Category Archives: Charisma

Uwolniona z lesbijstwa

Charisma

30 marca 2010

Christine Sneeringer

Wszystko zaczęło się jak każdy inny niedzielny poranek. Mama była w kuchni, kończąc śniadanie przed udaniem się na kurs golfa. Zatrzymałam się na chwile, aby z nią porozmawiać, przed wyjściem do kościoła. Tylko, że tym razem było inaczej:

– Czego chcesz ode mnie? – mama zapytała oschle.

Bez namysłu strzeliłam z powrotem:

– Ja chcę mamy!

– Nie chcę być mamą. – powiedziała szorstko. – Nie planowałam, aby cię mieć. Nie planowałam, żadnego z moich dzieci.

Te słowa wbijały się jak sztylety w moją duszę. Napłynęły mi do oczu łzy. Nie mogłam ich powstrzymać, lecz nie chciałam, żeby widziała, że płaczę.

– Tylko nie zacznij płakać, żeby wywołać we mnie poczucie winy. – złajała mnie.

Jej słowa zawisły w powietrzu wraz z myślą kołującą mi po głowie: ja nie prosiłam się, żeby tutaj być. Nagle spadła zasłona, gdy w wieku 22 lat zdałam sobie sprawę z tego, co mój ociec mówił od lat: moja matka nie kochała mnie. Całe rano płakałam nad tą ponurą prawdą, dla osoby, o której uczuć pragnęłam najbardziej, byłam tylko niewygodnym zdarzeniem. Kilka miesięcy wcześniej zostałam chrześcijanką i zaczęłam podróż wychodzenia z homoseksualizmu. Jako młoda dorosła osoba, właśnie podjęłam próbę skontaktowania się mamą po raz pierwszy w życiu.

Rany dzieciństwa

Dorastałam w rodzinie, w której ojciec alkoholik o gwałtownym charakterze często bił matkę. Uważałam ją za ofiarę i odrzuciłam wszystko, cokolwiek miało do czynienia z kobiecością a co dla mnie oznaczało słabość. Przyglądałam się mojemu bratu i zdecydowałam, że chcę być właśnie taka. Trzymałam się go wszędzie, gdzie mi tylko pozwolił, nosiłem ciuchy po nim, a nawet naśladowałam jego charakter pisma. Wszystko, byle nie dziewczyna. Jak tylko sięgnę daleko pamięcią wstecz, wolałam sport od zabaw lalkami. Grałam w baseball w Małej Lidze, gdy miałam 10 lat i stawiałam czoło chłopakom z sąsiedztwa w piłce nożnej. Uważano mnie za jednego z chłopaków, ponieważ byłam silna i twarda tak samo jak oni. „Chłopczyca” nawet z grubsza nie oddawało rzeczywistości; chodziłam jak chłopak, mówiłam jak chłopak, ubierałam się jak chłopak, a nawet grałam rozebrana do pasa jak chłopak. Większość dorosłych myślała, że jestem chłopcem i często mówili do mnie „synu” czy „młody człowieku”. Nienawidziłem swojego imienia, Christine, ponieważ było całkowicie żeńskie, zamiast tego, mówiono mi „Christ”. Ojciec i brat mieli obsesję na punkcie seksu. Ojciec trzymał pornograficzne magazyny pod łóżkiem, a brat było pochłoniętym moim rozwijającym się ciałem.

Rodzice rozwidli się, gdy miałam 12 lat, wysyłając mnie do krewnych, gdzie byłam wykorzystywana seksualnie przez starszego kuzyna. Przez lata ukrywałam to w tajemnicy. W międzyczasie zebrało to swoje żniwo, kształtując mój obraz mężczyzn i kobiet. Życie już nauczyło mnie, że mężczyźni są zainteresowani wyłącznie seksem, a bycie kobietą oznacza uległość. Molestowanie tylko umocniło we mnie już wypaczony obraz mężczyzn. Od tej chwili chciałam ukryć każdą odrobinę kobiecości, która jeszcze we mnie została, wierząc, że jeśli nie będę atrakcyjna to nie będzie mi się to zdarzać. Niemniej, było wiele innych okazji, kiedy mężczyźni korzystali ze mnie. Jako dziewczynka nigdy nie czułam się bezpieczna, ponieważ każdy mężczyzna traktował mnie jako obiekt swego pożądania. Oburzałam się na to i rozpaczliwie pragnęłam, aby kochano mnie, a nie moje kobiece ciało.

Poczucie emocjonalnej potrzeby

Pomimo że moje uczucia do kobiet nie zostały jeszcze napełnione seksualną treścią, czułam głębokie pragnienie miłości kobiety. W szkole podstawowej trzymałam się pewnej szczególnie troskliwej nauczycielki, pragnąc jej uwagi i starając się o nią zawsze, gdy to było możliwe. W średniej szkole nadal mylono mnie z chłopakiem ze względu na muskularną budowę ciała i maniery. Niektórzy przypuszczali, że jestem gejem ponieważ częściowo tak wyglądałam, lecz ta myśli nigdy nie pojawiła się u mnie. Była to połowa lat 80tych i nikt wtedy nie mówił o homoseksualizmie. W drugiej klasie odkryłam, że moja najlepsza przyjaciółka, seniorka, kocha się we mnie. Również kochałam ja, lecz miałam spore zamieszanie w głowie, z powodu możliwości powstania erotycznej więzi. Ostatecznie pokonałam swoje zahamowania i zostałyśmy z Kate kochankami. Miałam 15 lat, a on 17 , życie jednej kręciło się wokół drugiej. Byłam zazdrosna i zaborcza wobec niej, chciałam ją całą mieć dla siebie a innych jej przyjaciół traktowałam jako zagrożenie naszej relacji. Były to cechy charakterystyczne emocjonalnego uzależnienia, które dominowały przez sześć lat mego życia jako lesbijki. Chciałam spędzić resztę mojego życia z Kate, nawet ożenić się z nią, lecz moja matka odkryła nasz romans i starała się powstrzymać nas, była skrępowana posiadaniem córki lesbijki.

W wieku 17 lat zaczęłam erotyczne eksperymenty z facetami, ale tylko przekonałam się, że faktycznie byłam gejem. Każde zetknięcie powodowało poniżenie. W koledżu wróciłam do lesbijstwa i bawiłam się nim, wierząc, że jest to coś wrodzonego, zatrzymałam się wtedy na idei, że będą już gejem do końca życia.

