Category Archives: Kościół

Drzwi otwarte na przyszłość

Greg Austin

Pozwólcie, że na chwilę podważę waszą perspektywę, koncepcję, zrozumienie wyrazu “kościół”.

Dla większości ludzi “kościół” oznacza zabudowania, denominację bądź program. Wierzę, że Bóg, gdy używa tego słowa, ma na myśli coś innego, coś większego. Jakiś czas temu Bóg zaczął mówić do mnie o zmianach, jakie kościół musi przejść, jeśli Jego uczniowie mają wywrzeć znaczący wpływ na otaczający nas świat.

W miarę jak moje zrozumienie tych zmian rozwijało się, Duch Święty wprowadził do mego serca pewną prawdę, której nie rozumiałem dobrze. Naświetlił mi następujące stwierdzenie: „Drzwi do przyszłości są w przeszłości”. Natychmiast pomyślałem o kościele z Dziejów Apostolskich. Do tego często nawiązujemy, gdy mówimy o prawdziwym, nowotestamentowym kościele. Badamy fragment z Dziejów 2:42-47, aby odkryć, co składało się na ten kościół i próbujemy to stosować we własnych życiu, po czym zastanawiamy się, co takiego zrobiliśmy źle, że nie widzimy tych trzech czy pięciu tysięcy ludzi narodzonych dla Królestwa na naszych spotkaniach.

Częściowo przyczyną braku powodzenia w tym czego tak szukamy jest to, że mamy zwyczaj szukania wzorców do naśladowania. Chcemy systemów, programów, zwięzłych równań, gdzie jeśli zrobimy „A” i „B” oraz „C” to otrzymamy „D”. Są takie grupy, w których poleca się przywódcom kościoła, aby „Rozbudowali program dla dzieci pierwszej klasy, znaleźli utalentowanych muzyków i głosili nie dłużej niż kwadrans na jakieś pozytywne tematy, a kościół rozrośnie się”.

Niestety i zbyt często nasza definicja „wzrostu” różni się ogromnie od Bożego znaczenia. Boga nie da się zredukować do formuły czy recepty. Jeśli kościół jest naprawdę Jego kościołem to konsekwencją jest to, że taki „kościół” nie da się zredukować do prostej, powtarzalnej formuły. Historycy kościoła wiedzą o tym: To, co było skuteczne w jednym pokoleniu, nie działało w następnym. Spójrzmy na zapisy kościoła: od każdego pokolenia wymagano, aby szukało Boga dla siebie i odkryło Jego prowadzenie, aby słyszało Jego głos dla siebie i dla ich unikalnego pokolenia.

Gdy zastanawiałem się nad tym stwierdzeniem: “Drzwi do przyszłości są w przeszłości” poprosiłem Boga o zrozumienie. Zajrzałem do pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju i przeczytałem: „Na początku, Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia była bezkształtna i pusta, a ciemność była nad otchłanią, a Duch Boży unosił się powierzchnią wód. Wtedy rzekł Bóg: Niech stanie się światłość i stała się światłość” (Rdz. 1:1-3 ).

Zróbmy krótki komentarz.  „Na początku, Bóg stworzył niebo i ziemię…” To wszystko, co wokół nas istnieje, każde prawo i zasada, wszystko co nade istnienie temu co materialne i duchowe, zostało stworzone przez Boga. Człowiek nie miał tutaj nic do czynienia. Każde prawo czy zasada, prawda czy rzeczywistość, które umożliwiają funkcjonowanie fizycznego świat, wszelkie istnienie zostało stworzone przez Boga, bez pomocy człowieka a nawet w ogóle przed jego pojawieniem się.

Ziemia była bezkształtna i pusta….” Aby Bóg mógł „ponownie zrodzić” czy „odnowić” Swój kościół, musimy dojść do miejsca całkowitego i totalnego polegania na Nim. Wszelkie idee, które posiadamy, wszelkie wizje i koncepcje tego, czym ma być kościół, musi pochodzić bezpośrednio od Boga, a nie być wynikiem naszego własnego doświadczenia, wykształcenia czy formy pochodzącej z naszych własnych umysłów czy dusz.

Jeśli Jego kościół ma być rzeczywiście kościołem, o którym Jezus Chrystus powiedział, że go zbuduje to Bóg musi być jedynym źródłem prowadzenia, porady, instrukcji i oświecenia. Musimy Mu oferować siebie samych jako „bezkształtnych i pustych”. Rozstrzygające jest tutaj zrozumienie tego: „bezkształtny i pusty” – pozbawieni naszych idei, pozbawiony naszych teorii i modeli, bez jakichkolwiek przyjętych z góry koncepcji tego, jak musi wyglądać kościół, gdzie, kiedy i jak się spotyka. Są to wszystko przypuszczenia i pojęcia, które przyjmujemy, które są przekazywane nam przez poprzednie pokolenia. To mentalność typu „zawsze tak robiliśmy” tak często jest w konflikcie z celami i prowadzeniem tajemniczego i twórczego Boga.

Rzadko kiedy opróżniamy siebie samych z nas samych, woląc raczej napełniać się ideami, schematami, planami i wysiłkami, które wyłącznie zawodzą,rozczarowują i zniechęcają.

 

A Duch Boży unosił się powierzchnią wód….” To oświecenie i inspiracja Ducha Świętego daje życie. Polegamy na domniemanych „sprawdzonych i prawdziwych metodologiach”, nauczyliśmy się z doświadczeń poprzednich pokoleń, przyjęliśmy nauczania profesorów szkół i seminariów, lecz rzadko kiedy opróżniamy samych siebie z siebie, z całego naszego ziemskiego zrozumienia i wiedzy jak z „łajna” (w BW jest „śmieci”-przyp.tłum.) i nie ogłaszamy za apostołem Pawłem: „ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie.

Wtedy rzekł Bóg: Niech stanie się światłość i stała się światłość”. Wtedy rzekł Bóg… do Ojca i według Jego planu należy określić tą chwilę nazwaną „wtedy”; czasu, gdy zrozumiemy naturę, strukturę a nawet cel Jego kościoła, te „nowe bukłaki”, o których Jezus mówił.

Nie do nas należy decydować o czasie jakichkolwiek wiecznych rzeczy; my możemy tylko ruszyć wtedy, gdy kurant zegara niebios zapieje. „Wtedy rzekł Bóg: Niech stanie się światłość…” Tylko wtedy, gdy Bóg ujawni światłość, będziemy w stanie widzieć. Nie ma takiego sztucznego źródła światła, żadna ziemska latarnia nie jest w stanie rzucić światła i odkryć to, czego inaczej nie można zobaczyć. Dopóki Bóg nie włączy światła, w domu jest ciemność. Lecz, gdy Bóg mówi, światło pojawia się, zrozumienie przychodzi, pojmuje się z łatwością.

