1 listopada Stwierdziłem ostatnio, że to, co religia interpretuje jako oddzielenie, jest w rzeczywistości podziałem, a są to dwie bardzo różne rzeczy. Mówiąc najprościej, oddzielenie tworzy dwie „rzeczy”, podczas gdy podział to wiele aspektów JEDNEJ „rzeczy”.
Pierwszym „planowanym” kryzysem tożsamości, jaki przeżyła ludzkość było wyobrażenie sobie, że jest czymś odmiennym i oddzielonym od Boga, co natychmiast rozeszło się jako oddzielenie się od siebie nawzajem. Całe to metaforyczne oddzielenie jest zilustrowane w ogrodzie, co można natychmiast zobaczyć, gdy człowiekowi wydaje się, że „ukrywa” się przed Bogiem. Dwie osoby oskarżają siebie nawzajem jak oddzielone od siebie „rzeczy”, byty. Następnie widzimy dalej jak już poza Ogrodem ta iluzja oddzielenia jedni od drugich rozszerza się w przypadku Kaina i Abla.
Wtedy stworzyliśmy religię oddzielenia i zaproponowaliśmy drogę powrotu lecz nie do jedności, a do tolerancji. Podobnie jak w przypadku Syna Marnotrawnego zadowoliliśmy się tym, aby być sługami. Następnie nazwaliśmy to „ewangelią” i stwierdziliśmy, że jest to dobra nowina. Tak, zdaje mi się, że jest dobra, jeśli masz świadomość tego, że jesteś oddzielony do Boga i że była droga powrotu do niewolnictwa. Co najmniej powstrzymuje to usprawiedliwiony gniew Boży na tyle, aby zachować cię przed piekłem. Czyż nie taka jest główna motywacja?
Musimy przejść do świadomości trójcy, a odejść od dualistycznej. Jakkolwiek nie wygląda to tak, że jest Bóg Ojciec, Bóg Syn i Bóg Duch Święty, a ty jesteś kimś z zewnątrz zaglądającym do środka! Jest to rzeczywista Istota, fizycznie i duchowo. Istota w pełni zintegrowana z dwoma pozostałymi i wszystkimi trzema sposobami wyrażania całości. Zimna czy gorąca woda nie przestaje być wodą,a my wyrażamy się w różny sposób, nie przestając być sobą. Dojrzałość osiąga się wtedy, gdy przestaje się postrzegać rzeczy jako absoluty. Na dziś dość, więcej będzie jutro. Nie rezygnuj z tej konwersacji! Może być oświecająca :).
Pamiętam, jak Barb powiedziała raz pierwszy coś, co powtarzaliśmy potem wielokrotnie. Jechaliśmy samochodem i rozmawialiśmy rzeczach, z którymi zmagaliśmy się przez wszystkie te lata, a których większość nie stała się z naszej winy. Barb powiedziała: „Kiedy już znajdę się w niebie, będę miała mnóstwo (mnóóóóóóóóóóstwo) pytań do Pana”.
Zastanawialiśmy się też czy wszystko nam zostanie wyjaśnione od razu, czy też w jednej chwili nagle otrzymamy odpowiedzi na wszystkie pytania przez jakieś jedno objawienie, lub też może z czasem będziemy Mu zadawali pytania, które jeszcze będziemy pamiętali a On będzie odpowiadał na nie jedno po drugim?
Kiedy nasz niepełnosprawny syn Chris miał około 20 lat powiedział, że Pan powiedział mu, że „jednego dnia będzie z Nim chodził po górach”. Patrząc na to jako jego ziemski ojciec myślę, że jedną z wielu rzeczy, o których będą rozmawiać w czasie tych spacerów po górach będzie, dlaczego Chris urodził się z porażeniem spowodowanym niedotlenieniem w czasie porodu, gdy to pępowina owinęła się wokół jego szyi tak, że dzisiaj ma intelekt 4-latka i całe życie jeździ na wózku. Usłyszy dlaczego Pan postanowił go nie uleczyć (jeśli by miał pozostać w takim stanie do końca życia).
