu lat Nebukadnezar zrozumiał i przywrócono mu zdrowy umysł. Zrozumiał to, czyje panowanie jest wieczne, i czyje królestwo trwa z pokolenia w pokolenie. Bóg był wierny Swym obietnicom, aby zmienić jego myślenie, zapoznać go z wspaniałą, nadnaturalną, relacyjną rzeczywistością jedynego Królestwa, które jest niewzruszalne.

Nebukadnezar nie mógł się zmienić bez unikalnej, a jednak pełnej miłości interwencji. Bóg wiedział o nim to, czego my nie moglibyśmy dostrzec czy wiedzieć o tym mężczyźnie; znał go nie jako lidera największego ówczesnego systemu, lecz jako syna. Było jedyny sposób pozyskania go, potrzeba było tak dużo czasu a kroki były tak drastyczne, ponieważ tak bardzo był zaplątany w ludzkie myślenie. Bóg był wierny i miał na tyle miłości, aby zmienić tego męża nastawionego na funkcjonowanie w systemie. Stwórca kocha, a nie daje szkołę.

Wszystko czego trzeba do zmiany

Mogło być znacznie gorzej, tzn. moja podróż na morze. Skosiłem tylko mnóstwo trawy. Choć moje domysły były silne, byłem z innej ligi. Lecz Bóg w Swej miłości robi wszystko, co tylko jest konieczne, aby zaszła we mnie ta wewnętrzna przemiana ponieważ, jak to odkryłem, Bóg jest o mnie zazdrosny; On pragnie, aby Go kochał wszystkim. Myślałem, że to była kara, za to, że nie żyłem zgodnie z Jego standardami, które narzuciłem sobie i innym, podczas gdy Pan po prostu okazywał mi głębokość Swojej miłości.

Uczyłem się tego, że w życiu nie chodzi o przepisy czy „prawo i proroków”, czy nawet o to, co dobre czy złe. Boża wolą dla nas jest to, co zrobił dla mojego dopiero odkrytego bohatera, Nebukadnezara, a będziemy na zawsze przemienieni. Pan zrobi wszystko, cokolwiek jest potrzebne, aby zmienić nas na Jego obraz, z Jego DNA wyrażającym się każdego dnia coraz bardziej przez naszego ducha; i będziemy znać Go, jako tego, który kocha.

Królestwa wokół na będą się zderzać, lecz my w Jego Królestwie jesteśmy bezpieczni. Gdy szukamy Boga, zmiana jest nieunikniona, a jeszcze bardziej, gdy On szuka nas, jak to było z Nabukadnezarem. Wielki władca Babilonu skończył swoje panowanie na ziemi wierząc,jak to było w jego proroczym śnie: „Najwyższy ma władzę nad królestwami ludzkimi i że daję ją komu chce” (Dn. 4).

Byłeś ostatnio na morzu? Mam nadzieję. To, czego Pan pragnie to cała nasza miłość całkowicie za darmo dawana najpierw Jemu, a następnie bliźnim.

David VanCronkhite

системы продвижения сайтов

Ile to przyniesie pieniędzy?

Logo_VanCronkhite

David VanCronkhite

Email: david.vancronkhite @ gmail.com

Przemyślenia nad duchową przemianą w Ameryce, czy raczej nad tym, czy w ogóle była jakaś zmiana?  Słyszymy sprawozdania o duchowych ruchach z przeszłości, które miały wpływ na stan moralny naszego kraju, lecz czy te minione ruchy wpłynęły na nasze społeczeństwo jako całość? Czy kiedykolwiek, od czasu założenia kraju, przyłączyliśmy się wiernie do Króla,który rządzi Królestwem, czy też do Króla, który popiera naszą miłość do ludzkich systemów?

Czy kiedykolwiek były jakieś „dawne złote czasy” religii w Ameryce? Jeden cytat robiący „dobre wrażenie” powtarzany przez dziesięciolecia, aby pobudzić nostalgię za jakimś straym złotym czasem nasze religijnej przeszłości jest przypisywany francuskiemu podróżnikowi, Alexis de’Tocqueville, z początku XVIII, brzmi tak: „Dopóki nie udałem się do kościołów w Ameryce i nie usłyszałem ognistych kazalnic sprawiedliwości, nie mogłem zrozumieć tajemnicy ich geniuszu i mocy”.  A okazuje się, że ten obiektywny francuski obserwator amerykańskiego życia, nigdy tego nie powiedział. Niedobrze.

Możemy natomiast przypisać i udokumentować taki pogląd de’Tocqueville na nasz naród: „W miarę zagłębiania się w narodowy charakter Amerykanów widać, że oni poszukują oni wartości wszystkiego, co jest na tym świecie, tylko jako odpowiedzi na to proste pytanie: „Ile pieniędzy to przyniesie?”  Ałć! Wydaje się, że Komercja wygrywała nad Królestwem nawet w tych dawnych dobrych czasach.

Jak wyglądał w Ameryce Kościół wygląda w czasach Amerykańskiej Rewolucji, a jak wyglądał później? Co było z kościołem w czasie następnej rewolucji, Wielkiej Wojny między Stanami. Co robił kościół, czym był, w czasie ostatniej wielkiej rewolucji wyprowadzonej z Atlanta przez Marcina Lutra King, Jr.?  Czy zauważyliśmy to, że wydaje się, że w przypadku każdej krytycznej chwili rewolucji Kościół generalnie stawał po złej stronie sprawiedliwości i współczucia? Czy mogło tak być z powodu wpływów religijnych systemów domagających się lojalności, Komercji żądającej hołdu, czy polityk nakręcających sprawy?