Bóg skończył Swoją współpracę z pseudo kościelnymi formami, nieuświęconymi bastionami religii i mieszaniną cielesnego z duchowym.

 

Wchodzimy w nowy, niezbadany świat życia w Jezusie i w kościele. Bóg jeszcze nie skończył z kościołem, lecz skończył Swoją współpracę z pseudo kościelnymi formami, nieuświęconymi bastionami religii oraz mieszaniną cielesnego z duchowym. Nie tylko wymaga, lecz uzdatnia pokolenie do tego, aby „wyszli spośród nich i oddzielili się”, aby zamieszkali i składali się z „kościoła pełnego chwały, bez jakiejkolwiek skazy, zmazy czy czegokolwiek w tym rodzaju; lecz aby był święty i niepokalany”.

To jest kościół który pojawia się wskutek narad niebieskich; jest to kościół Późnego Deszczu, Świątynia większej chwały, kościół żywego Boga, którego bramy piekieł nie przemogą.

Bóg wzywa Swój lud, oddaną resztkę, która pragnie czegoś więcej niż religijnej atmosfery, wyniosłej i brzmiącej święto retoryki. Bóg gromadzi armię wojowników, którzy uderzą na bramy piekieł i zniosą wszelkie spiski przeciwnika. Z niebios dobywa się brzmienie trąbki wzywającej woluntariuszy, aby przyłączyli się do tej armii i stali się kościołem, który stanie bez zarzutu wokół Jego tronu, Oblubienicą przyozdobioną dla jej Oblubieńca, Jezusa.

Drzwi do przyszłości są w przeszłości, na samym początku, w Stworzeniu wszystkiego.

раскрутка сайта

Życie nigdy nie miało być widzem

Life Was Never Meant to be a Spectator Sport

9 luty 2012

bjcorbin

W Księdze Rodzaju czytamy o tym, że natychmiast po stworzeniu człowieka Bóg powiedział do niego, aby był „owocny”, aby się „rozmnażał”, „poddawał sobie” ziemię i „zdobywał panowanie” nad nią. Wydaje się oczywiste, że skoro to było pierwszym Bożym przykazaniem dla ludzkości to należy oczekiwać, że integralną częścią ludzkiej natury będą zdolności i pragnienia do wykonywania tych rzeczy. Rzeczywiście, jest to coś tak fundamentalnego, że czasami pojawia się nieświadomie i niemal instynktownie. Nie musimy uczyć naszych dzieci, aby konkurowały ze swymi rówieśnikami, ani tego, że silny będzie panował nad słabym; wydaje się, że jest to zakodowane w nich. Historia ludzkości z pewnością niesie świadectwo tych tendencji, ponieważ obserwujemy to jak imperia powstawały i upadały przez stulecia. Choć pacyfiści chcieliby wychwalać cnotę „uprzejmości” to wydaje się, że te nasze wewnętrzne, dziedziczne pragnienie, aby „poddawać” i „panować” jest znacznie bardziej powszechne. Choć jako ludzie możemy podejmować decyzje co do drogi, którą chcemy iść, podejrzewam, że te inklinacje pozostają u podstawy tego, kim jesteśmy.

W pewnych momentach naszej historii ludzie próbowali żyć, wyrzekając się tych tendencji, lecz nigdy nie wyszło to na dobre. Jako przykład można przedstawić komunizm czy socjalizm. Pomimo tego, że wielu idealistów wyobrażało sobie jakieś utopijne społeczeństwo, gdzie wszyscy mieliby równy dostęp do owoców tego królestwa, pokuszenie do kontrolowania systemu dystrybucji tych owoców zawsze okazywało się zbyt trudne do pokonania. Reżimy, które powstały na gruncie pretekstu „troski o ludzi”, ostatecznie zawsze robiły z nich niewolników. Obserwując flirt mojego własnego kraju z postmodernistycznymi socjalistycznym agendami, wzruszam tylko ramionami na myśl o tym, gdzie możemy się znaleźć w bardzo bliskiej przyszłości.

W zachodnim społeczeństwie postawiliśmy ogromną wagę na wygode i w miarę jak następuje technologiczny postęp, wynajdujemy coraz to nowe sposoby na ułatwianie sobie samym życia. Żywność nadaje się do podgrzewania w mikrofalówkach, abyśmy nie musieli męczyć się w gorącej kuchni; systemy naszej rozrywki pojawiają się wraz z pilotami, abyśmy nie musieli ruszać się z foteli; samochody odpalają zdalnie, abyśmy nie musieli wychodzić w zimne poranki na zewnątrz; a teraz urządzenia są wyposażane w elektroniczne systemy uruchamiania głosem; abyśmy nie musieli nawet zużywać energii, która jest potrzebna do przyciśnięcia przycisku. W przeciętnej restauracji z żywnością typu fast food często stoją kolejki samochodów przy przejeździe, gdzie nie czeka się prawie wcale na obsługę. Niefortunnym produktem ubocznym tego zjawiska jest to, że nasza tolerancja na wszystko, co wymaga większego wysiłku, znacznie spadła. To, co kiedyś było powszechne (np. odgrzewanie resztek na kuchence, wieszanie ubrań na wieszaku, wyciąganie rolki z wykorzystanym filmem, wykręcanie mopa, popychanie kosiarki, czytanie książki, stanie w kolejce itd.) wydają się teraz niemal uciążliwe dla nas i naszych dzieci, które nigdy nie widziały nic innego, którym wydaje się nie do pomyślenia, że kiedyś ludzie żyli w taki sposób. Dorastają w świecie napełnionym wirtualną rzeczywistością, gdzie nie ma grawitacji, która je utrzymuje, nie ma tarcia, które spowalnia, żyją w świecie, w którym mają całkowitą kontrolę działania. Pomimo, że łatwo można to zrozumieć, dlaczego wolą taką rzeczywistość wobec stałego oporu, które niesie prawdziwe życie, zastanawiam się nad tym, jak będą one wyposażone, gdy przyjdzie ich kolej na wychowanie i przygotowanie następnego pokolenia. Dla nich, koncepcja „pracy” a tym bardziej „ciężkiej pracy” stała się przeważnie passé.