Modlę się, aby Pan udzielił mu odpowiedzi na te pytania w czasie miłego, długiego spaceru, gdy już Chris będzie całkowicie zdrowy. Również Barb i ja będziemy potrzebowali jednego z tych spacerów w tej sprawie :).
W Księdze Powtórzonego Prawa 29:28 czytamy:
„To, co jest zakryte, należy do Pana, Boga naszego, a co jest jawne, do nas i do naszych synów po wieczne czasy, abyśmy wypełniali wszystkie słowa tego zakonu”.
Hebrajskie słowo „sathar” tłumaczy się jako „sekret”, „ukryć”, „zakryta (wiedza)” lub „być niewykrywalnym”.
Medytacja jest bardzo ważną częścią naszej społeczności z Bogiem. Nie bój się jej. Medytacja była Bożym pomysłem na długo przed tym, zanim powstała myśl New Age i zanim wschodnie religie wypaczyły ją. To, co sprawia, że medytacja jest zdrowa czy nie zdrowa zależy od tego, nad czym medytujemy.
Generalnie myśliciele New Age mówią, że medytujemy opróżniając swój umysł ze wszystkiego i koncentrując się na materialnych rzeczach, które chcemy posiąść. Skłania to do promowania chciwości i pysznej samowystarczalności. Wschodnie religie w ogólności uczą, żeby medytować opróżniając swój umysł ze wszystkiego i pozwalając na to, aby „moce wszechświata” napełniły go. Jest to skrajnie niebezpieczne ze względu na niewidzialne moce duchowe, które uwielbiają wtrącać się do ludzkiego umysłu.
Jeśli jako wierzący skupimy się na ludzkich staraniach, „próbując bardziej”, udaremniamy czy neutralizujemy przemieniającą łaskę Bożą. Jeśli jednak uniżymy siebie uznając, że nie jesteśmy w stanie zmienić samych siebie pobudzamy Jego łaskę i zaczyna się cud przemiany. Jeśli w takim stanie medytujemy nad Jego Słowem i oglądamy Jego piękno przez uwielbienie, to tego rodzaju medytacja staje się ważnym środkiem przemiany. W Nowym Przymierzu nie szukamy modyfikacji zachowań przez ludzkie starania, lecz szukamy cudu wewnętrznej przemiany przez moc Jego Ducha wewnątrz nas.
Zostawienie w spokoju naszych religijnych przekonań miałoby sens wtedy, gdyby one działały, lecz my przecież nawet nie powinniśmy poddawać w wątpliwość ich działania. Wmawiamy sobie, że problem nie jest w naszych wierzeniach, lecz w niewierzących. Niestety, jest dokładnie odwrotnie, to wierzący są najbardziej zwiedzeni, podobnie jak ewangelia, która musi być głoszona „najpierw Żydom”. Problemem jest to, że wierzymy w te rzeczy i używamy ich jedni przeciwko drugim, aby stworzyć największy podział, który rodzi wszelkie podziały ludzkości. Nieustannie robimy to samo a spodziewamy się, że skutki się zmienią. Wydaje się, że tysiąclecia niepowodzeń historii niczego nas nie nauczyły.
Podobni do ptaków samobójców uderzamy w czystą okienną szybę, powtarzamy „amen” na religijny system, którego nie widzimy i dlatego też nie chcemy widzieć. Gdyby tak nie było, nie żylibyśmy na planecie, na której podziały są wszędzie, nienawiść jest standardową praktyką, nawet jeśli nadajemy temu inną nazwę. Nie gardzilibyśmy sobą nawzajem i nie nękali z powodu kilka głupich pozycji politycznych. Nie żylibyśmy na planecie, na której ludzie zabijają się nawzajem, aby osadzić swoje różnice; miliony nie cierpiały by z głodu, podczas gdy my wyrzucamy na tyle jedzenia, że można by było każdego dnia wyżywić połowę tej populacji.
