Category Archives: Homoseksualizm

Uwolniona z lesbijstwa

Charisma

30 marca 2010

Christine Sneeringer

Wszystko zaczęło się jak każdy inny niedzielny poranek. Mama była w kuchni, kończąc śniadanie przed udaniem się na kurs golfa. Zatrzymałam się na chwile, aby z nią porozmawiać, przed wyjściem do kościoła. Tylko, że tym razem było inaczej:

– Czego chcesz ode mnie? – mama zapytała oschle.

Bez namysłu strzeliłam z powrotem:

– Ja chcę mamy!

– Nie chcę być mamą. – powiedziała szorstko. – Nie planowałam, aby cię mieć. Nie planowałam, żadnego z moich dzieci.

Te słowa wbijały się jak sztylety w moją duszę. Napłynęły mi do oczu łzy. Nie mogłam ich powstrzymać, lecz nie chciałam, żeby widziała, że płaczę.

– Tylko nie zacznij płakać, żeby wywołać we mnie poczucie winy. – złajała mnie.

Jej słowa zawisły w powietrzu wraz z myślą kołującą mi po głowie: ja nie prosiłam się, żeby tutaj być. Nagle spadła zasłona, gdy w wieku 22 lat zdałam sobie sprawę z tego, co mój ociec mówił od lat: moja matka nie kochała mnie. Całe rano płakałam nad tą ponurą prawdą, dla osoby, o której uczuć pragnęłam najbardziej, byłam tylko niewygodnym zdarzeniem. Kilka miesięcy wcześniej zostałam chrześcijanką i zaczęłam podróż wychodzenia z homoseksualizmu. Jako młoda dorosła osoba, właśnie podjęłam próbę skontaktowania się mamą po raz pierwszy w życiu.

Rany dzieciństwa

Dorastałam w rodzinie, w której ojciec alkoholik o gwałtownym charakterze często bił matkę. Uważałam ją za ofiarę i odrzuciłam wszystko, cokolwiek miało do czynienia z kobiecością a co dla mnie oznaczało słabość. Przyglądałam się mojemu bratu i zdecydowałam, że chcę być właśnie taka. Trzymałam się go wszędzie, gdzie mi tylko pozwolił, nosiłem ciuchy po nim, a nawet naśladowałam jego charakter pisma. Wszystko, byle nie dziewczyna. Jak tylko sięgnę daleko pamięcią wstecz, wolałam sport od zabaw lalkami. Grałam w baseball w Małej Lidze, gdy miałam 10 lat i stawiałam czoło chłopakom z sąsiedztwa w piłce nożnej. Uważano mnie za jednego z chłopaków, ponieważ byłam silna i twarda tak samo jak oni. „Chłopczyca” nawet z grubsza nie oddawało rzeczywistości; chodziłam jak chłopak, mówiłam jak chłopak, ubierałam się jak chłopak, a nawet grałam rozebrana do pasa jak chłopak. Większość dorosłych myślała, że jestem chłopcem i często mówili do mnie „synu” czy „młody człowieku”. Nienawidziłem swojego imienia, Christine, ponieważ było całkowicie żeńskie, zamiast tego, mówiono mi „Christ”. Ojciec i brat mieli obsesję na punkcie seksu. Ojciec trzymał pornograficzne magazyny pod łóżkiem, a brat było pochłoniętym moim rozwijającym się ciałem.

Rodzice rozwidli się, gdy miałam 12 lat, wysyłając mnie do krewnych, gdzie byłam wykorzystywana seksualnie przez starszego kuzyna. Przez lata ukrywałam to w tajemnicy. W międzyczasie zebrało to swoje żniwo, kształtując mój obraz mężczyzn i kobiet. Życie już nauczyło mnie, że mężczyźni są zainteresowani wyłącznie seksem, a bycie kobietą oznacza uległość. Molestowanie tylko umocniło we mnie już wypaczony obraz mężczyzn. Od tej chwili chciałam ukryć każdą odrobinę kobiecości, która jeszcze we mnie została, wierząc, że jeśli nie będę atrakcyjna to nie będzie mi się to zdarzać. Niemniej, było wiele innych okazji, kiedy mężczyźni korzystali ze mnie. Jako dziewczynka nigdy nie czułam się bezpieczna, ponieważ każdy mężczyzna traktował mnie jako obiekt swego pożądania. Oburzałam się na to i rozpaczliwie pragnęłam, aby kochano mnie, a nie moje kobiece ciało.

Poczucie emocjonalnej potrzeby

Pomimo że moje uczucia do kobiet nie zostały jeszcze napełnione seksualną treścią, czułam głębokie pragnienie miłości kobiety. W szkole podstawowej trzymałam się pewnej szczególnie troskliwej nauczycielki, pragnąc jej uwagi i starając się o nią zawsze, gdy to było możliwe. W średniej szkole nadal mylono mnie z chłopakiem ze względu na muskularną budowę ciała i maniery. Niektórzy przypuszczali, że jestem gejem ponieważ częściowo tak wyglądałam, lecz ta myśli nigdy nie pojawiła się u mnie. Była to połowa lat 80tych i nikt wtedy nie mówił o homoseksualizmie. W drugiej klasie odkryłam, że moja najlepsza przyjaciółka, seniorka, kocha się we mnie. Również kochałam ja, lecz miałam spore zamieszanie w głowie, z powodu możliwości powstania erotycznej więzi. Ostatecznie pokonałam swoje zahamowania i zostałyśmy z Kate kochankami. Miałam 15 lat, a on 17 , życie jednej kręciło się wokół drugiej. Byłam zazdrosna i zaborcza wobec niej, chciałam ją całą mieć dla siebie a innych jej przyjaciół traktowałam jako zagrożenie naszej relacji. Były to cechy charakterystyczne emocjonalnego uzależnienia, które dominowały przez sześć lat mego życia jako lesbijki. Chciałam spędzić resztę mojego życia z Kate, nawet ożenić się z nią, lecz moja matka odkryła nasz romans i starała się powstrzymać nas, była skrępowana posiadaniem córki lesbijki.

W wieku 17 lat zaczęłam erotyczne eksperymenty z facetami, ale tylko przekonałam się, że faktycznie byłam gejem. Każde zetknięcie powodowało poniżenie. W koledżu wróciłam do lesbijstwa i bawiłam się nim, wierząc, że jest to coś wrodzonego, zatrzymałam się wtedy na idei, że będą już gejem do końca życia.

W młodości zakochałam się w Jane, kobiecie zamężnej, starszej o siedem lat ode mnie. Jej mąż długo pracował, pozostawiając Jane w emocjonalnie niezaspokojoną i podatną na szukanie poza małżeństwem sposobów zaspokojenia tych potrzeb. Byłam dla niej w sam raz. Jane regularnie chodziła do kościoła, czuła się winna z powodu naszej relacji, ponieważ wierzyła, że homoseksualizm i niewierność w małżeństwa są grzechami.  Zmagałam się z poczuciem winy obawy, że rozbiję dom, lecz nie miałam siły, aby zerwać ten związek, ponieważ zaspokajała one moje pragnienie miłości. Jane utrzymywała zaangażowanie w kościele prze z 1.5 roku naszego związku.

Czując się osądzoną w przeszłości przez chrześcijan, nie chciałam mieć nic do czynienia z kościołem. Niemniej, miłość do sportu zmotywowała mnie do udziału w kościelnym zespole softball. Chodziłam tam tylko z jednego powodu, aby grać w piłkę, lecz Bóg miał inne zamiary.

W czasie trzech sezonów piłkarskich przyciągnęła mnie miłość do siebie nawzajem i do mnie moich koleżanek z zespołu. Wydawała się taka czysta i prawa. Czułam się zaakceptowana pomimo że wiedziały, że nie jestem chrześcijanką. Wulgarność i niesportowe zachowania były tego dowodem dla każdego. Trener nigdy nie zbeształ mnie za te zachowania, lecz modlił się o mnie i zachęcał kolegów z zespołu, aby robili to samo, gdy narzekali, że rujnuję ich chrześcijańskie świadectwo. Jedna z nich, Kelly, mogła powiedzieć, że jestem lesbijka, lecz nigdy tego nie zrobiła. Nie głosiła mi kazań, ani nie czepiała się mojego życia, lecz tym bardziej wyszła do mnie z miłością i przyjaźnią. Zapragnęłam tego, co miały koleżanki z zespołu. Były szczere, dobre, pełne miłości pokoju, całkiem inne od wszystkich chrześcijan, których znałam. Zaczęłam chodzić do kościoła i na szkółkę niedzielną, ponieważ chciałam poznać ich Boga.

Zaczyna się uzdrowienie.

W niedzielę w listopadową noc 1989 roku Kelly poprowadziła mnie w modlitwie o zbawienie, gdy klęczałam obok mego łóżka w sypialni na Uniwersytecie Tompa. Nie poczułam żadnej różnicy, lecz głęboko w środku wiedziałam, że coś się zmieniło, wiedziałam, że Bóg ma do mnie jakąś sprawę. Bardziej pragnęłam Jego niż homoseksualizmu. Chrześcijaństwo nie spowodowało natychmiastowego rozwiązania mojej lesbijskiej orientacji, był to tylko początek. Zerwałam z kochanką, ale po cichu cierpiałam dalej z powodu homoseksualnym pragnień, oskarżając Boga o to, że zrobił ze mnie geja. Nie rozumiałam tego, że nie Bóg był za nie odpowiedzialny. Podobnie jak wiele lesbijek znalazłam się na tej drodze ponieważ usiłowałam chronić samą siebie przed dalszymi zranieniami przez mężczyzn i skompensować sobie miłość, której nie otrzymałam od matki w dzieciństwie.

Na szczęście znalazłam coś na temat Exodus International, służby, której celem jest pomagania ludziom w pokonaniu homoseksualizmu. Zaczęłam uczęszczać na spotkania lokalnej grupy wsparcia. Tutaj odkryłam korzenie powodujące homoseksualne pragnienia: seksualne wykorzystanie, brak więzi z rodzicem tej samej płci, zamieszanie co do płci, obelżywy ojciec i odrzucenie rówieśników. Spotykałam się z doradzą, aby zająć się sprawami wykorzystania i odrzucenia. Kilka chrześcijanek zostało moimi przybranymi matkami i zalało mnie miłością i akceptacją jakiej pragnie każde dorastające dziecko.

Zmiany następowały stopniowo od wnętrza na zewnątrz. Najpierw, gdy spotkałam w kościele pobożne, silne kobiety błędne poglądy na temat mężczyzn i kobiet zostały uciszone. One rozbroiły moje myślenie, że być kobietą oznacza być słabą. Spotkałam również mężczyzn, którzy traktowali mnie z godnością i szacunkiem, dzięki czemu zapragnęłam być kobietą. Po raz pierwszy poczułam się bezpieczna jako kobieta. Nawet zaczęłam używać pełnego imienia, Christine, ponieważ już nie musiałam ukrywać faktu, że byłem dziewczyną.