Przypuszczalnie te wszystkie udogodnienia powinny umożliwić nam poświęcenie większej ilości czasu na to, co rzeczywiści liczy się, lecz jakoś nie wygląda na to, żeby tak było. Wydaje się, że zamiast tego staliśmy się społeczeństwem, które jest oderwane od rzeczywistych życiowych spraw i skłonne do spędzania czasu na gapienie się w cyfrowe ekrany, duże czy małe. Czy to będzie Facebook, Framvile (tj. internetowe gry), Fantasy, Football czy nasze iPady, iPody czy iPhony, spędzamy ogromne ilości czasu w cyberprzestrzeni, mając bardzo niewiele owocu do pokazania. Technologia zamienia nas głównie w społeczeństwo obserwatorów, którzy starają się znaleźć sposoby na taką budowę monitorów, aby jeszcze lepiej udawały życie (tj. 60”, HD, 3D,..). Pocieszamy się tym, że ta działalność jest interaktywna, lecz fakt jest taki, że w grach nie jesteśmy prawdziwi. Wiele z tych aplikacji dziś dostępnych to niewiele więcej niż głupie pożeracze czasu, które mają nam dać ucieczkę od stresów codziennego życia. O ile można się doszukać pewnej wartości w niewielkiej ilości tego to szybko staje się problemem, gdy spędzamy więcej czasu i energii w wirtualnym świecie, niż w realnym, gdy rozwijamy w sobie tendencję do wycofywania się ze spraw, którymi powinniśmy się zająć. Dwa tysiące przyjaciół na FaceBooku nie przekłada się na rzeczywistą przyjaźń, dopóki ktoś nie chce przyjść i zainwestować czegoś w osobę, którą ty rzeczywiście jesteś; a subskrybenci Twittera nie są żadnym pocieszeniem dla kogoś, kto jest samotny i zmaga się z depresją. Mamy więcej ‘realnego czasu’ na komunikację niż kiedykolwiek wcześniej, a jednak jakoś stajemy się coraz bardziej oderwani od siebie nawzajem. Jesteśmy obecnie społeczeństwem, w którym nawet jedna, niegdyś święta instytucja małżeństwa jest często postrzegana jako coś będącego do dyspozycji, lub nieistotnego i gdzie plan „rodziny w podstawowym składzie” (dosł: „nuclear family”) został przepuszczony przez szatkownicę.

Niestety, kościół nie jest tutaj wyjątkiem, ponieważ nasze katedry w ogromnej części ustąpiły arenom, gdzie kaznodzieje świecą jako główna atrakcja a zbory grają role audiencji w studiu na żywo. Przychodzą na multimedialne prezentacje ze śpiewem, tańcem i w nadziei na ożywiające przesłanie. Często jest to niewiele więcej niż zniewalający teatr muzyczny, ponieważ, będąc szczerym, to właśnie sprawia, że ludzie wracają. A jeśli nie będą się czuli tak, jakby walczyli z tłumami, to zawsze mogą oglądać to na TV, swoich komputerach czy smart fonach. W między czasie „Ciało Chrystusa” dalej jest dzielone i rozdzielane, zarówno od siebie nawzajem, jak i od upadłego świata wokół nas.

W końcu Bóg nie przeznaczył człowieka do tego, aby był kimś osiadłym, samotnym, czy widzem. Zostaliśmy stworzeni po to, aby przynosić owoce, rozmnażać się, a nic z tego nie zdarzy się bez szczerej i osobistej interakcji (zarówno ze sobą nawzajem jak i z Samym Bogiem!). Take interakcje są często skomplikowane i prowokujące, lecz są absolutnie niezbędne do rozwoju naszego całego jestestwa. Pan włożył również w nasze wnętrze pragnienie, aby poddawać sobie i brać panowanie nad tą rzeczywistością, do której On nas powołał; lecz to do nas należy decyzja, aby się w to zaangażować.

Jeśli się nie zaangażujemy, zaczynamy, czy to świadomie czy przez rozrywki/zakłócenia, tracić nasze poczucie celu i tożsamości. W takim czasie łatwo jest sprowadzić nas na manowce i często kończymy niszcząc siebie i innych. Wierzę, że jest to u korzeni tak wielu dysfunkcji, które dziś obserwujemy w naszych rodzinach i kościołach, w naszych społeczeństwach i rządzie. W ogromnej części utraciliśmy ślad tego, do czego zostaliśmy stworzeni i tego po co przede wszystkim zostaliśmy tutaj posłani. Nasze umiłowanie wygody i czasu wolnego powoduje, że poszukujemy przyjaznej oazy, zamiast szukać roli, którą mamy wypełnić i sprawia, że idziemy za człowiekiem, który powie nam, że nasza egoistyczne ekstrawagancja jest jakoś usprawiedliwiona, a może nawet zarządzona przez Boga. Lecz, nawet jeśli uda nam się trafić do naszych wygodnych siedzeń w luksusowym boksie, nadal jesteśmy widzami, podczas gdy Bóg stworzył nas, abyśmy brali udział w tej grze. Biblia mówi nam, że wiara, która nie działa jest bezwartościowa i że „jedyne co się liczy” to wiara wyrażona w miłości. Opierając się na tych prawdach, wydaje się głupie, mieć nadzieję na uczestnictwo w chwale niebios, skoro wybraliśmy rolę obserwatora, będąc tu na ziemi.

раскрутка сайта

Hebr.7:25 – Jesus JEST niebieskim wstawiennictwem

 

Stephen R. Crosby

8 luty 2012

Jest takie powszechne dość zrozumienie Hbr. 7:25, które robi wrażenie, jakoby Jezus, siedząc na tronie na wysokości po Swoim zmartwychwstaniu, nie był w stanie odpoczynku, lecz raczej zaangażowany w wewnętrzne wstawiennictwo, modląc się do Ojca, mniej lub bardziej prosząc o ludzkość, będąc w tym wiecznym stanie, na wieki wieków. Jest to bardzo niefortunne. Takie podejście daje również powód do powstania idei, jakoby Bóg ciągle szukał kogoś na ziemi, kto będzie wstawiał się i „budował mur i stawał w wyłomie”, aby błagać Boga wraz z Jezusem, który prosi w niebie, aby,… zasadniczo,… nie starł nas w taki czy inny sposób. To również jest bardzo niefortunne.

Ten fragment w tłumaczeniu Biblii w Wersji Króla Jakuba wygląda tak:

Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez Niego przystępują do Boga, ponieważ On żyje zawsze aby się wstawiać za nimi„. (Dosł.: „Wherefore he is able also to save to the uttermost that come unto God by him, seeing he ever liveth to make intercession for them”.)

Musimy pamiętać o historycznym kontekście oraz rusztowaniu zrozumienia jakie tłumacza tej wersji zbudowali wobec „chrześcijańskich praktyk” takich jak modlitwa. Pomyśl o czymś takim jak Kościół Rzymski bez papieża. Pomyśl: silne działanie, uczynki, nastawienie na obowiązek.