W młodości zakochałam się w Jane, kobiecie zamężnej, starszej o siedem lat ode mnie. Jej mąż długo pracował, pozostawiając Jane w emocjonalnie niezaspokojoną i podatną na szukanie poza małżeństwem sposobów zaspokojenia tych potrzeb. Byłam dla niej w sam raz. Jane regularnie chodziła do kościoła, czuła się winna z powodu naszej relacji, ponieważ wierzyła, że homoseksualizm i niewierność w małżeństwa są grzechami.  Zmagałam się z poczuciem winy obawy, że rozbiję dom, lecz nie miałam siły, aby zerwać ten związek, ponieważ zaspokajała one moje pragnienie miłości. Jane utrzymywała zaangażowanie w kościele prze z 1.5 roku naszego związku.

Czując się osądzoną w przeszłości przez chrześcijan, nie chciałam mieć nic do czynienia z kościołem. Niemniej, miłość do sportu zmotywowała mnie do udziału w kościelnym zespole softball. Chodziłam tam tylko z jednego powodu, aby grać w piłkę, lecz Bóg miał inne zamiary.

W czasie trzech sezonów piłkarskich przyciągnęła mnie miłość do siebie nawzajem i do mnie moich koleżanek z zespołu. Wydawała się taka czysta i prawa. Czułam się zaakceptowana pomimo że wiedziały, że nie jestem chrześcijanką. Wulgarność i niesportowe zachowania były tego dowodem dla każdego. Trener nigdy nie zbeształ mnie za te zachowania, lecz modlił się o mnie i zachęcał kolegów z zespołu, aby robili to samo, gdy narzekali, że rujnuję ich chrześcijańskie świadectwo. Jedna z nich, Kelly, mogła powiedzieć, że jestem lesbijka, lecz nigdy tego nie zrobiła. Nie głosiła mi kazań, ani nie czepiała się mojego życia, lecz tym bardziej wyszła do mnie z miłością i przyjaźnią. Zapragnęłam tego, co miały koleżanki z zespołu. Były szczere, dobre, pełne miłości pokoju, całkiem inne od wszystkich chrześcijan, których znałam. Zaczęłam chodzić do kościoła i na szkółkę niedzielną, ponieważ chciałam poznać ich Boga.

Zaczyna się uzdrowienie.

W niedzielę w listopadową noc 1989 roku Kelly poprowadziła mnie w modlitwie o zbawienie, gdy klęczałam obok mego łóżka w sypialni na Uniwersytecie Tompa. Nie poczułam żadnej różnicy, lecz głęboko w środku wiedziałam, że coś się zmieniło, wiedziałam, że Bóg ma do mnie jakąś sprawę. Bardziej pragnęłam Jego niż homoseksualizmu. Chrześcijaństwo nie spowodowało natychmiastowego rozwiązania mojej lesbijskiej orientacji, był to tylko początek. Zerwałam z kochanką, ale po cichu cierpiałam dalej z powodu homoseksualnym pragnień, oskarżając Boga o to, że zrobił ze mnie geja. Nie rozumiałam tego, że nie Bóg był za nie odpowiedzialny. Podobnie jak wiele lesbijek znalazłam się na tej drodze ponieważ usiłowałam chronić samą siebie przed dalszymi zranieniami przez mężczyzn i skompensować sobie miłość, której nie otrzymałam od matki w dzieciństwie.

Na szczęście znalazłam coś na temat Exodus International, służby, której celem jest pomagania ludziom w pokonaniu homoseksualizmu. Zaczęłam uczęszczać na spotkania lokalnej grupy wsparcia. Tutaj odkryłam korzenie powodujące homoseksualne pragnienia: seksualne wykorzystanie, brak więzi z rodzicem tej samej płci, zamieszanie co do płci, obelżywy ojciec i odrzucenie rówieśników. Spotykałam się z doradzą, aby zająć się sprawami wykorzystania i odrzucenia. Kilka chrześcijanek zostało moimi przybranymi matkami i zalało mnie miłością i akceptacją jakiej pragnie każde dorastające dziecko.

Zmiany następowały stopniowo od wnętrza na zewnątrz. Najpierw, gdy spotkałam w kościele pobożne, silne kobiety błędne poglądy na temat mężczyzn i kobiet zostały uciszone. One rozbroiły moje myślenie, że być kobietą oznacza być słabą. Spotkałam również mężczyzn, którzy traktowali mnie z godnością i szacunkiem, dzięki czemu zapragnęłam być kobietą. Po raz pierwszy poczułam się bezpieczna jako kobieta. Nawet zaczęłam używać pełnego imienia, Christine, ponieważ już nie musiałam ukrywać faktu, że byłem dziewczyną.

Niemniej nadal miałam bardzo męski wygląd. Chciałam uchwycić się kobiecości, lecz nie wiedziałam jak. Całe życie walczyłam z intensywnym poczuciem czegoś niewłaściwego w byciu dziewczyną. Teraz, po raz pierwszy od czasu gdy byłam wykorzystana, chciałam wyglądać dobrze. Pomału zaczęłam zewnętrznie utożsamiać się z kobietami, próbując makijażu, ubrań, torebek.  Inni zauważali moje postępy i zachęcali mnie. Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy w kościele podszedł do mnie Robert i powiedział, uśmiechając się: „Christine, dziś po raz pierwszy nie wyglądasz jak chłopak w sukience”. Choć nie było to właściwe, wiedziałam, o co mu chodzi i dzięki temu wiedziałam, że robię postępy. W czasie pracy nad pokonaniem uczucia, że jest coś niewłaściwego w byciu dziewczyną, dowiedziałam się, że normalne kobiety też walczą z poczuciem braku bezpieczeństwa. Zawsze wydawało mi się, że nie mam z nimi nic wspólnego, lecz okazało się, że byłam do nich bardziej podobna, niż mogłam to sobie wyobrazić.

Kluczem do mojego uzdrowienia było zbudowanie zdrowych przyjaźni w ramach tej samej płci. Gdy to zrobiłem, seksualny pociąg do kobiet zmniejszył się w naturalny sposób, ponieważ odkryłam, że przez cały czas szukałam miłości, intymności i więzi.

Z Bożą pomocą i wsparciem troskliwych ludzi żyją wolna od homoseksualizmu już od 12 lat. Żyjemy w społeczeństwie, które mówi, że homoseksualizm jest czymś wrodzonymi i nie daje się tego zmienić, lecz ja sama jestem żywym dowodem tego, że nie jest to prawda, ponieważ jestem osobą, której życie zostało zmienione!