Kwestia sprowadza się do tego czy chcemy zrobić najodważniejszą rzecz? Czy jesteśmy gotowi rzucić wyzwanie swoim najbardziej świętym wierzeniom? Czy będziemy chcieli zastanowić się nad tym, że jest to całkowite łajno i nie działa? Czy będziemy gotowi przemyśleć nowe idee i nowe opinie, nawet jeśli są sprzeczne ze wszystkim, co do tej pory wiedzieliśmy? Czy jesteśmy gotowi choćby rozważyć te możliwości? Czy też, pójdziemy dalej odrzucając każdy głos, który nie zgadza się z tym, co opowiadaliśmy sobie przez stulecia? Na szczęście i jak zwykle, zawsze jest dostępna dobra nowina. Nawet dziś, w świecie, który ciągle boryka się ekonomicznymi kryzysami, politycznym zamieszaniem, cywilnymi niepokojami, społecznymi załamaniami, duchowym zamieszaniem i nieustającą wojną, ludzie wszędzie znajdują na tyle odwagi, aby NIE zostawiać swoich przekonań w spokoju. Szturchają niedźwiedzia i przyznają, że „ich” bałwany nie są takie jak jest Bóg i dlatego nie służą im, czy komukolwiek – bardzo dobrze.
Być może powinniśmy przestać marnować tyle czasu na FB na czytanie milionów opinii na każdy temat, w tym również tej. Być może powinniśmy przestać marnować tyle czasu na siedzenie pod złym drzewem, pytając: „czy rzeczywiście Bóg powiedział…?” „Czy faktycznie Bóg to miał na myśli?” „Jakie jest prorocze spojrzenie w tym wersecie?” Słuchaj! To nie jest trudne. Kochaj Boga, kochaj siebie i kochaj kogoś innego… dziś. To jest to! Niczego więcej nie trzeba sobie wyobrażać.
Wydaje się, że tak lubimy nieustanne szukanie, nauczanie i liczne opinie, ponieważ tak naprawdę stanowią one źródło rozpraszania dla rzeczywistego zrobienia czegokolwiek pobożnego. Jezus nauczał w drodze i w czasie „robienia”. Nigdy nie siadał gromadząc więcej idei na temat Boga i starając się najpierw o oświecenie.
Chcesz ubrać ten świat? Dobrze! Idź do swej szafy, wyciągnij płaszcz i znajdź kogoś, komu możesz go dać. To jest pierwszy krok. Chcesz nakarmić ten świat? Cudownie!! Idź do swojej spiżarni wyciągnij jedzenie i znajdź kogoś, aby mu dać. Chcesz, aby na świecie był pokój? Znakomicie! Bądź dobry dla kogoś kto nienawidzi. Powtórzę: to nie jest skomplikowane, tylko po prostu trudno otrzymać na to zgodę od własnego ego.
NIC nie blokuje miłości bardziej niż poczucie wyższości, któremu towarzyszy poczucie sprawiedliwości opieczętowane imieniem Jezusa.
W Ewangelii Jana 7: 19-25 Jezus pyta przywódców, dlaczego chcą go zabić. Dzisiaj ludzie podobnie mogli by zareagować jak oni, mówiąc: „Oszalałeś? Demona masz. Kto chce cię zabić?” Jezus na końcu powiedział: „Nie sądźcie z pozoru, ale sądźcie sprawiedliwie” (w. 24). Innymi słowy, zajmowanie opinii na podstawie tylko tego, co się widzi i emocji z tym związanych, nie jest dobrą rzeczą. Przywódcy podchodzili do niego emocjonalnie, więc byli ślepi na fakty. Tak samo jest często z nami – gdy podchodzimy do czegoś emocjonalnie, uniemożliwia nam to zobaczenie szerszej perspektywy.