Zwrot „to make” (czynić) jest dodany przez angielskich tłumaczy, co jest najbardziej niefortunne, ponieważ daje wrażenie czegoś niedokończonego, jakby jakiegoś rodzaju modlitwa była czyniona przez Jezusa, wstawiającego się jakby Jego dokończone dzieło – ofiara – w rzeczywistości nie wystarczało do uświadomienia sobie całej tęsknoty Boga za ludzkością.

Niektóre dosłowne, literalne, tłumaczenia mogę to oddawać w taki sposób:

On może, tych, którzy przychodzą przez Niego do Boga, zawsze żyjąc po to, aby błagać za nimi.

He is able, the ones coming through Him, to God, always living for the purpose of pleading for them.

bądź

On może tych, którzy przychodzą do Niego I przez Niego do Boga, zawsze żyjąc, aby prosić za nich.

Ważne jest tutaj to, że (nie wchodząc głęboko w grekę) to Jego życie wieczne, Jego zmartwychwstałe życie jest tym, co wstawia się, co prosi, itd. a nie jego modlitwa. Zmartwychwstały Chrystus JEST tym wstawiennictwem.

Wyłącznie Bóg ma życie wieczne, jest to cecha Jego istnienia, Jego Boskości. Należy ono do Niego, aby się nim dzielił i dawał, aby go zatrzymywał. Jest tam teraz, nie tylko w centrum Wszechświata, lecz w jedności z Bogiem Ojcem, po prawej ręce Ojca, zmartwychwstały Bóg-Człowiek. Jest tam reprezentant człowieka, obecny nie tylko „przed Bogiem” w jakiejś postawie petenta, lecz „w Bogu” w doskonałej jedności. On jest tam jako reprezentant człowieka, ożywionego przez samo życie wieczne Boga.

Wstawiennictwo, o którym mowa w Hbr. 7:25 nie jest czymś co my robimy, ty robisz, ja robię, czy Jezus robi. Nie, to wstawiennictwo jest Bożym własnym życiem w człowieku. On jest tam w Swoim odpocznieniu w Człowieku, którego szukał w Iz. 66:2. TO jest wstawiennictwo. To jest „wstawianie się”. To jest odpocznienie. Bóg nie musi patrzeć ani trochę dalej niż na Siebie samego w Chrystusie-Jezusie. Sabat z Księgi Rodzaju 1-3, zatoczył pełny krąg. Bóg zawierając przymierze z Abrahamem (który spał w tym czasie) postawił ludzkość poza tą kwestią. Zawarł przymierze Sam ze Sobą (Hbr. 6) i to przymierze zatoczyło pełny krąg…. Jego własne odpoczniecie… w człowieku.

Nadaje to istotę i znaczenie wszystkim tak zwanym prawdom o naszej pozycji w Chrystusie (w Nim/w nas, zjednoczeni z Nim, posadzeni z Nim itd.) Nowego Testamentu. Nie dotyczą one w ogóle „pozycji”, są to prawdy dotyczące czegoś całkowicie rzeczywistego. Zbyt często nauczyciele i teolodzy rzucają wokół terminem „prawdy pozycyjne”, co ma być szyfrem mówiącym: nie naprawdę, nie działa, nie jesteście jeszcze na to zbyt dobrzy.

Dzięki jedności z Nim (Jn 14:3 „abyście byli tam, gdzie Ja jestem” to nie jest mowa o niebie. Jest to mowa o jedności z łonem Ojca na tronie Wszechświata) ty i ja również jesteśmy w tym miejscu. Zjednoczeni z Nim przez zamieszkującego w nas Ducha synostwa. Nie jesteśmy „pochłonięci przez Boskość”, zamienieni w „Bogów” czy „bogów”, niemniej ci, którzy są połączeni z Panem, są z Nim jednym Duchem. Nasza jedność przez Ducha ze zmartwychwstałym Bogiem-Człowiekiem ma głęboki implikacje.

Ty, ja, każdy inny wierzący jesteśmy Sabatem Bożym w Nim. On znajduje odpoczniecie w nas, w Chrystusie. Ty, ja i każdy inny wierzący jesteśmy wstawiennictwem Bożym. Kościół, Oblubienica, ty i ja jesteśmy żywą ofiarą z Rzm 12:1 (dosłownie: uwielbieniem, tą „liturgią” –znacząc: „dzieło wykonane na rzeczy ludzi”, wstawiennictwo) za ten świat. Moja rzeczywista obecność i bycie w tym świecie, w Chrystusie, są wstawiennictwem. Moje „modlitewne życie” jest po prostu wyrażeniem rzeczywistości tego, czym ja jestem Nim. „Posadzony z Nim na wysokościach” nie mogę już ani trochę więcej zbliżyć się do Boga. Nasze modlitwy i wstawiennictwo jest modlitwą z niebios ku ziemi, a nie z ziemi ku niebu. My jesteśmy wykonawcami ostatniej woli i testamentu wzbudzonego z martwych Człowieka-Boga, który zasiada na tronie Wszechświata. On zasiada, my modlimy się. Niemniej, nowotestamentowe wstawiennictwo to coś więcej niż zwykła dyscyplina mojego czasu modlitwy – to samo moje życie.

To jest nowotestamentowe kapłaństwo

Wierzę, że jest to bezpośrednio związane z chrztem w Duchu Świętym. Moim zdaniem, niewiele to ma wspólnego z mówieniem językami, lecz raczej z wylaniem wniebowstąpienia Jezusa i gloryfikowanego wstąpienia na tron/namaszczenia Jego intronizacji jako Króla Kapłana według porządku Melchizedeka (za dużo miejsca zajęłoby wyjaśnienie Psalmów 2 i 110, będących fundamentem nowotestamentowej doktryny kapłaństwa). Chrzest w Duchu Świętym to wypełnienie się snu Mojżesza z Księgi Wyjścia 20, o narodzie królów-kapłanów: najpierw wykonana w Dniu Pięćdziesiątnicy, a następnie, do tej chwili w każdym prawdziwie Duchowo odnowionym wierzącym.

Jeśli tego właściwie nie uchwycimy to w sposób świadomy lub nie, gdy uczymy modlitwy i wstawiennictwa, nieuchronnie wzbudzamy zmagania i starotestamentową mentalność.

Ja nie liczę na to, że Jezus może się modlić o mnie, że, w jakiś sposób, jestem na wiecznej liście modlitewnej Syna Bożego. Mam nadzieję na to, że On żyje na wieki według porządku Melchizedeka. Kapłaństwo jest napędową mocą rządu i królestwa; a jest to kapłaństwo opierające się na cechach własnego życia Bożego; na Jego własnym wiecznym życiu we wzbudzonym z martwych Bogu-Człowieku, w ludzkich istotach… w stworzonej na nowo rasie. To jest wstawiennictwo.