– – – – – – – – – –

Christine Sneeringer jest konferencyjna mówczynią i niezależną pisarką osiadłą w Fort Lauderdale na Florydzie. Jest dyrektorem Worthy Creations, należącej do światowej sieci Exodus International.

topodin.com

Reality Check: Nie zapominajcie o prześladowanych braciach

16 marca 2010

W zeszłym tygodniu wielu naszych braci i sióstr straciło swoje życie dla Chrystusa. Jak powinniśmy zareagować na wołanie męczenników?

W zeszłym tygodniu, gdy miliony Amerykanów tłoczyło się w kinach, aby zobaczyć „Alicję w Krainie Czarów” w 3-D, wielu chrześcijan w innych częściach świata było napadanych, gwałconych i zabijanych dla ewangelii.

Otrzymałem wtedy od przyjaciela, Christopher’a Alam’a, ewangelisty, piszącego z Południowej Azji, aby mi opowiedzieć o straszliwej okrucieństwie jakie wydarzyło się w Myanmar.

„Tak długo, dopóki nasi bracia i siostry giną w innych krajach dla Chrystusa

nie możemy zdjąć naszej zbroi ani żyć w świecie Fantazy

powodzenia i natychmiastowego błogosławieństwa”.

Opowiedział mi o tym, jak birmańskie małżeństwo zakładające kościoły na wiejskich terenach zostało brutalnie napadnięte przez lokalny oddział zbrojny. Kobieta została zgwałcona przez bandę buddystów, którzy byli niezadowoleni z tego, że miejscowi nawrócili się do Chrystusa i zniszczyli bałwany Buddy.

Said Alam: „ Kapłani lokalnego klasztoru buddyjskiego donieśli na chrześcijan lokalnym władzom wojskowym. Wojsko oraz kilku buddyjskich bandytów napadło na chrześcijan. Pobito ich, zniszczono ich dobytek i wyrzucono z miasteczka. Ci wierzący zostali zmuszeni do ucieczki w puszczę, gdzie teraz przebywają”. Około 100 ludzi z 20 rodzin żyje teraz bez dachu nad głową.

Tragedia na Myanmarze miała miejsce kilka dni przed tym, gdy 7 marca muzułmanie z północnej Nigerii w szale zamordowali maczetami i inna bronią około 500 chrześcijan. Chrześcijańscy przywódcy z tego obszaru powiedzieli The New Yourk Times, że wojsko śpiewało „Allach jest wielki”, gdy włamywali się do ich domów, rozcinali kobiety i dzieci nożami i palili domy.  Dziennik przekazał, że nigeryjska policja z miasta Jos aresztowała w związku z tymi zabójstwami 200 ludzi, skonfiskowano 14 maczet, 26 łuków, strzał, 3 siekiery, 4 włócznie i 44 pistolety. Co najmniej jeden z aresztowanych napastników przyznał się, że jest złonkiem terrorystycznej sieci Al-Kaidy.

Zaledwie cztery dni po masakrze w Nigerii, sześciu Pakistańczyków, którzy pracowali w organizacji World Vision w Pakistanie zostało zastrzelonych przez islamskich bojowników w mieście Oghi, w północnym Islamabadzie. Rzecznik prasowy organizacji powiedział, że około 15 uzbrojonych mężczyzn przyjechało do biura w Oghi 10 marca. Przeszukali kolejno w pomieszczeniu pracowników pomocniczych, czterech mężczyzn i dwie kobiety po czym oddali do nich strzały z bliska.

Jak powinniśmy reagować na takie ponure raporty? Zazwyczaj czujemy się bezsilni. Przede wszystkim Myanmar, Nigeria i Pakistan są po drugiej stronie świata. Wydaje się, że łatwiej zapomnieć o bólu, ponieważ oni są tak daleko.  Lecz Bóg wzywa nas, abyśmy stanęli w duchowej solidarności z naszymi prześladowanymi braćmi. Gdy dzieci Izraela miały wejść do Ziemi Obiecanej, Jozue dał wyraźne polecenia plemionom, Rubena i Manasessa, którzy już osiedlili się po wschodniej stronie Jordanu. Oni już zajęli swoje terytoria, mogli wymówić się od bitw, które czekały resztę.

Lecz Jozue powiedział do nich:

Wasze kobiety, dzieci i bydło niech pozostaną w ziemi, którą dał wam Mojżesz po tej stronie Jordanu. Wy wszyscy zaś, dzielni mężowie, przeprawicie się uzbrojeni przed waszymi braćmi i wesprzecie ich, aż Pan także waszym braciom, podobnie jak wam, da odpoczynek i oni także wezmą w posiadanie ziemię, którą Pan, Bóg wasz, im da; wtedy powrócicie do ziemi waszego dziedzictwa, którą dał wam Mojżesz, sługa Pana, po tej stronie Jordanu na wschodzie” (Joz. 1:14-15). Nie było zgody na to, aby lud Boży, Ruben i Manases, cieszył się pokojem i wolnością dopóki ich bracia nie zajęli swoich terenów.

Podobnie jest dziś; nie mamy zgody na to, aby się zrelaksować i dobrze czuć, tylko dlatego, że łatwo jest być chrześcijaninem w Stanach Zjednoczonych. Dopóki nasi bracia i siostry giną w innych krajach, nie wolno nam zdjąć naszej zbroi i żyć w fantazyjnym świecie powodzenia i natychmiastowego błogosławieństwa.

Do naszych praktycznych obowiązków należy:

1. Modlić się za prześladowany kościół. Zachęcam (amerykańskich) wierzących, aby włączyli do modlitwy co najmniej jeden kraj. Możesz odczuć szczególne obciążenie krajem, w którym chrześcijanie cierpią. (Pan położył mi na sercu Iran. Zbieram informacje i wiadomości, abym mógł wstawiać się rozumnie.)

2. Wspierać finansowo prześladowanych wierzących. Wiele misyjnych organizacji pracuje dziś we wrażliwych krajach, aby zakładać kościoły, dostarczać literaturę i szkolić przywódców. Pytaj Pana, którą służbę powinieneś wspierać. Open Doors (opendoorsusa.org) oraz Voice of the Martyrs (persecution.com) to dwie wspaniałe organizacje, które służą cierpiącemu kościołowi. Odwiedź ich stronę, aby wpisać się na listę mailingową z najnowszymi informacjami i zobaczyć jakie są ich obecne strategiczne projekty.