Niemniej nadal miałam bardzo męski wygląd. Chciałam uchwycić się kobiecości, lecz nie wiedziałam jak. Całe życie walczyłam z intensywnym poczuciem czegoś niewłaściwego w byciu dziewczyną. Teraz, po raz pierwszy od czasu gdy byłam wykorzystana, chciałam wyglądać dobrze. Pomału zaczęłam zewnętrznie utożsamiać się z kobietami, próbując makijażu, ubrań, torebek.  Inni zauważali moje postępy i zachęcali mnie. Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy w kościele podszedł do mnie Robert i powiedział, uśmiechając się: „Christine, dziś po raz pierwszy nie wyglądasz jak chłopak w sukience”. Choć nie było to właściwe, wiedziałam, o co mu chodzi i dzięki temu wiedziałam, że robię postępy. W czasie pracy nad pokonaniem uczucia, że jest coś niewłaściwego w byciu dziewczyną, dowiedziałam się, że normalne kobiety też walczą z poczuciem braku bezpieczeństwa. Zawsze wydawało mi się, że nie mam z nimi nic wspólnego, lecz okazało się, że byłam do nich bardziej podobna, niż mogłam to sobie wyobrazić.

Kluczem do mojego uzdrowienia było zbudowanie zdrowych przyjaźni w ramach tej samej płci. Gdy to zrobiłem, seksualny pociąg do kobiet zmniejszył się w naturalny sposób, ponieważ odkryłam, że przez cały czas szukałam miłości, intymności i więzi.

Z Bożą pomocą i wsparciem troskliwych ludzi żyją wolna od homoseksualizmu już od 12 lat. Żyjemy w społeczeństwie, które mówi, że homoseksualizm jest czymś wrodzonymi i nie daje się tego zmienić, lecz ja sama jestem żywym dowodem tego, że nie jest to prawda, ponieważ jestem osobą, której życie zostało zmienione!

– – – – – – – – – –

Christine Sneeringer jest konferencyjna mówczynią i niezależną pisarką osiadłą w Fort Lauderdale na Florydzie. Jest dyrektorem Worthy Creations, należącej do światowej sieci Exodus International.

topodin.com

Jak pomóc w walce z homoseksualizmem

Jeff Buchanan

Jestem typowym Amerykaninem w średnim wieku. Jeżdżę SUV, mieszkam w 3 pokojowym mieszkaniu, mam średnie wykształcenie, pilnuję poziomu swego cholesterolu, jestem uzależniony od Palmtopa, mam rodzinę, mieszkam na przedmieściu. No, tak, dorzućmy jeszcze, że jestem pastorem i byłym homoseksualistą, ale wrócimy do tego. W tym wszystkim rola mentora zajmuje mi sporo czasu.

Mamy przed sobą pokolenie, które, aby wypełnić Boże przeznaczenie, ogromnie potrzebuje poradnictwa. Jeśli my nie wkroczymy, aby dyscyplinować młodsze pokolenie, to jest wielu innych, którzy gorliwie podejmą się tego zadania.  Wpisz w Google „mentoring” a pojawi ci się ponad 21 milionów trafień. Niemniej, większość z nich to społecznościowe i zbiorowe programy. Gdzie jest kościół? Gdzie są mężczyźni i kobiety, których pasją jest „iść i czynić uczniami wszystkie narody”?

Czasami zabawiamy się ideą, jakoby być czyimś „mentorem” to ośmiotygodniowy czy dwunastostopniowy wyraźnie określony plan postępowania. Ciekawe jest to, że Jezus wziął 12 niewykształconych Galilejczyków i zainwestował w nich nie 8 tygodni, lecz trzy lata intensywnego i osobistego czasu. Jeśli Jezus potrzebował tyle czasu, aby zrobić z kogoś ucznia, to dlaczego spodziewamy się, że będziemy w stanie zrobić to samo zaliczając podręcznik.  Zawsze szukamy jak największych zysków przy minimum inwestycji. Chrystus pokazuje nam coś całkowicie innego. Jeśli chcemy zostawić duchową spuściznę, musimy być gotowi na inwestowanie, które jest konieczne, aby ta spuścizna była trwała.

A teraz wróćmy do tego, że jestem pastorem i byłym homoseksualistą. Te dwa aspekty mojego życie współistnieją, ponieważ mentoring miał wpływ na mój osobisty wzrost. Mężczyźni, którzy zajęli różnie miejsca w moim życiu dali mi klucze do mojej tożsamości, celu i wolności.  Byli tacy mężczyźni, którzy postanowili spędzić ze mną czas i okazać mi zainteresowanie kim byłem i co robiłem. Nie byli to mentorzy mistrzowie czy ludzie jakoś szczególnie uzdolnieni w sztuce kościelnego uczniostwa, po prostu przeżyli coś przede mną więc zachęcali mnie i udzielali porad na mojej drodze. Niektórzy oddali się na długi czas. To właśnie tak konsekwencja, bez względu na jej formę, miała na moje życie największy wpływ. Dzięki temu, że ktoś poświęcił czas, aby okazać mi łaskę i powiedzieć prawdę, mogłem znaleźć wolność, jak też powołanie i cel. Teraz jestem oddany utrzymaniu tej linii i spuścizny.

Exodus International jest służbą, która poświęciła się mobilizowaniu ciała Chrystusa do usługiwania łaską i prawdą światu poddanemu wpływom homoseksualizmu. Co roku Exodus prowadzi International Freedom Conference, aby pomóc w wypełnianiu tej misji. W tym roku konferencja odbywa się w Asheville, w stanie Półn. Karolina, gdzie mężczyźni i kobiety będą wyposażani w środki potrzebne, aby pomóc tym, którzy zmagają się z pociągiem do tej samej płci, wyjść na wolność. Spotkałem pewnego młodego mężczyznę, który spędził większość swego czasu w tej społeczności, kulturze i na działalności wśród gejów. W czasie konferencji doszedł do tego, żeby zostawić to wszystko za sobą. Gdy rozmawialiśmy o tym, jak będzie wyglądało jego życie powiedział po tygodniu: „Jeff, boję się stąd wyjechać. Wiem, że gdy wrócę do domu wpadnę w tą samą pułapkę. Nie mam zupełnie nikogo, kto pomógłby mi przejść przez to”.

Panowie, tak nie powinno być! Ci mężczyźnie tak rozpaczliwie potrzebują ojców i braci, którzy będą razem z nimi pójdą tą drogą i okażą współczucie Chrystusa.  Zawsze wydaje się, że łatwiej jest pomóc komuś, kto zmaga się z heteroseksualną pornografią czy pożądaniem, ponieważ łatwiej się z tym utożsamić. Niemniej, gdy spędzisz trochę czasu z mężczyzną walczącym z pociągiem do tej samej płci, odkryjesz niezwykłe podobieństwa ze swoimi własnymi zmaganiami i ranami. Często korzenie naszych zmagań są takie same, lecz znajdują różne sposoby wyrazu u różnych ludzi.

W porządku, chcę, lecz jak mogę pomóc

– możesz zapytać. To dobre pytanie. Zobaczmy w skrócie, jak być skutecznym mentorem:

  • bądź współczujący. Zbyt często ci mężczyźni spotykali w swym życiu twardych, odległych i nietroskliwych mężczyzn. Wielu zostało odrzuconych przez pastorów czy innych mężczyzn z kościoła właśnie z powodu tych zmagań. Chciej im okazać akceptację ze względu na to kim są, pamiętaj: nikt nigdy nie prosił o to, aby mieć pociąg do tej samej płci, to nie jest wybór. Jedynym wyborem jest to czy postępujemy zgodnie z pokuszeniem, czy nie.

  • bądź konsekwentny. Tutaj właśnie oddanie ma krytyczne znaczenie. Zademonstruj swoje oddanie im i mentorską relację. Zdarza się, że niektórzy oczekują nieuniknionego odrzucenia w byciu razem lub uważają brak konsekwencji za brak zainteresowani.

  • okazuj zaangażowanie. Stań się częścią ich życia i włącz ich do swojego życia. Wielu z nich bardzo potrzebuje przykładów zdrowych relacji rodzinnych. Mentoring to czynienie uczniami we wszystkich dziedzinach życia; duchowych i praktycznych. Nasze duchowe i zawodowe życie muszą być spójne. Niektórym będzie potrzebna pomoc w sprawach finansowych, zakupie domu czy nabyciu samochodu.

Wygląda na dużo? Tak, ale czy to, co ma nieograniczone możliwości i cenę przychodzi nie wymaga ceny? Nie zamieniłbym mojego doświadczenia, na które składają się wpływ na wzrost i wyjście na wolność innych mężczyzn na nic innego na świecie. Tak, wymaga to czasu, poświęcenia, osobistych inwestycji, cierpliwości i oddania, lecz świadomość tego, że jest to wkład w spuściznę duchowych synów i córek, warta jest tego.

– – – –

Jeff Buchanan od 10 lat usługuje w kościele, jest dyrektorem Exodus Church Network, międzywyznaniowej sieci kościołów wychodzących do tych, którzy zostali dotknięci niechcianym pociągiem do tej samej płci.

aracer.mobi

Co powiedzieć uczennicy, która myśli, że może być lesbijką?

24 czerwca 2009

Al Menconi

W zeszłym tygodniu przeczytałem rozmowę (artykuł) pewnej liderki młodzieżowej z uczennicą, która myślała, że może być lesbijką. Czytam codziennie ogromne ilości materiału i nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdarzyło mi się, abym był przymuszony do napisania do kogokolwiek w jakiejkolwiek sprawie. Żyj i pozwól żyć innym. Jeśli coś mi się nie podoba, kasuję to. Nie chcę się spierać o zdecydowanie utrzymywane opinie.

Mam dość pracy na swoim własnym polu i nie potrzebuje angażować się w cudze artykuły, blogi czy historie; ani one nie przekonają mnie, ani ja nie zamierzam przekonywać ich. Lecz MUSIAŁEM skomentować tą młodzieżową pastorkę. Nie tylko dlatego, że wierzę, że robi tej uczennicy złą przysługę lecz wierzę również, że wyrządza zło Kościołowi. Nie publikuję jej oryginalnego artykułu, ponieważ jest zbyt długi i nie chcę identyfikować anie jej, ani jej kościoła. Moja odpowiedź da wam dobry obraz tego, co ma do powiedzenia.

Publikuję moją odpowiedź teraz, ponieważ w przyszłości to, co napiszę będzie „przestępstwem nienawiści” (hate crime) i chcę, aby ludzie wiedzieli na czym stoję.

Co powiedziałbyś uczennicy, która ma „odczucia” związane homoseksualnością?

Czy coś pominąłem w twoim artykule? Nie zauważyłem, żeby lider powiedział dziecku, że homoseksualizmy jest czymś złym w oczach Boga. Nie powiedziała też, że to grzech. Czyż nie należy do naszej odpowiedzialności, aby być uczciwymi wobec naszych uczniów? Uczciwość NIE JEST POTĘPIANIEM! Powinniśmy słuchać i prowadzić naszych uczniów do Prawdy. Homoseksualizm jest życiowym wyborem, który jest obrzydliwy dla Boga. To nie jest osądzanie jednostki, która „myśli”, że może być gejem. Jest to po prostu cytowanie Pisma i nauczanie Prawdy. (Rdz. 19 i inne.)

Wiemy, że Bóg z nikogo nie „robi” homoseksualisty, po czym mówi, że takie życie jest grzechem. Wiemy również, że homoseksualizm jest grzechem, ponieważ Bóg tak mówi, lecz wiemy o tym również ze zdrowego rozsądku.