Czy amerykański kościół był kiedykolwiek nadnaturalnym instrumentem Boga do czynienia dobrze wszystkim, bez względu na pozycje, kolor skóry, klasowość czy sprawy kulturalne, czy też było tak, że kościół po prostu przyjmował moralne wartości dnia i doprowadzał do tego, żeby Księga pasowała do popularnych opinii?

Czy przebudzenie jest „prawdziwym przebudzeniem” jeśli nie robimy korekty naszego myślenia zgodnie z drogami Królestwa? Czy przebudzenie oznacza po prostu, że zaczynamy radzić sobie z naszymi moralnymi grzechami w taki sposób, aby zostać zaakceptowani przez instytucję zwaną kościołem? Czy przebudzenie niesie ze sobą jakieś wymagania dotyczące sprawiedliwości wśród ludzi, troszczenia się o wdowy i sieroty naszej ziemi?

Czy doznawaliśmy kiedyś istnienia społeczeństw będących pod takim wrażeniem respektu przed Bogiem i nadnaturalnego poruszenia Jego Ducha, że oni sami odstawiali na bok denominacyjne systemy wierzeń i chcieli się zejść razem po to, aby przeżywać budzące grozę zgromadzenia ludzi,którzy kochają Go i kochają siebie nawzajem?

Wiem, że zadaję mnóstwo pytań, lecz co mogę innego robić po doświadczeniu, które przeżyłem w zeszłym tygodniu? (Ups, to kolejne pytanie.) Jechałem samochodem przez jakieś dziwaczne miasteczko w górach i po raz kolejny zostałem zadziwiony, widząc, nawet w małym miasteczku wyraz ogromnego podziału Kościoła. Wyglądało na to, że miasteczko jest bezpieczne pod panowaniem jednej denominacji, lecz wielu sekt. Był tam First Baptist Church; po czym kawałek dalej był Missionary Baptist Church, który, akurat tak się złożyło, mieścił się naprzeciwko Independent Missionary Baptist, który z kolei znajdował się tuż obok,….

Zastanawiałem się jakie podziały spowodowały to,że tak mała populacja tego miasteczka oddaje w niedzielny poranek cześć w tylu budynkach na jednym odcinku. Czy zaczęło się to z powodu muzyki, mody, jakichś drugorzędnych biblijnych interpretacji? Czy ktokolwiek jeszcze pamięta, bądź kogokolwiek obchodzi to trzy, cztery, pięć pokoleń później?  Gdzieś, ktoś cierpiał z powodu kosztów zniszczonych relacji na rzecz doktrynalnej czystości.

Kto jakiejś chwili prawdopodobnie został zawstydzony bądź unikano go, ponieważ nie żył zgodnie z określoną teologią większości, prawdopodobnie moralną większością. Szczelina mogła powstać w sprawach związanych z niewolnictwem, kolorem skóry czy językiem. Bez względu na te przyczyny świat po raz kolejny był świadkiem tego, że nie kochamy w taki sposób jak kochał Jezus.

Głosimy nasze doktryny, podczas gdy Jezus głosił Królestwo Jego Ojca. Mówimy świat, jak powinien znaleźć tą drogę, zapominając o tym, że jeśli Jezus jest Drogą, Jego Drogą jest wyrażanie bezwarunkowej miłości.

Wygląda na to, że Królestwo Boże ma więcej do czynienia z wiarą i miłością niż teologią i doktryną; bardziej z nadnaturalną rzeczywistością niż z naturalną; z chodzeniem za Jezusem niż z pomodleniem się modlitwą (grzesznika – przyp.tłum.); więcej z upadaniem niż powodzeniem; więcej z biednym niż z bogatym; i więcej z włączaniem niż z wyłączaniem.

Wydaje się, że jeśli to Królestwo Boże jest rzeczywistością stojącą u drzwi to nie może i nie będzie współistnieć z systemami ludzkimi, królestwami tego świat. Wydaje się, że wymaga to od nas wyjścia z systemów, w szczególności tych religijnych, a wejścia do Królestwa na ziemi, jak to jest w niebie.

Czy rzeczywiście coś się zmieniło? Czy pragniemy duchowej przeszłości, której nigdy nie było? Historia nie musi się powtarzać. Jezus powiedział: „Stanie się dokładnie tak, jak wierzycie, że się stanie”. Przyszłość Kościoła będzie inna tylko wtedy, gdy zrozumiemy nieustanną walkę między naturą człowieka, systemów pozbawionych relacji przeciwko Bożemu nadnaturalnemu, relacyjnemu Królestwu.

Uchwycił mnie za serce cytat jednego w wielkich amerykańskich rewolucjonistów.

Thomas Pain:

„Let them call me a rebel and welcome,

I feel no concern from it;

But I should suffer misery of devils,

Were I to make a whore of my soul.”

„Niech nazywają mnie buntownikiem, w porządku,

Nie martwi mnie to;

Lecz powinienem przeżywać diabelne katusze,

Gdy robię ze swojej duszy w dziwkę”.

Pain wiedział jakie są koszty ludzkich systemów! Nie wiem, czy kiedykolwiek znalazł wolność Królestwa na ziemi, jak to jest w Niebie, lecz nie znając tego, co wieczne, wiedział co okradało jego dusze, co kusiło świat do puszczania się na sposób ludzki.

deeo.ru