3. Odwiedź swoich cierpiących braci. Brat Andrew, założyciel Open Doors, powiedział mi, że najważniejsze co może zrobić dla prześladowanych wierzący to spędzić z nimi czas i zachęcać ich. Oni muszą wiedzieć, że kogoś obchodzą. O ile podróżowanie do tych wrażliwych obszarów nie zawsze jest zalecane (a wybierając się tam należy dobrze się poradzić i uzyskać informacje od pastorów), wielu z nich można odwiedzić w miejscach, gdzie kościoły są napadane.

Żyjemy w takich czasach, gdy Bóg wstrząsa nasza amerykańską Fantazy i przywraca nam świadomość rzeczywistości. Bądźmy poważni. Nie odwracajcie się, proszę, od głosu krzyku naszych braci i sióstr, którzy znajdują się na linii frontu.

– – – – –

J. Lee Grady był przez 11 lat redaktorem magazynu Charisma, obecnie jest redaktorem pomocniczym.

You can find him on Twitter at leegrady. His latest book, The Holy Spirit Is Not for Sale, is now in stores.seo оптимизации сайта

Wołaj o przebudzenie

08 grudnia 2009
Barbara J. Yoder Newsletters – Prophetic

W kwietniu 2006 roku w czasie uwielbienia na konferencji, na której miała przemawiać, zaczęła spoczywać na mnie w niezwykły sposób obecność Boża. Im bardziej na mnie spoczywał ciężar Jego obecności, tym bardziej zanurzałam się w niebiańskiej rzeczywistości. Znalazłam się środku przeżycia w rodzaju 3D, było tak, jakbym znajdowała się w samym środku kina akcji.

Widziałam ogromne ilości mężczyzn idących w moim kierunku, ubranych jak surowi starożytni mężowie. Wyglądali niechlujnie, byli silni i muskularni, niemal straszni, i ubrani byli w zwierzęce skóry. Mieli miecze, maczugi, siekiery, łuki, strzały tarcze, wielu jechało na koniach. Wydaje mi się, że najlepiej przyrównać ich można do armii z filmu „Odważne Serca”. Tworzyli ogromną starożytną armię.

Wszyscy spieszyli w moją stronę jakby w ataku. Ta armia była tak agresywna nastawiona i przerażająca, że zapytałam Pana: 'Czy oni są z nami, czy przeciwko nam?”. Odpowiedział:”Oni są z tobą”.

Jak tylko usłyszałam odpowiedź, zostałam zabrana w górę nieba na wysokość, gdzie latają odrzutowce. Spojrzałam w dół na Stany Zjednoczone i zobaczyłem, że na całym terenie kraju widoczne były tylko nieliczne światła. Cały kraj wyglądał jak jakaś wiejska odległa kraina, jedno światło było tu, jedno tam, daleko od siebie.

Niemniej, w miarę jak ta armia galopowała przez kraj, światła zaczynały się włączać w miejscach przez które przechodzili. Co więcej, światła świeciły również później, gdy już przeszli dalej. Robiło się coraz jaśniej, aż do chwili gdy miasta i miasteczka w całym kraju zostały rozświetlone całkowicie. Wyglądało to tak, jakby został rozpalony ogromny ogień, który obejmował całe obszary.

Wracając na Ziemię, zobaczyłam, że ta galopująca armia była nie do zatrzymania; przekraczała mury, budynki, przeszkody, płoty – wszystko, cokolwiek stało na drodze. Nic nie było wstanie zatrzymać ani nawet zwolnić tych mężczyzn.  Dysponowali nadnaturalną siłą i odwagą, nie było w nich żadnego wahania, tak jakby każdy z nich miał w sobie umieszczony komputerowy chip, który nakazywał: „Prosto przed siebie; nie zatrzymuj się, nie oglądaj się wstecz, aż dotrzesz na drugi koniec kraju”. Gdy galopowali wprost przez billboardy, budynki, drapacze chmur i domy wszystko to fruwało wokół.
Im dalej postępowali tym bardziej rozświetlony był kraj, aż do momentu, gdy potężne rozświetlone obszary graniczyły ze sobą. To, co przedtem było ciemnością, teraz było całkowicie jasne. Spojrzałam w dół na niemal oślepiająco jasne miasta, miasteczka a nawet obszary wiejskie.

Pan powiedział: „To jest Moja armia”.

Kiedy po raz pierwszy otrzymałam tą wizję, zinterpretowałam ją duchowo. Innymi słowy: nie było to wydarzenie fizyczne, lecz duchowe, takie, które dzieje się niewidzialnie, lecz ma swoje konsekwencje w naturze.

Niemniej, teraz, w miarę jak obserwuję pojawiające się przed nami współczesne wydarzenia zarówno na terenie kraju jak i globalnie, w kościele jak i poza, wierzę, że tę armię, którą widziałam, Bóg posyła po to, aby zrównać z ziemią całe organizacje czy poszczególne ich aspekty, różne struktury, korporacje, rządy, kościoły i tak dalej, wszystko co nie jest zgodne z Bożym celem czy Jego natura i charakterem. Bóg robi coś całkowicie nowego: chce nas napełnić Sobą.

Wiele z tego, co obecnie budujemy jest podobne do dzieła Kaina, który zbudował coś, co było poza obecnością Bożą (p. Rdz. 4), lecz jesteśmy na samym skraju ogromnego przebudzenia, zrywu o niespotykanych rozmiarach. Boża obecność napełni Jego ludzi w taki sposób, że to, co wydawało nam się chwałą w przeszłości, będzie niczym w porównaniu do tego, co będzie się manifestować. William Seymour, lider i wizjoner przebudzenia na Azusa Street, prorokował o tym, że będzie jeszcze inne poruszenie Boże około 100 lat po Azusa, które je całkowicie zacieni. Jego przewidywania wypadają na obecne czasy: 2009 – 2010.

Ale zanim Bóg będzie mógł przyjść w taki całkowicie pokrywający sposób, pewne rzeczy muszą zostać usunięte z drogi. Bierzemy udział w potężnym programie 'przebudowy’. Bóg usunął i usuwa Swoje błogosławieństwo z tego wszystkiego (zarówno personalnie jak i zbiorowo), co nie niesie Jego obecności i mocy. On dopuszcza do tego, aby te rzeczy upadały lub zawodziły. On sam gasi programy i formy działalności, które nas rozpraszają i powodują, że jesteśmy zajęci czymkolwiek innym niż naszym Nr 1: Nim Samym.