Przemyśl to:

Gdyby cały świat żył homoseksualnym stylem życia, to jak mogłaby ludzkość przetrwać?

Oczywiście, nie mogłaby. Jedno pokolenie i koniec. Ta prosta drobna ilustracja pokazuje, że homoseksualizm jest destrukcyjny dla przetrwania ludzkości. Jeszcze zanim odezwało się wołanie naszego serca o wypełnienie Jezusem Chrystusem dziury w naszym sercu, było w nas wołanie o przetrwanie.

Gdy urodził się mój drugi wnuk, obserwowałem jego zmagania o przeżycie w prenatalnej części szpitala. Walczył, aby oddychać, walczył o wszystko czym był, co było warte przetrwania. Nikt nie musiał mówić mu, że ma oddychać, było to naturalne. Wola przetrwania była naturalna i normalna. Modlę się każdego dnia, aby chciał wypełnić swoje życie Duchem Chrystusa, lecz musiał przeżyć, zanim to będzie mogło się zdarzyć.

Normalną i naturalną rzeczą w ludzkiej walce jest, aby przetrwać. Gdy styl życia jest destrukcyjny dla przetrwania ludzkości, Bóg tego nienawidzi. On nie nienawidzi jednostek; nienawidzi tego stylu życia, ponieważ kocha Swoje stworzenie – nas. On kocha nas tak bardzo, że posłał Swego jedynego Syna, aby umarł za nas.

Przez te wszystkie lata miałem kilku uczniów, którzy mówili mi: „Zawsze miałem takie uczucia, od dzieciństwa”. Mówiłem im, że mieć uczucia, różne uczucia/wrażenia, jest całkiem normalne. Gdy mamy uczucie/wrażenie, aby skoczyć ze skały, gdy spoglądamy w dół z urwiska, mówi się nam, aby 'zwalczyć te odczucia’. Gdy mamy poczucie do przejadania się, mówi się nam, abyśmy z tym walczyli. Niektórzy nas mają skłonności do (poczucie pociągu do… – przyp.tłum.) innych destrukcyjnych zachowań takich jak alkoholizm, narkomania czy gniew i mówi się nam, abyśmy również „walczyli z tymi uczuciami”. Dlaczego nie mielibyśmy walczyć z destrukcyjnymi uczuciami pociągu do homoseksualizmu?

Zawsze, gdy mogłem z miłością podzielić się Prawdą Bożego Słowa z uczniami, którzy kwestionowali swoje seksualne odczucia, przynosiło im to ulgę i byli wdzięczni. Nie rozumieli wcześniej Prawdy Słowa Bożego ani nie rozumieli swoich uczuć.

W KAŻDYM przypadku uczeń dziękował mi za wysłuchanie i dziękował za pomoc w zastosowaniu Prawdy Pisma w jego życiu. Przez lata obserwowałem tych byłych uczniów jak wzrastali na swej drodze z Chrystusem i prowadzili szczęśliwe, normalne i produktywne życie. Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, że to Szatan szepce swoje kłamstwa w umysły uczniów? Czy różne formy rozrywki i inne nauczania nie wymusiły tych kłamliwych myśli?

Chrześcijanie powinni uczciwie słuchać i NIE potępiać innych, lecz przestępstwem będzie jeśli nie poprowadzimy tych uczniów do głębszego zrozumienia biblijnego nauczania w tej sprawie.

Jeśli nie dzielisz się pełną Prawdą Bożego Słowa to krzywdzisz swoich uczniów.a

Wiem, że takie komentarze nie są popularne we współczesnym społeczeństwie i wiem, że otrzymam wiele krytyki, lecz nie mogę siedzieć z boku i nie mówić Prawdy w miłości.

aracer

Dlaczego homoseksualizm jest bardziej zbliżony do dobrowolnego kazirodztwa i poliamorii, niż rasy czy płci 4/4

Przekonujący i możliwy do przyjęcia przez świeckie społeczeństwo wywód.

Część 4: Odpowiedzi na kontrargumenty

dr Robert A. J. Gagnon

21 maja 2009

Trzy główne kontrargumenty są wnoszone przeciw moim ogólnym tezom zawartym w poprzednich trzech częściach; mianowicie, że kazirodztwo dorosłych i poliamoria są lepszymi analogiami do homoseksualizmu i transwestytyzmu niż rasa czy płeć. Żaden z tych kontrargumentów nie jest moim zdaniem przekonujący.

Po pierwsze: adwokaci homoseksualnych związków czasami dowodzą, że nie ma żadnych znaczących seksualnych różnic między kobietą, a mężczyzną, często odwołując się do stricte społeczno – strukturalnej filozofii. Problem polega na tym, że większość ludzi nie żyje zgodnie z takim poglądem, w tym większość uznających siebie za „gejów” czy „lesbijki”. Dlaczego tak jest, że, na przykład, ogromna większość homoseksualistów (mężczyzn) nie byłaby w pełni usatysfakcjonowana (lub tak twierdzą) pożyciem seksualnym z kobietą, nawet z bardzo zmaskulinizowaną, niekonformistyczną płciowo kobietą? Dlaczego w skali Kinsey’a uważają siebie za „6 kategorię”? Czy może być tak, że jednak milcząco uznają to, że jest u mężczyzn pewna istotna męskość, której nawet w niekonformistyczna płciowo i zmaskulinizowana kobieta nie jest w stanie skutecznie odtworzyć?

Jeśli nie ma istotnych czy znaczących męsko – damskich różnić to dlaczego nie oczekiwać tego, żeby cała amerykańska populacja była biseksualna, zamiast „uniseksualna”? A jednak, jak to jest, ponad 98% ludności (a możliwe, że ponad 99%) zdecydowanie skłania się ku współżyciu tylko z członkami jednej płci. Musi być zatem jakaś fundamentalna różnica między męskością, a kobiecością, która tworzy radykalne różnice między heteroseksualizmem, a homoseksualizmem. W pierwszym przypadku to seksualne pobudzenie przez płeć, którą się nie jest, lecz która uzupełnia swoją własną seksualność. W drugim przypadku, seksualne pobudzenie jest wywoływane przez tą samą płeć, którą się już jest, jako seksualna istota, i naprawdę nie uzupełnia własnej seksualności. Nie są to po prostu dwie różne seksualne orientacje, które skądinąd są równym rozwojem natury i zdrowia. Jedno jest samoistnym zaburzeniem i nie jest to heterseksualność.

Drugim potencjalnym argumentem przeciwko moim tezom to, że istnieją wrodzone czynniki powstawania niektórych homoseksualnych przekształceń (które to czynniki, w żadnym wypadku, nie są ani totalne, ani deterministyczne), co ma nadawać „naturalności” homoseksualnym pragnieniom czy zachowaniom. Jest to argument, który wynika z niezrozumienia elementarnej kwestii tego, że można mieć wewnętrzne czy mimowolne pragnienia, które są nienaturalne na innym gruncie. Na przykład, pedofile nie „wybierają” tego, aby być pedofilami w normalnym znaczeniu słowa „wybór”, a jednak, pomimo tego, brak wyboru nie sprawia, że seksualne współżycie z dziećmi staje się „naturalne” w najprawdziwszym sensie tego słowa, ponieważ dzieci strukturalnie i formalnie nie są przygotowane do współżycia z dorosłym. Nie chodzi mi tutaj o to, żeby twierdzić, że homoseksualizm jest równie zły jak pedofilia, lecz raczej o wskazanie na to pojedynczy punkt, że wrodzona seksualna orientacja nie powoduje, że zachowania powstające z tego pragnienia są „naturalne”.

Co więcej, wszyscy wiemy, że wrodzone pobudki są zawodnymi doradcami moralnych zachowań. Argument stawiany za homoseksualnością oparty na biologicznych przyczynach nie jest skutecznym argumentem moralnym, ponieważ, jak przyznali nawet dwaj naukowcy, badający biologiczne czynniki powstawania homoseksualizmu i którzy popierają sprawy homoseksualistów: „nie można wyciągać żadnych jasnych wniosków co do moralności zachowań tylko na podstawie samego faktu biologicznego ich wywoływania, ponieważ wszelkie zachowania są wywoływanie biologicznie” (J. Michael Bailey z Northwestern University oraz Brian Mustanski z Indiana University).

Trzecim argumentem za homoseksualizmem jest to, że nie może on być porównywany do kazirodztwa czy polimaroii, ponieważ z tymi dwoma ostatnimi wiążą się nierozerwalnie szkody/krzywdy, równocześnie przypisując wszelkie szkody wynikające z homoseksualizmu przypisuje się społecznej „homofobii”. Taki argument jest oparty na fałszywych założeniach i błędnych informacjach.

Po pierwsze: jak już wcześniej pisałem, zarówno homoseksualizm jak i lesbijstwo wywołują większą ilość wymiernych szkód, choć w inny sposób i zgodnie z odpowiednimi różnicami między kobietami i mężczyznami. Nie można więc, moim zdaniem, przypisywać lwiej części problemu tak zwanej „homofobii”. Nawiasem, czym byłaby „kaziro-fobia” i „poli-fobia” i w jakim stopniu społeczny wstręt do tych zachowań miałby wpływać na większą ilość wymiernych szkód?

Po drugie: nie ma żadnych naukowych badań, które wskazywałyby na nieodłączne, naukowo mierzalne szkody wywoływane przez kazirodcze związki dorosłych, a jeszcze mniej tradycyjne poligamiczne związki.
Rok czy dwa lata temu, Oprah Winfrey, amerykańska kulturalna guru, w jednym ze swych telewizyjnych programów przyjmowała grupę intelektualistek, atrakcyjnych, bogatych kobiet żyjących w poligamicznych związkach w Arizonie. Pod koniec programu Oprah przekonywała widzów, że społeczeństwo maluje być może zbyt szerokim pędzlem negatywizmu fenomen poligamii. Nawet jeśli chodzi o pedofilię, dwa badania APA wskazują (jedno dyskredytujące, drugie przyznające), że dziecko, które odbyło stosunek płciowy z dorosłym często dojrzewa nie ujawniając wymiernej krzywdy? Jeśli to prawda o pedofilii, to o ileż bardziej będzie tak w stosunku do popełnianego przez dorosłych kazirodztwa i poliamorycznych związków?

Wielu gorliwych popleczników homoseksualizmu, gdy usłyszą logiczny wywó  o
tym, że homoseksualizm dorosłych jest bardziej podobny do poliamorii czy kazirodztwa dorosłych, wpada w wielkie oburzenie. Niemniej, oburzenie/gniew nie zastąpi uzasadnionej argumentacji, choć to pierwsze jest często praktykowane bardzo skutecznie przez promujących homoseksualizm. Być może przyjdzie czas na to, że ci, którzy mają dobre argumenty za tym, aby wierzyć że homoseksualne praktyki nie powinny być przyjmowane przez społeczeństwa staną się równie oburzeni.