Znaleźli się jednak ludzie, którzy po usłyszeniu słów Jezusa, odłożyli na bok swoje emocje i powiedzieli: „Czy to nie jest Ten, którego chcą zabić?” (w.25)
W jednej chwili zmienili swoją reakcję, z emocjonalnej na sprawiedliwą, pokazując nam, że jest to możliwe. Gdy zostali skorygowani przez Jezusa, przejęli kontrolę nad swoimi emocjami, posłużyli się intelektem, który dał im Bóg i dokonali sprawiedliwego osądu mówiąc: „Czy to nie jest Ten, którego chcą zabić?”
Szkodzimy sobie podchodząc do rzeczy emocjonalnie. Zamiast tego zatrzymajmy się na chwilę, weźmy kontrolę nad emocjami i zaakceptujmy to, co mówią nam fakty.
Równowaga, równowaga – zamiast wzrastać ludzie skupiają się na swoim obdarowaniu
22 październik 2019 Najwyższą duchową ścieżką jest samo życie. Jeśli wiesz, jak interpretować życie to staje się ono uwalniającym i przemieniającym doświadczeniem. Jeśli nie wiesz, staje się wielkim frustrującym, strasznym zamieszaniem. Takie życie jest przepełnione zniechęceniem, gniewem i zgorzknieniem, co jest dokładnym przeciwieństwem życia Chrystusa. Jezus powiedział: „Przyszedłem, abyś miał życie i to w obfitości” (J 10:10). Jakkolwiek bardzo byśmy chcieli, aby ten Jego cel stał się długą religijną listą, tak nie było i nie jest. Tu chodziło i chodzi o życie. W życiu nie chodzi o system przekonań, lecz tylko o życie, a Słownik Stronga definiuje życie jako: „opanowanie przez żywotność”, a żywotność zaś, zgodnie ze słownikową definicją jest stanem energii, która jest wszędzie.
Trzeba zacząć od tego, że musisz pojąć, że tak naprawdę to masz w tym życiu tylko jeden wybór i nie dotyczy on kariery, dzieci, małżeństwa czy nawet Boga. Mamy zwyczaj sami siebie obciążać mnóstwem decyzji, lecz na końcu musisz podjąć tylko jedną decyzję: czy chcesz być szczęśliwy i spełniony czy też inne rzeczy są ważniejsze.
Większość ludzie nie myśli o bezwarunkowym życiu jako o wyborze, ponieważ uważają się za ofiary życia, co jest przeciwne do ….samego życia.
„Chcę być szczęśliwy, lecz…” skończ to zdanie uzupełniając nazwami jakichkolwiek zewnętrznych sił, które, uważasz, „okradają” cię ze szczęścia.
Jeśli chcesz być szczęśliwy nie możesz ograniczać tego listą warunków. „Będę szczęśliwy(a) jeśli, o ile, ponieważ… Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że szczęście jest pod twoją kontrolą..To, co sprawia, że twoje życie wydaje się być poza kontrolą to twoje domaganie się kontroli i spełnienia warunków, które nałożyłeś na szczęście. Bezwarunkowe szczęście, podobnie jak bezwarunkowa miłość, jest najwyższą i jedyną autentyczną formą oświecenia, a przebaczenie jest kluczem do stałego otwierania tego obfitego zycia. Musisz stale przebaczać innym; 7×70 oznacza całkowicie i stale.
Wiem, że może cię to zaszokować, lecz nie musisz chodzić do kościoła, znać Biblii czy podejmować noworocznych postanowień,Musisz po prostu zdecydować, że bez względu na wszystko, zamierzasz być szczęśliwy. Wiem, wiem. Zbytnie uproszczenie, tak? A może to my nadmiernie skomplikowaliśmy to? Myślę, że to drugie. Jeśli ktoś wymuszający pierwszeństwo na skrzyżowaniu sprawia, że jesteś „nie-szczęśliwy” to po prostu nigdy szczęśliwy nie byłeś.