Bóg musi również złamać naszą zaufanie do wszystkiego, co osłabia naszą wiarę w Niego. Pan szuka ludzi, którzy są radykalnie poddani Jemu i całkowicie od Niego zależni. Królestwo Boże może działać w najpotężniejszej mocy i tak się przejawiać tylko przez tych, którzy odważą się zaryzykować wszystko i wierzyć. Nie bójcie się ani się nie martwcie tym, co będzie upadać czy sypać się w gruzy. Wierzę, że Bóg zarządza to zniszczenie, aby:

Oczyścić nas ze wszystkiego czemu ufamy, a co uniemożliwia nam całkowite poleganie na Nim.

Złamać formalne struktury, które powstrzymują Jego obecność i działanie tak, aby pierwotny cel Zielonych świąt jako ruchu szarych ludzi, ruchu u podstaw (a nie hierarchiczna, sztywna struktura) został przywrócony.

Odejście do tego, co pochłania nasz czas, energię i oddanie, lecz nie ma już więcej żadnej celu.

Skupić nas bardziej na relacjach niż na zadaniach. To relacje – najpierw z Bogiem a następnie z innymi ludźmi – kształtują mandat/zlecenie naszych zadań.

Stworzyć desperację. Gdy wszystko w co wierzymy, co robimy i czemu ufamy wali się bądź sypie, zaczynamy wołać. Jest takie wołanie, które nie tylko zbawia, lecz również uwalnia. Izraelici doświadczyli tego w Egipcie (p. Wyj. 2-3), lecz to wołanie nie zrodziło się dopóki życie, do którego byli przyzwyczajeni, nie przestało funkcjonować po staremu.

Nie bój się klęsk dziejących się wokół ciebie, zacznij wznosić swój głos i wołaj do Boga. Bóg będzie podnosił każdą osobę, każde miejsce, które woła szczerze zdesperowane.

Armia przybyła i maszeruje przez ten kraj. Różne rzeczy walą się z każdej strony, lecz celem upadku nie jest zniszczenie, lecz przemiana. Jeśli odpowiemy Bogu, światło zostanie w tym kraju włączone przy pomocy największego w historii przebudzenia – większego niż Azusa Street.

Już czas na wołanie. Nie zwlekaj! Podnieś swój głos i niezmieszany wołaj, aż Bóg usłyszy, przyjdzie i wyleje Swoje zbawienie.

Autorka, Barbara J. Yoder, jest założycielką i pastorką Shekinah Christian Church (shekinahchurch.org) w Ann Arbor, Michigan, znaną ze swej przełomowej apostolskiej i proroczej służby.поисковая оптимизация продвижение сайтов интернете

Duchowe przebudzenie: jedyna rzecz, która nas uratuje.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie Logo_Grady.gifLee J. Grady
06 października 2009

Możemy nauczyć się ważnej lekcji z przebudzenia we Wschodniej Afryce, które przemieniło ten obszar 80 lat temu.

Ludzie w Ugandzie nazywają to Balokole. W ich języku oznacza to „zbawieni”, lecz słowo to stało się synonimem Wschodnioafrykańskiego Przebudzenia – jednego z najbardziej znaczących chrześcijańskich poruszeń współczesnej historii. Przebudzenie miało swój skromny początek we wrześniu 1929 roku, tuż przed wielką depresją w USA. Historycy docierają do modlitewnego spotkania na Namirembe Hill w Kampalii, gdzie misjonarz z Rwandy, Joe Church, przez dwa dni modlił się i czytał wraz z przyjacielem, Simeoni Nsibambi, Biblię. Odczuli, że Bóg pokazał im, że przyczyną słabości afrykańskiego kościoła jest brak osobistej świętości.

Albo będziemy mieli duchowe przebudzenie, albo zginiemy. Żaden polityk, ani demokrata, ani republikanin nie będzie w stanie zmienić naszego kursu ku zniszczeniu.

Nie da się dokładnie wyjaśnić tego, co się stało po tej modlitwie i tego w jaki sposób rozprzestrzenił się ten duchowy zapał. Gdy Bóg przychodzi, dzieje się to, co nie możliwe. W ciągu kilku tygodni po powrocie Church’a do Rwandy chrześcijanie zbierali się na modlitwę i otwarte wyznawanie swych grzechów. Ludzi przytłoczył duch przekonania o grzechu, gdziekolwiek pokutowali za swoje grzechy i upadki, płakali w niekontrolowany sposób, prosząc innych o przebaczenie im i błagając o odnowienie.

Ten płacz rozniósł się na uprawne ziemie i otwarte pola. Niewierzący, którzy przychodzili na zgromadzenia nawracali się widząc szczerość chrześcijan. Pokuta szła dalej, mężowie publicznie przepraszali za cudzołóstwo, rolnicy pokutowali z kradzież krów od siebie nawzajem, aż w końcu przebudzenie rozprzestrzeniło się od Rwandy do Ugandy i Kenii, Tanzanii i Burundii tak, że zostały dotknięte nawet niektóre obszary o kilkusetletnich tradycjach poligamicznych (co jest ciągle powszechne wśród wyznających chrześcijaństwo).

Balokole zmieniło afrykańskie chrześcijaństwo na zawsze. W 1986 roku Michael Haper pisze o tym przebudzeniu w artykule dla Christian History: „Skutki tego przebudzenia są trwalsze niż jakiegokolwiek innego przebudzenia w historii i trudno dziś znaleźć choćby jednego protestanckiego przywódcę we Wschodniej Afryce, który nie zostałby przez nie dotknięty w jakiś sposób”.

Spędziłem kilka ostatnich tygodnie usługując w Ugandzie i Kenii, i wszędzie dokądkolwiek poszedłem spotykałem ludzi, którzy ciągle mówili o tym Wschodnioafrykańskim Przebudzeniu, 80 lat później. Tchnęło ono moc zmartwychwstania w martwe, tradycyjne kościoły i rozpaliło żarliwy ruch zakładania kościołów, który dotkną wiele denominacji.

Bez względu na to czy kazania były przekazywane zza kazalnicy, czy pod drzewami w tamtych czasach podkreślano sześć ważnych rzeczy: 1) krew Jezusa; 2) imię Jezusa; 3) krzyż Jezusa; 4) Słowo Boże; 5) świadectwo świętych; oraz 6) namaszczenie Ducha Świętego.

Przywódcy podkreślali również przesłanie z 1 Listu Jana 1:6-7 „Jeśli mówimy, że z nim społeczność mamy, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie trzymamy się prawdy. Jeśli zaś chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości, społeczność mamy z sobą, i krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu”.