Czynienie takich analogii nie jest „nienawistne”, jeśli nie wiąże się to z zachęcaniem do nienawiści i wyrządzania fizycznej szkody osobom, które są zaangażowane w poliamoryczne czy kazirodcze związki. Miłość może być prawidłowo przeżywana wyłącznie wtedy, gdy jest oparta na poprawnej wiedzy. Jeśli rzeczywiście kazirodztwo i poliamoria są bliższymi analogiami do homoseksualizmu i tranwestytyzmu niż rasa i płeć, to trudno powiedzieć, że społeczeństwo robi dobrze dając zachętę do takich zachowań przez prawa dotyczące „seksualnej orientacji” czy „tożsamości płciowej”.

dr Robert A.J. Gagnon jest profesorem Nowego Testamentu na Pittsburgh Theological Seminary, autorem książki: „The Bible and Homosexual Practice: Texts and Hermeneutics” (Abingdon Press) oraz współautorem: „Homosexuality and the Bible: Two Views” (Fortress Press).

topodin

Na celowniku homolobbystów

Rozmowa z ks. dr Dariuszem Oko 

W „Tygodniku Powszechnym” dominuje bardzo silna, radykalna grupa homoideologów, którą tworzą czołowi publicyści i redaktorzy tej gazety. Ta grupa uważa się za reprezentację liberalnego skrzydła w Kościele. Ten szczególnie rozumiany liberalizm idzie w podobnym kierunku, w jakim poszedł Kościół w Holandii – odrzucenia nauczania Magisterium i płynięcia z liberalno-lewicowym prądem epoki. Sądzę, że to jedna z głównych przyczyn upadku „Tygodnika”. Jest on solą, która utraciła smak.

Rozmawia: Bartłomiej Radziejewski

W niektórych środowiskach nazwisko Księdza jest wymieniane jako przykład sztandarowego homofoba w polskim Kościele. Homofobię zarzucali Księdzu nawet publicyści katoliccy. Jak do tego doszło?

Pod koniec maja 2005 roku opublikowałem w „Gazecie Wyborczej” tekst pod tytułem Dziesięć argumentów przeciw, w którym przedstawiłem filozoficzne,
socjologiczne, medyczne i teologiczne racje przeciwko homoseksualizmowi. Wcześniej próbowałem go wydrukować w „Tygodniku Powszechnym”, ale został on odrzucony jako „homofobiczny”. Artykuł okazał się najczęściej czytanym i dyskutowanym tekstem antyhomoideologicznym w Polsce.

Odpowiedź miała mnie unicestwić. Z jednej strony zostałem zasypany gradem anonimowych, najbardziej obrzydliwych wyzwisk, ale i poważnych gróźb. Do dzisiaj mnóstwo z nich można przeczytać na portalach gejowskich. Z drugiej strony rozpoczęła się zmasowana publiczna nagonka na mnie.
Wstępem do niej był list szesnastu redaktorów „Gazety Wyborczej”, w którym protestowali przeciwko mojemu tekstowi i odcinali się od decyzji o jego publikacji na łamach swojego dziennika. Potem w „Gazecie” wydrukowano całą serię wymierzonych we mnie artykułów, nie dając mi – wbrew elementarnej ludzkiej uczciwości i etyce dziennikarskiej oraz prawu prasowemu – żadnej
możliwości odpowiedzi. Typowe dla „Wyborczej” zaszczuwanie, „wykańczanie” inaczej myślącego.

Co charakterystyczne, na czoło tej nagonki wysunął się rzekomo katolicki „Tygodnik Powszechny”. Najpierw zaatakowała mnie pani Halina Bortnowska, która potraktowała mnie bardzo pogardliwie. Wystąpiła przy tym otwarcie przeciwko stanowisku i nauczaniu Kościoła, określając związek homoseksualny jako coś godnego najwyższego szacunku, czyli de facto nazywając
trwanie w grzechu śmiertelnym czymś chwalebnym. Tym samym tropem poszedł ks. Jacek Prusak SJ ze swoim niesłychanie agresywnym tekstem Inni inaczej w „Tygodniku Powszechnym”. Nie znam innego przypadku tak brutalnego ataku księdza na księdza. Język, argumentacja, zaciekłość tego artykułu były zadziwiająco podobne do tego, co pisano na najgorszych portalach gejowskich. Ksiądz Prusak zarzucił mi m.in. nieznajomość elementarnych zasad logiki, koniecznych do opanowania na poziomie maturalnym, podczas gdy jestem autorem dwóch wysoko ocenionych doktoratów z teologii i filozofii.
Stwierdził też, że kocham chrześcijaństwo ponad prawdę i dlatego skończę na miłości własnej ponad wszystko, czyli przypisał mi cechę Szatana. Merytoryczne przesłanie tekstu Prusaka było tożsame z przesłaniem Bortnowskiej: pochwała homoseksualizmu w jaskrawej sprzeczności z Pismem Świętym i nauczaniem Kościoła. W podobnym tonie wypowiedział się ojciec Tadeusz Bartoś OP, dziś już były duchowny.

Moi śmiertelni wrogowie przeszli także do czynów. Mój samochód został uszkodzony w taki sposób, bym zginął w sprowokowanym wypadku! Według policji postąpiono tu zgodnie z klasycznymi metodami komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, która także w ten sposób eliminowała ludzi „Solidarności”. Na szczęście modli się za mnie kilkaset osób, mam tysiące sympatyków i wielu wspaniałych przyjaciół. Są wśród nich także dobrzy policjanci oraz ochroniarze, którzy fachowo, dobrze mi doradzają i w razie potrzeby udzielają pomocy.
Pewnie dlatego jeszcze żyję.

Jak to możliwe, że w środowisku powszechnie uważanym za katolickie urządza się nagonkę na duchownego i jawnie propaguje homoseksualizm, wbrew stanowisku Kościoła?

W „Tygodniku Powszechnym” dominuje bardzo silna, radykalna grupa homoideologów, którą tworzą czołowi publicyści i redaktorzy tej gazety. Są to przede wszystkim ksiądz Jacek Prusak oraz Tomasz Fiałkowski, Halina Bortnowska, profesorowie Jacek Bomba, Krystian Lupa i Paweł Śpiewak. Trzeba też wiedzieć, że panowie Bomba i Lupa należą do najbardziej Na celowniku homolobbystów zdeklarowanych, aktywnych i znanych homoseksualistów Krakowa. Ich w pełni homoideologiczne teksty są publikowane przy wiedzy i poparciu redaktora naczelnego, księdza Adama Bonieckiego.

Ta grupa uważa się za reprezentację liberalnego skrzydła w Kościele. Nie chodzi zresztą tylko o stosunek do homoseksualizmu. Ksiądz Prusak wielokrotnie nie tylko wspierał homoseksualizm i antykoncepcję, ale podważał właściwie całą katolicką doktrynę seksualną. Mówi o konieczności przeprowadzenia w Kościele rewolucji seksualnej podobnej do tej z lat

Czy zatem środowisko to jest bliskie herezji?

Tak trzeba nazwać otwarte odrzucanie nauczania Kościoła, tak mówią o nim teologowie i biskupi. Ten szczególnie rozumiany liberalizm idzie w podobnym kierunku, w jakim poszedł Kościół w Holandii – odrzucenia nauczania  Magisterium i płynięcia z liberalno-lewicowym prądem epoki. Sądzę, że to jedna z głównych przyczyn upadku „Tygodnika”. Jest on solą, która utraciła smak.

Dla wierzących stał się już zbyt antychrześcijański, a dla lewicowców jest jeszcze za mało lewacki. Stracił przytłaczającą większość czytelników dla tych samych powodów, dla których Kościół w Holandii stracił przytłaczającą większość wiernych. Losy tego Kościoła i tej gazety są bardzo podobne i bardzo pouczające. Przynajmniej teraz już niejako eksperymentalnie wiemy, jak wygląda jedna z możliwych dróg unicestwienia i samounicestwienia Kościoła.

Jak reaguje na to kościelna hierarchia?

Już Jan Paweł II proroczo pisał do Jerzego Turowicza w 1995 roku, że dostrzega w „Tygodniku Powszechnym” dochodzenie do głosu lewicowych tendencji, że nie stoi on dostatecznie po stronie Kościoła. Dzisiaj te tendencje osiągają swoje apogeum. Niedawno abp Józef Michalik postawił na łamach „Niedzieli” tezę, że trudno uważać „Tygodnik Powszechny” za pismo katolickie. Wiadomo też, że miały miejsce bardzo liczne i bardzo poważne upomnienia. Opinia publiczna może o nich nie wiedzieć, ponieważ Kościół nie rozlicza się ze swoimi kapłanami za pośrednictwem mediów, próbuje ratować ich ewangelicznie jak drzewo, które po okopaniu i nawiezieniu może wyda owoce za rok.

A jak Kościół odniósł się do nagonki na księdza?

Otrzymałem wielkie, zdecydowane wsparcie ze strony Kościoła, kardynałów, biskupów, księży i wielu wiernych, w tym szeregu profesorów różnych specjalności.

Spośród hierarchów solidarność ze mną wyrazili m.in. kardynałowie Stanisław Dziwisz, Marian Jaworski i Stanisław Nagy oraz arcybiskupi Józef Michalik i Stanisław Nowak. Mam od nich szereg listów z wyrazami serdecznego i zdecydowanego poparcia w moich zmaganiach.  Niedawno abpJózef Michalik postawił na łamach „Niedzieli” tezę, że trudno uważać „Tygodnik Powszechny” za pismo katolickie. Kościół rozpoznał i uznał mój szczególny charyzmat krytyki homoideologii oraz homoherezji, a jego wypełnianie wyznaczył mi jako jedno z moich głównych zadań.

Ale czy którykolwiek z hierarchów poparł Księdza publicznie?

– Nie.

To podobnie jak w przypadku ks. prof. Waldemara Chrostowskiego. Atakuje go publicznie mała część duchownych pod swoim nazwiskiem, ale otwarcie nikt nie stanie głośno w jego obronie – choć prywatnie wielu biskupów i księży mówi, że się z nim zgadza i solidaryzuje…
Wracając jednak do głównego wątku naszej rozmowy: czy czuje się Ksiądz homofobem?

„Homofob” to pojęcie z arsenału ideologicznej propagandy, podobnie jak kiedyś „kułak” czy „zapluty karzeł reakcji” w ustach komunistów albo „parszywy Żyd” w ustach nazistów. A te pełne nienawiści słowa były przecież wstępem do fizycznej eksterminacji milionów ludzi! Homofob – to jest słowo, które ma stygmatyzować, wykluczać, duchowo niwelować, zamykać usta krytykom  bez podania poza tym jakiegokolwiek racjonalnego argumentu. Ma rozstrzygać i kończyć
każdą dyskusję jeszcze przed jej rozpoczęciem. Tym mianem określa się każdego, kto wypowie publicznie bodaj jedną krytyczną uwagę na temat homoseksualizmu lub homoideologii. W machinie homopropagandy „homofobia” to zaburzenie psychiczne mające polegać na irracjonalnej niechęci lub nienawiści do homoseksualistów.

align=”justify”>W ten właśnie sposób są określani ludzie niezwykle szlachetni, by wymienić tylko Jana Pawła II, Benedykta XVI czy Matkę Teresę z Kalkuty. Z drugiej strony mamy homofanów, takich jak Adam Michnik, Jerzy Urban czy Joanna Senyszyn.
Manipulacja polega tutaj na utożsamieniu krytyki z nienawiścią.

