Mark Driscoll
Do dziś to pamiętam. W średniej szkole podszedł do mnie jeden uczeń, który był chrześcijaninem i próbował dzielić się ze mną ewangelią. Zaczął od tego, że jestem grzesznikiem, co mnie rozśmieszyło. Zapytałem go czy kiedykolwiek brał narkotyki bądź spożywał alkohol i powiedziałem, że tak naprawdę to nie jestem takim wielkim grzesznikiem, ponieważ nic z tych rzeczy nie robiłem, po czym przeszedłem do listy moich dobrych uczynków.
Wydawało mi się to śmieszne, że ktoś, kto w moich oczach, był większym grzesznikiem ode mnie, chciał mnie przekonać, że to ja jestem nędznym grzesznikiem, który potrzebuje Bożej łaski. Dla mnie wszystkie religie były czymś w rodzaju szpitali dla chorych i umierających; dopóki ludzie są zdrowi i nie umierają, nie potrzebują żadnej religii. Ponieważ w życiu szło mi dobrze, myśl o tym, że potrzebuję Boga i religii miała dla mnie tyle samo sensu co potrzeba udania się zdrowego człowieka do chirurga czy szpitala. Skoro moje serce było przepełnione sprawiedliwością własną, pychą i potępianiem innych, pozbawione jakiejkolwiek miłości do Boga, byłem jednak jakoś duchowy.
Przekonanie o mojej własnej grzeszności uderzyło mnie na uniwersytecie w czasie studiów na zajęciach z filozofii. To tutaj Bóg przebił się i objawił mi głębię mego grzechu. Musieliśmy przeczytać niektóre pisma ojców kościoła, w tym Augustyna, który powiedział, że korzeniem wszelkiego grzechu jest pycha – pycha jest największym grzechem ze wszystkich i w efekcie matką grzechu, która rodzi wszelkie inne grzechy. Co więcej, dowodził, że biblijnie grzech to nie to, co robimy, lecz jest znacznie głębszym problemem tego, kim jesteśmy ze swej natury. Gdy czytałem słowa Augustyna i dowiedziałem się, że Szatan był najbardziej pyszną osobą, jaka kiedykolwiek żyła, że Jezus był najbardziej pokornym z ludzi, wydawało się, że cały mój świat wywrócił się do góry nogami.
Gdy dowiedziałem się, że pycha było korzeniem mego zepsucia, a nie źródłem mojej sprawiedliwości, wstrząsnęło mną to do głębi. Nie starałem się zasłużyć na swoje zbawienie, lecz po prostu wydawało mi się, że moje „dobre” życie, które prowadziłem, wystarczało, aby Bóg był zadowolony ze mnie i wziął mnie do nieba, gdy moje „dobre” życie zakończy się.