Podobnie jak w przypadku innych duchowych przebudzeń (jak w Przebudzeniu Asbury 1970roku), ludzie stawali naprzeciwko siebie i przyznawali się do swoich grzechów, bez względu na to jak bardzo zawstydzających. Szczerość wbijała się głęboko w ludzką pychę i zadawała straszliwe ciosy obwarowanym grzechom oraz religijnej hipokryzji.

Gdy w czasie pobytu w Ugandzie usłyszałem więcej szczegółów na temat afrykańskiego przebudzenia, przekonałem się, że tego typu poruszenie jest jedynym, co może wybić Stany Zjednoczone z obecnej głębokiej rozpaczliwej sytuacji. Albo będziemy mieli duchowe przebudzenie, albo zginiemy. Żaden polityk, ani demokrata, ani republikanin nie będzie w stanie zmienić naszego kursu ku zniszczeniu.

Jedyną nadzieją dla amerykańskiego odstępczego kościoła – kościoła, który jest tak zadowolony, ślepy i letni jak Laodycejczycy – jest „bądź gorliwy i pokutuj” (p. Obj. 3:19).

To, co mnie zachęca to fakt, że Bóg, a nie człowiek, zainicjował wszystkie duchowe przebudzenia przeszłości, w tym Pierwsze Wielkie Przebudzenie, które dało naszemu krajowi historyczną chrześcijańska tożsamość. Tak, odgrywamy naszą małą rolę przez modlitwę i musimy szturmować niebiosa. Tak, przebudzenia przychodzą w odpowiedzi na nasze słabe próby pokuty i musimy z pasją starć się o świeży chrzest uświęcenia.

Nie jesteśmy w stanie wyprodukować przebudzeń a zielonoświątkowy ogień przychodzi wyłącznie z niebios. Jest to suwerenne błogosławieństwo Boga, który nas kocha i pragnie ratować nas przed nami samymi. My, charyzmatycy wytworzyliśmy przez ostatnie 30 lat mnóstwo własnego hałasu i furii, lecz większość tego, co stworzyliśmy jest haniebnym substytutem przebudzenia, musimy z desperacją dążyć do tego, co prawdziwe.

Dziś nasz ruch jest ubłocony w płyciznach egoistycznego, cielesnego chrześcijaństwa. Niech Bóg miłosiernie pośle nam nasza wersję Balokole. Oby przenikająca trzewia pokuta i publiczne wyznawanie grzechu przerwało nasze trendy nabożeństwa. Oby święty ogień rozszerzał się, aż ludzie Stanów Zjednoczonych zobaczą szczerych chrześcijan żyjących według tego, co głosimy.

продвижение

Nie blokuj strumienia Ducha Świętego

Logo_Grady

Grady J. Lee



Często  modlimy się o więcej namaszczenia Ducha Świętego, lecz czy, gdyby Bóg
dał ci Jego moc,  rzeczywiście użyłbyś jej?

Kilka lat temu Pan wysunął zarzut co do mojego poziomu duchowego pragnienia. Pokazał mi, że, pomimo tego, że często stawałem w kolejce po modlitwę i często śpiewałem „Panie, chcę więcej Ciebie”, nie miałem takiej żarliwości do Niego, jak mi się wydawało.


W 1999 roku mój kościół sponsorował konferencje na temat Ducha Świętego. Pod koniec jednej z usług leżałem na podłodze z przodu prosząc Boga o jeszcze jedno dotknięcie Jego mocy. Kilka osób klęczało modląc się o siebie nawzajem.


Jeśli naprawdę chcemy być
napełnieni mocą musimy zaoferować Bogu bezwarunkowe „tak”.

Musimy
ukrzyżować każde „nie”

Nagle pojawiła się wizja. Widziałem ogromną rutę, co najmniej 2.5 m średnicy. Patrzyłem na nią ze środka i widziałem płytki strumień płynu płynący po jej dnie. Olej w tej potężnej rurze miał tylko kilkanaście centymetrów głębokości.

Zacząłem rozmowę z Panem

„Co mi pokazujesz?” – zapytałem.
„To jest strumień Ducha Świętego w twoim życiu” – odpowiedział.

Nie był to zachęcający obraz; to było żałosne!
Pojemność rury była ogromna -mogła pomieścić tony oleju, a jednak widoczna była tylko strużka. Wtedy zauważyłem coś: wzdłuż tej rury znajdowało się kilka wielkich zaworów, a każdy z nich był zamknięty.
Chciałem zapytać Pana, dlaczego jest tam mało oleju w moim życiu.
Zamiast tego zapytałem: „Czym są te wszystkie zawory i dlaczego są zamknięte?”
Odpowiedział: „Reprezentują one chwile, gdy powiedziałeś: nie. Dlaczego miałbym zwiększać strumień namaszczenia, jeśli ty nie byłeś dostępny, aby go użyć?”

Słowa jak żądła. Kiedy powiedziałem „nie” Bogu? Walczyłem z emocjami i zacząłem pokutować. Przypomniałem sobie różne wymówki, które czyniłem i ograniczenia, które stawiałem na to, jak Pan może mnie używać. Powiedziałem Mu, że nie chcę być na przodzie tłumów, ponieważ nie jestem dobrym mówcą. Powiedziałem Mu, że jeśli nie będę głosił jak T.D. Jakes, to nie chcę głosić wcale.
Powiedziałem Mu, że nie chcę zajmować się pewnymi szczególnymi dziedzinami czy bywać w pewnych miejscach. Nałożyłem tyle niewygodnych warunków na moje posłuszeństwo. Po chwili zacząłem dostrzegać coś w moim duchu. Był to ogromny tłum afrykańskich mężczyzn, zebrany jakby na wielkiej scenie. Widziałem, że głoszę im.

Nikt nigdy nie zaprosił mnie do usługiwania w Afryce, lecz w tej chwili wiedziałem, że muszę poddać swoją wolę.
Byłem w stanie tylko powiedzieć modlitwę Izajasz: „Oto jestem Panie, poślij mnie” (Iz. 6:8). Powiedziałem Bogu, że pojadę wszędzie i powiem wszystko, cokolwiek mi każe. Złożyłem moje poczucie braku bezpieczeństwa, strachy i zahamowania na ołtarzu.