Podobnie trzeba by powiedzieć, że każdy kardiolog jest kardofobem i nienawidzi swoich pacjentów, kiedy krytykuje ich sposób życia, mówiąc, że nadwaga i papierosy doprowadzą ich do kolejnego zawału.

Jeśli godzimy się na terminologię stosowaną przez homoideologów, to stajemy przed wyborem:czy razem z największymi autorytetami świata chrześcijańskiego, od Jezusa, przez wszystkich papieży, biskupów i myślicieli chrześcijańskich, być homofobami, czy wespół z lewakami w rodzaju Urbana czy Michnika nosić piętno homofanów.

Ale uważam, że nie powinniśmy się na to godzić! „Homofob” to wyzwisko ubliżające ludzkiej godności. Przyjmować je to tak, jakby będąc polskim patriotą z Armii Krajowej w latach 40. i 50., godzić się na miano „zaplutego karła reakcji”. Musimy bronić swojej godności! Ale też nie pozwalać na zakłamywanie debaty publicznej i fałszowanie języka. Z najwyższym szacunkiem odnoszę się do każdego człowieka, także homoseksualisty, nigdy nie używam takich słów, jak „pedał”, „ciota” czy nawet „pederasta”, ale żądam także, żeby nikogo nie obrażano słowem „homofob”.Nie jestem homofobem, ale krytykiem homoidelogii. Właśnie dlatego, że tak wiele dowiedziałem się na ten temat, wiem, jak bardzo zagrożeni są homoseksualiści i ich otoczenie. Staram się im pomóc, ratować – jako filozof i teolog, jako ksiądz, czyli także lekarz ducha.

Dlaczego krytykuje Ksiądz homoseksualizm?

Trzeba rozróżnić kilka spraw. Sama skłonność homoseksualna jest rodzajem zaburzenia psychicznego i seksualnego, ale nie może być grzechem, bo nie jest aktem wolnej woli. Kościół ocenia ją bardzo negatywnie i oferuje pomoc osobom dotkniętym tym zaburzeniem. Czym innym jest wolna akceptacja tego zaburzenia i czynny homoseksualizm – to jest oczywiste zło i grzech, wielokrotnie jednoznacznie potępione w Piśmie Świętym i nauczaniu Kościoła.

Największym zagrożeniem jest jednak homoideologia. I właśnie na jej krytykowaniu się koncentruję. Robię to, ponieważ jest ona wielkim kłamstwem na skalę światową, podobnie jak dawniej marksizm-leninizm czy narodowy socjalizm. Krytykuję homoideologię dla tych samych powodów, dla których wcześniej Wojtyła i Tischner jako młodzi księża krytykowali ideologię marksistowską.Przedstawiając homoseksualizm jako pozytywny i szczęśliwy styl życia, sprowadza ona młodych ludzi na złą drogę. Trzeba ich ratować! Bo homoseksualizm to nie tylko grzech i zaburzenie, ale też groźna patologia społeczna. Geje chorują na AIDS i inne choroby weneryczne częściej niż prostytutki! Przemoc przytrafia im się też częściej niż heteroseksualistom. Umierają zwykle wcześniej, częściej samotni. A homoideolodzy twierdzą, że to droga do szczęścia! Dlatego walka z nimi jest walką o człowieka.

Z faktu, że wielu homoseksualistów jest nieszczęśliwych, nie wynika jednak, że szczęśliwy związek homoseksualny jest niemożliwy.

Takie związki na dłuższą metę nie istnieją. W całych dziejach ludzkości trudno wskazać bodaj jednego homoseksualistę, który byłby wierny jednemu partnerowi przez całe, długie życie. To niespotykane. Statystyka pokazuje, że ich „związki” trwają średnio półtora roku i nawet wtedy mają jeszcze przynajmniej ośmiu partnerów „na boku”. Co czwarty gej w USA przyznaje się, że w życiu miał więcej niż tysiąc partnerów, a tylko co czwarty, że mniej niż stu!A zatem „po owocach ich poznacie”. Jeśli głoszą radość, szczęście i prawa człowieka, a sprowadzają na ludzi smutek, depresję, bezdzietność, grzech i nietolerancję – sprawa jest oczywista. Zdrowe społeczeństwo nie może promować społecznych patologii.

Jaki jednak wybór mają sami homoseksualiści, skoro – jak twierdzą – ich seksualna odmienność jest wrodzona? Potwierdza to fakt, że w każdej populacji jest stały odsetek osób homoseksualnych.

Jest też stały odsetek chorych na schizofrenię, alkoholizm i setki innych chorób. A rzekome genetyczne uwarunkowanie homoseksualizmu to jeden z najbardziej zawzięcie rozpowszechnianych przez to środowisko mitów. Tymczasem coś takiego jak gen homoseksualny nie zostało odkryte, pomimo intensywnych poszukiwań i błyskawicznego rozwoju genetyki w ostatnich latach. Badania dowodzą, że źródłami skłonności homoseksualnych są najczęściej zaburzenia hormonalne w czasie ciąży i – przede wszystkim – traumatyczne przeżycia w dzieciństwie. Brak uczuć ze strony rodziców, szczególnie ojca, a zwłaszcza słabość ojca sprzyjają powstawaniu tego zaburzenia. Tezę o psychospołecznych przyczynach homoseksualizmu potwierdzają liczne przypadki bliźniąt jednojajowych, jak wiadomo identycznych genetycznie, z których jedno jest hetero-, a drugie homoseksualne.

Tak czy inaczej nie mają wyboru. Nikt na własne życzenie nie podlega traumatycznym przeżyciom prowadzącym do zaburzeń seksualnych.

Ależ mają wybór! Homoseksualizm można bowiem z sukcesem leczyć. W Stanach Zjednoczonych i innych krajach zachodnich od lat funkcjonują ośrodki oferujące pomoc w tym zakresie. Terapia nie jest oczywiście łatwa Na celowniku homolobbystów – jak w każdym poważnym zaburzeniu psychicznym. Wymaga silnej woli i systematycznego wysiłku ze strony chorego. Ale bardzo wielu się udaje – zwłaszcza gdy jest wspierana wiarą i modlitwą. Wtedy dawni homoseksualiści zostają często szczęśliwymi małżonkami i rodzicami w związkach heteroseksualnych.
Niektórzy piszą nawet książki o swojej przemianie, jak na przykład Richard Cohen (Wyjść na prostą, Kraków 2005) czy

align=”justify”>Alan Medinger (Podróż ku pełni męskości, Poznań 2005). Sam tylko holenderski psychiatra Gerard van den Aardweg wyleczył ich kilkuset. Wystarczy tylko nie przestraszyć się homoterroru i wziąć się do solidnej, lekarskiej pracy. Pomoc homoseksualistom, i to tę najcenniejszą – duchową, niesie też Kościół katolicki. Jego siłą jest prawda. I to wielu homoseksualistów do niego przyciąga. Słyszą od nas fundamentalną prawdę o człowieku: że jest przede wszystkim powołany do współistnienia z Bogiem, że erotyka jest ważną, ale nie najważniejszą sferą życia. Często słyszę od moich podopiecznych, że nie ma miłości bez seksu. I wtedy pomaga im retoryczne pytanie: czy zatem wasi rodzice uprawiali z wami seks? Dzięki temu otwierają się na głębsze rozumienie miłości niż to, do którego przyzwyczaja ich wszechobecna permisywna popkultura.

Najważniejsze, aby uświadomić homoseksualiście, że – jak wszyscy ludzie – jest dzieckiem Bożym, i że Bóg go kocha. Dał mu też godność i wolność, ale nie po to, by niszczył siebie i innych, jak chcą homoideolodzy, ale by czynił dobro, by rozwijał się do całej pełni człowieczeństwa. Tym samym to nie ślepe podążanie za swoimi popędami, ale życie w prawdzie i moralności jest drogą do szczęścia. A seks jest czymś wspaniałym i pięknym, ale zarezerwowanym dla małżeństwa. Homoseksualista, o ile się wyleczy, może go doświadczyć, ale wcześniej powinien się opanować, tak jak każdy człowiek musi opanowywać swoje popędy. Kościół daje więc homoseksualistom nadzieję, i to nie tylko na szczęśliwe życie na ziemi, ale przede wszystkim na zbawienie, podczas gdy homoideologia sprowadza ich na manowce.

A zwykli chrześcijanie? Jak mają się zachować, gdy przytrafi im się homoseksualista w rodzinie?

Przede wszystkim należy zachowywać najwyższy szacunek i delikatność, dawać wsparcie i nadzieję. Trzeba pamiętać o nieskończonej ludzkiej godności każdej osoby i wielkim obciążeniu psychicznym, jakie wiąże się Tolerancja nie oznacza akceptacji. Wiele rzeczy można, a nawet trzeba tolerować przez wzgląd na godność i wolność każdego człowieka.
Co nie oznacza, że należy go wspierać, gdy z tych atrybutów korzysta w sposób szkodliwy dla siebie i otoczenia z tym problemem. Niedopuszczalne jest używanie takich określeń jak „pedał” czy „ciota”, bo one godzą w godność. Potrzeba dużo rozmów i okazywania pozytywnych uczuć.
Potrzeba dobrego terapeuty i przewodnika duchowego. Ale też jasnego postawienia sprawy: że rozwiązanie tego problemu można osiągnąć poprzez zbliżanie się do Boga i panowanie nad własnym popędem, a nie folgowanie instynktowi i uleganie pokusie promiskuityzmu.

Powstaje coraz więcej ośrodków pomocy homoseksualistom. I do nich także można się zwracać po pomoc. Niestety, w Polsce jesteśmy pod tym względem zapóźnieni. Jedynym takim znanym miejscem jest jak na razie ośrodek „Odwaga” w Lublinie. Zbyt mało jest też księży specjalizujących się w duszpasterstwie homoseksualistów. Z jednej strony to trudne wyzwanie, wymagające sporej wiedzy, doświadczenia i szczególnych cech charakteru. Z drugiej strony wciąż zbyt niska jest świadomość problemu. No i kwestia pieniędzy – polski Kościół nie cierpi na ich nadmiar.

Powołuje się ksiądz na nauczanie Kościoła i dowodzi, że homoseksualizm jest grzechem. I to jest jasne dla chrześcijanina. Ale w państwie świeckim argumentacja religijna nie wystarcza do wykluczania mniejszości z życia społecznego. Każdemu przysługuje wolność do chwili, w której korzystanie z niej nie godzi w wolność innych.

Nie chodzi o wykluczenie, ale o pomaganie, chronienie. Przeszkadzamy ludziom w niszczeniu samych siebie i innych. Kiedy zobaczymy człowieka, który chce się powiesić albo rzucić z mostu, mamy święty obowiązek powstrzymywać go, ratować. Społeczeństwo stara się ograniczać zjawiska patologiczne, które są oceniane prawie przez wszystkich (niezależnie od wiary) jako w oczywisty sposób złe, ale których nie jesteśmy w stanie zupełnie wyeliminować.
Dlatego staramy się przynajmniej maksymalnie ograniczyć narkomanię, prostytucję, pornografię, alkoholizm, nikotynizm.

