Chip Brogden.
„Żaden, który przyłoży rękę do pługa i ogląda się wstecz, nie nadaje się do Królestwa Bożego” (Łk. 9:62)
Chciałbym się z wami podzielić pewnym doświadczeniu, które nauczyło mnie tego, aby nigdy nie iść na kompromis z tym, co Bóg pokazuje. Myślę, że ma to pewne pewne prorocze znaczenie również dla was.
Kilka lat temu zaangażowałem się na krótko w służbę telewizyjną. Powiedziałem, że na krótko, ponieważ po sześciu miesiącach po przyjęciu mnie do pracy przy koordynacji programu uczniostwa i prowadzeniu społeczności, uznali, że popełnili błąd, i że byłem niewłaściwą osobą do tej pracy. Początkowo mówili, że to nie jest religijna sprawa, ale ostatecznie okazało się, że tak było, a umieszczenie mnie w religijnej działalności to jak mieszanie oleju z wodą. W skrócie, po sześciu miesiącach powiedziałem: wiecie, wierzę, że jesteśmy na skrzyżowaniu i sugeruję, abyśmy poświęcili tydzień na post, modlitwę i szukanie Boga w sprawie następnego kroku, który mamy podjąć. To było w niedzielę, w środę zadzwonił do mnie właściciel i zwolnił mnie. Nie minął więc nawet tydzień, gdy otrzymałem odpowiedź, choć nie tego się spodziewałem.
Reszty tygodnia nie spędziłem na szukaniu kierunku, lecz godząc się i radząc sobie z tym co zaszło. Mieszkaliśmy przy plaży. Wybrałem się do jednego z parków, aby móc spędzić samotnie czas z Panem. Wybrałem najdłuższą drogę jaką można było i ruszyłem na spacer z modlitwą. Była wcześnie rano, lecz jeśli wiesz cokolwiek o czerwcu w Północnej Karlinie to wiesz, że dzień zaczyna się gorący i wilgotny, a potem jest już tylko coraz gorzej. Tak więc, chodziłem wśród krzaków, mokradeł i strumieni, było gorąco i wilgotno, piaszczyście, powietrze ani drgnęło, co nie jest niczym niezwykłym na tej plaży.
Po pewnym czasie dotarłem do połowy drogi. Rozmawiałem z Panem o tej sytuacji. Znowu straciłem pracę, straciłem dom, relacje z ludźmi, którzy wydawali się być przyjaciółmi i tak dalej. A to wszystko dlatego, że nie chciałem być religijny, nie zgodziłem się, aby robić te wszystkie religijne oczekiwania ludzi i nie poszedłem na kompromis z prostotą Chrystusa, i być legalistycznym i interesownym.
Minąłem połowę drogi i tutaj natrafiłem na ścieżkę, na której znajdowała się chmara czarnych, gryzących much. Po prostu chmura. Zatrzymałem się, przyjrzałem, a kilka z nich ugryzło mnie, więc cofnąłem się i przyglądałem się tej chmurze. Pomyślałem: „Wspaniale!, Żeby dojść do końca, muszę przejść przez tą przeszkodę, a to dopiero połowa drogi. Nie ma znaczenia czy pójdę do przodu, czy ruszę z powrotem to tak samo daleko. Mogę wrócić po swoich śladach, uniknąć tych gryzących much i znaleźć się w tym samym miejscu”.
Stałem tak rozważając te możliwości a powrót wydawał się całkiem pociągający. Wtedy, jakby obecność Pana osiadła wokół mnie i wydało mi się, że jest coś proroczego w tym wydarzeniu. Znalazłem się w takim miejscu, jakby wszystko zatrzymało się i wielki obłok świadków spoglądał na mnie, aby zobaczyć, czy ruszę łatwą drogą wstecz, czy też podejmę trudniejszą drogę w przód. Choć decyzja całkowicie należała do mnie, czułem, jakby było coś proroczego w tej decyzji. Miało objawić się coś z mojego charakteru, miała być wysłana jakaś informacja w duchu.