Ten Duch kapłaństwa jest zjednoczony z moim duchem. Jestem nowym stworzeniem, członkiem królewskiego kapłaństwa według porządku Melchizedeka. Jestem (wraz z innymi z rodziny Bożej ) żywą ofiarą, żywym wstawiennictwem za świat. Moje istnienie jest tym wstawiennictwem, którego fragmentem może być moje życie modlitewne.

продвижение сайта vkontakte

Fałszywi rabini, utrata rozeznania, tragedia biskupa

J. Lee Grady

Tłum.: B.M.

Dlaczego ludzie klaskali podczas dziwacznej „koronacji” biskupa Longa w Atlancie?

Pytanie tygodnia: Co należy zrobić, gdy pastor megakościoła jest oskarżony o poważne wykroczenia finansowe lub seksualne?

A. Poprosić, żeby pastor ustąpił i mógł przyjąć pomoc, a następnie przeprowadzić dogłębną analizę.

B. Kategorycznie zaprzeczyć wszelkim zarzutom i poczekać, aż burza ucichnie.

C. Użyć funduszy kościelnych, żeby spłacić ludzi, którzy wnieśli zarzuty o nadużycia seksualne.

D. Poprosić kaznodzieję gościa, aby wywołał pastora na scenę, owinąć go w 312-letni zwój Tory i poprosić „eksperta” od języka Starego Testamentu, aby obwołał go „królem”, w celu uwolnienia od wszelkich złych zarzutów.

Prawdziwa odnowa wymaga długiego procesu pokuty, zadośćuczynienia i uzdrowienia wewnętrznego. Jeśli będziemy praktykować biblijne przywrócenie na szeroką skalę, rak niemoralności, który zjada kościół żywcem przejdzie w stan remisji.

Aż do 29 stycznia, kiedy to biskup Eddie Long z Atlanty został koronowany na scenie Baptystycznego Kościoła Nowego Narodzenia przed tysiącami swoich wiernych, nigdy bym nawet nie pomyślał o opcji D z powyższej listy. Myślałem, że widziałem już wszystko, ale ten dziwny rytuał (waham się nazwać go „żydowską ceremonią”) przeprowadzony przez usługującego z Denver Ralpha Messera jest już oficjalnie najbardziej dziwacznym religijnym filmem publikowanym do tej pory na serwisie YouTube. (Jeśli jesteś jednym z 16 ludzi na świecie, którzy jeszcze go widzieli kliknij TUTAJ.)

Po tym, jak 14-minutowe wideo obiegło świat w niespotykanie szybkim tempie, wprawiło w gniew wszystkich – zwłaszcza żydowską społeczność, ale także wielu chrześcijan, którzy nie wierzą, że koszerne jest umieszczanie pastora w fotelu i paradowanie z nim po scenie, jakby był Najwyższą Wysokością Pompatycznym III. Kiedy Long i Messer zdali sobie sprawę, że wideo wywołało żenujące kontrowersje, Long przeprosił za nie, a Messer umniejszył znaczenie ceremonii, jako szczerej próby „uhonorowania” osaczonego biskupa.

Obserwując ostatnie wydarzenia w kościele Nowego Narodzenia w mediach, ma się wrażenie, jakby się oglądało pociąg pędzący ku katastrofie w zwolnionym tempie. Szkoda mi tych niewinnych ludzi uwięzionych w tym całym bałaganie, ludzi, którzy zasługują na lepsze przywództwo niż to. Oto trzy lekcje, jakich, mam nadzieję, nauczymy się z tej historii:

1. Musimy strzec naszych ambon. Apostoł Paweł ostrzegał, że kościół będzie żerem dla oszustów, kłamców, fałszywych nauczycieli i chciwych oportunistów. Powiedział też Tymoteuszowi, żeby zważał na tych, którzy opierają swoje nauczania na „spekulacji” i łechtających ucho doktrynach. W 1Tym 1:6-7, mówi, że niektórzy „popadli w próżną gadaninę, chcą być nauczycielami zakonu, a nie rozumieją należycie ani tego, co mówią, ani tego, co twierdzą”.

Z jakiegoś powodu wielu dzisiejszych charyzmatycznych wierzących zachwyca się, gdy nauczyciel wyciąga żydowski szal modlitwy, nosi jarmułkę, recytuje wersety w języku hebrajskim lub twierdzi, że zna wartość liczbową słowa Starego Testamentu. Dostaje dodatkowe punkty, jeśli rozumie biblijne święta (lub może pokazać ci, jak uzyskać finansowe błogosławieństwa poprzez „Dzień Pojednania z Bogiem”). Wierzę, że jest na pewno wartość w zrozumieniu hebrajskich korzeni chrześcijaństwa. Ale jeśli nie będziemy ostrożni to może doprowadzić to do bałwochwalstwa lub stać się szansą dla szarlatanów, którzy mają dużo „żydowskich” produktów do sprzedania. Uwaga: jeśli ktoś nauczając nie kieruje uwagi swoich słuchaczy w 100 procentach na Jezusa, to nie kupuj tego.

2. Musimy podnieść standard świętości. Kiedy lider kościoła popada w ciężki grzech lub skandal, ludzie wokół niego, jeśli naprawdę go kochają, powinni go chronić i pomóc mu w odnowieniu. Ale ochrona przywódcy, który zgrzeszył nie powinna polegać na tuszowaniu.

Prawdziwa odnowa wymaga długiego procesu pokuty, zadośćuczynienia i uzdrowienia wewnętrznego. Jeśli będziemy praktykować biblijne przywrócenie na szeroką skalę, rak niemoralności, który zjada kościół żywcem, przejdzie w stan remisji

3. Musimy odzyskać biblijne rozeznanie. Co najbardziej mnie przeraziło, kiedy patrzyłem wideo z koronacją Eddiego Longa to fakt, że ludzie na widowni oklaskiwali ten bluźnierczy spektakl. Jest to na tyle złe, że przywódca pozwolił, aby rozgrywało się to na jego podium. Jeszcze gorzej, że tysiące ludzi bez mrugnięcia okiem patrzyło na to wszystko i poszli do domów w przekonaniu, że ich pastor jest teraz królem w Bożych oczach. Panie zmiłuj się.

Ci ludzie powinni natychmiast paść na kolana i modlić się przeciwko zwiedzeniu, albo wybiec z kościoła z obrzydzeniem. Przy tak małym dziś rozeznaniu duchowym wśród „napełnionych Duchem” wierzących, nietrudno sobie wyobrazić, że antychryst może śmiało pomaszerować prosto do kościoła, wspiąć się na skórzany fotel i zostać namaszczony na króla. Oj, poczekajcie … Myślę, że to się już stało.