W Szwecji każdy kontakt z prostytutką jest karalny – dla klienta. Ale problem z homoseksualizmem polega na tym, że on niszczy przede wszystkim samych gejów, ale także ich rodziny i otoczenie. Pomyślmy, jeśli młody mężczyzna na zawsze już zejdzie na tę drogę, to jest to nie tylko tragedia dla niego i jego rodziny, ale także dla dziewczyny, która miała czy mogła zostać jego żoną. Dla  niej nawet czysto arytmetycznie zabraknie już mężczyzny, ona już nigdy nie zazna szczęścia posiadania rodziny, bycia żoną i matką. To jest nieszczęście nie tylko dla niego, ale także i dla niej. Ratując młodego człowieka przed takimi skłonnościami, ratujemy również ją oraz szereg innych osób – jego obecną i przyszłą rodzinę. Ponosimy też najwyższą odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci. W Polsce sprawcami 40 procent przestępstw pedofilskich są czynni homoseksualiści, stanowiący około 2 procent społeczeństwa. Przypadki pedofilii duchownych, które wstrząsnęły Kościołem w USA, w 90 procentach były natury homoseksualnej.

Lobby homoseksualne przedstawia różnicę między hetero- a homoseksualizmem tak, jakby była to taka sama różnica jak między różnymi kolorami skóry. To fundamentalne kłamstwo, które potrzebuje potem tysięcy następnych kłamstw, by się utrzymać. Podobnie jak kłamstwo o komunizmie. Homoseksualizm jest głębokim wypaczeniem natury człowieka. I dlatego prowadzi do kolejnych dewiacji i patologii, o których mówiłem. To jest różnica jak pomiędzy zdrowiem a zaburzeniem. A mamy tysiące rozmaitych zaburzeń oraz chorób ciała, psychiki i ducha. To tylko jedno z nich.

Podstawowe nieporozumienie leży też w fałszywej interpretacji pojęcia wolności.
Wolność jest w człowieku czymś największym, najświętszym, ale nie może być oddzielana od odpowiedzialności za siebie i innych. Wolność należy wykorzystywać do czynienia dobra, a nie zła, jak to robią homoseksualni aktywiści.

To skutek błędnej antropologii, którą przyjmują. Nawet abstrahując od chrześcijaństwa, posługując się tylko rozumem niewspartym wiarą, powinniśmy pojąć, że w człowieku i jego miłości, jego relacji do innych najważniejsze jest to, co duchowe. A homoideologia degraduje ducha i sprowadza istotę człowieczeństwa do cielesności, do zwierzęcego popędu.

Przeakcentowuje seksualność jako najwyższe powołanie człowieka. To fałszywe, zwulgaryzowane wyobrażenie o człowieku jest fałszem, który rodzi kolejne kłamstwa, dotyczące wolności, społeczeństwa i państwa.

Aktywiści homoseksualni twierdzą, że walczą jedynie o tolerancję dla swojej odmienności.

Tę już mają. Nikt dziś nie represjonuje homoseksualistów za ich skłonności. Jakie możliwości działania mają, pokazuje choćby potęga akcji, którą prowadzą.
Zagrożeni są natomiast ich krytycy. Ponadto tolerancja nie oznacza akceptacji. Wiele rzeczy można, a nawet trzeba tolerować przez wzgląd na godność i wolność każdego człowieka. Co nie oznacza, że należy go wspierać, gdy z tych atrybutów korzysta w sposób niewłaściwy, szkodliwy dla siebie i otoczenia. Przykładem może być prostytucja.

Wracając zaś do homoseksualistów: tolerancja przysługuje im na Zachodzie od dawna. To dowodzi, że prawdziwy cel ich działalności jest inny: przebudowa społeczeństwa w duchu homoideologii. Przeżyliśmy to już w przypadku komunizmu i nazizmu. Powinniśmy skoncentrować nasze wysiłki na tym, aby historia się nie powtórzyła.

Mocne porównanie. Ale czy uprawnione? Nazizm i komunizm były ideologiami totalitarnymi, dążącymi do całkowitego podporządkowania jednostki despotycznemu państwu i eksterminującymi oponentów.

Homoideologia jest bardziej niebezpieczna, choć głosi tolerancję i pluralizm. Ale gdy jej orędownicy dochodzą do władzy, ich działania idą w przeciwną stronę. Włoski filozof i polityk Rocco Buttiglione nie został członkiem Komisji Europejskiej tylko z powodu krytycznego wobec homoideologii stanowiska. Szwedzki pastor Ake Green został skazany za jedno kazanie, w którym – zgodnie z nauczaniem Kościoła – nazwał czynny homoseksualizm grzechem. W dzisiejszej Europie już są instrumenty prawne umożliwiające aresztowanie papieży za „homofobię”, Nie korzysta się z nich jedynie z obawy przed wywołaniem społecznego sprzeciwu, a przecież niedawno w ostatniej chwili udało się zablokować wielkie potępienie Benedykta XVI przez Parlament Europejski.

Homoideolodzy są przebiegli i starannie planują swoje działania. Wiedzą, że na obecnym etapie nie mogą sobie pozwolić na fizyczne podniesienie ręki na papieża. Koncentrują się więc na eliminowaniu z publicznej debaty swoich krytyków. Ale obecne przejawy nietolerancji z ich strony to zaledwie preludium tego, co nas czeka, jeśli nie zostaną powstrzymani. Bolszewicy głosili, że niosą prawdziwą wolność wszystkim narodom imperium rosyjskiego…

Wynika z tego, że istnieje jakiś dalekosiężny, tajny plan homoideologicznej ekspansji…

Owszem, choć nie jest tajny. Został sformułowany na zjeździe homoaktywistów w Wirginii w 1988 roku, ale z tą informacją trudno się przebić w debacie publicznej. Celem tego programu jest takie przekształcenie świadomości społecznej, aby legalizacja przywilejów dla homoseksualistów była zaledwie formalnością. Jego kolejne fazy to: znieczulenie, manipulacja, konwersja i eliminacja przeciwnika.

W fazie znieczulenia społeczeństwo zostaje zasypane taką ilością publikacji progejowskich, zostaje osiągnięta taka przewaga w mediach, aby po początkowych oporach przynajmniej zmęczenie lub znudzenie doprowadziło do uznania zjawiska homoseksualizmu za coś normalnego. Grad publikacji ma być jak huraganowy ogień przygotowawczy artylerii, pod którym strach się w ogóle poruszyć, sprzeciwić. W Polsce program ten realizuje przede wszystkim „Gazeta Wyborcza”. W ostatnich latach w jej różnych wydaniach ukazywały się średnio trzy progejowskie artykuły dziennie.

Na etapie manipulacji geje i lesbijki są przedstawiani wyłącznie niezwykle pozytywnie, jako ludzie szczególnie wrażliwi, szlachetni, pełni zasług i sukcesów, a zarazem jako biedna, pokrzywdzona mniejszość. Służy też temu
wmawianie, że wielu wielkich ludzi przeszłości było homoseksualistami, co jest tym łatwiejsze, że zmarli protestować nie mogą. Natomiast przemilcza się i odrzuca nawet najbardziej oczywiste dane o ciemnych stronach homoseksualizmu, na przykład o dużej reprezentacji homoseksualistów w elitach nazistowskich (zwłaszcza w formacji SA).

W fazie konwersji następuje nihilistyczne odwrócenie wartości. To, co dotychczas było zaliczane do patologicznego marginesu życia społecznego, teraz ma być postawione w jego centrum jako rzecz godna najwyższego szacunku.
Natomiast krytycy homoideologii mają zostać wyparci na margines, wyłączeni z publicznego dyskursu. Krytyków należy przedstawiać jako ludzi szczególnie odrażających. Bez żadnej dyskusji mają być wepchnięci do kategorii ignorantów, nienawistników, homofobów i bigotów, żeby nawet nie ważyli się odezwać. Maksymalnie zawyża się też procentowy udział homoseksualistów w społeczeństwie. Niektórzy aktywiści mówią nawet 10-25 procentach, podczas gdy z badań wynika, że realny odsetek nie przekracza zwykle 5 procent.

I wreszcie ostatni etap: eliminacja przeciwników. Ci, którzy tak głośno krzyczą o tolerancji, często sami, gdy tylko osiągną dostatecznie wielkie wpływy, nie chcą okazać jej innym. Wspominałem już o losie profesora Buttiglione i pastora Greena. Ale przykładów jest znacznie więcej. Choćby groźby wobec przewodniczącego Konferencji Episkopatu Włoch abp. Angelo Bagnasco, który po oprotestowaniu pomysłu tzw. „małżeństw” homoseksualnych dostał list, w którym oprócz jego zdjęcia z namalowaną swastyką był nabój, co w języku mafii oznacza śmierć. Albo wyrzucenie z pracy hiszpańskiego sędziego tylko za to, że wbrew naciskom homolobby nie przyznał homoseksualnej parze prawa do opieki nad dziećmi.

Wszystko to pod hasłami tolerancji, szacunku do różnorodności i pluralizmu
kulturowego…

Fakty przemawiają jednoznacznie za tym, że te hasła to zwykłe mydlenie oczu. Czy kogoś z homoseksualistów potraktowano w najnowszych czasach na Zachodzie w sposób taki, w jaki traktuje się krytyków homoideologii? Oczywiście nie. Żądanie tolerancji i równości, niezwykle szybko obraca się w prześladowanie chrześcijan. Operuje się przede wszystkim frazesami i hasłami, krzykiem i szantażem, a nie argumentami. Ta niechęć do merytorycznej dyskusji jest zresztą na swój sposób racjonalna – wynika ze strachu przed ujawnieniem intelektualnej mizerii swoich racji. Nic dziwnego, bo dla czegoś, co jest wewnętrznie złe, nie można znaleźć żadnego dobrego uzasadnienia – najwyżej jego pozór. A przeciwników trzeba zastraszyć, zmusić do milczenia choćby złamaniem kariery zawodowej, choćby groźbą więzienia i śmierci.

Środowisko homoseksualnych aktywistów jest w zasadzie nieliczne i marginalne.
Cieszy się jednak niesłychanym wsparciem medialnym i politycznym.
Skąd to ostatnie się bierze?

Główną siłą tego środowiska jest poparcie ateistów i lewicy. Ci sami ludzie, którzy dawniej gorąco popierali komunizm, po tym, jak ideologia ta ostatecznie zbankrutowała i skompromitowała się, zaczęli głosić homoideologię. Cechuje ich ten sam co komunistów sposób myślenia o człowieku i społeczeństwie. Jeśli uważają człowieka za wartość, to za wartość samoistną, oderwaną od Boga i jakiejkolwiek transcendencji. W efekcie wierzą w możliwość zaprowadzenia raju na ziemi. I bardzo chcą to zrealizować. Sądzą, że jednym ze środków do tego celu jest „wyzwolenie” homoseksualistów, tak jak kiedyś proletariatu. I podobnie im się to udaje.

Czyżby aktywiści homoseksualni pełnili więc rolę leninowskich „pożytecznych idiotów” dla dzisiejszych postępowców spod znaku nowej lewicy?