Może wydawać się, że to jest jakieś szalone, lecz w tym momencie miałem takie wrażenie, i spadło to nagle na mnie – spacer z modlitwą, droga, którą wybrałem, chmura czarnych much, chwila decyzji – że to wszystko było zdarzeniem zarządzonym przez Pana, aby doprowadzić mnie do tej chwili. Gdy zrozumiałem jej znaczenie, decyzja stała się łatwa. Zacisnąłem zęby i ruszyłem w środek tej chmary. Zdumiewające było to, że nie było to wcale tak złe, jak myślałem. Kilka razy zostałem ugryziony, bolało, lecz nie umarłem. Wepchałem się, przeszedłem i ruszyłem na dalszy spacer z modlitwą. W taki sposób Bóg odpowiedział na moją modlitwę, nie usuwając chmury much, lecz przeprowadzając mnie przez nią i dając mi łaskę do cierpliwego zniesienia tego.
Istotą tego doświadczenia nie było nauczenie mnie czegokolwiek o muchach, lecz czegoś o trudnościach, na które natrafiła moja rodzina. Pan nie zamierzał dać mi tej pracy z powrotem, ani nie zamierzał zmienić myślenia tych, którzy mnie zwolnili, lecz miał iść z nami przez to wszystko i doprowadzić nas do miejsca, które nam przygotował. Miało to ranić, lecz nie mogło zabić nas, mieliśmy przejść przez to dzięki Jego łasce i tak też zrobiliśmy. Zrób również tak i ty.
Prawda jest taka, że nie zginiesz, lecz umrzesz dla pewnych rzeczy, które muszą umrzeć. Patrząc na tą sytuację z naturalnego punktu widzenia wyglądało to na niepowodzenie -jakby zwycięstwo oznaczało, że wszystko idzie zgodnie z oczekiwaniami, lecz staje się tylko niepowodzeniem, jeśli nie nauczysz się właściwej lekcji. Jest niepowodzeniem, jeśli nie wyjdziesz z tego doświadczenia z głębszym i bardziej solidnym zrozumieniem Pana i tego, jak On działa.
Od tej chwili nigdy już nie mierzyłem powodzenia zewnętrznymi rzeczami; liczbami, dolarami, służbami itd. Uzyskałem pewną mądrość i zrozumienie. Nauczyłem się czegoś o sobie samym i nauczyłem się czegoś o ludziach. Tak, było to bolesne, lecz, jak mówi biznesowe powiedzenie: „Nie ma bólu, nie ma zysku”. Jeśli nie boli, to nie doświadczyłeś tego wystarczająco mocno. Jeśli nigdy nie przeżywałeś zwątpienia, strachu, zamieszania czy zniechęcenia to znaczy, że nigdy nie poszedłeś na tyle daleko. To się pojawi, lecz również zniknie, jeśli będziesz szedł do przodu.
Na pustyni nie idziesz za uczuciami. Mówi się, że dzieci Izraela były prowadzone przez słup obłoku w dzień i słup ognia w nocy. Gdy obłok ruszał, oni ruszali, gdy obłok pozostawał na miejscu, oni również. Chodzi mi o to, że jest to właśnie tak proste. Chodź w Duchu. Jeśli zaczniesz poddawać się prowadzeniu swoich uczuć to będziesz podejmował zawsze złe decyzje. Najczęściej dobre decyzje nie wywołują dobrego samopoczucia. Robienie tego, co właściwe jest zazwyczaj bardzo trudne. Najłatwiej jest zrezygnować, poddać się i wrócić do Egiptu, lecz, powiadam wam, idźcie do miejsca, gdzie powrót nie jest już możliwy, gdzie nie stanowi już pokusy.
Kiedy Hiszpański odkrywca Cortez wylądował w Południowej Ameryce, chciał upewnić się, że jego ludzie nie ulegną pokusie rezygnacji i powrotu do Hiszpanii, gdy sytuacja stanie się trudna. Gdy więc wylądowali na brzegu i rozładowali statki, kazał je spalić. Nie miało być powrotu – albo wygrają, albo zginą walcząc.
Chciałbym, abyśmy jako chrześcijanie, ludzie którzy twierdzą, że znają Pana, mieli tyle wiary w Pana Jezusa, jak ci, którzy wierzyli Cortezowi. Spalili statki i poszli za nim w dżunglę, nie wiedząc dokąd idą i na co tam trafią. O ileż bardziej możemy ufać Panu Jezusowi, nie tylko co do tego, że nas wyprowadzi z Egiptu, lecz co do tego, że przeprowadzi nas przez pustynię i wprowadzi do Ziemi Obiecanej?
aracer.mobi