раскрутка

W ciszy


5 lutego 2012

bjcorbin

Żyjemy w kulturze, niemal nieustannego ruchu i hałasu, gdzie wiele firm działa 24 godziny dziennie, 7 dni w tygodniu; stacje radiowe i telewizyjne dostępne są przez całą dobę; znamy ludzi, których trudno zastać bez telefonu komórkowego  czy iPoda przy uchu. Są już nawet takie telewizory, które pozwalają na podzielenie ekranu, aby można był oglądać więcej programów równocześnie.To ciekawe, że sumaryczny skutek działania tych wszystkich stymulacji nie doprowadził do zaostrzenia naszych zmysłów, lecz ich otępienia. Wygląda na to, że dziś przeciętny obywatel potrzebuje znacznie więcej pobudzania, aby trzymać jego uwagę przez dłuższy czas i smutne jest to, że wraz z tymi wszystkimi kulturalnymi trendami widzimy, że dzieje się to również w kościele. Technologicznie zaawansowane systemy dźwiękowe, wyposażenie wideo i prezentacje Power Point stały się powszechnymi elementami kościelnych nabożeństw,  i taka współczesna, stylizowana, multimedialna prezentacja jest przychylnie przyjmowana. O ile te wszystkie rzeczy mają potencjał wzmóc prezentację Ewangelii i/lub przeżywanie uwielbienia, równocześnie mają potencjał do zredukowania wierzących do roli obserwatora.
W przeciwieństwie do współczesnej kultury Biblia mówi o Bożym “cichym głosie” i mówi nam o tym, że Pan pragnie prowadzić nas do “cichych wód”; Salomon zaś wychwala: „Lepiej mieć niewiele w i przy tym spokój, niż pełne garście w mozole i niepokoju”. Również Piotr mówi o wartości, jaką Bóg przykłada do „cichego i łagodnego ducha”. W całej służbie Jezusa widzimy jak odchodzi od tłumów, a nawet od Swoich uczniów, aby znaleźć ciche miejsce ze Swoim Ojcem. Pismo oczywiście przedstawia nam Ojca działającego w różnorodny sposób, wydaje się jednak, że szczególne miejsce mają miejsca spokoju i ciszy przed Panem. W mojej własnej drodze wiary odkryłem, że te najgłębsze spotkania z Panem często charakteryzowały oba te atrybuty. Pomimo faktu, że niektórzy chcieliby odpowiedzieć na ten aspekt mojego świadectwa, wydaje się, że w przypadku zgromadzenia, w ciszy i spokoju jest jakiś stopień niewygody, jakby brak przekonania co do wewnętrznego działania Ducha Świętego, dopóki nie widzimy jakichś Jego zewnętrznych (tj. fizycznych) manifestacji.

Po niemal 15 latach w zielonoświątkowym/charyzmatycznym ruchu zaobserwowałem, że bardzo rozkochaliśmy się w tym „krzyku”, który wydaje się być ulubioną formą reakcji wielu zaangażowanych w służbę  dla zbiorowości. Nikt, kto przebywa w tym ruchu bardzo długo, nie mógł uniknąć łajania ze sceny za niewystarczające reakcje (tj.: Oj, nie złapaliście tego, gdybyście to złapali, krzyczelibyście; ktoś tu powinien biegać wzdłuż ławek; czy jest tu ktoś żywy dzisiaj?; lepiej głoszę niż wy amenujecie…”) O ile faktem jest, że zgromadzenie może nie angażować się tak, jak powinno, to prawdą jest również, że brak pokrzykiwania i podskakiwania może nie być dobrym wykładnikiem tego, co ludzie czerpią. Służba zrodzona z Ducha prawdopodobnie wzbudzi przekonanie i/bądź głębsze objawienie z Ducha, czemu może towarzyszyć zewnętrzna reakcja, lecz nie musi. Niestety, wielu mających dobre intencje duchownych przerywa wewnętrzną pracę Ducha domagając się okazania zewnętrznej reakcji. Niewątpliwie istnieje krzyk, który powstaje z Ducha i bywa czasami tak, że ktoś może być poruszony do tego, aby zerwać wszelkie zahamowania i biec wzdłuż ławek, lecz jeśli nie jest to zainicjowane przez Ducha Świętego, nie jest to niczym innym jak tylko bieganiem i hałasem. Byłem na takich nabożeństwa, gdzie czułem, jak Duch Święty unosi się (tj. gęstą obecność, choć niekoniecznie  mówiącego czy poruszającego się), oczekując na nas, czy będziemy czekać na Jego ruch czy inicjację jednego z nas; niestety jest to sprawdzian, który często jest oblewany.
Zgodziłbym się z tym, że przeciwnik dusz naszych nie sprzeciwia się kościołowi, który skacze i krzyczy, dopóki nikt nie jest prawdziwie przemieniany na obraz Chrystusa. W istocie przypuszczałbym nawet, że dopóty to drugie jest prawdą, to pierwsze tak naprawdę jest korzystne dla jego dzieła.

Zrozumiałe jest to, że usługujący, którzy z pasją wykonują swoją służbę, mają też nadzieję, że będą wywoływać jakieś gorliwe reakcje u tych, którym usługują, lecz ta żarliwość może przejawiać się w różnych formach, a wiele z nich jest głęboko osobista i trudna do wyrażenia. Są takie chwile hałaśliwego ruchu i dźwięku, tak też są chwile, kiedy powinniśmy milczeć i wiedzieć, że On jest Bogiem. Podobnie jak Jezus, który powiedział, że nic nie czyni, dopóki nie zobaczy, że Ojciec to czyni pierwszy, tak i my musimy czekać na Pana, aby zainicjować Jego poruszenie. On jest tym Oblubieńcem, który inicjuje; my jesteśmy Oblubienicą, która reaguje. Jeśli Pan tańczy, klaszczmy; Jeśli Pan płacze, mozolmy się; jeśli On wojuje, walczmy; oraz jeśli On jest cicho, bądźmy spokojni.