Trzy lata później stałem za kazalnicą na sportowym boisku w Port Harcourt, w Nigerii. Gdy zwracałem się do 8.000 pastorów, którzy zebrali się tam na konferencji szkoleniowej, przypominam sobie ich twarze z tej wizji. Zdałem sobie sprawę z tego, że tego dnia, 1999 roku, Bóg otworzył nowe zawory w moim życiu. Dlatego, że powiedziałem: „tak”, On zwiększył strumień Jego oleju tak, że mogłem docierać do tysięcy.

Wielu z nas ma taki zwyczaj proszenia o więcej mocy Bożej i namaszczenie, lecz na co ją wykorzystujemy? Pan nie posyła jej po to, żebyśmy się tylko lepiej poczuli. Uwielbiamy wychodzić do przodu po dotknięcie Boże, uwielbiamy gęsią skórkę, wstrząsy ciała i emocje tej chwili. Uwielbiamy padać na podłogę i przeżywać jedno napełnienie za drugim, lecz, obawiam się, że niektórzy z nas nasiąkają namaszczeniem, lecz nie przekazują go dalej. Nasze charyzmatyczne przeżycie stało się wewnętrzne i egoistyczne. Wstajemy z podłogi tacy sami i dalej żyjemy tak jak chcemy.

Zielone święta to nie przyjęcie. Jeśli naprawdę chcemy być napełnieni mocą, musimy zaoferować Bogu bezwarunkowe „tak”. Musimy ukrzyżować wszelkie „nie”.
Musimy stać się przewodnikiem do innych, a nie zbiornikiem bez ujścia.

Zbadaj swoje serca i sprawdź czy są w twoim rurociągu jakieś zamknięte zawory. Gdy poddasz je, zamknięte kanały otworzą się i Jego olej wypłynie na świat, który pragnie wiedzieć, że On jest realny.


– – – – – – – – – –

Lee
Grady jest wydawcą magazynu Charisma
.

topodin.com

Bądźmy radykalni

Bądźmy radykalni  Let’s Get Radical
David Shibley

Dziewięć lat temu podjąłem postanowienie: „Spędziłem 50 lat mojego życia na tym, aby być zrównoważonym. Chcę spędzić resztę życia, aby być radykalnym”. Ci, którzy kształtują historię są radykalni i wierzę, że już czas na to, aby wierzący wszędzie przyjęli tą cechę.

Mamy zwyczaj przyrównywać „bycie radykalnym” z „ekstremą”, lecz jest to tylko część definicji. Być radykalnym oznacza zwrócić się do początków czy korzeni. Tak więc, prawdziwy radykał jest zakorzeniony.

Jest zaprzeczeniem smutnej osoby, którą Jezus opisał w przypowieści o siewcy jako kogoś, kto „nie ma korzenia” i „szybko odpada”, gdy przychodzą prześladowania (Mat. 13:21). Radykał jest wierzącym o „dobrej glebie”, kimś, kto słucha Słowa i miesza je z wiarą, powodując, że ziarno Słowa dosłownie zakorzenia się, rośni i wydaje wiele owocu (w. 23).

Jezus wezwał nas, abyśmy kochali Boga z całego serca, całej duszy, umysłu i wszystkich sił. To jest radykalne. Przykazał nam, abyśmy kochali bliźnich jak siebie samych. To jest radykalne.

Powiedział, abyśmy głosili ewangelię wszystkim ludziom na ziemi i zamienili wszystkie narody na Jego uczniów. To jest radykalne.

Paweł przeżywał rozbicia okrętów, chłosty, sprzeczki a jednak jego motywacje pozostały czyste. Żył pod nieustannym zagrożeniem zamachu i był zbity trzykrotnie niemal na śmierć, a to na rzecz ewangelii. To jest radykalne.

Co to znaczy być radykalnym dla Jezusa dziś? Prawdziwy radykał jest kimś, kto ignoruje zagrożenia swych czasów i wzywa ludzi do powrotu do podstawowych rzeczywistości i podstawowych przyczyn. W ciele Chrystusa potrzebujemy dziś radykałów, którzy są zakotwiczeni w:

– w prawdzie, a nie w domysłach,
– łasce, a nie legalizmie,
– wierze, a nie sceptycyzmie,
– dyscyplinie, a nie lenistwie,
– historii, a nie fanaberiach,
– nadziei, a nie desperacji.

Przede wszystkim potrzebujemy radykałów, którzy są zakorzenienie w Chrystusie i pewności Jego globalnej chwały. „abyśmy,….,my, którzy ocaleliśmy, mieli mocną zachętę do pochwycenia leżącej przed nami nadziei. Jej to trzymamy się jako kotwicy duszy,…” (Heb. 6:18-19, NLT).

Chce być prawdziwie radykalnym uczniem Jezusa: zakorzenionym w Nim, ekstremalnie zakochanym w Nim, skrajnie Mu oddanym i Jego sprawie. Poniżej coś, co pokazuje składniki radykalnego życia w pełni oddanego Jezusowi:

Objawienie.

Prawdziwi radykałowie żyją z objawienia czerpanego z intymności z Jezusem.

Namaszczenie

Prawdziwi radykałowie są namaszczeni przez Ducha Świętego.

Dyscyplina

Prawdziwi radykałowie utrzymują to namaszczenie, praktykując historyczną chrześcijańską dyscyplinę

Integralność

Prawdziwi radykałowie są ludźmi, u których publicznej działalności towarzyszy osobista czystość.

Odwaga

Prawdziwi radykałowie podążają za prawdą, mówią prawdę i wzywają ludzi do prawdy.

Zakotwiczenie

Prawdziwi radykałowie są zakotwiczeni w historii i nadziei; w Słowie i w Duchu.

Miłość

Prawdziwych radykałów prowadzi miłość Boża w działaniu przez Ducha Świętego.

Teolog – etyk, Richard Niebuhr, będąc stary zauważył, że wielcy rewolucjoniści w historii chrześcijaństwa nie pojawiali się, odkrywając coś nowego. Wielcy rewolucjoniści zdarzali się, powiedział Neibuhr, jako ludzie, którzy radykalnie potraktowali coś, co zawsze było tutaj. Marcin Luter potraktował radykalnie proste przesłanie ewangelii o usprawiedliwienia przez wiarę. William Seymour potraktował radykalnie teraźniejsze spotkanie z Duchem Świętym. Matka Teresa potraktowała radykalnie usługiwanie „najmniejszym z tych”.