Wydarzenia nie decydują o twoim szczęściu dopóki nie dasz im na to zgody – po prostu są to zdarzenia, które się dzieją i odchodzą. Być „wdzięcznym za wszystko” (1 Tes 5:18) to życie wdzięczności, które nie jest uzależnione od tego, czy sprawy „idą po mojej myśli”. Spotkałem ludzi, u których wyglądało na to, że nic nie idzie po myśli, w sensie światowym, a jednak ich życie było pełne, szczęśliwe i spełnione.
Śmieszne jest to, że często byłem proszony, aby im „usłużyć”. Łał!!! Było dokładnie na odwrót.
Co się dzieje, gdy chcesz się z kimś podzielić prawdą i jesteś ignorowany? Co się dzieje, gdy nie znajdujesz żadnych otwartych drzwi, aby głosić prawdę? Po co w ogóle Bóg miałby ci dawać prawdę, jeśli nie otwiera drzwi do głoszenia jej?
Takie pytania padały od kogoś, kto, podobnie jak ja sam, spędził wiele lat jako „Marta” poirytowany dużą ilością służenia, dopóki Bóg nie powołał go na pustynię, aby siedział u Jego stóp jak Maria i po prostu słuchał. Rozumiem aż nazbyt dobrze tą frustrację spowodowaną zamkniętymi sercami i drzwiami.
Na początku mojej służby cała moja egzystencja kręciła się wokół „prawdy”. Mówienie, nauczanie, głoszenie, pisanie, ogłaszanie i obrona „tej prawdy” stanowiła całą moją koncepcję życia i służby. Jest miejsce na mówienie prawdy i rozmawianie o prawdzie. Tak, wraz z determinacją do dzielenia się „tą prawdą” nieodwołalnie pojawia się druga strona: rozeznawanie, ujawnianie, , atakowanie, krytykowanie, osądzanie, potępianie, rozszarpywanie i niszczenie wszystkiego (bądź każdego), co było uważane za „nieprawdę”. Obrona prawdy i atakowanie nieprawdy stały się wielkimi celami. Wielką przeszkodą na drodze do tego celu była niechęć do przyjmowania prawdy, o której chciałem mówić. Wywołuje to frustrację i niezadowolenie. Nie jest to sposób na szczęśliwe życie.
Myślę, że problemem jest to, że wszyscy mamy takie rzeczy, które uważamy za „prawdę”, które mogą być tylko naszą prawdą, bądź częściową prawdą, bądź w ogóle nie prawdą – a szczególnie wtedy, gdy upapraliśmy ją swoimi własnymi stereotypami, założeniami, skłonnościami, koncepcjami i uprzedzeniami. Wydaje nam się, że widzimy wyraźnie, ale Pismo mówi, że widzimy jak w matowym zwierciadle. Uważamy, że wiemy wszystko, lecz Pismo mówi nam, że widzimy tylko częściowo. Myślimy, że wiemy co dokładnie Bóg mówi, lecz Pismo mówi, że prorokujemy częściowo. To, o czym jesteśmy dziś przekonani, że jest prawdą może okazać się czymś innym, niż to, w co będziemy wierzyć za 10 lat. Pewne rzeczy, w które uwierzyliśmy, że są prawdziwe 10 lat temu, nie uważamy już za takie teraz. Nie dlatego, że prawda się zmienia (nie zmienia się), lecz dlatego, że to my się zmieniamy.
Załóżmy, że znasz prawdę. Czy zawsze istnieje obowiązek dzielenia się tą prawdą? Czy ta prawda jest na tyle wartościowa, że jest swobodnie przekazywana i powszechnie akceptowana. Czy jest taka możliwość, że robimy pewne założenia co do dzielenia się prawdą, która może być niepoprawna? Być może jest to zły czas, niewłaściwi ludzie, a może nawet my sami mylimy się. Może jest tak, że prawda jest poprawna, lecz sposób w jaki dzielimy się nią jest tak niewłaściwy, że czynimy więcej szkody niż błąd, który, jak nam się wydaje, naprawiamy i stajemy się przysłowiowym dwuręcznym młotem, którym próbujemy zabić na czyimś nosie komara. Może to my musimy spędzić więcej czasu żyjąc tą prawdą, a mniej dzielić się nią czy wyjaśniając ją innym. Być może ta prawda jest przeznaczona dla nas i wyłącznie dla nas. Być może za bardzo zainwestowaliśmy w ideę ekspertów wyspecjalizowanych w ujawnianiu wszystkiego, co złe u każdego ..