Chciałem się podzielić z wami tekstem pieśni, której Bóg  w bardzo użył w moim życiu

(Niestety nie znalazłem dobrego tłumaczenia – P.Z.)
In the Silence –Jason Upton
Tired of telling you, you have me
When I know you really don’t
Tired of telling you I’ll follow
When I know I really won’t
Cause I’d rather stand here speechless
With no great words to say
If my silence is more truthful
And my ears can hear how to walk in your way

In the silence
You are speaking
In the quiet I can feel the fire
And it’s burning, burning deeply
Burning all it is that you desire to be silent in me

Oh Jesus can you hear me?
My soul is screaming out
And my broken will cries teach me
What Your Kingdom’s all about
Unite my heart to fear You
To fear Your holy name
And create a life of worship
In the Spirit and Truth of Your loving ways

продвижение сайта самостоятельно

Rozpaczliwe wołanie afrykańkich kobiet


J. Lee Grady

To czas dla kościoła w Afryce – i na całym świecie – żeby zwrócić uwagę na wykorzystywanie i niesprawiedliwość wobec kobiet i dziewczynek.
Po tygodniu spędzonym w Masindi w Ugandzie, pojechałem do stolicy, Kampali, żeby wziąć udział w konferencji kobiet. Po mojej pierwszej sesji, podeszła do mnie kobieta imieniem Florence, chwyciła mnie za rękę i zaczęła opowiadać swoją bolesną historię.
Urodziła pięć córek. Ale gdy jej córki były małe jej maż zostawił ją, ponieważ nie dała mu syna. Obwiniał ją (myślę, że nie wiedział, że to nasienie męskie decyduje o płci dziecka) i mówił, że przyniosła mu wstyd rodząc mu jedynie dziewczynki. Sprzedał rodzinny dom, eksmitował żonę i dzieci, nie dając im ani grosza na życie ani na szkołę. Następnie ożenił się ponownie i założył rodzinę. Ma dwóch synów i jeszcze jedną córkę.

Marzę o tym, żeby kościół – nie tylko w Afryce, ale i na całym świecie – przestał baraszkować w płytkiej wodzie, udając dobre samopoczucie, że jesteśmy w centrum chrześcijaństwa, i postanowił stosować ewangelię Chrystusa wobec niesprawiedliwości na świecie.

Florence nie była przygnębiona, gdy dzieliła się swoją smutną historią. Miała na sobie kolorową afrykańską sukienkę, a na jej twarzy jaśniał uśmiech, gdy mówiła mi jak wierny był Jezus, gdy zadbał o nią po tym, jak została porzucona. „Musiałam nauczyć się modlić”, powiedziała. „Ale dzisiaj moje dziewczynki są błogosławione, a najstarsza właśnie skończyła uniwersytet”.
Florence jest szczęśliwa. Nie wszystkie kobiety w Ugandzie dały sobie radę po tym, jak były maltretowane, bite, okaleczone i porzucone. Prawie 70% kobiet w Ugandzie zostało seksualnie albo psychicznie wykorzystanych, a statystyki w innych krajach Afryki są nawet wyższe.
Podczas naszej konferencji w Kampali, moja gospodyni Constance Birungi poprosiła kobiety, żeby się zebrały w grupki i omówiły, dlaczego kobiety Ugandy tak bardzo zmagają się ze strachem. Oto kilka ich wypowiedzi:

  • Jesteśmy bite przez naszych mężów, potem zabrania się nam powiadamiać o tym kogokolwiek z władz.
  • Odmawia się nam edukacji – chłopcy mogą chodzić do szkoły, ale dziewczynki muszą zostawać w domu i gotować.
  • Oczekuje się, że będziemy ciche i posłuszne, i musimy klękać w obecności mężczyzn.
  • Wielu z naszych mężów żyje w cudzołóstwie, albo żenią się drugi, trzeci lub czwarty raz i sprowadzają wszystkie swoje dzieci do naszych domów.
  • Oczekuje się od nas, że będziemy rodzić dużo dzieci, ale nie mamy pieniędzy na opiekę nad nimi – a czasami nasi mężowie nas porzucają.
  • Jesteśmy gwałcone i wykorzystywane seksualnie, więc czujemy się gorsze.
  • Faworyzowani są chłopcy, a więc my mamy niskie poczucie własnej wartości.
  • Gdy widzimy w kościele tylko męskich liderów, ciekawi nas czy jest tam miejsce dla nas.
  • Niektórzy mężczyźni manipulują Słowem Bożym i mówią nam, że musimy się zgadzać na wykorzystywanie i cudzołóstwo.

Chrześcijaństwo dzisiaj w Afryce się rozprzestrzenia, ale pozostaje pytanie, na ile ewangelia przenika kulturę? W tym tygodniu odwiedziłem Kampalę, gdzie oczekiwano ponad 50 000 ludzi przybyłych do centrum sportowego na koncert gospel sponsorowany przez największy w kraju kościół zielonoświątkowy. Łatwo jest tutaj zgromadzić tłumy, a głosi się z pasją, ale niektórzy przywódcy kościołów, których znam powiedzieli, że niepokoi ich to, że wiara jest często szeroka na milę a  głęboka na cal. Płytka wiara, mówią, nie może przemienić społeczeństwa.
Istnieje wiele problemów społecznych, z którymi się zmaga afrykański kościół- bieda i zepsucie są oczywiste – jednak haniebne traktowanie kobiet jest często ignorowane. Tak naprawdę, dopiero w 2010 roku prezydent Yoweri Museveni podpisał ustawę uznającą przemoc w rodzinie za przestępstwo. Ale organizacje praw człowieka twierdzą, że to prawo nie jest egzekwowane.
Ewangelia jest odpowiedzią na problem przemocy i ucisku wobec kobiet. Jezus Chrystus przeciwstawił się okrutnej męskiej dominacji w swoich czasach, kiedy uzdrawiał kobiety, wybaczał im publicznie grzechy, bronił je przed
szowinistycznymi oskarżycielami i wezwał ich, aby były pierwszymi świadkami Jego zmartwychwstania.
Ale  pełna mocy ewangelii ku przemianie kultury nie może być uwolniona, chyba, że odważnie zastosujemy ją w problemach społecznych. W Afryce i w wielu innych częściach świata, kościelni przywódcy nie chcieli rzucić wyzwania istniejącemu status quo, choć niezliczona ilość kobiet ma podbite oczy, posiniaczone żebra, cierpi na HIV, ma oparzenia kwasem i  złamane serca.
Ewangelia Mateusza 9:36 mówi, że gdy Jezus spojrzał na tłum, „litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza”. Inne słowo dla znękani jest wykorzystani lub udręczeni. Jezus zawsze czuł głębokie współczucie dla wykorzystywanych kobiet, ale kościół, niestety, daleki jest od takich Jego trosk. Mamy inne priorytety.
Moim marzeniem jest, żeby kościół – nie tylko w Afryce, ale i na całym świecie – przestał baraszkować w płytkiej wodzie udając dobre samopoczucie, że jesteśmy w centrum chrześcijaństwa, i postanowił stosować ewangelię Chrystusa wobec niesprawiedliwości na świecie.