Wierzę, że jest to dzień dla nas, abyśmy radykalnie potraktowali Wielki Nakaz Chrystusa. Wierzę, że jest to godzina dla nas, abyśmy poszli z radykalną wiarą, radykalnym oddanie i radykalną miłością i wspomogli Jego drugie przyjście, czyniąc wszystkie narodu uczniami. Nie możemy zacząć rewolucji będąc zrównoważeni. Bądźmy radykalni!

topod.in

Powrót do klasycznegochrześcijaństwa

Logo_Grady

21 lipca 2009
J. Lee Grady

Potrzebujemy głosów z przeszłości, takich jak: Andrew Murray, Corrie Ten Boom i Charles Spurgeon – aby pomogli nam znaleźć drogę ku przyszłości.

W czasie odwiedziny moich rodziców w Georgia, córki zapytały mnie czy mogą przesłuchać taśmy z nagraniami, które mój ojciec zrobił w 1962 roku, gdy miałem 4 lata. Więc, mój tato przetrząsnął kilka szuflad i znalazł starą szpulę taśmy magnetofonowej, która, zdumiewające, była nietknięta. Poszedł następnie do garażu i znalazł stary magnetofon szpulowy, którego nikt z rodziny nie używał, chyba od czasów administracji Niksona.

Ku naszemu zdumieniu skrzypiąca taśma odtwarzała bez przerw i moje córki śmiały się, gdy usłyszały jak ja – z dziecinnym południowym akcentem – opowiadałem o wakacjach na Florydzie i wyprawach wędkarskich z dziadkiem. Po moim „wywiadzie”, usłyszeliśmy jeszcze starsze nagrania z 1956 roku, gdzie była rozmowa z mamą mojego dziadka, która zmarła przed moim urodzeniem.

Nie jesteśmy zainteresowani życiem, które może wymagać ofiary, cierpliwości, oczyszczania czy dyscypliny Pańskiej. Chcemy naszego błogosławieństwa… i chcemy go teraz!”

Niesamowite było usłyszeć jej głos. Nigdy wcześniej go nie słyszałem, a jednak brzmiał bardzo rodzinnie. Po tym krótkim fragmencie taśma kończyła się komentarzami moich pozostałych dziadków. Wszyscy zmarli w latach 1960-70. Ich głosy odgrzebały dawno zakopane wspomnienia.Te taśmy z przeszłości przypomniały mi kilka innych odległych głosów, których słuchałem ostatnio. Były to głosy zmarłych chrześcijan autorów klasycznych książek i pieśni, które pomału dziś zapominamy. Ich nazwiska pewnie jakoś tam są wam znane; Jonathan Edwards, John Wesley, Charles Finney, Catherine Booth, Andrew Murray, Evans Roberts, Charles Spurgeon, Fanny Crosby, E.M. Bounds, Watchman Nee, A.W. Tozer, William Seymour, A.B. Simpson, Corrie Ten Boom, Leonard Ravenhill, Fuchsia Pickett.

Oni wszyscy zostali okrzyknięci przebudzeniowcami (dosł.: „revivalists” – przyp.tłum.). Wszyscy rzucili wyzwanie chrześcijanom swego pokolenia, aby uchwycili się pokuty i pokory. Dobrze rozumieli rzeczywistość duchowej dojrzałości i głębię charakteru, do czego tylko nieliczni z nas dziś dążą. Gdy czytam ich słowa czuję się bardzo podobnie, jak po przesłuchaniu nagrań głosów moich dziadków ze starej taśmy. Czuję się jakbym wkraczał w rzeczywistość duchowości, która znajduje się na skraju zaniku.

Co było tajemnicą tych wielkich Chrześcijan, którzy zostawili swój spadek w swych książkach? Uważali oni pokorę, bezinteresowność i poświęcenie za szczytowe cnoty swej chrześcijańskiej przygody. Wzywali kościół do śmierci dla siebie, chciwości i ambicji, wiedzieli, co to znaczy nieść „ciężar” za zgubione dusze. Widzieli chwałę królestwa i domagali się całkowitego poddania, rzucali wyzwanie ludowi Bożemu, aby dążyli do posłuszeństwa, nawet jeśli to jest bolesne.

Nawet ich pieśni odzwierciedlaj poziom poświęcenia, który obcy jest dzisiejszemu uwielbieniu, często śpiewali o krzyżu i jego cudzie, ich uwielbienie skupiało się na krwi i jej mocy. Śpiewali słowa, które przenikały serce przekonaniem: Największy mój zysk uważam za stratę / gardzę wszelką moją pychą / Panie, uchowaj, abym się pysznił / bezpieczny jestem w śmierci Chrystusa, Mój Boże”.
W tak wielu kościołach dziś, krzyż nawet nie jest wspominany, unika się mowy o krwi, ponieważ nie chcemy urazić gości, a uwielbienie jest często tylko umiejętnym przedstawieniem, które wymaga mnóstwa rytmów i orkiestracji, lecz niewiele lub w ogóle istoty. Potrafimy produkować hałas, lecz często nie ma w tym serca,… i z pewnością nie ma łez.

W książkach, które chrześcijanie dziś kupują, nie znajdziesz wiele na temat złamania. Nie jesteśmy zainteresowani życiem, które może wymagać ofiary, cierpliwości, oczyszczania czy dyscypliny Pańskiej. Chcemy naszego błogosławieństwa… i chcemy go teraz! Szukamy więc chrześcijaństwa w rodzaju uduchowionego 'pomóż se sam’, to jest szybkiego i bezbolesnego.

Biegniemy ku pustce, wydaje nam się, że jesteśmy wyszukani, lecz, podobnie jak wierzący z Laodycei, jesteśmy biedni, ślepi i nadzy. Musimy wrócić do naszej pierwszej miłości, lecz nie wiemy, skąd zacząć tą podróż

Te głosy z przeszłości wskażą nam drogę. Wróciłem ostatnio do czytania książek napisanych autorów takich jak: Ravenhill, Ten Boom, Murray oraz Spurgeon. Otworzyłem stare śpiewniki i ponownie odkryłem bogactwo pieśni, które wyrzuciłem wiele lat temu – ponieważ wydawało mi się, że to wszystko co stare, nie może utrzymać świeżego namaszczenia.

Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że muszę kopać w poszukiwaniu tych zakopanych skarbów. Nigdy nie będziemy skuteczni w zdobywaniu naszego pokolenia, jeśli nie wrócimy do pokory, złamania, poświęcenia i bólów, które były dla naszych duchowych ojców elementami normalnego chrześcijaństwem.

J. Lee Grady jest wydawcą magazynu Charisma.

topodin.com