Być może jest to sposób na odwrócenie uwagi od tych rzeczy, które sami musimy poprawić.
Niemniej, cofnijmy się o krok. Co by było gdyby w ogóle nie chodziło o „prawdę”. Co może być większego od prawdy? Wracając do lekcji Dobrego Samarytanina (Łuk 10), widzimy, że istotą prawa nie jest „Kochaj Boga i dziel się prawdą z bliźnim swoim”, lecz raczej „Kochaj Boga i kochaj bliźniego swego”. Mamy kochać bliźniego i okazywać mu miłosierdzie, kimkolwiek i gdziekolwiek jest. Oczywiście, „mówienie prawdy w miłości” jest ważne, lecz jakże łatwo usprawiedliwiamy to, że (1) my znamy prawdę, (2) powinniśmy mówić o niej i (3) rzeczywiście czynimy to z miłości, a nie jakichś innych egoistycznych pobudek. Czasami najbardziej miłosierne co możemy zrobić wobec bliźniego to zamknąć usta, a otworzyć ramiona.
Jest tak dlatego, że skuteczność naszego „mówienia prawdy w miłości”nie zależy od jakości prawdy, którą się dzielimy, lecz od jakości miłości, którą demonstrujemy.
Kochanie Boga i kochanie bliźniego prawdopodobnie kwalifikuje nas do mówienia prawdy w miłości, jeśli nadarzy się okazja – lecz mówienie prawdy w miłości i doprowadzanie ich do tego, aby się z nami zgadzali, niekoniecznie jest warunkiem miłowania ich.
W rzeczywistości jeśli przewodzimy bardziej w „mówieniu prawdy” niż w „okazywaniu miłości” wtedy prawda (bez względu na to jak prawdziwa) jest zbyt często odrzucana. To, co w uszach mówiącego brzmi jak „mówienie prawdy w miłości” w uszach słuchacza często brzmi jak: „ja mam rację, ty się mylisz”.
„Mówienie prawdy” może stać się usprawiedliwieniem dla subtelnej (lub nie tak bardzo subtelnej) manipulacji, której celem jest nawrócenie kogoś do naszej własnej ciasnej opinii na jakiś temat, bądź poprawiania czegoś, co uważamy za złe, niedoskonałe czy wadliwe u kogoś innego. Podobni do tego znawcy prawa, który potrafił cytować słowo w słowo Prawo Miłości, chcąc wypróbować Jezusa . My również możemy mówić prawdę w taki sposób, aby usprawiedliwić samych siebie – „Tak właśnie wyraźnie mówi Biblia!’ czy „Bóg powiedział mi, żebym ci to powiedział, więc ja mam rację, a ty się mylisz!”
Takie wypowiedzi nie zyskają słuchacza, a raczej spowodują, że się zamknie niż otworzy.
Co gorsza, te grzmiące wypowiedzi pozwalają uniknąć ciężkiej i trudnej pracy kochania naszego bliźniego bezwarunkowo takiego, jakim jest i tak gdzie jest – bez osądzania czy potępiania, bez podejmowania prób uczenia go, poprawiania, naprawiania, przymuszania do słuchania, patrzenia czy robienia czegokolwiek – i bez względu na to czy przyjmuje nas, słucha, akceptuje, zgadza się z nami, czy nie. Tamten (prawnik?) uczony w piśmie miał „prawdę” po swojej stronie, lecz nie pojmował głębi bezwarunkowej miłości dla wszystkich, jakiej Bóg wymaga.