продвижение сайта

Poddanie Strażnika Wizji

Francis Frangipane

Chodzić z Bogiem to iść po ścieżce stale wzrastającego poddania i zaufania. Faktycznie, idą czasy, gdy Pan Jezus skonfrontuje nasze tendencje do kontrolowania Go. Będziemy Go znać jako Chrystusa Pana nie tylko doktrynalnie, lecz również będziemy służyć Mu jako Panu.

Jeśli dostrzegasz to, że bardziej jesteś pociągany do modlitwy niż promocji, bardziej ku pokorze niż wrzawie, jesteś przygotowywany przez Pana na chwałę Bożą. To, co w tobie wypracowuje jest typowe dla tego, co Bóg ugruntowuje w tysiącach wiernych.

Niemniej, zanim Ojciec ostatecznie objawi Chrystusa jako Pana na ziemi, najpierw musi objawić Go jako Pana kościoła. O ile powinniśmy się cieszyć z tego, musimy również uważać, ponieważ dopóki nie staniemy twarzą w twarz w chwale z Samym Jezusem, będziemy w procesie przemiany. Dla każdego z nas jest aktualne wezwanie Jezusa „Idź za mną!: (Łk. 18:22). Jeśli będziemy szli z Nim w posłuszeństwie, On zaprowadzi nas do pełni Swojej obecności.

Jednak przemiany mogą być przerażające. Niepewność tych okresów między duchowymi płaskowyżami może zrobić z nas niewolników wczorajszych błogosławieństw. Pamiętajmy o tym z Bożą bojaźnią, że wąż z brązu, który na pustyni przynosił uzdrowienie Izraelowi, w czasach Ezechiasza stał się bałwanem, który musiał zostać rozbity.

Nasze serca muszą kłaniać się wyłącznie Bogu, ponieważ nawet duchowe dary, odizolowane od Chrystusa Dawcy, stają się bałwochwalcze. Tak więc, aby z powodzeniem nawigować między okresami zmian, Pan wymaga od nas świeżego poddania się Jego Panowaniu. Domaga się tego, aby przyjęte przez nas z góry idee i oczekiwania zostały Jemu poddane. Jest tak dlatego, że jeśli stale mówimy Duchowi Świętemu, gdzie chcemy iść, uniemożliwiamy sobie samym usłyszenie, gdzie On chce nas zabrać.

 

Chrystus w nas

Aby lepiej zrozumieć zmiany, które Bóg w kościele zaczyna, przestudiujemy życie Marii, Matki Jezusa. Maria była błogosławiona bardziej niż jakakolwiek kobieta; jedynie jej został dany przywilej urodzenia Syna Bożego.

O ile obietnica Pana i cel życia Marii były nieporównywalne z niczym inny, dwie ważne rzeczy z Jego obietnicy dla niej mamy wspólne. Po pierwsze: Maria otrzymała Jezusa do swego fizycznego ciała, tak my otrzymujemy Jezusa w naszym duchu. Po drugie: jak ona urodziła Chrystusa, tak i my dążymy do tego, aby Chrystus został uwolniony z łona naszej religii o Nim do objawienia pełni Jego chwały na tym świecie. Naszym przeznaczeniem jest objawiać pełnię Jego chwały na tym świecie, a nie noszenie Go wewnątrz.

Nawet teraz, przebywając w naszym duchu, głębiej i poważniej niż w naszych kościelnych doktrynach, jest rzeczywistym Duchem Chrystusowym. Konsekwencją jedności Ducha Chrystusowego z naszymi duchami jest rozszerzenie siedmiu dni Stworzenia na dzień ósmy. Jesteśmy teraz nowymi stworzeniami w nowym stworzeniu (Gal. 6:15). W tym nowym początku Bożego wiecznego planu Jezus Chrystus jest pierworodnym nowej rasy ludzkiej (1Kor. 15:45).

Tak, jak Jezus był zarówno Bogiem jak i człowiekiem, tak w rzeczywistości kościół jest miejscem zamieszkania Chrystusa w świątyni ludzkiej. Nie ma innego Jezusa w nas, a innego, który zamieszkuje Niebo. On jest Chrystusem otoczonym chwałą w niebie i On jest Chrystusem otoczonym naszym ludzkim ciałem na ziemi.

Nasze zbawienie to Ten Doskonały zamieszkujący w tych niedoskonałych, Wszechmogący przebywający w kruchych, Samowystarczalny Bóg przebywający wśród niewystarczalnych ludzi. Jest to tajemnica i chwała naszego zbawienia: Chrystus w Swojej pełni obejmujący Sobą nasze życie!

Krytycznie ważne dla powodzenia Jego misji jest to, abyśmy przyjęli te prawdy wiary, decydując się na to, że będą one nasza rzeczywistością, a nie teologią. To tutaj, w noszeniu rzeczywistej obecności Chrystusa w nas, mamy wspólny z Marią respekt dla Bożego celu dla nas.

 

Jezus w uległości.

Józef był dobrym człowiekiem, jednak to Maria kształciła Go i wychowywała po śmierci Józefa. Widzimy, że to Maria stała się patriarchą rodziny i po jej duchowym wpływem Jezus dojrzewał. Naturalne stało się, że po jakimś czasie Maria uważała siebie za Stróża Wizji, Strażnika Tego, Który miał Przyjść, ponieważ po prawdzie tak było.

„A on był im posłuszny” (Łk. 2:51). To zaskakująca myśl – Jezus, Pan Nieba, był poddany łagodnemu cieśli i jego żonie. Jeśli jednak zastanowimy się nad tym to czy nie jest równie zdumiewające, że rządy Chrystusa w Jego kościele są, co najmniej częściowo, poddane naszej inicjatywie? ON poddaje Siebie naszym planom i naszemu czasowi nabożeństw. On pracuje w ograniczeniach naszych słabości i temperamentów.

Niemniej, musimy zapytać samych siebie czy to głos z Nieba, czy nasze ziemskie tradycje decydują o tym jak długo powinno trwać nabożeństwo, uwielbienie Go w niedzielny poranek?

Gdyby Pan tak postanowił to w jednej chwili mógłby objawić Swój majestat i spowodować poddanie z drżeniem całej ludzkości. Jednak powstrzymuje Siebie, decydując się na to, aby nas nie upokarzać, lecz inspirować nasze posłuszeństwo. Pan decyduje ukryć Swoją chwałę nie przed nami, lecz w nas i wtedy, po to, aby doskonalić nasz charakter, poddaje Siebie Samego inicjatywom naszego pragnienia i wiary.

 разработка и раскрутка сайта