O nikim nie powinno się mówić „idiota”, nawet jeśli jest „pożyteczny”, bo to ubliżające godności człowieka. Ale faktycznie: homoideologia jest propagowana z całą mocą przez największych wrogów chrześcijaństwa, bo znakomicie dopomaga w jego unicestwieniu. Tam, gdzie zaczyna się panowanie homoideologii, obumiera chrześcijaństwo, bo tego nie da się pogodzić, tu jest jakieś radykalne albo – albo. Nieprzypadkowo największe sukcesy homolobby odnosi w krajach najbardziej zdechrystianizowanych i tę dechrystianizację dalej pogłębia. Gdzie homolobby sięga po władzę, tam zaczyna zaraz prześladowanie swoich chrześcijańskich krytyków, którzy nie chcą uznać jego nieomylności i quasi-boskości. Wprowadza prawo zmierzające do umieszczenia ich w szpitalach psychiatrycznych albo więzieniach. To jest dopiero tolerancja! Prawdziwie bolszewicka. Podobnie w ZSRS postępowano z ludźmi, którzy nie uznawali najwyższej wartości komunizmu i nieomylności partii. Chorzy albo przestępcy!

Homolobby jest bardzo sprawne językowo. Mówi o „równouprawnieniu” zamiast o uprzywilejowaniu, o „homofobii” zamiast o homorealizmie. Te manipulacje oraz powstałe w ich wyniku potworki językowe są brane za dobrą monetę, stają się stałym elementem dyskursu publicznego. Jak się bronić?


Nie możemy pozwolić na narzucenie sobie fałszywego języka, który od początku zakłamuje rzeczywistość. To tak, jakby pozwolić założyć sobie kajdany i dyby.
Musimy odrzucać określanie nas mianem „homofobów”, tak jak Izraelici nigdy nie zgodzili się na określanie ich jako „podludzi” przez nazistów. Nasza ludzka godność jest taka sama jak godność gejów i każdy ma ją szanować! Bądźmy świadomi, że batalia o język ciągle trwa, a dopóki trwa – można ją wygrać. Właśnie wielki naród żydowski powinien być dla nas zawsze wspaniałym przykładem, jak trzeba bronić swojej godności, swoich praw, jak bronić się przed nienawiścią.

Polska jest we względnie dobrej sytuacji, bo, na szczęście, należymy donajbardziej wierzących narodów świata. Skoro nawet liberalna Kalifornia – ta światowa „stolica gejów” – była w stanie odrzucić w referendum jednopłciowe „małżeństwa” i to już po ich prawnym usankcjonowaniu, po trwającym przez dziesięciolecia homoseksualnym
praniu mózgów, to my tym bardziej możemy powstrzymać homoideologię.
Również w bitwie o język. Nasza historia daje powody do optymizmu.
Ani narodowy socjalizm, ani komunizm nie zdobyły nad Wisłą wielkiej popularności – żeby zwyciężyć, musiały być przyniesione z zewnątrz na obcych bagnetach. Bo demony ideologii budzą się tam, gdzie słabną – lub śpią – rozum i wiara. Im więcej w sercu wiary, tym mniej jest miejsca na ideologie.

Olbrzymia przewaga medialna przeciwnika napawa wielu ludzi lękiem i pesymizmem.
Zapominają oni, że my mamy przewagę na innym, dużo ważniejszym polu – na polu prawdy. Historia pokazuje, że systemy oparte na fałszu odnoszą co najwyżej tymczasowy sukces, załamując się dość szybko pod ciężarem kłamstwa, które prowadzi je do nieuchronnych wewnętrznych sprzeczności. Przeciw prawdzie i własnej naturze można żyć tylko przez ograniczony czas, bo albo się zawraca z tej drogi, albo się ginie.

Dlategowłaśnie chrześcijaństwo nawet jeśli przegrywa bitwy, to wygrywa wojny. Jakże potężne i niezwyciężone wydawały się państwa Stalina i Hitlera, jakże bardzo nienawidzono w nich autentycznych chrześcijan i iluż ich zamordowano!
Stokroć lepiej jest przegrać jako warszawski powstaniec niż wygrać jako jego kat z SS. Zarówno Jezus Chrystus, jak i wielu jego naśladowców, w tym ks. Jerzy Popiełuszko, też na krótką, bardzo krótką metę przegrali, też zostali zmiażdżeni przez zło.

Ale zwycięstwo jest możliwe nawet teraz. I powinno nam na nim zależeć, bo nawet krótkotrwałe rządy wielkiego kłamstwa mają katastrofalne skutki, jak nazizm i komunizm, a od przebiegu tej batalii zależy los milionów ludzi. Gdyby w latach 30. było więcej mądrych i odważnych Niemców, Hitler być może nie doszedłby do władzy. Wzorcową postacią jest dla mnie jeden z największych filozofów naszych czasów, wybitny uczeń Edmunda Husserla – Dietrich von Hildebrand, który natychmiast, jak mało kto, dostrzegł istotę nazistowskiego zła, i aktywnie z nim walczył. Wychodząc od prawdziwej filozofii i antropologii, Hildebrand potrafił przewidzieć, co zrobią hitlerowcy. Potrafił też później przewidzieć, czym skończy się droga Kościoła w Holandii. Gdyby takich ludzi jak on było więcej, uniknęlibyśmy katastrofy nazistowskiego totalitaryzmu. Dlatego i dziś musimy walczyć o uświadomienie elit i szerokich rzesz społeczeństwa. Na pewno jesteśmy niewystarczająco przygotowani do tej walki, zwłaszcza retorycznie. Powinniśmy te braki nadrobić. Wzorem powinien być dla nas przede wszystkim sam Jezus.
Często zapominamy o tym, że był on również genialnym retorem.
Pokazywał to dobitnie w dyskusjach z faryzeuszami czy podczas kuszenia na pustyni przez szatana. Potrafił jednym celnym zdaniem zmusić przeciwnika do zamilknięcia, ratował też w ten sposób swoje życie.
Naśladujmy go także na tym polu, tak jak robił to Jan Paweł II, sam wznosił się na mistrzowski poziom retoryczny. Z kłamstwem homoideologów trzeba walczyć podobnie jak Jezus walczył z kłamstwem faryzeuszów.

Oczywiście przekonywanie homoideologów nie jest łatwe, często właściwie niemożliwe, może być tylko cudem łaski. Trzeba się pogodzić z tym, że niektórych nigdy nie przekonamy, zwłaszcza w dyskusjach medialnych, w których jest zbyt mało czasu na dogłębną analizę. W tych ostatnich powinniśmy skoncentrować się na przekonywaniu publiczności, na przekazaniu jej maksymalnej liczby faktów, jak i najlepszych argumentów podanych w jak najbardziej zachęcającej formie. W Niemczech istnieje organizacja (Krąg św. Stefana) zajmująca się właśnie krasomówczym kształceniem katolików. Pilnie potrzebujemy jej polskiego odpowiednika.

Kiedy już wykształcimy się retorycznie i erystycznie, możemy nie mieć okazji do zaprezentowania zdobytych umiejętności. Niedawne odwołanie debaty o homoseksualizmie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego – uczelni bądź co bądź katolickiej – pod naciskiem „Gazety Wyborczej”, pokazuje, że wolność słowa jest wartością dość kruchą.

Znowu przychodzi mi na myśl Dietrich von Hildebrand, którego uważam za patrona naszych zmagań. Kiedy naziści doszli do władzy w Niemczech, natychmiast chcieli go zamordować. Uciekł do Austrii, gdzie zaczął wydawać antynazistowską gazetę. Kiedy jednak miał zacząć pracę na Uniwersytecie Wiedeńskim, okazało się, że jest poddany ostracyzmowi, bo zdecydowana większość popierała tam nazizm. Wydawało się, że nie dojdzie do skutku nawet jego wykład inauguracyjny, bo gdy miał go wygłosić, sala wypełniona została przez uzbrojonych w pałki nazistów.

Jednak kanclerz uczelni nie ugiąłsię przed terrorem, wysłano oddział specjalnie wyszkolonej policji, który usunął bojówkarzy i zapewnił wszystkim, a przede wszystkim samemu von Hildebrandowi, bezpieczeństwo. Jaki kontrast. Jaka szkoda, że w mieście tak heroicznym jak nasza Warszawa, na Uniwersytecie imienia człowieka tak bohaterskiego jak kardynał Wyszyński, ustąpiono przed „Gazetą Wyborczą” – tubą lewackich ideologii oraz jednym z najgroźniejszych i najbardziej niegodziwych przeciwników chrześcijaństwa w Polsce.

Dziękuję za rozmowę. –

*Ks. Dariusz Oko (1960) dr filozofii i dr teologii, adiunkt Wydziału Filozofii PAT w Krakowie, duszpasterz lekarzy w Archidiecezji Krakowskiej. Przez wiele lat publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku”. Wydał m.in. takie książki, jak The Transcendental Way to God according do Bernard Lonergan (Frankfurt am Main 1991), Wolność i łaska. Łaska w Biblii, nauczaniu Kościoła i teologii współczesnej (Kraków 1997); Przełom – wyzwanie i szansa (Kraków 1998). Mieszka w Krakowie.

*

как продвинуть сайт в топ

Dlaczego homoseksualizm jest bardziej zbliżony do dobrowolnego kazirodztwa i poliamorii, niż rasy czy płci 3/4.


Przekonujący i możliwy do przyjęcia przez świeckie społeczeństwo wywód.

Część 3: Nielogiczność związków homoseksualnych
Robert A. J. Gagnon
20 maja 2009

W części 2 zajmowałem się nieproponowanie wysokim procentem wymiernych szkód towarzyszących homoseksualizmowi wskazujący na strukturalną niezgodność homoerotycznych unii.

Czy problem strukturalnej niezgodności może być złagodzony jeśli partnerzy tej samej płci starają się odgrywać role drugiej płci przy pomocy nonkonformistycznych zachowań płciowych? Nie jest to prawdopodobne. Mężczyzna nie może udawać prawdziwego seksualnego uzupełnienia dla innego mężczyzny i kobieta nie może udawać prawdziwego seksualnego uzupełnienia dla innej kobiety. Symptomy takie jak: większa ilość seksualnych partnerów w życiu, choroby weneryczne, związki o krótkim czasie trwania oraz komplikacje zdrowia psychicznego właśnie tym są: symptomami problemu głównego. A tym podstawowym problemem jest zbyt wielka ucieleśniona identyczność uczestników, podobna do podstawowego problemu związków kazirodczych, nawet wtedy, gdy zachodzą między dorosłymi.

Nawet jeśli jakieś homoseksualne związki „zadziwiają”, nie przejawiając większości normalnych szkód towarzyszących tej aktywności – jak i okazjonalne związki kazirodcze i poliamoryczne między dorosłymi, które „zadziwiają” pełnym miłości oddaniem z nielicznymi mierzalnymi skutkami ubocznymi – nadal cierpią z powodu podstawowego problemu nadmiernej strukturalnej i formalnej identyczności uczestników.