Każdy nasz osąd tego, co jest wadliwe w innych jest zazwyczaj wadliwy; grzeszymy nawet w tym, gdy potępiamy grzech u innych; nasze umiejętności wypatrywania pyłku w cudzym oku niezmiennie pogarszają zdolność do dostrzeżenia belki sterczącej z własnego oka. Ta raczej komiczna prawda o ludzkich sądach powinna pokazać nam, jak śmieszne i absurdalne jest sądzić bliźniego, zamiast kochać go; jest to równie komiczne jak alkoholik osądzający palacza, palacz osądzający narkomana, narkoman osądzający uzależnionego od pornografii, uzależniony od pornografii osądzający uzależnionego od jedzenia, a uzależniony od religii osądzający wszystkich tamtych jako grzeszników, a który po cichu oddaje się temu, co potępia u innych, twierdząc, że Boża łaska jest dla niego, a Boży gniew wszystkich innych.
Poświęciwszy większość swego życia na to, aby „prawda” była najważniejsza, zaczynam dostrzegać mądrość w zwykłym kochaniu każdego i pozwoleniu Bogu, aby to On się z nimi rozprawiał. Mówienie prawdy nadal jest ważne, lecz okazywanie miłości jest ważniejsze. Miłość roztapia zimne serca, otwiera zamknięte umysły i pomaga ludziom łatwiej przyjmować prawdę – zakładając, że faktycznie ją znamy i przyjmując, że faktycznie jesteśmy prowadzeniu ku temu, aby się nią dzielić. Miłość można wyrazić bez słów. Dobry samarytanin nie powiedział słowa do mężczyzny, któremu pomaga, a jednak jego działanie stało się ilustracją tego, czym jest miłość do bliźniego.
Jezus nie powiedział nam, abyśmy szli i myśleli podobnie, abyśmy szli i wierzyli podobnie, abyśmy szli i wysnuwali podobne hipotezy, lecz „idźcie i czyńcie podobnie” (Lu 10:37). Kiedy ktoś doświadcza miłości, wie o tym, a słowa nie wchodzą w drogę; gdy natomiast przeżywają jej brak, zauważają brak miłości nawet wtedy, gdy słowa są rzeczowe i technicznie prawdziwe. Być może właśnie dlatego Jezus powiedział, że świat pozna Jego uczniów po miłości, a nie po wielkich retorycznych zdolnościach czy zdumiewającej umiejętności wynajdowania błędu w ludziach i waleni ich między oczy gołą prawdą, lecz raczej „po miłości, jaką się kochacie” (j 13:35). Jeśli nie potrafimy kochać naszych braci i sióstr, to jak możemy kochać naszych światowych bliźnich/sąsiadów? A jeśli nie możemy kochać naszych światowych bliźnich to jak możemy twierdzić, że w ogóle kochamy Boga? Możemy cytować Pisma i mówić absolutne prawdy „językami ludzkimi i anielskimi”, lecz bez miłości nie będzie z tego żadnego pożytku, ot po prostu dodatkowy hałas – brzmiący cymbał i …. – który tylko zagłusza spokojny, łagodny, miękki głos Ducha.
Miłość jest najdoskonalszym sposobem, ponieważ doskonale równoważy łaskę z prawdą. Choć ja sam jeszcze nie osiągnąłem doskonałej równowagi, myślę, że krokiem we właściwym kierunku jest prowadzić w miłości, zamiast prowadzenia w prawdzie. „Prawo zostało nadane Przez Mojżesza, lecz łaska i prawda stała się przez Jezusa Chrystusa” (J 1:17). Jezus jest Wcieloną Miłością, ucieleśnioną Łaską jak i Prawdą? Dlaczego oba? Ponieważ Łaska bez Prawdy przynosi zwiedzenie, a Prawda bez Łaski – zniszczenie.