Ponieważ są dwie i tylko dwie płci – nawet istnienie „międzypłciowości” wśród minimalnego procentu populacji po prostu kreśli funkcje dwóch podstawowych płci – aksjomatem jest to, że każda płeć, mężczyzna i kobieta, jest tylko połową zintegrowanej seksualnej całości. Pięknem oddanego związku między mężczyzną i kobietą jest to, że doprowadza on do harmonii dwie komplementarne płci, łagodząc w ten sposób seksualne skrajności, wypełniając seksualne luki i szanując indywidualną integralność męskości jednego partnera i kobiecości drugiego. W związku heteroseksualnym to, co mężczyzna wnosi to jego podstawowa męskość, podobnie w przypadku kobiety, wnosi ona swoją podstawową kobiecość; to czego brakuje jej w dziedzinie podstawowej męskości uzupełnia mężczyzna. To czego brakuje strukturalnie mężczyźnie to nie więcej męskości, lecz coś z drugiego końca seksualnego spektrum to, czym on nie jest – podstawowej kobiecości.
Dwie seksualne połówki jednoczą się tworząc pełną seksualną całość.

Nawiasem mówiąc, właśnie dlatego Rdz. 20:18-20 odnosi się do kobiety wyrażeniem „jako jego kontrpartner” czy „uzupełnienie”, hebrajskim słowem kĕnegdô, gdzie składnik neged wskazuje zarówno na podobieństwo
odpowiednie do (tj. podobieństwo na ludzkim poziomie), jak i przeciwieństwo różnic (tj. różnic jeśli chodzi o różną/inną płeć wyciągniętą z niego/Adama). Dlatego też historia z Rz. 2:21-24 przedstawia obraz dwóch płci pojawiających się z jednego ciała (ilustrują istotę seksualnego uzupełnienia) jako podstawę dla dwóch płci, kobiety i mężczyzny, łączących się ponownie w „jedno ciało”. Sama natura seksualnego stosunku została przeznaczona dla seksualnych uzupełnień czy kontrpartnerów.

Jeśli heteroseksualny związek łączy dwie seksualne połówki, aby stworzyć seksualną całość to, przez analogię, logika homoseksualnego związku jest taka, że łączy dwie męskie połówki, aby stworzyć jednego całego mężczyznę, a związek dwóch połówek – kobiet tworzy jedną całą kobietę. Połowa jednoczy się seksualnie z jej odpowiednią połówką.

Jeśli chodzi o swoją tożsamość, to mężczyzna uzupełniany seksualnie przez innego mężczyznę, jest wyraźnym oświadczeniem, że uważa swoją męskości za niekompletną poza takim związkiem. Mężczyzna, homoseksualista, traktuje swoją męskość jako męskość niepełną (nie w stosunku do drugiej, lecz w stosunku do własnej płci). To samo dotyczy związku dwóch kobiet.

Jest to zarówno seksualne samo zwiedzenie (czyjaś męskość bądź kobiecość jest niekompletna) oraz seksualny narcyzm (erotyczne pobudzanie przez swoją własną zasadniczą płeć).

To dlatego apostoł Paweł napisał w Liście do Rzymian 1:24-27 odnosząc się do homoseksualizmu jako czegoś „bezczeszczącego” partnerów, nawet jeśli ta relacja odbywa się w kontekście troski i oddania. Podobnie, większość przyzna hańbiący charakter kazirodczych związków między dorosłymi, którzy usiłują uczynić „jedno ciało” z dwóch osób, które z powodu pokrewieństwa już są tym samym ciałem.

Wierzę, że argumenty przedstawione w kolejnych częściach (1,2,3) dają silny pozytywny przyczynek do zobaczenia tego, że powiązania między homoseksualizmem a kazirodztwem czy poliamorią są bliższe niż między homoseksualizmem a rasą czy płcią. Niemniej, są pewne kontrargumenty, którymi trzeba się zająć i to zrobię w części 4.

– – – – – – – – – – –

Dr Robert A.J. Gagnon jest
profesorem Nowego Testamentu na Pittsburgh Theological Seminary, autorem książki: „The Bible and Homosexual Practice: Texts and Hermeneutics” (Abingdon Press) oraz współautorem: „Homosexuality and the Bible: Two Views” (Fortress Press).
раскрутка

Dlaczego homoseksualizm jest bardziej zbliżony do dobrowolnego kazirodztwa i poliamorii, niż rasy czy płci 2/4.


Przekonujący i możliwy do przyjęcia przez świeckie społeczeństwo wywód.

Część 2: Co oznacza nieproporcjonalnie wysoki stosunek uszkodzeń
dr Robert A. J. Gagnon

19 maja 2009

Pod koniec części pierwszej wspomniałem o tym, że stosunek homoseksualny, podobnie jak kazirodczy, jest problematyczny z powodu nadmiernej ucieleśnionej identyczności uczestników; co więcej, te problemy z prokreacją zarówno w przypadku kazirodztwa jak i homoseksualizmu są tylko symptomami centralnego problemu nadmiernej strukturalnej identyczności.

Musimy sięgnąć dalej, ponieważ problemy z homoseksualną aktywnością nie są ograniczone do niemożliwości prokreacji. Stosunki homoseksualne ujawniają również nieproporcjonalnie wysoki współczynnik naukowo mierzalnych uszkodzeń. Te mierzalne uszkodzenia nie mogą być zawsze  wyjaśnione jako zwykły efekt społecznej „homofobii”, lecz przeważnie są przypisywane brakowi prawdziwej seksualnej kompatybilności (czy komplementarnej symetrii) między osobami tej samej płci.

Jeśli ten nieproporcjonalnie wysoki współczynnik mierzalnych szkód przejawiający się w homoseksualnych relacjach jest przypisywany wyłącznie czy choćby głównie społecznej „homofobii” to powinniśmy oczekiwać, że te proporcje będą zbliżone w przypadku męskich i żeńskich homoseksualnych stosunków, tzn. powinny występować podobne proporcje w przypadku podobnych rodzajów mierzalnych szkód, niemniej tak się nie dzieje.

Homoseksualiści, mężczyźni, mają w ciągu życia nieproporcjonalnie wysoką ilość partnerów, chorób wenerycznych, nie tylko w stosunku do mężczyzn heteroseksualnych, lecz również w odniesieniu do homoseksualnych kobiet. Przyczyna tego nie jest trudna do wyobrażenia. Przeciętny mężczyzna ma 7 do 8 razy więcej głównego hormonu odpowiedzialnego za sprawy seksualne, testosteronu, niż mają kobiety. Ma to oczywisty wpływ na seksualność mężczyzn, relatywnie do kobiecej seksualności, tak więc doprowadzenie do seksualnej jedności dwóch mężczyzn nie koniecznie jest receptą na monogamię. Nawiasem mówiąc, zostało naukowo wykazane, że poliseksualny charakter męskiej seksualności jest zjawiskiem przekraczającym nie tylko ramy kulturowe, lecz również w znacznym stopniu ramy gatunkowe.

Jeśli chodzi relacje lesbijskie ograniczone badania, które posiadamy na dzień dzisiejszy wskazują na to, że u lesbijek rejestruje się nieproporcjonalnie wysoki współczynnik mierzalnych szkód jeśli chodzi o krótkoterminowe relacje seksualne i więcej przypadków chorób umysłowych towarzyszący tym relacjom, nie tylko w stosunku do heteroseksualnych mężczyzna lecz również homoseksualistów.

Te sprawy dotyczące zdrowia psychicznego kobiet nie są zaskakujące, średnio kobiety mają wyższy, w porównaniu do mężczyzn, procent problemów psychicznych oraz wyższe oczekiwania co do zaspokojenia potrzeb wartości własnej i intymności w relacji seksualnych. Mówiąc prosto:
nieudane seksualne związku nakładają większy stres na zdrowie psychiczne kobiety niż jest to u mężczyzn. Wierzę, że większość ludzi rozpoznaje to, że przeciętnie mają one większe od mężczyzn oczekiwania intymności w seksualnych relacjach. To dlatego niemal niezmiennie w małżeństwach między kobietą i mężczyzną to żony narzekają na to, że mężowie nie dzielą się zbyt często z nimi swymi wewnętrznymi uczuciami. Jak w słynnym powiedzeniu pewnego doradcy małżeńskiego: „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus”.

W pierwszej chwili może wydawać się, że sprawa krótkoterminowych związków wydaje się nielogiczna, ponieważ kobiety ogólnie lepiej od mężczyzn dają sobie radę w monogamii (jest to prawdziwe również dla lesbijek w stosunku do gejów). Niemniej, fakt, że kobiety mają wyższe oczekiwania wobec seksualnych relacji jeśli chodzi o zaspokojenie osobistej potrzeby bezpieczeństwa, afirmacji i intymności wywołuje większe napięcia w tych relacjach. Gdy dwie kobiety znajdą się w seksualnym związku, każda ma ogromne oczekiwania wobec drugiej, stres jeszcze bardziej wzrasta i wzrasta prawdopodobieństwo rozpadu relacji.

W skrócie: nieproporcjonalnie wysoki współczynniki mierzalnych szkód towarzyszący homoseksualnym relacjom dotyczy zarówno mężczyzn jak i kobiet. Dzieje się to w różny sposób, niemniej odpowiedni do zasadniczych seksualnych różnic między nimi. Gdy dwie osoby tej samej płci znajdują się razem w związku, skrajności danej płci nie są uciszane, a luki nie są wypełniane. Na poziomie anatomicznym, fizjologicznym i psychologicznym właściwym uzupełnieniem mężczyzny jest kobieta a prawdziwym uzupełnieniem seksualnym kobiety jest mężczyzna.

Podobnie jak w przypadku praktyk homoseksualnych, zarówno kazirodztwo jak i poliamoria wykazują nieproporcjonalnie wysoki współczynnik naukowo mierzalnych szkód. Z powodu bliskich rodzinnych struktur kazirodztwo często zachodzi między dorosłym a dzieckiem, choć nie zawsze tak jest, i nie musi. Dodatkowo, jeśli zajdzie prokreacja z takiego związku, pojawia się następny problem z wysokim ryzykiem wrodzonych wad dzieci. Żaden z tych problemów nie stanowi wrodzonej szkody wyrastającej z kazirodczych związku, lecz każdy z nich obejmuje zwiększone ryzyko towarzyszące społecznemu zatwierdzeniu relacji seksualnych między krewnymi.

Poliamoria zwiększa ryzyko rozwiązłości (jeśli przez rozwiązłość rozumie się coś takiego jak „przypadki na jedną noc” zamiast długoterminowych relacji), zazdrość domową i dysonans posiadania wielu współmałżonków oraz (w tradycyjnych poligamicznych relacjach, gdy tylko jeden mężczyzna może mieć kilka żon) obalenie patriarchatu. Tak jak w kazirodztwie, zmagamy się z zwiększonym ryzykiem szkód, jeśli nie właściwymi im szkodami. Niewątpliwie są pewne relacje poligamiczne, które „działają” lepiej niż inne monogamiczne. Podobnie jak w przypadku relacji homoseksualnych, nieproporcjonalnie wysoki procent wymiernych szkód nie jest problemem per se (jakby ich brak usprawiedliwiał istnienie tych relacji), lecz jest symptomem istoty problemu.

dr Robert A.J. Gagnon jest profesorem Nowego Testamentu na Pittsburgh Theological Seminary, autorem książki: „The Bible and Homosexual Practice: Texts and Hermeneutics” (Abingdon Press) oraz współautorem: „Homosexuality and the Bible: Two Views” (Fortress Press).aracer